Rozmowy na koniec: odcinek 31 Paulina Pidzik
nagrania / transPort Literacki Różni autorzyTrzydziesty pierwszy odcinek z cyklu „Rozmowy na koniec” w ramach festiwalu TransPort Literacki 28. Muzyka Resina.
WięcejRecenzja Łukasza Kraja towarzysząca premierze książki (miejsca ich jesiony) Pauliny Pidzik, wydanej w Biurze Literackim 19 grudnia 2022 roku.
Druga książka Pauliny Pidzik, (miejsca ich jesiony), przynosi istotne zmiany w poetyce w stosunku do pierwszego tomu autorki, (wejścia w las), wydanego przez Fundację KONTENT w 2019 roku. Są to jednak zmiany świadczące raczej o konsekwentnym rozwijaniu, wzmacnianiu i odróżnianiu własnej dykcji od innych niż o gruntownej rewizji. Poetycki idiom rozpoznajemy od razu: w efemerycznych, niedomkniętych frazach, wyzwolonych z więzów interpunkcji i skomplikowanych schematów syntaktycznych, doświadczenie choroby (przede wszystkim szpitala) zlewa się między innymi z drzewnym imaginarium oraz świetlną i akwatyczną metaforyką, a powracające paronomazje – jak w wierszu „(pierwiastki pierwiosnki)” – i aliteracje („pęka pośrodku pomiędzy”, „(metylo)”) stają się tłem, na którym podmiotka negocjuje granice własnego ciała, jego autonomię i prawo własności chorej do samej siebie.
Jednocześnie metamorfoza języka Pidzik pozostaje niezaprzeczalna – i nic w tym dziwnego, bowiem to właśnie przemiana jest jednym z tematów tego tomu. Uderza przede wszystkim zanik sztafażu religijnego (zarówno w chrześcijańskim, jak i pierwotno-tellurcznym wymiarze) i zastąpienie go pracą z wyspecjalizowanymi dyskursami nauk ścisłych i przyrodniczych: medycyny, chemii, fizyki, a nawet biologii molekularnej. Owo przesunięcie akcentów jest niejako programowo sygnalizowane przeniesieniem cytatu z liturgii katolickiej w rejestr naukowy oraz zmianą optyki z perspektywy holistycznej („ciało”) na analityczną:
to jest ciało moje
ciało z braków linii granulocytów zakażonych kropli tkanek
mięsa rzeki drżących fal tętna natlenienia barw
„(kraków covid 2021)”
Mowa tu o istotnym novum decydującym o odświeżeniu poetyki. W warstwie językowej przynosi ono eksplorację nowych rejestrów słownictwa, których integracja w obszary semantyczne dotychczas uprzywilejowane przez autorkę – budujące dość archetypiczną wizję świata, do pewnego stopnia oddalonego od historycznego „tu i teraz” – mogłaby się wydawać zadaniem trudnym, które przecież zakończyło się powodzeniem.
Powodzenie to w dużej mierze zawdzięcza Pidzik śmielszemu eksperymentowaniu z poetyckim obrazowaniem (to kolejna nowość), które polega już nie tyle na ewokowaniu w poszczególnych wierszach odrębnych, przestrzeni o specyficznej aurze – odpowiednio szpitala i lasu bądź sadu – ile na tworzeniu stref pogranicznych, w których obrazy sali operacyjnej i drzew istnieją jednocześnie, nakładają się na siebie i wynikają z siebie wzajemnie na zasadzie palimpsestu. Dobrze widać to w wierszu „(pąki)”:
cztery pary rękawiczek odsłonięte ciała naczyń dwa czarne
foliowe worki pięć litrów na minutę tlen i cukry ciągłe
ciągłe pozaustrojowe natlenianie krwi
faza jasna i ciemna
W pierwszej chwili powyższa sekwencja elementów przywodzi na myśl salę operacyjną. Na obraz ten składają się: rękawiczki (zabiegowe?), foliowe worki (kroplówka?), naczynia (krwionośne? chirurgiczne?), zastępujące płuca urządzenie ECMO „ciągłe/ pozaustrojowe natlenianie krwi”, cukier, konotujący skład chemiczny krwi, oraz sama krew, przepompowywana zorganizowaną w fazy pracą serca i przybierająca barwę ciemniejszą lub jaśniejszą, w zależności od tego, czy znajduje się w żyłach i transportuje dwutlenek węgla, czy w tętnicach, niosąc tlen. W tym szpitalnym kontekście spiętrzenie rzeczowników, powiązanych w gorączkowe wyliczenia, ewokuje sytuację dynamiczną, postrzeganą jak gdyby fragmentarycznie i migawkowo – sytuację, na przykład, operacji (czyż „faza jasna i ciemna” nie przypomina też momentów odzyskiwania i tracenia przytomności?).
Ale wiersz można czytać inaczej. Spróbujmy teraz przenieść powyższą scenę z sali operacyjnej do drugiej przestrzeni kluczowej dla Pidzik, do lasu lub sadu – tekst z łatwością nam na to pozwoli, wiersz rozpoczyna się zresztą obrazem kwitnących, lub dopiero puszczających liście, śliw mirabelek („na gałązkach mirabelek pękają pąki otwierają się”). W takiej optyce okaże się, że znajdujemy się u progu wiosny („odsłonięte ciała”) i patrzymy na drzewa – może nawet zabieramy się do wiosennych porządków, wszak mamy przy sobie rękawiczki i worki – które wychodzą z marazmu, by podjąć zawieszone na czas zimy funkcje życiowe. Te ostatnie obejmują proces fotosyntezy („pięć litrów na minutę tlen”), dzielącej się, w fachowym żargonie, na „fazę jasną i ciemną” – czyli, odpowiednio, na etap absorpcji światła oraz okres syntezy związków organicznych przy użyciu zgromadzonej uprzednio energii. Roślinne konotacje mają też „cukry ciągłe”, w których kryje się odniesienie do węglowodanów syntetyzowanych w owocach (m.in. mirabelkach) oraz do długich łańcuchów cukrowych właściwych celulozie, zaś „naczynia” to tak zwane tracheje, w roślinach okrytonasiennych odpowiedzialne ze przewodzenie wody w ksylemie, czyli drewnie. Innymi słowy – nie wiemy, co w tej scenie należy do rośliny, a co do pacjentki.
Działanie autorki, która zawiesza nas w dwóch istotnych dla siebie przestrzeniach budzących diametralnie różne skojarzenia, przypomina – by pozostać w laboratoryjno-leczniczym uniwersum – wysycanie roztworu, stopniowe wprowadzanie do jakiegoś ciała maksymalnej ilości substancji, jaką ciało to może wchłonąć: na tle całego tomu przez biel szpitala powoli, niemal niezauważalnie, zaczynają przeświecać zielone i brunatne barwy gleby i drzew; podłączone do aparatur, rurek oraz igieł ludzkie ciało przemienia się w tkankę roślinną. Chemiczne i biologiczne inspiracje, które wzmocniły i poszerzyły poetycką leksykę Pidzik oraz z eschatologicznych przestrzeni sprowadziły jej wiersze bliżej ziemi, mają zasadnicze konsekwencje również dla ideowego wydźwięku całości. Docieramy tu do trzeciego (po językowym i obrazowym) i chyba najważniejszego aspektu, w którym poezja Pidzik uległa przemianie: nowe podstawy znalazł obecny w niej od początku horyzont etyczny, mieszczący, między innymi, wspomniany już problem autonomii (nie tylko chorego) ciała oraz międzygatunkowego porozumienia. Stawką jest tutaj eksploracja pokrewieństwa (w dosłownym, etymologicznym sensie tego słowa) somy ludzkiej i roślinnej oraz możliwości ich zbliżenia, która to możliwość aktualizuje się – inaczej niż to miało miejsce w przypadku debiutu – nie w geście wzajemnego otwarcia poprzez obarczone silnymi konotacjami symbolicznymi naruszenie cielesnej powłoki, a na poziomie molekularnym, w ciągłości organicznych, fizycznych i chemicznych procesów. Przemieszczenie to pozwala Pidzik, po pierwsze, uniknąć pułapki antropomorfizacji, a po drugie – do pewnego stopnia usunąć perspektywę zamkniętego, integralnego ciała i tym samym stworzyć wrażenie częściowego rozproszenia podmiotowości, która w debiucie – pomimo chorobowo-szpitalnej metaforyki oraz obrazów mechanicznych uszkodzeń (a może właśnie dzięki nim) – pozostawała dość silnym czynnikiem organizującym poszczególne wiersze.
Zarówno sala szpitalna, jak i las to przestrzenie, w których ciało, stanowiące przecież zbiór płynów, tkanek i funkcji, przestaje funkcjonować jako autonomiczna i zamknięta całość; oba miejsca nabierają znamion kosmosu, organicznego uniwersum, zarządzanego przez procesy biologiczne regulujące rozpad starych form i rodzenie się nowych. Nie oznacza to jednak, że u Pidzik rzeczywistość daje się zorganizować i zrozumieć za pomocą narzędzi dyskursu naukowego, odpowiednio medycznego bądź botanicznego – abstrakcyjnych miar („mililitry liczone na godzinę”, „(pamiętanie.m)”), nazw białek („immunoglobuliny, „(odpamiętywanie: trójka)”) czy taksonomii („pinus sylvestris pinus nigra”, „(pinus sylvestris)”). Przeciwnie: w starciu z bezmiarem uniwersum wyspecjalizowany i konceptualny język nauki raczej niż funkcjonalną siatkę pojęciową przypomina frapujące zaklęcia, których złowrogich bądź pozytywnych znaczeń możemy się jedynie domyślać: ewokuje on bowiem świat niewidzialny gołym okiem i tajemniczy, który trzeba brać na wiarę (czy ktoś widział kiedyś milimetr, immunoglobulinę albo pulsar?):
solumedrol cyklofosfamid immunoglobuliny solumedrol
ich pulsary konstelacje pulsów
kobiece opuchnięte spocone sine sale
ciała
„(odpamiętywanie: trójka)”
Pod specjalistycznymi kategoriami (np. „wkłucie centralne w żyle szyjnej”, „(odpamiętywanie: łączenia)”) oznaczającymi nazwy procedur medycznych kryje się jednocześnie coś nieodgadnionego, co fascynuje i o czym wiadomo tylko tyle, że poprzez mnogość ruchliwych połączeń czyni ludzkie ciało częścią całości tego, co istnieje:
póki pamiętam: wypływanie czegoś wpływanie czegoś powoli
związywanie zawiązywanie się
„(odpamiętywanie: łączenia)”
To kosmiczno-witalistyczne przeświadczenie o istnieniu jakiegoś nieobjętego rozumem porządku świata (wzmacniane odpowiednimi zabiegami retorycznymi, na przykład chiazmatycznym aforyzmem „gdy rośnie las las umiera”, „(pierwiastki pierwiosnki)”), porządku danego nam jedynie w okruchach (w języku biochemii, w doświadczeniu ciała), przenika książkę od początku do końca. Na jego tle powstaje coś w rodzaju biowspólnoty i jest to chyba perspektywa optymistyczna, związana z pierwotną i bardzo prostą radością płynącą z odkrycia, że stanowi się jedność ze światem. Ale w (miejsca ich jesiony) – i jest to kolejny dowód, że książka pozostaje mocniej od ostatniej osadzona w historycznym tu i teraz – odnajdziemy też echa wspólnot międzyludzkich, społecznych i politycznych. Miejsce zrośniętego z czułością siostrzeństwa (na linii „ja–ty”) w jakimś stopniu zajmuje zbiorowość („my”) – dość polimorficzna i o raczej rozmytych konturach, która jednak rysuje się mocniej tam, gdzie pojawia się na przykład odniesienie do ludobójstwa na polskiej granicy („(granice: wschód)”) albo echo politycznego oporu („przysuwamy łóżka dłonie splatamy przeciw”; „(obok: lublin–łuck 2022)). Również i te wspólnotowości – wyrażane czułymi gestami, międzyludzkim ciepłem – przynależą do wspomnianego kosmicznego porządku i służą jego podtrzymaniu: „jakby to mogło ochronić/ tamto to niebo tamte jesiony”.
To oczywiście nie wszystko – bowiem książka, którą Paulina Pidzik daje nam do ręki, jest również opowieścią na wskroś prywatną, miejscami autobiograficzną, powstałą w oparciu o indywidualne, niedające się zuniwersalizować doświadczenie, co stanowi jeden z czynników przesądzający o jej sile i autentyczności. Opowieść ta została ujęta w ramy narracji, którą cechuje wyraźnie dwudzielna kompozycja i która ulega rozłamaniu na kilku płaszczyznach, między innymi przestrzennej (szpital/las; wnętrze/zewnętrze; zamknięcie/otwarcie) czasowej (przedtem/teraz) oraz egzystencjalnej (ja/nie-ja). Choć w linearnej lekturze pojawia się wyraźna cezura, wyznaczona wierszem „()”, to poszczególne człony powyższych opozycji częściowo zlewają się w jedno za sprawą pracy pamięci, która raczej tworzy, rekonfiguruje, miesza i rozpoczyna niż odtwarza i przywraca. Ta podwójna natura ruchu pamięci dochodzi do głosu w stale powracającym czasowniku „odpamiętywać”, w którym sufiks „od-” sugeruje jednocześnie czasowy i przestrzenny dystans – od-dzielenie – jak i próbę zbliżenia przez powtórzenie – od-powiedź i od-zyskanie.
Nie wszystko jednak da się przywrócić lub wskrzesić – tworzące drewno obumarłe roślinne komórki już się nie zazielenią. Nie ma zresztą takiej potrzeby, zdaje się mówić Pidzik, obserwując – a może tylko się domyślając – jak to, co znieruchomiało w śmierci, bierze udział w święcie życia, jak „przez zmarłe płynie woda/ z ziemi do tkanek czułych” („(żywica)”) i jeszcze wyżej, aż po „te miejsca nieba mapy bez linii” („(jesiony jesiony)”).
Redaktor działu tłumaczeń kwartalnika literacko-krytycznego „KONTENT”. Absolwent polonistyki, romanistyki i portugalistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie jako doktorant Szkoły Doktorskiej Nauk Humanistycznych UJ przygotowuje obecnie rozprawę na temat ziemi i Ziemi w portugalskim modernizmie. Tłumaczy z języków romańskich.
Trzydziesty pierwszy odcinek z cyklu „Rozmowy na koniec” w ramach festiwalu TransPort Literacki 28. Muzyka Resina.
WięcejCzytanie z książki (miejsca ich jesiony) z udziałem Pauliny Pidzik w ramach festiwalu TransPort Literacki 28. Muzyka Resina.
WięcejRozmowa Katarzyny Szaulińskiej z Pauliną Pidzik, towarzysząca premierze książki (miejsca ich jesiony) Pauliny Pidzik, wydanej w Biurze Literackim 19 grudnia 2022 roku.
WięcejAutorski komentarz Pauliny Pidzik towarzyszący premierze książki (miejsca ich jesiony) Pauliny Pidzik, wydanej w Biurze Literackim 19 grudnia 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę miejsca ich jesiony Pauliny Pidzik, która ukaże się w Biurze Literackim 19 grudnia 2022 roku.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę miejsca ich jesiony Pauliny Pidzik, która ukaże się w Biurze Literackim 19 grudnia 2022 roku.
Więcej