recenzje / ESEJE

Znamię ukryte pod imionami

Paweł Bernacki

Recenzja Pawła Bernackiego z książki Imię i znamię Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego.

Za każ­dym razem, gdy czy­tam po raz pierw­szy nowe tomi­ki Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go czu­ję swo­istą kon­ster­na­cję. Zawsze bowiem wiem, cze­go się po auto­rze Nenii spo­dzie­wać: krót­kich, hip­no­ty­zu­ją­cych wier­szy zło­żo­nych z czte­ro­wer­so­wych, przy­po­mi­na­ją­cych kwa­dra­ty, strof oraz prze­twa­rza­nia nie­ustan­nie tych samych wiel­kich topo­sów: śmier­ci, cho­ro­by, bez­dom­no­ści, kre­so­wo­ści. Z dru­giej stro­ny jed­nak, jak­kol­wiek banal­nie by to nie zabrzmia­ło, każ­dy tomik Dyc­kie­go jest inny – zaska­ku­je, wymy­ka się uogól­nie­niom, wychy­la się z tła pozo­sta­łych. Mimo że te same fra­zy może­my odna­leźć nie­mal we wszyst­kich zbio­rach poezji Tka­czy­szy­na, nigdy nie brzmią one w ten sam spo­sób. Zawsze jawią się w innych kon­tek­stach, uwy­pu­kla­ją nowe zna­cze­nia, doda­ją cało­ści tej, jak­że zło­żo­nej, poezji kolej­nych sen­sów. Spra­wia­ją, że wiel­ki wiersz Dyc­kie­go o śmier­ci zmie­nia się niczym żywy orga­nizm, któ­rym dla mnie de fac­to jest. Nie ina­czej rzecz ma się w przy­pad­ku wydaw­nic­twa Imię i zna­mię – naj­śwież­szej książ­ki poetyc­kiej lau­re­ata nagro­dy Nike z roku 2008.

Oczy­wi­ście i tym razem Tka­czy­szyn-Dyc­ki opo­wia­da o Luba­czowsz­czyź­nie, śmier­ci, wciąż powra­ca­ją­cych obra­zach z dzie­ciń­stwa, cho­ro­bie mat­ki. Akcent jed­nak poło­żo­ny jest gdzie indziej – na wyko­rze­nie­niu, zarów­no w sen­sie utra­ty małej ojczy­zny, jak i języ­ko­wym. Czy­ta­jąc Imię i zna­mię czę­sto nacho­dzi­ło mnie wra­że­nie, że autor „Pere­gry­na­rza” wda­je się w pole­mi­kę z Mar­ce­lem Pro­ustem. O ile jed­nak w dzie­łach słyn­ne­go pro­za­ika rze­czy pozor­nie bła­he, jak mag­da­len­ka, potra­fi­ły przy­wo­ły­wać zamierz­chłe cza­sy i nie­ja­ko wskrze­szać świat dzie­cięc­twa, o tyle w wier­szach Dyc­kie­go ten zabieg nie dzia­ła. Powia­da on: „nie pogo­dzę się z nie­przy­dat­no­ścią poezji/ choć­bym w niej upchnął/ nie tyl­ko jabłusz­ka i nie tyl­ko hniłki/ ale i naj­lep­sze­go we wsi pastusz­ka”. Liry­ka nie ma tutaj mocy przy­wra­ca­nia do życia. Ona jedy­nie prze­cho­wu­je poje­dyn­cze obra­zy: imio­na, owo­ce, miej­sca. Nie potra­fi jed­nak przy­nieść pod­mio­to­wi uko­je­nia przez oży­wie­nie świa­ta, z któ­re­go został wygna­ny. Daje mu więc tyl­ko namiast­kę prze­szło­ści, lecz namiast­kę umoż­li­wia­ją­cą pamięć. „Otóż poeta zro­bi wiersz z każdego/ ździe­beł­ka choć­by nekro­lo­gu” powia­da Tka­czy­szyn i w innym wier­szu: „(…) od tego mamy poezję/ aże­by nie roz­pa­dły się w proch dawne/ imio­na któ­rych już nikt oprócz mnie// nie wpro­wa­dzi do poran­nej i wieczornej/ modli­twy”. Poezja jest więc niczym bursz­tyn, w któ­rym zato­pio­ne zosta­ły frag­men­ty prze­szło­ści. Może przy­wo­ły­wać tyl­ko jej nie­wiel­kie kawał­ki, a te miast przy­no­sić uko­je­nie bolą – zarów­no poprzez świa­do­mość, że daw­ny świat nie wró­ci, jak i tę, że nawet jeśli był on arka­dią, to arka­dią wybra­ko­wa­ną.

To co siel­skie, aniel­skie mie­sza­ło się w niej z nie­na­wi­ścią i naro­do­wy­mi podzia­ła­mi oraz cią­głą wal­ką o wła­sną toż­sa­mość. Z jed­nej stro­ny pod­miot Dyc­kie­go spo­ty­kał się z ludz­ką dobro­cią i wiel­ko­dusz­no­ścią, z dru­giej jed­nak jako wnuk rezu­na i syn ban­de­rów­ki, cier­piał prze­śla­do­wa­nia ze wzglę­du na swo­je pocho­dze­nie. Stwier­dza on iro­nicz­nie: „mia­łem bowiem wiel­kie szczęście/ do ludzi a naj­więk­sze do polskich/ nauczy­cie­li nawet wte­dy kie­dy zaczę­li mnie zwal­czać sło­wo po sło­wie”. Dzia­ła­nia te jed­nak miast zako­rze­nić go w nowej rze­czy­wi­sto­ści, pogłę­bi­ły tyl­ko jego wyob­co­wa­nie i bez­dom­ność. Spra­wi­ły, że został zawie­szo­ny gdzieś pomię­dzy pol­sko­ścią a ukra­iń­sko­ścią, nie przy­na­le­żąc do żad­nej z nich w peł­ni. Odzwier­cie­dla się przede wszyst­kim w jego języ­ku – cha­chłac­kim – będą­cym mie­sza­ni­ną pol­skie­go i ukra­iń­skie­go. To z nie­go prze­nik­nę­ły do tej poezji te wszyst­kie hnił­ki, buda­ki, bziucz­ki i bynaj­mniej nie są one wyni­kiem lite­rac­kiej fana­be­rii, a śla­dem toż­sa­mo­ści. Zna­mie­niem, któ­re nie­usta­nie prze­bi­ja się z liry­ki Dyc­kie­go i ją nazna­cza. Bo o ile imio­na moż­na zmie­niać i posia­dać ich wie­le, o tyle zna­mię, na któ­re­go obec­ność nie mamy żad­ne­go wpły­wu, pozo­sta­je w tej samej for­mie aż do śmier­ci. To wła­śnie ono przy­po­mi­na i prze­szło­ści, pocho­dze­niu i tym samym rani.

(…)


Tekst opu­bli­ko­wa­ny w ser­wi­sie www.ksiazka.net.pl. Dzię­ku­je­my za udo­stęp­nie­nie mate­ria­łu.

O autorze

Paweł Bernacki

Urodzony 1987 roku we Wrocławiu i ciągle w nim mieszkający. Student filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Poza poezją czynnie zajmuje się także krytyką literacką.

Powiązania

Dalej, dalej!

recenzje / ESEJE Paweł Bernacki

Recen­zja Paw­ła Ber­nac­kie­go z książ­ki Sto­ją­ca na ruinie Jac­ka Łuka­sie­wi­cza.

Więcej

Najbardziej banalna odpowiedź z możliwych

debaty / książki i autorzy Paweł Bernacki

Głos Paw­ła Ber­nac­kie­go w deba­cie „Po co nam Dzie­ła zebra­ne Kar­po­wi­cza”.

Więcej

Eheu jak gwałtem obrotne obłoki!

recenzje / ESEJE Paweł Bernacki

Recen­zja Paw­ła Ber­nac­kie­go z książ­ki Imię i zna­mię Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go.

Więcej

Świadek na procesie Kafki

recenzje / ESEJE Paweł Bernacki

Recen­zja Paw­ła Ber­nac­kie­go z książ­ki Świa­dek Vla­di­míra Bal­li.

Więcej

Notatki starego cynika

recenzje / ESEJE Paweł Bernacki

Recen­zja Paw­ła Ber­nac­kie­go towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Noc­ne życie Boh­da­na Zadu­ry, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 21 paź­dzier­ni­ka 2010 roku.

Więcej