Lepsze jest wrogiem dobrego
debaty / ankiety i podsumowania Paweł BernackiGłos Pawła Bernackiego w debacie „Biurowe książki 2011 roku”.
WięcejRecenzja Pawła Bernackiego z książki Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.
Za każdym razem, gdy czytam po raz pierwszy nowe tomiki Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego czuję swoistą konsternację. Zawsze bowiem wiem, czego się po autorze Nenii spodziewać: krótkich, hipnotyzujących wierszy złożonych z czterowersowych, przypominających kwadraty, strof oraz przetwarzania nieustannie tych samych wielkich toposów: śmierci, choroby, bezdomności, kresowości. Z drugiej strony jednak, jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało, każdy tomik Dyckiego jest inny – zaskakuje, wymyka się uogólnieniom, wychyla się z tła pozostałych. Mimo że te same frazy możemy odnaleźć niemal we wszystkich zbiorach poezji Tkaczyszyna, nigdy nie brzmią one w ten sam sposób. Zawsze jawią się w innych kontekstach, uwypuklają nowe znaczenia, dodają całości tej, jakże złożonej, poezji kolejnych sensów. Sprawiają, że wielki wiersz Dyckiego o śmierci zmienia się niczym żywy organizm, którym dla mnie de facto jest. Nie inaczej rzecz ma się w przypadku wydawnictwa Imię i znamię – najświeższej książki poetyckiej laureata nagrody Nike z roku 2008.
Oczywiście i tym razem Tkaczyszyn-Dycki opowiada o Lubaczowszczyźnie, śmierci, wciąż powracających obrazach z dzieciństwa, chorobie matki. Akcent jednak położony jest gdzie indziej – na wykorzenieniu, zarówno w sensie utraty małej ojczyzny, jak i językowym. Czytając Imię i znamię często nachodziło mnie wrażenie, że autor „Peregrynarza” wdaje się w polemikę z Marcelem Proustem. O ile jednak w dziełach słynnego prozaika rzeczy pozornie błahe, jak magdalenka, potrafiły przywoływać zamierzchłe czasy i niejako wskrzeszać świat dziecięctwa, o tyle w wierszach Dyckiego ten zabieg nie działa. Powiada on: „nie pogodzę się z nieprzydatnością poezji/ choćbym w niej upchnął/ nie tylko jabłuszka i nie tylko hniłki/ ale i najlepszego we wsi pastuszka”. Liryka nie ma tutaj mocy przywracania do życia. Ona jedynie przechowuje pojedyncze obrazy: imiona, owoce, miejsca. Nie potrafi jednak przynieść podmiotowi ukojenia przez ożywienie świata, z którego został wygnany. Daje mu więc tylko namiastkę przeszłości, lecz namiastkę umożliwiającą pamięć. „Otóż poeta zrobi wiersz z każdego/ ździebełka choćby nekrologu” powiada Tkaczyszyn i w innym wierszu: „(…) od tego mamy poezję/ ażeby nie rozpadły się w proch dawne/ imiona których już nikt oprócz mnie// nie wprowadzi do porannej i wieczornej/ modlitwy”. Poezja jest więc niczym bursztyn, w którym zatopione zostały fragmenty przeszłości. Może przywoływać tylko jej niewielkie kawałki, a te miast przynosić ukojenie bolą – zarówno poprzez świadomość, że dawny świat nie wróci, jak i tę, że nawet jeśli był on arkadią, to arkadią wybrakowaną.
To co sielskie, anielskie mieszało się w niej z nienawiścią i narodowymi podziałami oraz ciągłą walką o własną tożsamość. Z jednej strony podmiot Dyckiego spotykał się z ludzką dobrocią i wielkodusznością, z drugiej jednak jako wnuk rezuna i syn banderówki, cierpiał prześladowania ze względu na swoje pochodzenie. Stwierdza on ironicznie: „miałem bowiem wielkie szczęście/ do ludzi a największe do polskich/ nauczycieli nawet wtedy kiedy zaczęli mnie zwalczać słowo po słowie”. Działania te jednak miast zakorzenić go w nowej rzeczywistości, pogłębiły tylko jego wyobcowanie i bezdomność. Sprawiły, że został zawieszony gdzieś pomiędzy polskością a ukraińskością, nie przynależąc do żadnej z nich w pełni. Odzwierciedla się przede wszystkim w jego języku – chachłackim – będącym mieszaniną polskiego i ukraińskiego. To z niego przeniknęły do tej poezji te wszystkie hniłki, budaki, bziuczki i bynajmniej nie są one wynikiem literackiej fanaberii, a śladem tożsamości. Znamieniem, które nieustanie przebija się z liryki Dyckiego i ją naznacza. Bo o ile imiona można zmieniać i posiadać ich wiele, o tyle znamię, na którego obecność nie mamy żadnego wpływu, pozostaje w tej samej formie aż do śmierci. To właśnie ono przypomina i przeszłości, pochodzeniu i tym samym rani.
(…)
Urodzony 1987 roku we Wrocławiu i ciągle w nim mieszkający. Student filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Poza poezją czynnie zajmuje się także krytyką literacką.
Głos Pawła Bernackiego w debacie „Biurowe książki 2011 roku”.
WięcejRecenzja Pawła Bernackiego z książki Stojąca na ruinie Jacka Łukasiewicza.
WięcejGłos Pawła Bernackiego w debacie „Po co nam Dzieła zebrane Karpowicza”.
WięcejRecenzja Pawła Bernackiego z książki Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.
WięcejRecenzja Pawła Bernackiego z książki Świadek Vladimíra Balli.
WięcejGłos Pawła Bernackiego w debacie „Biurowe książki 2010 roku”.
WięcejGłos Pawła Bernackiego w debacie „20. edycja Warsztatów literackich”.
WięcejRecenzja Pawła Bernackiego towarzysząca premierze książki Nocne życie Bohdana Zadury, wydanej w Biurze Literackim 21 października 2010 roku.
WięcejGłos Pawła Bernackiego w debacie „44. Poezja polska od nowa”.
WięcejGłos Pawła Bernackiego w debacie „Dobry wieczór”.
WięcejGłos Pawła Bernackiego w debacie „Jak rozmawiać o poezji”.
WięcejGłos Pawła Bernackiego w debacie „Poezja na nowy wiek”.
Więcej