teksty / Esej

Ciało nieznacznie drży

Antoni Zając

Recenzja Antoniego Zająca, towarzysząca premierze książki Piotra Sommera Siedemdziesiąt siedem, wydanej w Biurze Literackim 14 kwietnia 2025 roku.

Biuro Literackie

Nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go uka­zał się wybór wier­szy Pio­tra Som­me­ra zaty­tu­ło­wa­ny Sie­dem­dzie­siąt sie­dem.  Tyle utwo­rów zawie­ra książ­ka, któ­rej autor – poeta, tłu­macz, redak­tor i ese­ista, jeden z naj­bar­dziej wyjąt­ko­wych pisa­rzy języ­ka pol­skie­go – koń­czy w tym roku sie­dem­dzie­siąt sie­dem lat. Wybo­ru doko­nał sam Som­mer. Choć przy­go­to­wał już nie­jed­ną kolek­cję swo­ich wier­szy, tym razem sta­nął chy­ba przed szcze­gól­nie trud­nym zada­niem: ująć w per­spek­ty­wicz­nym skró­cie, na ści­śle ogra­ni­czo­nej prze­strze­ni, kil­ka­dzie­siąt lat wła­sne­go pisa­nia. Tak powstał praw­dzi­wie autor­ski tom, dzię­ki któ­re­mu może­my przyj­rzeć się związ­kom mię­dzy tek­sta­mi powsta­ły­mi w cią­gu prze­szło pięć­dzie­się­ciu lat, włącz­nie z utwo­ra­mi opu­bli­ko­wa­ny­mi w ostat­niej jak dotąd książ­ce poetyc­kiej Som­me­ra, Lata prak­ty­ki (2022). Lek­tu­ra Sie­dem­dzie­się­ciu sied­miu pozwa­la zorien­to­wać się, jakie obra­zy, ryt­my i for­my kon­tak­tu ze świa­tem są dla tej poezji naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­ne. Pięk­nie mówi o nich frag­ment wier­sza Nie­dy­skre­cje:

I lubi się jesz­cze pew­ne sło­wa i te, za prze­pro­sze­niem,
skład­nie, któ­re uda­ją, że coś je z sobą łączy.
W tych mię­dzy­sen­sach zawie­ra się cały czło­wiek,
wła­zi tam, gdzie widzi tro­chę miej­sca.

Stre­fy „mię­dzy­sen­su” powsta­ją dzię­ki skład­ni, któ­ra w zda­niu poetyc­kim dys­po­nu­je dodat­ko­wy­mi środ­ka­mi, na przy­kład prze­rzut­nią, wpra­wia­ją­cą poszcze­gól­ne cząst­ki wier­sza w nie­ocze­ki­wa­ny rezo­nans. O skład­ni moż­na jed­nak mówić nie tyl­ko w odnie­sie­niu do języ­ka, lecz tak­że spo­so­bów, na jakie czło­wiek sta­ra się łączyć ze świa­tem, chcąc jed­no­cze­śnie utrzy­mać pewien dystans i pozo­stać oddziel­nym. „Mię­dzy­sen­sy” poja­wia­ją się wte­dy, gdy zbli­ża­my się do inno­ści; mamy ku temu wie­le oka­zji, oto­cze­ni ludź­mi, zwie­rzę­ta­mi, przed­mio­ta­mi, wspo­mnie­nia­mi. Cza­sem two­rzą rodzaj siat­ki ochron­nej, o któ­rej myśli się z wdzięcz­no­ścią. Cza­sem czu­je­my się w tę siat­kę zła­pa­ni, osa­cze­ni, jak­by­śmy zaraz mie­li stra­cić oddech. Wier­sze Som­me­ra mówią głów­nie o przy­pad­kach pośred­nich. Spraw­dza­ją, co dzie­je się z czło­wie­kiem, któ­ry – na wła­sne życze­nie lub nie – wła­zi „mię­dzy”, znaj­du­jąc się w nowych sto­sun­kach z cza­sem i prze­strze­nią. Bada swo­je poło­że­nie, posłu­gu­jąc się zmy­sła­mi: nasłu­chu­je i pod­glą­da. Zaczy­na orien­to­wać się w tere­nie, nie na tyle jed­nak, by w peł­ni się z nim oswo­ić. Gdy myśli, że już prze­świe­tlił kon­kret­ną sytu­ację, poja­wia się w niej pewien szcze­gół – może coś zoba­czo­ne­go kątem oka, może bra­ku­ją­ca cząst­ka wspo­mnie­nia – któ­ry przy­po­mi­na mu, że jed­nak nie przy­sta­je do świa­ta.

Czło­wiek dys­po­nu­je wyjąt­ko­wym rada­rem: „Pew­nie napraw­dę moż­na uło­żyć sobie życie, moż­na bez cze­goś żyć. Lecz ser­ce, ser­ce, ono się łatwo nie pod­da­je i dalej opu­ku­je świat, a oko, jak ma w oby­cza­ju, prze­mie­nia tło i pla­ny. Język budu­je zda­nia, cia­ło nie­znacz­nie drży”. W zda­niach koń­czą­cych tekst „Odcho­dzi i wra­ca”, podob­nie jak we frag­men­cie z „Nie­dy­skre­cji”, moż­na dostrzec opis pod­sta­wo­we­go doświad­cze­nia tej poezji i jed­no­cze­śnie logi­ki, któ­ra pozwa­la je przed­sta­wić. Cia­ło „nie­znacz­nie drży”, reagu­jąc na to, co je spo­ty­ka, a język „budu­je zdania”[1]. Two­rzy dyna­micz­ny model sytu­acji, by uka­zać ją z nie­do­stęp­nej wcze­śniej per­spek­ty­wy i wyzy­skać mię­dzy­sen­sy nabu­do­wa­ne w cza­sie, któ­ry zdo­łał upły­nąć. W ten spo­sób wiersz przed­sta­wia zda­rze­nie i odstęp od zda­rze­nia, czy­li prze­strzeń, w któ­rej życie toczy się dalej, nie­od­wra­cal­nie zmie­nio­ne. Prze­szłość nie prze­sta­je wpra­wiać cia­ła w drże­nie, dla­te­go w pew­nym sen­sie jest czę­ścią teraź­niej­szo­ści. Podob­ne zja­wi­sko odno­to­wu­je Som­mer, gdy pisze o poezji Jerze­go Ficow­skie­go, w któ­rej czas jest „prze­stron­ny”, „wystę­pu­je […] jako prze­strzeń, fizycz­ny obszar nawie­dza­ny »trzęsieniami«”[2].

Rów­nie zło­żo­ny obraz cza­su przed­sta­wia jed­no­aka­pi­to­wa pro­za „W pra­cy”, kom­po­zy­cyj­nie bli­ska nie­jed­ne­mu wier­szo­wi Som­me­ra. Sześć dni po zama­chu na World Tra­de Cen­ter w redak­cji „Lite­ra­tu­ry na Świe­cie” trwa­ją pra­ce nad kolej­ny­mi nume­ra­mi pisma. Trze­ba nanieść popraw­ki, uzy­skać pra­wa do publi­ka­cji, pod­pi­sać zdję­cia. Nie­któ­re z tych rze­czy uda­ło się zro­bić już we wto­rek, zanim zadzwo­nił Andrzej, żeby powie­dzieć, że w tele­wi­zji poka­zu­ją „coś jak­by film, a na nim zapa­da­ją­ce się budyn­ki World Tra­de Cen­ter, i jakichś kami­ka­dze i że on, Andrzej, […] sły­szy Jar­ka, któ­ry to wszyst­ko nie wie­dzieć cze­mu, ja nie wie­dzia­łem cze­mu – Jarek jest poważ­ny facet – komen­tu­je. I nagle sam też usły­sza­łem Jar­ka, przez tę słu­chaw­kę u Andrzeja”[3]. Wspo­mnie­nie zni­ka tak szyb­ko, jak się poja­wi­ło; dalej jest pią­tek – czas napi­sać podzię­ko­wa­nia dla wydaw­ców, któ­rzy zgo­dzi­li się na prze­druk. Sce­na z wtor­ku prze­szy­wa tekst jak myśl zabu­rza­ją­ca bieg dnia, któ­ry jed­nak chwi­lę póź­niej bie­rze górę. Nawrót wyda­rze­nia nie roz­sa­dza codzien­no­ści, spra­wia jedy­nie, że zanu­rzo­ne w niej cia­ło drży, pró­bu­je uło­żyć się z tym, co je nęka, chcąc na nowo zestro­ić się z bie­żą­cym porząd­kiem. Ale to nie­moż­li­we, sko­ro w gło­wie dalej dźwię­czą nie­zro­zu­mia­łe sło­wa i wyobraź­nia nie umie za nimi nadą­żyć. „Czas prze­szły niepostrzeżenie/ zamie­nia się w czas teraźniejszy/ cią­gły, jak gdy­by wszystko/ dzia­ło się w języ­ku: widzia­łem –/ widzia­łem wczo­raj –/ już zawsze zna­czy: wiem./ Zawsze, czy­li na dobre?”[4], czy­ta­my w wier­szu „Kon­fir­ma­cja”. Podob­nie jest z gło­sem w słu­chaw­ce: kie­dy będzie­my go słu­chać w przy­szło­ści, już zawsze będzie mu towa­rzy­szyć echo, ślad wyjąt­ko­we­go komu­ni­ka­tu.

Pogło­sy, powi­do­ki zda­rzeń jed­no­cze­śnie budu­ją i zabu­rza­ją tkan­kę teraź­niej­szo­ści, o czym Som­mer pisze bez pato­su – nie po to, by te zda­rze­nia baga­te­li­zo­wać, lecz żeby włą­czyć je w porzą­dek zwy­kłe­go, trwa­ją­ce­go życia: „Drżyj, świe­cie, a z tobą niech dalej sobie drży/ moje cia­ło, kie­dy zwy­czaj­nie idzie/ po chod­ni­ku lub jedzie / autobusem”[5]. Coś podob­ne­go dzie­je się z boha­te­rem (tłu­ma­czo­nych przez Som­me­ra) „antyelegii”[6] Fran­ka O’Hary – „Dzień, w któ­rym zmar­ła Lady Day” i „O krok od nich”. Codzien­ny pęd przez mia­sto na chwi­lę prze­ry­wa myśl o zmar­łych, jesz­cze nie­daw­no spo­ty­ka­nych na tych uli­cach. Wspo­mnie­nie przy­cho­dzi nie­spo­dzie­wa­nie, na przy­kład pod­czas prze­rwy na lunch. Potem jed­nak „idzie się dalej”[7] – nie spo­sób zatrzy­mać bie­gu dnia.

Pamięć o naj­bliż­szych jest żywa. Z regu­ły towa­rzy­szy nam w tle i tyl­ko cza­sem wysu­wa się na pierw­szy plan: „W powie­trzu pamięć”, pisze Som­mer w „Pio­nie łącz­no­ści”. W powie­trzu czuć też zapach gni­ją­cych liści. Może wspo­mnie­nia, tak kie­dyś jaskra­we i trwa­łe, powo­li się roz­kła­da­ją i zosta­ją tyl­ko reszt­ki daw­nej obec­no­ści. Jed­nost­ko­wa pamięć nie jest bowiem wiecz­no­tr­wa­łym archi­wum, lecz raczej stre­fą kon­tak­tu z wid­ma­mi, któ­ry spra­wia, że nie czu­je­my się do koń­ca „na cza­sie”. Wiersz opo­wia­da o miło­ści do tych, któ­rzy kie­dyś żyli; o tym, jak z nimi roz­ma­wia­my, pró­bu­jąc jed­no­cze­śnie oswo­ić się z ich nie­obec­no­ścią. Podob­nie „Skwe­ry, par­ki, uli­ce”, czy­li skra­wek pro­wa­dzo­ne­go w myślach mono­lo­gu do zmar­łej mat­ki. Zra­zu kom­po­zy­cja pierw­szej czę­ści wyda­je się pro­sta, opar­ta na kon­tra­ście „kie­dyś” – „dziś”. Ten jasny podział jest nagle zabu­rzo­ny: wspo­mnie­nie roz­bły­sku­je, wkra­cza­jąc w „dziś”, a wiersz, dzię­ki prze­rzut­ni, nabie­ra pręd­ko­ści:

Dziś widzę cię z laską na Armii Radziec­kiej
koło fon­tan­ny –
idziesz w moim kie­run­ku
uśmie­chasz się ja pod­bie­gam ser­ce
wyry­wa mi się do cie­bie powie­trze
pra­wie mnie zaty­ka i dalej sie­dzę
bez ruchu prze­miesz­cza­jąc się
ze 116-ej Zachod­niej w stro­nę Cor­tlandt
pra­wie na koń­cu Man­hat­ta­nu

W takich momen­tach wier­sze Som­me­ra wska­zu­ją na „nie­współ­mier­ną rów­no­cze­sność”, z jaką doświad­cza­my świa­ta, kie­dy kłę­bią się w nas myśli o róż­nych miej­scach i cza­sach. Tekst moż­na skom­po­no­wać tak, by odda­wał, a nawet wzmac­niał dez­orien­ta­cję zwią­za­ną z nie­moż­li­wo­ścią roz­dzie­le­nia zna­czeń, porząd­ków, wymia­rów. Te „chmur­ne miejsca”[8] nie blo­ku­ją lek­tu­ry, lecz raczej zachę­ca­ją do jej powta­rza­nia. Doda­ją wier­szom zna­cze­nio­we­go i uczu­cio­we­go bogac­twa, utrud­nia­jąc ich para­fra­zę w języ­ku pro­zy, choć prze­cież nie powin­no być z tym pro­ble­mu, sko­ro mowa o rze­czach ponoć tak przy­ziem­nych. Kło­pot z tą trans­kryp­cją bie­rze się chy­ba stąd, że prze­pi­su­jąc zna­cze­nia poszcze­gól­nych słów, tra­ci­my coś, co znaj­du­je się mię­dzy nimi, uni­kal­ny spo­sób ich łącze­nia. Na pyta­nie „Gdzie jeste­śmy?” otwie­ra­ją­ce wiersz „Nie­dy­skre­cje” odpo­wie­dzią napraw­dę jest nie­roz­strzy­gal­ne „mię­dzy”: coś się na sie­bie nakła­da, coś się od sie­bie odkleja[9].

Może naj­wię­cej mówią o tym wier­sze, w któ­rych poja­wia się motyw lustra. Dłu­gą serię zaczy­na­ją już utwo­ry z debiu­tanc­kiej książ­ki W krze­śle, na przy­kład „Bab­cia”. Kie­dy chło­piec sta­je przed lustrem zawie­szo­nym na drzwiach sza­fy, w oczach bab­ci sta­je się „panem ole­siem dwu­dzie­sto-/ czte­ro­let­nim kuzynem/ zmar­łym na sucho­ty u/ wód i na tyfus/ w getcie”[10]. Lustrza­ne odbi­cie chłop­ca to podwój­ny sobo­wtór: jego wła­sny i jesz­cze czyjś. W „Mówi syn” z Pamią­tek po nas syn zosta­je lustrem dla mat­ki, któ­re jed­nak nie może odbić jej w spo­sób zupeł­nie wier­ny – zosta­je resz­ta, „kil­ka słów”. W wier­szu „Male­ją sprzę­ty”, któ­ry mówi o trwa­łych i nie­trwa­łych zapi­sach prze­szło­ści, lustro z „sza­fy peł­nej tajem­nic” spo­ty­ka się z wewnętrz­nym lustrem pamię­ci odbi­ja­ją­cym minio­ne zda­rze­nia. Zawias sza­fy „jest nie­wy­tar­ty”, a szkla­na kli­sza z obra­zem daw­ne­go życia zacho­wa­ła się w dobrym sta­nie – to daje tro­chę nadziei.

Ina­czej rze­czy mają się w ostat­nim jak dotąd wier­szu „serii lustrza­nej”, „Z fusów”, któ­ry uka­zał się w Latach prak­ty­ki. Kie­dy mówią­cy wcho­dzi pierw­szy raz od wie­lu lat do miesz­ka­nia, w któ­rym się wycho­wał, dostrze­ga wytar­ty zawias sza­fy. Jej drzwi „wal­nę­ły w stół” i lustro roz­bi­ło się pra­wie doszczęt­nie – tak doszło do kra­dzie­ży „gór­nej czę­ści ciała/ mojej mat­ki”. Może­my wyobra­zić sobie lustro jako kli­szę, na któ­rej trwa obraz mat­ki, pamię­ta­jąc zara­zem, że we wcze­śniej­szym wier­szu rów­nież syn był lustrem – co w tym kon­tek­ście ozna­cza roz­bi­cie szkla­nej tafli? W każ­dym razie teraz wize­ru­nek nie skła­da się już w całość: cia­ło mat­ki jest poka­wał­ko­wa­ne i wybra­ko­wa­ne. Som­mer pod­wa­ża fan­ta­zję o pamię­ci pozwa­la­ją­cej zakon­ser­wo­wać prze­szłość, oca­lić ją na zawsze. Wspo­mnie­nia z wol­na nisz­cze­ją, zaczy­na bra­ko­wać kolej­nych frag­men­tów ukła­dan­ki – w „Skwe­rach, par­kach i uli­cach” mówią­cy nie umie już wypo­wie­dzieć sło­wa „talent” z into­na­cją cha­rak­te­ry­stycz­ną dla jego mat­ki. Tak samo w wier­szu „Z fusów” powrót do domu nie ma w sobie nic sen­ty­men­tal­ne­go i oca­la­ją­ce­go, wią­że się raczej z poczu­ciem nie­sa­mo­wi­to­ści, na tyle sil­nym, by o całym wier­szu myśleć jak o zapi­sie złe­go snu, w któ­rym panu­je cza­so­prze­strzen­ne roz­trzę­sie­nie.

„Wszyst­ko było mniej wię­cej takie samo”, ale w miesz­ka­niu oprócz resz­tek odbi­cia mat­ki jest tyl­ko mól, któ­ry „zaplą­tał się w ster­czą­ce z sza­fy pasmo słoń­ca”. W „Wier­szu” z debiu­tu czy­ta­my nato­miast: „Spły­wam po zwier­cia­dle –/ zmniej­szam się powo­li zosta­ję wzdłuż/ moje pasem­ko wysycha”[11]. Może „Z fusów”, jak na wiersz-sen przy­sta­ło, kon­den­su­je róż­ne wąt­ki zaczerp­nię­te z innych wier­szy serii lustrza­nej, docie­ra­jąc aż do jej począt­ków? Pisząc o powro­cie, Som­mer (raczej nie­chęt­ny utwo­rom z Krze­sła, o czym nie raz mówił w wywia­dach) po latach odwie­dzał­by wła­sne wier­sze i zawie­rał ich odłam­ki w nowym tek­ście. Nawet jeśli tak nie jest, z pew­no­ścią w tym świe­cie, naraz daw­nym i dzi­siej­szym, mówią­cy spo­ty­ka też same­go sie­bie, o czym mowa w zakoń­cze­niu wier­sza: „I zobaczyłem/ sie­bie, tak samo tu na miej­scu i od rzeczy/ i dwie sąsiad­ki mat­ki, podob­nie chłodne/ i uważ­ne jak przed ćwierć­wie­czem”. To zda­nie moż­na zro­zu­mieć na kil­ka spo­so­bów, przez co tym ade­kwat­niej mówi o roz­dar­ciu i nie­toż­sa­mo­ści. Na przy­kład – ktoś sta­je raz jesz­cze przed pozo­sta­ło­ścia­mi lustra i tym razem widzi sie­bie, tak jak­by nic się nie zmie­ni­ło, bo od zawsze czuł się tu zara­zem „na miej­scu” i „od rze­czy”. Albo – wra­ca do miej­sca, któ­re zna tak dobrze, ale teraz jest już nie­odwo­łal­nie „od rze­czy”. Wiersz pozwa­la uchwy­cić sie­bie w tym podwo­je­niu (przy­wo­dzą­cym na myśl „nie­sa­mo­wi­te” opo­wie­ści o sobo­wtó­rach), ale z jesz­cze innej, trze­ciej stro­ny. Sta­nie z boku i obok – takie pozy­cje czę­sto zaj­mu­ją mówią­cy w wier­szach Som­me­ra. Może zasłu­gu­ją na jesz­cze więk­szą uwa­gę, kie­dy to spoj­rze­nie prze­świe­tla­ją­ce duali­zmy skie­ro­wa­ne jest na sie­bie same­go. Na począt­ku wier­sza „Stan trze­ci” dusza (lek­ka, wol­na) opusz­cza cia­ło (stę­ża­łe, jak­by pozba­wio­ne racji bytu), ale mówią­cy znaj­du­je się poza któ­rym­kol­wiek z nich:

Ukry­ty już to w jakimś zaka­mar­ku duszy

pły­ną­cej lek­ko przez powie­trze, już to
w cie­le­snej jej powło­ce, któ­ra patrzy­ła w górę
z nie­kła­ma­nym żalem. Wte­dy w powie­trzu
zatrze­po­ta­ła płach­ta śnie­gu,

poprze­cie­ra­na, z prze­świ­ta­mi,
i twa­rze ludzi z dołu były rów­nież bia­łe.
Spły­ną­łem, połą­czy­łem się i wsią­kłem
w mia­sto.

Zakoń­cze­nie „uzie­mia” wiersz, wyzna­cza­jąc kon­tra­punkt dla pasto­ral­nej fan­ta­zji o czy­stym i nie­za­po­śred­ni­czo­nym doświad­cze­niu świa­ta, o zatra­ce­niu w abso­lu­cie i porzu­ce­niu cie­le­snej powło­ki. Życie miej­skie roz­gry­wa się w tym, co pośred­nie; ope­ru­je zupeł­nie inną dyna­mi­ką, za któ­rą pró­bu­je­my nadą­żyć. Gdzie wte­dy jeste­śmy? W nie­ustan­nym ruchu. Nie w home­osta­zach i sta­nach sku­pie­nia, lecz ich zmia­nach, któ­rych wyma­ga­ją nowe sytu­acje.

Komuś przy­zwy­cza­jo­ne­mu do odmie­rza­nia dystan­sów i opu­ki­wa­nia miejsc pośred­nich trud­no wyłą­czyć czuj­ki, dla­te­go wie­le utwo­rów Som­me­ra mówi o szu­ka­niu spo­ko­ju, część nawet o jego zna­le­zie­niu (lub obiet­ni­cy zna­le­zie­nia – „wszyst­ko się uło­ży”, mówią­cy zapew­nia sam sie­bie w utwo­rze „Nic się nie sta­ło”), choć i taka opo­wieść jest z regu­ły czymś prze­ła­ma­na. Dłu­ga dro­ga wie­dzie cho­ciaż­by do snu – naj­pierw trze­ba „tro­chę się posnuć/ i zmę­czyć tym, co się nie składało/ w całość” („To czło­wiek”), co potra­fi trwać dłu­gi­mi godzi­na­mi, jak widzi­my w „Prze­gię­ciu”:

Cyka­dy całą noc mie­rzy­ły czas
a ja nie mogłem dobiec do snu.
Byłem spóź­nio­ny o trzy godzi­ny,
potem o czte­ry, potem pięć.
Liczy­łem, że czas się sam wyłą­czy,
pozwo­li jakoś dojść do mety.
A jed­nak i przez wiatr sły­sza­łem
jak nie­mi­ło­sier­nie stu­kał, dud­nił,
to zna­czy tykał bez miło­ści.
I wca­le nie śpiąc śni­łem, że się spie­szę,
choć niby wiem, że pośpiech na nic.
Na nic się nie zda, na nic, na nic,
woła­łem refren, jak­bym grał stac­ca­to
lub wła­sną nogą szar­pał stru­nę skrzy­dła.
Wte­dy odkry­łem, że to ja czas mie­rzę,
pocie­ram prze­strzeń, tykam od środ­ka,
że zasnął­bym na dobre, gdy­bym prze­stał.

Na pierw­szy rzut oka koń­ców­ka tego rapor­tu skła­da­ne­go „na kra­wę­dzi snu” może dawać pocie­sze­nie, sko­ro nie­zno­śne tyka­nie dobie­ga z nasze­go wnę­trza; ale nie spo­sób się go pozbyć, ponie­waż wyda­je się koniecz­ne – wyzna­cza rytm życia, choć jed­no­cze­śnie go zabu­rza. Gdy­by tyka­nie wyłą­czyć, zasnę­li­by­śmy „na dobre”, co może zna­czy, że ten odpo­czy­nek był­by już wiecz­ny.

Sen jest jed­nak moż­li­wy – pod warun­kiem, że ktoś da nam (swój) spo­kój, o czym mówi „To życie, któ­re śpi”:

To życie, któ­re śpi przede mną
trzy­ma­jąc w ręku (we śnie)
jakiś przy­pad­ko­wy przed­miot,
przed­miot snu, któ­ry mu dałem
na uspo­ko­je­nie (w cią­gu) dnia,
czy do zaba­wy (wszyst­ko jed­no
co), żeby mi dało spo­kój –

„Przed­miot snu” uspo­ka­ja dziec­ko i pozwa­la ode­tchnąć mówią­ce­mu, któ­ry teraz uważ­nie przy­glą­da się chłop­cu. „Małe życie” jest kru­che, ale peł­ne nie­spo­ży­tych sił. Som­mer pisze o nim ze zdzi­wie­niem i zachwy­tem:

małe życie tak łomo­cze
całą krwią i wypie­ra mnie
na zewnątrz, wyj­mu­jąc sobie ze mnie taki bia­ły szept,
bie­lut­ki, jak gdy­bym miał poko­chać wła­sną nie­obec­ność;

Ojca i syna łączy nit­ka bia­łe­go szep­tu, i wła­śnie ona wyda­je się „przed­mio­tem snu”. Może z szep­tu utka­na jest „nikła sia­tecz­ka pierw­szych dni”, w któ­rą „zawi­ja­ły nas” mat­ki, jak pisze Som­mer w wier­szu „Pamiąt­ki po nas”[12]. Zara­zem jed­nak ten bia­ły, cich­ną­cy szept znaj­du­je się na gra­ni­cy zani­ku, co budzi myśl o stop­nio­wym wyco­fy­wa­niu wła­snej obec­no­ści z życia dziec­ka, nie­zbęd­nym, by kie­dyś mogło pora­dzić sobie samo. Śred­nik, któ­ry prze­ry­wa wiersz, zazna­czał­by pau­zę w szep­cie, wska­zu­jąc jed­no­cze­śnie na koniecz­ny dystans mię­dzy mówią­cym i dru­gim, uko­cha­nym życiem. Ojciec z „To życie, któ­re śpi” koja­rzy się z tytu­ło­wym boha­te­rem wier­sza „Prze­no­si­ciel”, któ­ry budu­je więź z dziec­kiem, nie tyl­ko nosząc je i wożąc, lecz tak­że prze­ka­zu­jąc sło­wa i gesty, któ­rych nauczy­li go inni. Mówią­cy odkry­wa jed­nak, że ani dziec­ko, ani sło­wa i gesty „nie mogą być wiecz­nym / obiek­tem przenoszenia”[13]. Zapew­ne też dla­te­go, że dzie­ci same z cza­sem zosta­ją prze­no­si­cie­la­mi. O tym, co w sobie nosi­my, opo­wia­da naj­pięk­niej „Spóź­nio­ny list”, wysła­ny do nigdy nie­po­zna­ne­go dziad­ka:

Wiesz, cza­sem mi się zda­je, że jestem
zbit­ką gestów, któ­re mnie prze­ko­na­ły,
słów, któ­re jakimś cudem zapa­mię­ta­łem
i czym prę­dzej scho­wa­łem do ręki
żeby nie ucie­kły, i paru mil­czeń
któ­rych nie umiem. [14]

Prze­no­si­ciel trwa w rezo­nan­sie mię­dzy bez­pow­rot­nie minio­ną rze­czy­wi­sto­ścią, któ­rej reszt­ki odzie­dzi­czył i świa­tem, któ­ry pozwo­li roz­wi­ja na jego oczach. Sta­ra się być uważ­nym świad­kiem zani­ków, prze­miesz­czeń i zaląż­ków nie­zna­ne­go. For­mu­łę dobrze opi­su­ją­cą ten aspekt poezji Som­me­ra odnaj­du­ję mię­dzy jego wła­sny­mi sło­wa­mi: w roz­mo­wie z Jerzym Borow­czy­kiem i Micha­łem Lar­kiem mówi o „kawał­ku cał­kiem czuj­nej struk­tu­ry”, a chwi­lę póź­niej o języ­ko­wym luzie[15], któ­ry chciał­bym rozu­mieć sze­ro­ko, w odnie­sie­niu do roz­ma­itych form dystan­su i odstę­pu, na jakie sta­ra­łem się tu wska­zać.

Czuj­no­ści nie musi towa­rzy­szyć nie­po­kój, co widać w takich wier­szach jak „Rano na zie­mi”, „Chło­piec” czy „Mały trak­tat o nie­sprzecz­no­ści”. Drże­nie i opu­ki­wa­nie – poetyc­ka sej­smo­gra­fia – pozwa­la szu­kać prze­bły­sków inne­go porząd­ku, w któ­rym rze­czy ukła­da­ją się lepiej, choć wciąż pozo­sta­ją nie­toż­sa­me, wciąż jest miej­sce dla mię­dzy­sen­sów:

A ser­ce jak to ser­ce
takt swój ma, ale
przy­spie­sza nie­kul­tu­ral­nie,
dobi­ja się o inny świat,
nie­za­po­mnia­ny, nie­by­wa­ły,
widzia­ny raz, dwa razy
w cią­gu życia.[16]


Przy­pi­sy:
[1] Poetą – budow­ni­czym zdań jest dla Som­me­ra Ber­tolt Brecht. W wier­szu prze­ło­żo­nym przez Som­me­ra Brecht pisze „I tak budo­wa­łem zda­nia, aby widocz­ne były / Ich rezul­ta­ty, to zna­czy w taki spo­sób, aże­by / Samo ich mówie­nie mogło / Mówią­ce­go ucie­szyć albo zasmu­cić. A my, pozo­sta­li, też / Mogli­by­śmy się z ich powo­du smu­cić albo cie­szyć, sły­sząc jak mówi. / (To utrud­nia­ło oglą­da­nie sztuk teatral­nych: czę­sto / Zaczy­na­ły dzia­łać dopie­ro wte­dy, gdy oglą­da­ło się je dru­gi raz)”. Ber­tolt Brecht, „*** [I tak budo­wa­łem zda­nia]”, prze­ło­żył Piotr Som­mer, w: Ten cały Brecht. Prze­kła­dy i szki­ce, red. Andrzej Kopac­ki, Biu­ro Lite­rac­kie, Wro­cław 2012, s. 144.
[2] P. Som­mer, „Prze­wro­ty słów, zawro­ty cza­su (notat­ki o poezji Jerze­go Ficow­skie­go)”, w: Po sty­kach, WBPi­CAK, Poznań 2018, s. 66.
[3] Ten­że, „W pra­cy”, w: Po sty­kach, s. 370.
[4] Ten­że, „Kon­fir­ma­cja”, w: Po ciem­ku też. Wier­sze z ksią­żek, WBPi­CAK, Poznań 2013, s. 342. Dalej jako PCT z nume­rem stro­ny.
[5] Ten­że, „Wyro­zu­mia­łość”, w: Lata prak­ty­ki, WBPi­CAK, Poznań 2022, s. 41.
[6] Som­mer uży­wa tego okre­śle­nia w szki­cu „Nie­śmier­tel­ne chmu­ry”, w: Po sty­kach, s. 32.
[7] Frank O’Hara, „O krok od nich”, prze­ło­żył P. Som­mer, w: P. Som­mer, O krok od nich. Prze­kła­dy z poetów ame­ry­kań­skich, Wydaw­nic­two Karak­ter, Kra­ków 2018, s. 396.
[8] Korzy­stam tu z okre­śle­nia, któ­re­go użył Wal­ter Ben­ja­min w ese­ju o Fran­zu Kaf­ce – „Franz Kaf­ka. Z oka­zji dzie­sią­tej rocz­ni­cy jego śmier­ci”, prze­ło­żył Adam Lip­szyc, w: tegoż, Kon­ste­la­cje. Wybór tekstów, red. A. Lip­szyc, prze­ło­ży­li A. Lip­szyc, Anna Woł­ko­wicz, Wydaw­nic­two Uni­wer­sy­te­tu Jagiel­loń­skie­go, Kra­ków 2014, s. 237, 246.
[9] Zob. frag­ment wier­sza „Szew­ski, sto­lar­ski” (PCT, s. 260): „Odkle­ja się po kolei/ od swo­ich wszystkich/ toż­sa­mo­ści, ich/ nie ma, on zostaje/ odkle­jo­ny”.
[10] „Bab­cia”, PCT, s. 19.
[11] „Wiersz [Spły­wam po zwier­cia­dle]”, PCT, s. 9.
[12] „Pamiąt­ki po nas”, PCT, s. 65.
[13] „Prze­no­si­ciel”, PCT, s. 68.
[14] „Spóź­nio­ny list”, PCT, s. 73.
[15] „Uciecz­ka w bok. Roz­mo­wa Jerze­go Borow­czy­ka i Micha­ła Lar­ka”, w: Uciecz­ka w bok (pyta­nia i odpo­wie­dzi), WBPi­CAK, Poznań 2016, s. 102.
[16] P. Som­mer, „A co z pta­ka­mi”, w: Lata prak­ty­ki, s. 33.]/przypis]

O autorze

Antoni Zając

Literaturoznawca i krytyk literacki. Autor recenzji i szkiców krytycznych publikowanych m.in. w „Literaturze na Świecie”, „Twórczości”, „Kontencie”, „Małym Formacie”, i w „biBLiotece” Biura Literackiego. Autor posłowia do polskiego wydania Rozprawek Fritza Kochera, debiutanckiego zbioru Roberta Walsera (Państwowy Instytut Wydawniczy 2023). Pisał między innymi o Paulu Celanie, Jamesie Schuylerze, Susan Sontag, Georgim Gospodinowie i Clemensie Setzu. Pracuje nad rozprawą doktorską o polsko-żydowskim pisarzu Leo Lipskim. Prowadzi seminaria, dyskusje i spotkania autorskie w ramach stałej współpracy z Austriackim Forum Kultury w Warszawie i Państwowym Instytutem Wydawniczym. W latach 2018-2024 redaktor czasopisma literackiego „Wizje”.

Powiązania