recenzje / ESEJE

Zuzanna Ginczanka: podwójnie stracona

Bartosz Sadulski

Recenzja Bartosza Sadulskiego z książki Wniebowstąpienie Ziemi Zuzanny Ginczanki, która ukazała się 5 marca 2014 roku w portalu książki.onet.pl.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Kocha­ła się w niej cała przed­wo­jen­na inte­li­genc­ka War­sza­wa. Uwiel­biał ją Tuwim i Gom­bro­wicz, cho­ciaż podob­no wło­żył jej gło­wę do śmiet­ni­ka. W cza­sie woj­ny dwu­krot­nie dono­si­li na nią pol­scy sąsie­dzi. Poet­ka Zuzan­na Gin­czan­ka zgi­nę­ła 70 lat temu roz­strze­la­na przez gesta­po.

Gdy­by na podo­bień­stwo roc­ko­we­go „Klu­bu 27” ist­nia­ło takie samo eli­tar­ne gro­no poetów, jej nale­ża­ło­by się hono­ro­we miej­sce, tuż obok Rafa­ła Wojacz­ka. Gin­czan­ka przy­szła na świat jako Zuzan­na Poli­na Ginc­burg w mar­cu 1917 roku w Kijo­wie, w rodzi­nie zasy­mi­lo­wa­nych Żydów przy­by­łych z tere­nów Rosji i poro­zu­mie­wa­ją­cych się po rosyj­sku. Jed­nak małą Zuzan­nę już w wie­ku kil­ku lat przy­cią­gał język jej pol­skiej kuzyn­ki.

Rodzi­ce poet­ki szyb­ko się roz­sta­li – ojciec pra­co­wał jako aktor w Ber­li­nie, a póź­niej naj­praw­do­po­dob­niej rów­nież w Hol­ly­wo­od. Mat­ka wyszła ponow­nie za mąż za cze­skie­go bro­war­ni­ka, z któ­rym wyje­cha­ła do Pam­pe­lu­ny. Gin­czan­ka dora­sta­ła w miej­sco­wo­ści Rów­ne na Woły­niu, dokąd jej rodzi­ce wyje­cha­li po rewo­lu­cji paź­dzier­ni­ko­wej. Tam, po ich roz­wo­dzie i wyjeź­dzie, opie­ko­wa­ła się nią suro­wa i zarad­na bab­ka. Mat­ka odwie­dzi­ła ją w Rów­nem tyl­ko raz.

Pierw­sze rymy ukła­da­ła mając zale­d­wie czte­ry lata. W wie­ku dzie­się­ciu pisa­ła już wier­sze. Mia­ło się to dla niej stać spo­so­bem na odna­le­zie­nie sie­bie w mało­mia­stecz­ko­wej rze­czy­wi­sto­ści pozba­wio­nej rodzi­ców; jej pod­mio­to­wość mia­ła się nie tyl­ko wyra­żać, ale tak­że for­mo­wać dzię­ki lite­ra­tu­rze pisa­nej po pol­sku.

Poszła do pol­skie­go gim­na­zjum, choć mia­ła do wybo­ru tak­że rosyj­skie, żydow­skie i ukra­iń­skie. Jej wier­sze z tego okre­su prze­ła­mu­ją tabu dziew­czę­cej sek­su­al­no­ści, kry­ty­cy pisa­li, że „całe poko­le­nia nie­wy­ży­tych kobiet wykrzy­cza­ło się w tych wier­szach”. Nie­któ­re z nich zosta­ły przy oka­zji póź­niej­szych wydań ocen­zu­ro­wa­ne.

Pierw­szy wiersz opu­bli­ko­wa­ła pod nazwi­skiem Ginc­bur­żan­ka w szkol­nej gazet­ce mając 14 lat. Już trzy lata póź­niej zosta­ła wyróż­nio­na publi­ka­cją wier­sza na łamach „Wia­do­mo­ści Lite­rac­kich”, czo­ło­we­go tygo­dni­ka spo­łecz­no-kul­tu­ral­ne­go okre­su mię­dzy­wo­jen­ne­go. W tym cza­sie kore­spon­do­wa­ła już z Julia­nem Tuwi­mem, któ­ry wpro­wa­dzał ją w war­szaw­skie śro­do­wi­sko lite­rac­kie, kie­dy zde­cy­do­wa­ła się stu­dio­wać peda­go­gi­kę w sto­li­cy. Jeden z wier­szy, jakie mu wysła­ła w tam­tym cza­sie, nie został nigdy ujaw­nio­ny. Moż­na się tyl­ko domy­ślać, co zawie­rał.

Wyjazd do War­sza­wy był dla mło­dej dziew­czy­ny z lite­rac­ki­mi aspi­ra­cja­mi podwój­nie trud­ny. Nie dość bowiem, że była kobie­tą z lite­rac­ki­mi aspi­ra­cja­mi, to na doda­tek Żydów­ką. I to pięk­ną, co nawet w śro­do­wi­sku lite­rac­kim było oka­zją do uprzed­mio­ta­wia­ją­ce­go i upo­ka­rza­ją­ce­go trak­to­wa­nia mło­dej poet­ki, funk­cjo­nu­ją­cej już wte­dy pod nazwi­skiem Gin­czan­ka. Jej karie­ra roz­wi­ja­ła się nie tyl­ko dzię­ki talen­to­wi, ale też nie­co­dzien­nej uro­dzie. Zyska­ła dzię­ki niej mia­no „Gaze­li Syjo­nu”. Męż­czy­znom mię­kły kola­na na widok jej smu­kłej syl­wet­ki i melan­cho­lij­nych oczu, z któ­rych jed­no było zie­lo­ne, a dru­gie nie­bie­skie. Poeci pisa­li wier­sze o jej bio­drach, a Gom­bro­wicz (nazy­wa­no go „kró­lem Żydó­wek”) szyb­ko uczy­nił z Gin­czan­ki głów­ną atrak­cję swo­je­go sto­li­ka.

War­szaw­ska przy­ja­ciół­ka auto­ra „Fer­dy­dur­ke” Ewa Otwi­now­ska roz­po­wszech­ni­ła histo­rię, według któ­rej po wyj­ściu z klu­bu „Zodiak” Gom­bro­wicz miał wło­żyć gło­wę poet­ki do kubła na śmie­ci. Otwi­now­ska doda­wa­ła, że i tak „bar­dzo ją lubił”. Poet­ka spo­ty­ka­ła się w tym cza­sie z osiem lat star­szym poetą i saty­ry­kiem Andrze­jem Nowic­kim.

Nie wszyst­kie żar­ty były jed­nak rów­nie sztu­bac­kie. Zacho­wa­nie innych lite­ra­tów sym­bo­licz­nie odda­je anty­se­mic­ki kli­mat War­sza­wy lat 30., kie­dy bojów­ki, za zgo­dą władz, biły żydow­skich stu­den­tów, a uni­wer­sy­tet wpro­wa­dził get­ta ław­ko­we. Pro­za­ik Zbi­gniew Uni­łow­ski na wieść, że Gin­czan­ka wyswo­bo­dzi­ła się z krę­pu­ją­cej towa­rzy­skiej sytu­acji stwier­dze­niem, że jest dzie­wi­cą, prze­ło­żył do jej ust zapa­lo­ną zapał­kę. Stwier­dził, że gdy­by rze­czy­wi­ście nie była dzie­wi­cą, zga­sła­by ona od prze­cią­gu. Po wyj­ściu z loka­lu weso­łe towa­rzy­stwo żar­to­wa­ło, że dobrze było­by Gin­czan­kę na wio­snę zgwał­cić. Ta prze­moc sym­bo­licz­na doty­ka­ła poet­kę tak samo, jak bicie. Gin­czan­ka zda­wa­ła sobie spra­wę ze swo­jej olśnie­wa­ją­cej, ale typo­wo semic­kiej uro­dy, zwra­ca­ją­cej uwa­gę dużo bar­dziej w War­sza­wie, niż na pro­win­cji. „Ja jestem jak Murzyn”, mówi­ła.

Jedy­ny za życia zbiór wier­szy opu­bli­ko­wa­ła trzy lata przed woj­ną. Zawar­tość „O cen­tau­rach” zda­niem poety Jaro­sła­wa Miko­ła­jew­skie­go jest „czy­sta jak łza”. Publi­ku­je też wier­sze w „Szpil­kach” i „Ska­man­drze”. Zna­jo­mi, któ­rzy ją odwie­dza­ją w jej poko­ju, opo­wia­da­ją, że Gin­czan­ka cią­gle pisze. Część roz­pro­szo­nych wier­szy zna­la­zła się w wyda­nym wła­śnie wybo­rze „Wnie­bo­wstą­pie­nie Zie­mi”, uło­żo­nym przez poetę Tade­usza Dąbrow­skie­go, któ­ry w posło­wiu napi­sał: „cho­ciaż pozo­sta­wi­ła po sobie zale­d­wie jeden tomik oraz kil­ka­dzie­siąt wier­szy w pra­sie i ręko­pi­sach, jej doro­bek moż­na uznać za domknię­ty (poeci w tajem­ni­czy spo­sób czu­ją, ile im cza­su pozo­sta­ło”. Czy rze­czy­wi­ście czu­ła nad­cho­dzą­cą woj­nę? Podob­no Gom­bro­wicz wra­ca­jąc nie­gdyś do domu z „Zodia­ku” tłu­ma­czył Ginie (jak zdrob­nia­le mówi­li o niej zna­jo­mi), że „Na tę zbli­ża­ją­cą się woj­nę trze­ba koniecz­nie zaopa­trzyć się w tru­ci­znę. A ona się śmia­ła”.

W czerw­cu 1939 Gin­czan­ka zda­je ostat­ni egza­min sesji let­niej i wyjeż­dża na waka­cje do bab­ci. Do War­sza­wy już nie wró­ci. Po wybu­chu woj­ny prze­no­si się do Lwo­wa i wycho­dzi za mąż za 17 lat star­sze­go Micha­ła Wien­zie­he­ra, kry­ty­ka sztu­ki. Było to dziw­ne mał­żeń­stwo – Gin­czan­ka fak­tycz­nie zwią­za­na była z gra­fi­kiem Janu­szem Woź­nia­kow­skim. Poet­ka pra­cu­je w Biu­rze Uzdro­wi­sko­wym, ale utrzy­mu­je też sta­łe kon­tak­ty ze śro­do­wi­skiem lite­rac­kim: z Watem, Bro­niew­skim, Waży­kiem, Maria­nem Eile. Tłu­ma­czy też poezje z rosyj­skie­go, przez co w póź­niej­szym cza­sie nie­słusz­nie będzie zarzu­cać się jej komu­ni­stycz­ne sym­pa­tie i kola­bo­ra­cję.

W 1941 roku do Lwo­wa wkra­cza­ją Niem­cy; jej mąż wyjeż­dża do Kra­ko­wa. Bab­cia Giny umie­ra na atak ser­ca w dro­dze na miej­sce stra­ceń w Zdoł­bu­no­wie. Na Gin­czan­kę dono­si wła­ści­ciel­ka jej miesz­ka­nia. Po poet­ką trzy­krot­nie przy­cho­dzi­ły patro­le. Dwu­krot­nie zdo­ła­ła się ukryć, za trze­cim razem w ostat­niej chwi­li wypro­wa­dził ją z miesz­ka­nia kel­ner. O tych chwi­lach opo­wia­da jej naj­słyn­niej­szy wiersz „[Non omnis moriar…]”, poru­sza­ją­ce świa­dec­two wal­ki o sie­bie. Gin­czan­ka wyjeż­dża z Woź­nia­kow­skim i naj­pierw ukry­wa się w Felsz­ty­nie, a póź­niej wraz z mężem w Kra­ko­wie. Przez rok nie wycho­dzi z domu.

Jesie­nią 1944 ktoś z sąsia­dów dono­si o ukry­wa­ją­cej się w kamie­ni­cy kobie­cie o żydow­skim wyglą­dzie. Liczy­ła, że tra­fi do Auschwitz, ale zosta­ła roz­strze­la­na na dzie­dziń­cu wię­zie­nia przy Mon­te­lu­pich, kil­ka tygo­dni przed wej­ściem do Kra­ko­wa Armii Czer­wo­nej.

Po woj­nie jej poezję dłu­go lek­ce­wa­żo­no, nazy­wa­jąc ją „Tuwi­mem w spód­ni­cy”. W latach 50. uka­zał się zbiór wier­szy Gin­czan­ki, jego autor moc­no jed­nak inge­ro­wał w wier­sze. Pierw­sza mono­gra­fia uka­za­ła się dopie­ro w latach 90.


Arty­kuł został opu­bli­ko­wa­ny 5 mar­ca 2014 w por­ta­lu książki.onet.pl. Dzię­ku­je­my auto­ro­wi i redak­cji za wyra­że­nie zgo­dy na prze­druk.

O autorze

Bartosz Sadulski

Ur. 1986. Poeta, dziennikarz. Autor arkusza poetyckiego artykuły pochodzenia zwierzęcego (2009) oraz tomów wierszy post (2012) oraz tarapaty (2016). Za pierwszy z nich był nominowany w 2013 roku do Nagrody Literackiej Silesius w kategorii „debiut”. Wiersze publikował między innymi w Lampie, Odrze, Gazecie Wyborczej, Chimerze i antologii Połów. Poetyckie debiuty 2010. Autor przewodników po Malcie i Bornholmie. Mieszka we Wrocławiu.

Powiązania