recenzje / ESEJE

Żywe ciało, tkanki martwe

Łukasz Kraj

Recenzja Łukasza Kraja towarzysząca premierze książki (miejsca ich jesiony) Pauliny Pidzik, wydanej w Biurze Literackim 19 grudnia 2022 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Dru­ga książ­ka Pau­li­ny Pidzik, (miej­sca ich jesio­ny), przy­no­si istot­ne zmia­ny w poety­ce w sto­sun­ku do pierw­sze­go tomu autor­ki, (wej­ścia w las), wyda­ne­go przez Fun­da­cję KONTENT w 2019 roku. Są to jed­nak zmia­ny świad­czą­ce raczej o kon­se­kwent­nym roz­wi­ja­niu, wzmac­nia­niu i odróż­nia­niu wła­snej dyk­cji od innych niż o grun­tow­nej rewi­zji. Poetyc­ki idiom roz­po­zna­je­my od razu: w efe­me­rycz­nych, nie­do­mknię­tych fra­zach, wyzwo­lo­nych z wię­zów inter­punk­cji i skom­pli­ko­wa­nych sche­ma­tów syn­tak­tycz­nych, doświad­cze­nie cho­ro­by (przede wszyst­kim szpi­ta­la) zle­wa się mię­dzy inny­mi z drzew­nym ima­gi­na­rium oraz świetl­ną i akwa­tycz­ną meta­fo­ry­ką, a powra­ca­ją­ce paro­no­ma­zje – jak w wier­szu „(pier­wiast­ki pier­wiosn­ki)” – i ali­te­ra­cje („pęka pośrodku pomiędzy”, „(mety­lo)”) sta­ją się tłem, na któ­rym pod­miot­ka nego­cju­je gra­ni­ce wła­sne­go cia­ła, jego auto­no­mię i pra­wo wła­sno­ści cho­rej do samej sie­bie.

Jed­no­cze­śnie meta­mor­fo­za języ­ka Pidzik pozo­sta­je nie­za­prze­czal­na – i nic w tym dziw­ne­go, bowiem to wła­śnie prze­mia­na jest jed­nym z tema­tów tego tomu. Ude­rza przede wszyst­kim zanik szta­fa­żu reli­gij­ne­go (zarów­no w chrze­ści­jań­skim, jak i pier­wot­no-tel­lurcz­nym wymia­rze) i zastą­pie­nie go pra­cą z wyspe­cja­li­zo­wa­ny­mi dys­kur­sa­mi nauk ści­słych i przy­rod­ni­czych: medy­cy­ny, che­mii, fizy­ki, a nawet bio­lo­gii mole­ku­lar­nej. Owo prze­su­nię­cie akcen­tów jest nie­ja­ko pro­gra­mo­wo sygna­li­zo­wa­ne prze­nie­sie­niem cyta­tu z litur­gii kato­lic­kiej w rejestr nauko­wy oraz zmia­ną opty­ki z per­spek­ty­wy holi­stycz­nej („cia­ło”) na ana­li­tycz­ną:

to jest cia­ło moje
cia­ło z bra­ków linii gra­nu­lo­cy­tów zaka­żo­nych kro­pli tka­nek
mię­sa rze­ki drżą­cych fal tęt­na natle­nie­nia barw

„(kra­ków covid 2021)”

Mowa tu o istot­nym novum decy­du­ją­cym o odświe­że­niu poety­ki. W war­stwie języ­ko­wej przy­no­si ono eks­plo­ra­cję nowych reje­strów słow­nic­twa, któ­rych inte­gra­cja w obsza­ry seman­tycz­ne dotych­czas uprzy­wi­le­jo­wa­ne przez autor­kę – budu­ją­ce dość arche­ty­picz­ną wizję świa­ta, do pew­ne­go stop­nia odda­lo­ne­go od histo­rycz­ne­go „tu i teraz” – mogła­by się wyda­wać zada­niem trud­nym, któ­re prze­cież zakoń­czy­ło się powo­dze­niem.

Powo­dze­nie to w dużej mie­rze zawdzię­cza Pidzik śmiel­sze­mu eks­pe­ry­men­to­wa­niu z poetyc­kim obra­zo­wa­niem (to kolej­na nowość), któ­re pole­ga już nie tyle na ewo­ko­wa­niu w poszcze­gól­nych wier­szach odręb­nych, prze­strze­ni o spe­cy­ficz­nej aurze – odpo­wied­nio szpi­ta­la i lasu bądź sadu – ile na two­rze­niu stref pogra­nicz­nych, w któ­rych obra­zy sali ope­ra­cyj­nej i drzew ist­nie­ją jed­no­cze­śnie, nakła­da­ją się na sie­bie i wyni­ka­ją z sie­bie wza­jem­nie na zasa­dzie palimp­se­stu. Dobrze widać to w wier­szu „(pąki)”:

czte­ry pary ręka­wi­czek odsło­nię­te cia­ła naczyń dwa czar­ne
folio­we wor­ki pięć litrów na minu­tę tlen i cukry cią­głe
cią­głe poza­ustro­jo­we natle­nia­nie krwi
faza jasna i ciem­na

W pierw­szej chwi­li powyż­sza sekwen­cja ele­men­tów przy­wo­dzi na myśl salę ope­ra­cyj­ną. Na obraz ten skła­da­ją się: ręka­wicz­ki (zabie­go­we?), folio­we wor­ki (kro­plów­ka?), naczy­nia (krwio­no­śne? chi­rur­gicz­ne?), zastę­pu­ją­ce płu­ca urzą­dze­nie ECMO „ciągłe/ poza­ustro­jo­we natle­nia­nie krwi”, cukier, kono­tu­ją­cy skład che­micz­ny krwi, oraz sama krew, prze­pom­po­wy­wa­na zor­ga­ni­zo­wa­ną w fazy pra­cą ser­ca i przy­bie­ra­ją­ca bar­wę ciem­niej­szą lub jaśniej­szą, w zależ­no­ści od tego, czy znaj­du­je się w żyłach i trans­por­tu­je dwu­tle­nek węgla, czy w tęt­ni­cach, nio­sąc tlen. W tym szpi­tal­nym kon­tek­ście spię­trze­nie rze­czow­ni­ków, powią­za­nych w gorącz­ko­we wyli­cze­nia, ewo­ku­je sytu­ację dyna­micz­ną, postrze­ga­ną jak gdy­by frag­men­ta­rycz­nie i migaw­ko­wo – sytu­ację, na przy­kład, ope­ra­cji (czyż „faza jasna i ciem­na” nie przy­po­mi­na też momen­tów odzy­ski­wa­nia i tra­ce­nia przy­tom­no­ści?).

Ale wiersz moż­na czy­tać ina­czej. Spró­buj­my teraz prze­nieść powyż­szą sce­nę z sali ope­ra­cyj­nej do dru­giej prze­strze­ni klu­czo­wej dla Pidzik, do lasu lub sadu – tekst z łatwo­ścią nam na to pozwo­li, wiersz roz­po­czy­na się zresz­tą obra­zem kwit­ną­cych, lub dopie­ro pusz­cza­ją­cych liście, śliw mira­be­lek („na gałązkach mira­be­lek pękają pąki otwie­ra­ją się”). W takiej opty­ce oka­że się, że znaj­du­je­my się u pro­gu wio­sny („odsło­nię­te cia­ła”) i patrzy­my na drze­wa – może nawet zabie­ra­my się do wio­sen­nych porząd­ków, wszak mamy przy sobie ręka­wicz­ki i wor­ki – któ­re wycho­dzą z mara­zmu, by pod­jąć zawie­szo­ne na czas zimy funk­cje życio­we. Te ostat­nie obej­mu­ją pro­ces foto­syn­te­zy („pięć litrów na minu­tę tlen”), dzie­lą­cej się, w facho­wym żar­go­nie, na „fazę jasną i ciem­ną” – czy­li, odpo­wied­nio, na etap absorp­cji świa­tła oraz okres syn­te­zy związ­ków orga­nicz­nych przy uży­ciu zgro­ma­dzo­nej uprzed­nio ener­gii. Roślin­ne kono­ta­cje mają też „cukry cią­głe”, w któ­rych kry­je się odnie­sie­nie do węglo­wo­da­nów syn­te­ty­zo­wa­nych w owo­cach (m.in. mira­bel­kach) oraz do dłu­gich łań­cu­chów cukro­wych wła­ści­wych celu­lo­zie, zaś „naczy­nia” to tak zwa­ne tra­che­je, w rośli­nach okry­to­na­sien­nych odpo­wie­dzial­ne ze prze­wo­dze­nie wody w ksy­le­mie, czy­li drew­nie. Inny­mi sło­wy – nie wie­my, co w tej sce­nie nale­ży do rośli­ny, a co do pacjent­ki.

Dzia­ła­nie autor­ki, któ­ra zawie­sza nas w dwóch istot­nych dla sie­bie prze­strze­niach budzą­cych dia­me­tral­nie róż­ne sko­ja­rze­nia, przy­po­mi­na – by pozo­stać w labo­ra­to­ryj­no-lecz­ni­czym uni­wer­sum – wysy­ca­nie roz­two­ru, stop­nio­we wpro­wa­dza­nie do jakie­goś cia­ła mak­sy­mal­nej ilo­ści sub­stan­cji, jaką cia­ło to może wchło­nąć: na tle całe­go tomu przez biel szpi­ta­la powo­li, nie­mal nie­zau­wa­żal­nie, zaczy­na­ją prze­świe­cać zie­lo­ne i bru­nat­ne bar­wy gle­by i drzew; pod­łą­czo­ne do apa­ra­tur, rurek oraz igieł ludz­kie cia­ło prze­mie­nia się w tkan­kę roślin­ną. Che­micz­ne i bio­lo­gicz­ne inspi­ra­cje, któ­re wzmoc­ni­ły i posze­rzy­ły poetyc­ką lek­sy­kę Pidzik oraz z escha­to­lo­gicz­nych prze­strze­ni spro­wa­dzi­ły jej wier­sze bli­żej zie­mi, mają zasad­ni­cze kon­se­kwen­cje rów­nież dla ide­owe­go wydźwię­ku cało­ści. Docie­ra­my tu do trze­cie­go (po języ­ko­wym i obra­zo­wym) i chy­ba naj­waż­niej­sze­go aspek­tu, w któ­rym poezja Pidzik ule­gła prze­mia­nie: nowe pod­sta­wy zna­lazł obec­ny w niej od począt­ku hory­zont etycz­ny, miesz­czą­cy, mię­dzy inny­mi, wspo­mnia­ny już pro­blem auto­no­mii (nie tyl­ko cho­re­go) cia­ła oraz mię­dzy­ga­tun­ko­we­go poro­zu­mie­nia. Staw­ką jest tutaj eks­plo­ra­cja pokre­wień­stwa (w dosłow­nym, ety­mo­lo­gicz­nym sen­sie tego sło­wa) somy ludz­kiej i roślin­nej oraz moż­li­wo­ści ich zbli­że­nia, któ­ra to moż­li­wość aktu­ali­zu­je się – ina­czej niż to mia­ło miej­sce w przy­pad­ku debiu­tu – nie w geście wza­jem­ne­go otwar­cia poprzez obar­czo­ne sil­ny­mi kono­ta­cja­mi sym­bo­licz­ny­mi naru­sze­nie cie­le­snej powło­ki, a na pozio­mie mole­ku­lar­nym, w cią­gło­ści orga­nicz­nych, fizycz­nych i che­micz­nych pro­ce­sów. Prze­miesz­cze­nie to pozwa­la Pidzik, po pierw­sze, unik­nąć pułap­ki antro­po­mor­fi­za­cji, a po dru­gie – do pew­ne­go stop­nia usu­nąć per­spek­ty­wę zamknię­te­go, inte­gral­ne­go cia­ła i tym samym stwo­rzyć wra­że­nie czę­ścio­we­go roz­pro­sze­nia pod­mio­to­wo­ści, któ­ra w debiu­cie – pomi­mo cho­ro­bo­wo-szpi­tal­nej meta­fo­ry­ki oraz obra­zów mecha­nicz­nych uszko­dzeń (a może wła­śnie dzię­ki nim) – pozo­sta­wa­ła dość sil­nym czyn­ni­kiem orga­ni­zu­ją­cym poszcze­gól­ne wier­sze.

Zarów­no sala szpi­tal­na, jak i las to prze­strze­nie, w któ­rych cia­ło, sta­no­wią­ce prze­cież zbiór pły­nów, tka­nek i funk­cji, prze­sta­je funk­cjo­no­wać jako auto­no­micz­na i zamknię­ta całość; oba miej­sca nabie­ra­ją zna­mion kosmo­su, orga­nicz­ne­go uni­wer­sum, zarzą­dza­ne­go przez pro­ce­sy bio­lo­gicz­ne regu­lu­ją­ce roz­pad sta­rych form i rodze­nie się nowych. Nie ozna­cza to jed­nak, że u Pidzik rze­czy­wi­stość daje się zor­ga­ni­zo­wać i zro­zu­mieć za pomo­cą narzę­dzi dys­kur­su nauko­we­go, odpo­wied­nio medycz­ne­go bądź bota­nicz­ne­go – abs­trak­cyj­nych miar („mili­li­try liczo­ne na godzi­nę”, „(pamiętanie.m)”), nazw bia­łek („immu­no­glo­bu­li­ny, „(odpamiętywanie: trój­ka)”) czy tak­so­no­mii („pinus sylve­stris pinus nigra”, „(pinus sylve­stris)”). Prze­ciw­nie: w star­ciu z bez­mia­rem uni­wer­sum wyspe­cja­li­zo­wa­ny i kon­cep­tu­al­ny język nauki raczej niż funk­cjo­nal­ną siat­kę poję­cio­wą przy­po­mi­na fra­pu­ją­ce zaklę­cia, któ­rych zło­wro­gich bądź pozy­tyw­nych zna­czeń może­my się jedy­nie domy­ślać: ewo­ku­je on bowiem świat nie­wi­dzial­ny gołym okiem i tajem­ni­czy, któ­ry trze­ba brać na wia­rę (czy ktoś widział kie­dyś mili­metr, immu­no­glo­bu­li­nę albo pul­sar?):

solu­me­drol cyklo­fos­fa­mid immu­no­glo­bu­li­ny solu­me­drol
ich pul­sa­ry kon­ste­la­cje pul­sów
kobie­ce opuch­nię­te spo­co­ne sine sale
cia­ła

„(odpa­mię­ty­wa­nie: trój­ka)”

Pod spe­cja­li­stycz­ny­mi kate­go­ria­mi (np. „wkłu­cie cen­tral­ne w żyle szyj­nej”, „(odpa­mię­ty­wa­nie: łącze­nia)”) ozna­cza­ją­cy­mi nazwy pro­ce­dur medycz­nych kry­je się jed­no­cze­śnie coś nie­od­gad­nio­ne­go, co fascy­nu­je i o czym wia­do­mo tyl­ko tyle, że poprzez mno­gość ruchli­wych połą­czeń czy­ni ludz­kie cia­ło czę­ścią cało­ści tego, co ist­nie­je:

póki pamię­tam: wypły­wa­nie cze­goś wpły­wa­nie cze­goś powo­li
zwią­zy­wa­nie zawią­zy­wa­nie się

„(odpa­mię­ty­wa­nie: łącze­nia)”

To kosmicz­no-wita­li­stycz­ne prze­świad­cze­nie o ist­nie­niu jakie­goś nie­ob­ję­te­go rozu­mem porząd­ku świa­ta (wzmac­nia­ne odpo­wied­ni­mi zabie­ga­mi reto­rycz­ny­mi, na przy­kład chia­zma­tycz­nym afo­ry­zmem „gdy rośnie las las umie­ra”, „(pier­wiast­ki pier­wiosn­ki)”), porząd­ku dane­go nam jedy­nie w okru­chach (w języ­ku bio­che­mii, w doświad­cze­niu cia­ła), prze­ni­ka książ­kę od począt­ku do koń­ca. Na jego tle powsta­je coś w rodza­ju biow­spól­no­ty i jest to chy­ba per­spek­ty­wa opty­mi­stycz­na, zwią­za­na z pier­wot­ną i bar­dzo pro­stą rado­ścią pły­ną­cą z odkry­cia, że sta­no­wi się jed­ność ze świa­tem. Ale w (miej­sca ich jesio­ny) – i jest to kolej­ny dowód, że książ­ka pozo­sta­je moc­niej od ostat­niej osa­dzo­na w histo­rycz­nym tu i teraz – odnaj­dzie­my też echa wspól­not mię­dzy­ludz­kich, spo­łecz­nych i poli­tycz­nych. Miej­sce zro­śnię­te­go z czu­ło­ścią sio­strzeń­stwa (na linii „ja–ty”) w jakimś stop­niu zaj­mu­je zbio­ro­wość („my”) – dość poli­mor­ficz­na i o raczej roz­my­tych kon­tu­rach, któ­ra jed­nak rysu­je się moc­niej tam, gdzie poja­wia się na przy­kład odnie­sie­nie do ludo­bój­stwa na pol­skiej gra­ni­cy („(gra­ni­ce: wschód)”) albo echo poli­tycz­ne­go opo­ru („przy­su­wa­my łóż­ka dło­nie spla­ta­my prze­ciw”; „(obok: lublin–łuck 2022)). Rów­nież i te wspól­no­to­wo­ści – wyra­ża­ne czu­ły­mi gesta­mi, mię­dzy­ludz­kim cie­płem – przy­na­le­żą do wspo­mnia­ne­go kosmicz­ne­go porząd­ku i słu­żą jego pod­trzy­ma­niu: „jak­by to mogło ochronić/ tam­to to nie­bo tam­te jesio­ny”.

To oczy­wi­ście nie wszyst­ko – bowiem książ­ka, któ­rą Pau­li­na Pidzik daje nam do ręki, jest rów­nież opo­wie­ścią na wskroś pry­wat­ną, miej­sca­mi auto­bio­gra­ficz­ną, powsta­łą w opar­ciu o indy­wi­du­al­ne, nie­da­ją­ce się zuni­wer­sa­li­zo­wać doświad­cze­nie, co sta­no­wi jeden z czyn­ni­ków prze­są­dza­ją­cy o jej sile i auten­tycz­no­ści. Opo­wieść ta zosta­ła uję­ta w ramy nar­ra­cji, któ­rą cechu­je wyraź­nie dwu­dziel­na kom­po­zy­cja i któ­ra ule­ga roz­ła­ma­niu na kil­ku płasz­czy­znach, mię­dzy inny­mi prze­strzen­nej (szpital/las; wnętrze/zewnętrze; zamknięcie/otwarcie) cza­so­wej (przedtem/teraz) oraz egzy­sten­cjal­nej (ja/nie-ja). Choć w line­ar­nej lek­tu­rze poja­wia się wyraź­na cezu­ra, wyzna­czo­na wier­szem „()”, to poszcze­gól­ne czło­ny powyż­szych opo­zy­cji czę­ścio­wo zle­wa­ją się w jed­no za spra­wą pra­cy pamię­ci, któ­ra raczej two­rzy, rekon­fi­gu­ru­je, mie­sza i roz­po­czy­na niż odtwa­rza i przy­wra­ca. Ta podwój­na natu­ra ruchu pamię­ci docho­dzi do gło­su w sta­le powra­ca­ją­cym cza­sow­ni­ku „odpa­mię­ty­wać”, w któ­rym sufiks „od-” suge­ru­je jed­no­cze­śnie cza­so­wy i prze­strzen­ny dystans – od-dzie­le­nie – jak i pró­bę zbli­że­nia przez powtó­rze­nie – od-powiedź i od-zyska­nie.

Nie wszyst­ko jed­nak da się przy­wró­cić lub wskrze­sić – two­rzą­ce drew­no obumar­łe roślin­ne komór­ki już się nie zazie­le­nią. Nie ma zresz­tą takiej potrze­by, zda­je się mówić Pidzik, obser­wu­jąc – a może tyl­ko się domy­śla­jąc – jak to, co znie­ru­cho­mia­ło w śmier­ci, bie­rze udział w świę­cie życia, jak „przez zmar­łe pły­nie woda/ z zie­mi do tka­nek czu­łych” („(żywi­ca)”) i jesz­cze wyżej, aż po „te miej­sca nie­ba mapy bez linii” („(jesio­ny jesio­ny)”).

O autorze

Łukasz Kraj

Redaktor działu tłumaczeń kwartalnika literacko-krytycznego „KONTENT”. Absolwent polonistyki, romanistyki i portugalistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie jako doktorant Szkoły Doktorskiej Nauk Humanistycznych UJ przygotowuje obecnie rozprawę na temat ziemi i Ziemi w portugalskim modernizmie. Tłumaczy z języków romańskich.

Powiązania

Rozmowy na koniec: odcinek 31 Paulina Pidzik

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Trzy­dzie­sty pierw­szy odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na koniec” w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 28. Muzy­ka Resi­na.

Więcej

(miejsca ich jesiony)

nagrania / transPort Literacki Paulina Pidzik Resina

Czy­ta­nie z książ­ki (miej­sca ich jesio­ny) z udzia­łem Pau­li­ny Pidzik w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 28. Muzy­ka Resi­na.

Więcej

Do znikania

wywiady / o książce Katarzyna Szaulińska Paulina Pidzik

Roz­mo­wa Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej z Pau­li­ną Pidzik, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki (miej­sca ich jesio­ny) Pau­li­ny Pidzik, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 19 grud­nia 2022 roku.

Więcej

Historia jednego wiersza: (pinus sylvestris)

recenzje / KOMENTARZE Paulina Pidzik

Autor­ski komen­tarz Pau­li­ny Pidzik towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki (miej­sca ich jesio­ny) Pau­li­ny Pidzik, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 19 grud­nia 2022 roku.

Więcej

miejsca ich jesiony (2)

utwory / zapowiedzi książek Paulina Pidzik

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę miej­sca ich jesio­ny Pau­li­ny Pidzik, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 19 grud­nia 2022 roku.

Więcej

miejsca ich jesiony

utwory / zapowiedzi książek Paulina Pidzik

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę miej­sca ich jesio­ny Pau­li­ny Pidzik, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 19 grud­nia 2022 roku.

Więcej