
Pomiędzy patrzeniem
recenzje / ESEJE Antoni ZającRecenzja Antoniego Zająca towarzysząca wydaniu almanachu Połów. Poetyckie debiuty 2018, który ukazał się nakładem Biura Literackiego 3 czerwca 2019 roku.
WięcejRecenzja Antoniego Zająca, towarzysząca premierze książki Piotra Sommera Siedemdziesiąt siedem, wydanej w Biurze Literackim 14 kwietnia 2025 roku.
Nakładem Biura Literackiego ukazał się wybór wierszy Piotra Sommera zatytułowany Siedemdziesiąt siedem. Tyle utworów zawiera książka, której autor – poeta, tłumacz, redaktor i eseista, jeden z najbardziej wyjątkowych pisarzy języka polskiego – kończy w tym roku siedemdziesiąt siedem lat. Wyboru dokonał sam Sommer. Choć przygotował już niejedną kolekcję swoich wierszy, tym razem stanął chyba przed szczególnie trudnym zadaniem: ująć w perspektywicznym skrócie, na ściśle ograniczonej przestrzeni, kilkadziesiąt lat własnego pisania. Tak powstał prawdziwie autorski tom, dzięki któremu możemy przyjrzeć się związkom między tekstami powstałymi w ciągu przeszło pięćdziesięciu lat, włącznie z utworami opublikowanymi w ostatniej jak dotąd książce poetyckiej Sommera, Lata praktyki (2022). Lektura Siedemdziesięciu siedmiu pozwala zorientować się, jakie obrazy, rytmy i formy kontaktu ze światem są dla tej poezji najbardziej charakterystyczne. Pięknie mówi o nich fragment wiersza Niedyskrecje:
I lubi się jeszcze pewne słowa i te, za przeproszeniem,
składnie, które udają, że coś je z sobą łączy.
W tych międzysensach zawiera się cały człowiek,
włazi tam, gdzie widzi trochę miejsca.
Strefy „międzysensu” powstają dzięki składni, która w zdaniu poetyckim dysponuje dodatkowymi środkami, na przykład przerzutnią, wprawiającą poszczególne cząstki wiersza w nieoczekiwany rezonans. O składni można jednak mówić nie tylko w odniesieniu do języka, lecz także sposobów, na jakie człowiek stara się łączyć ze światem, chcąc jednocześnie utrzymać pewien dystans i pozostać oddzielnym. „Międzysensy” pojawiają się wtedy, gdy zbliżamy się do inności; mamy ku temu wiele okazji, otoczeni ludźmi, zwierzętami, przedmiotami, wspomnieniami. Czasem tworzą rodzaj siatki ochronnej, o której myśli się z wdzięcznością. Czasem czujemy się w tę siatkę złapani, osaczeni, jakbyśmy zaraz mieli stracić oddech. Wiersze Sommera mówią głównie o przypadkach pośrednich. Sprawdzają, co dzieje się z człowiekiem, który – na własne życzenie lub nie – włazi „między”, znajdując się w nowych stosunkach z czasem i przestrzenią. Bada swoje położenie, posługując się zmysłami: nasłuchuje i podgląda. Zaczyna orientować się w terenie, nie na tyle jednak, by w pełni się z nim oswoić. Gdy myśli, że już prześwietlił konkretną sytuację, pojawia się w niej pewien szczegół – może coś zobaczonego kątem oka, może brakująca cząstka wspomnienia – który przypomina mu, że jednak nie przystaje do świata.
Człowiek dysponuje wyjątkowym radarem: „Pewnie naprawdę można ułożyć sobie życie, można bez czegoś żyć. Lecz serce, serce, ono się łatwo nie poddaje i dalej opukuje świat, a oko, jak ma w obyczaju, przemienia tło i plany. Język buduje zdania, ciało nieznacznie drży”. W zdaniach kończących tekst „Odchodzi i wraca”, podobnie jak we fragmencie z „Niedyskrecji”, można dostrzec opis podstawowego doświadczenia tej poezji i jednocześnie logiki, która pozwala je przedstawić. Ciało „nieznacznie drży”, reagując na to, co je spotyka, a język „buduje zdania”[1]. Tworzy dynamiczny model sytuacji, by ukazać ją z niedostępnej wcześniej perspektywy i wyzyskać międzysensy nabudowane w czasie, który zdołał upłynąć. W ten sposób wiersz przedstawia zdarzenie i odstęp od zdarzenia, czyli przestrzeń, w której życie toczy się dalej, nieodwracalnie zmienione. Przeszłość nie przestaje wprawiać ciała w drżenie, dlatego w pewnym sensie jest częścią teraźniejszości. Podobne zjawisko odnotowuje Sommer, gdy pisze o poezji Jerzego Ficowskiego, w której czas jest „przestronny”, „występuje […] jako przestrzeń, fizyczny obszar nawiedzany »trzęsieniami«”[2].
Równie złożony obraz czasu przedstawia jednoakapitowa proza „W pracy”, kompozycyjnie bliska niejednemu wierszowi Sommera. Sześć dni po zamachu na World Trade Center w redakcji „Literatury na Świecie” trwają prace nad kolejnymi numerami pisma. Trzeba nanieść poprawki, uzyskać prawa do publikacji, podpisać zdjęcia. Niektóre z tych rzeczy udało się zrobić już we wtorek, zanim zadzwonił Andrzej, żeby powiedzieć, że w telewizji pokazują „coś jakby film, a na nim zapadające się budynki World Trade Center, i jakichś kamikadze i że on, Andrzej, […] słyszy Jarka, który to wszystko nie wiedzieć czemu, ja nie wiedziałem czemu – Jarek jest poważny facet – komentuje. I nagle sam też usłyszałem Jarka, przez tę słuchawkę u Andrzeja”[3]. Wspomnienie znika tak szybko, jak się pojawiło; dalej jest piątek – czas napisać podziękowania dla wydawców, którzy zgodzili się na przedruk. Scena z wtorku przeszywa tekst jak myśl zaburzająca bieg dnia, który jednak chwilę później bierze górę. Nawrót wydarzenia nie rozsadza codzienności, sprawia jedynie, że zanurzone w niej ciało drży, próbuje ułożyć się z tym, co je nęka, chcąc na nowo zestroić się z bieżącym porządkiem. Ale to niemożliwe, skoro w głowie dalej dźwięczą niezrozumiałe słowa i wyobraźnia nie umie za nimi nadążyć. „Czas przeszły niepostrzeżenie/ zamienia się w czas teraźniejszy/ ciągły, jak gdyby wszystko/ działo się w języku: widziałem –/ widziałem wczoraj –/ już zawsze znaczy: wiem./ Zawsze, czyli na dobre?”[4], czytamy w wierszu „Konfirmacja”. Podobnie jest z głosem w słuchawce: kiedy będziemy go słuchać w przyszłości, już zawsze będzie mu towarzyszyć echo, ślad wyjątkowego komunikatu.
Pogłosy, powidoki zdarzeń jednocześnie budują i zaburzają tkankę teraźniejszości, o czym Sommer pisze bez patosu – nie po to, by te zdarzenia bagatelizować, lecz żeby włączyć je w porządek zwykłego, trwającego życia: „Drżyj, świecie, a z tobą niech dalej sobie drży/ moje ciało, kiedy zwyczajnie idzie/ po chodniku lub jedzie / autobusem”[5]. Coś podobnego dzieje się z bohaterem (tłumaczonych przez Sommera) „antyelegii”[6] Franka O’Hary – „Dzień, w którym zmarła Lady Day” i „O krok od nich”. Codzienny pęd przez miasto na chwilę przerywa myśl o zmarłych, jeszcze niedawno spotykanych na tych ulicach. Wspomnienie przychodzi niespodziewanie, na przykład podczas przerwy na lunch. Potem jednak „idzie się dalej”[7] – nie sposób zatrzymać biegu dnia.
Pamięć o najbliższych jest żywa. Z reguły towarzyszy nam w tle i tylko czasem wysuwa się na pierwszy plan: „W powietrzu pamięć”, pisze Sommer w „Pionie łączności”. W powietrzu czuć też zapach gnijących liści. Może wspomnienia, tak kiedyś jaskrawe i trwałe, powoli się rozkładają i zostają tylko resztki dawnej obecności. Jednostkowa pamięć nie jest bowiem wiecznotrwałym archiwum, lecz raczej strefą kontaktu z widmami, który sprawia, że nie czujemy się do końca „na czasie”. Wiersz opowiada o miłości do tych, którzy kiedyś żyli; o tym, jak z nimi rozmawiamy, próbując jednocześnie oswoić się z ich nieobecnością. Podobnie „Skwery, parki, ulice”, czyli skrawek prowadzonego w myślach monologu do zmarłej matki. Zrazu kompozycja pierwszej części wydaje się prosta, oparta na kontraście „kiedyś” – „dziś”. Ten jasny podział jest nagle zaburzony: wspomnienie rozbłyskuje, wkraczając w „dziś”, a wiersz, dzięki przerzutni, nabiera prędkości:
Dziś widzę cię z laską na Armii Radzieckiej
koło fontanny –
idziesz w moim kierunku
uśmiechasz się ja podbiegam serce
wyrywa mi się do ciebie powietrze
prawie mnie zatyka i dalej siedzę
bez ruchu przemieszczając się
ze 116-ej Zachodniej w stronę Cortlandt
prawie na końcu Manhattanu
W takich momentach wiersze Sommera wskazują na „niewspółmierną równoczesność”, z jaką doświadczamy świata, kiedy kłębią się w nas myśli o różnych miejscach i czasach. Tekst można skomponować tak, by oddawał, a nawet wzmacniał dezorientację związaną z niemożliwością rozdzielenia znaczeń, porządków, wymiarów. Te „chmurne miejsca”[8] nie blokują lektury, lecz raczej zachęcają do jej powtarzania. Dodają wierszom znaczeniowego i uczuciowego bogactwa, utrudniając ich parafrazę w języku prozy, choć przecież nie powinno być z tym problemu, skoro mowa o rzeczach ponoć tak przyziemnych. Kłopot z tą transkrypcją bierze się chyba stąd, że przepisując znaczenia poszczególnych słów, tracimy coś, co znajduje się między nimi, unikalny sposób ich łączenia. Na pytanie „Gdzie jesteśmy?” otwierające wiersz „Niedyskrecje” odpowiedzią naprawdę jest nierozstrzygalne „między”: coś się na siebie nakłada, coś się od siebie odkleja[9].
Może najwięcej mówią o tym wiersze, w których pojawia się motyw lustra. Długą serię zaczynają już utwory z debiutanckiej książki W krześle, na przykład „Babcia”. Kiedy chłopiec staje przed lustrem zawieszonym na drzwiach szafy, w oczach babci staje się „panem olesiem dwudziesto-/ czteroletnim kuzynem/ zmarłym na suchoty u/ wód i na tyfus/ w getcie”[10]. Lustrzane odbicie chłopca to podwójny sobowtór: jego własny i jeszcze czyjś. W „Mówi syn” z Pamiątek po nas syn zostaje lustrem dla matki, które jednak nie może odbić jej w sposób zupełnie wierny – zostaje reszta, „kilka słów”. W wierszu „Maleją sprzęty”, który mówi o trwałych i nietrwałych zapisach przeszłości, lustro z „szafy pełnej tajemnic” spotyka się z wewnętrznym lustrem pamięci odbijającym minione zdarzenia. Zawias szafy „jest niewytarty”, a szklana klisza z obrazem dawnego życia zachowała się w dobrym stanie – to daje trochę nadziei.
Inaczej rzeczy mają się w ostatnim jak dotąd wierszu „serii lustrzanej”, „Z fusów”, który ukazał się w Latach praktyki. Kiedy mówiący wchodzi pierwszy raz od wielu lat do mieszkania, w którym się wychował, dostrzega wytarty zawias szafy. Jej drzwi „walnęły w stół” i lustro rozbiło się prawie doszczętnie – tak doszło do kradzieży „górnej części ciała/ mojej matki”. Możemy wyobrazić sobie lustro jako kliszę, na której trwa obraz matki, pamiętając zarazem, że we wcześniejszym wierszu również syn był lustrem – co w tym kontekście oznacza rozbicie szklanej tafli? W każdym razie teraz wizerunek nie składa się już w całość: ciało matki jest pokawałkowane i wybrakowane. Sommer podważa fantazję o pamięci pozwalającej zakonserwować przeszłość, ocalić ją na zawsze. Wspomnienia z wolna niszczeją, zaczyna brakować kolejnych fragmentów układanki – w „Skwerach, parkach i ulicach” mówiący nie umie już wypowiedzieć słowa „talent” z intonacją charakterystyczną dla jego matki. Tak samo w wierszu „Z fusów” powrót do domu nie ma w sobie nic sentymentalnego i ocalającego, wiąże się raczej z poczuciem niesamowitości, na tyle silnym, by o całym wierszu myśleć jak o zapisie złego snu, w którym panuje czasoprzestrzenne roztrzęsienie.
„Wszystko było mniej więcej takie samo”, ale w mieszkaniu oprócz resztek odbicia matki jest tylko mól, który „zaplątał się w sterczące z szafy pasmo słońca”. W „Wierszu” z debiutu czytamy natomiast: „Spływam po zwierciadle –/ zmniejszam się powoli zostaję wzdłuż/ moje pasemko wysycha”[11]. Może „Z fusów”, jak na wiersz-sen przystało, kondensuje różne wątki zaczerpnięte z innych wierszy serii lustrzanej, docierając aż do jej początków? Pisząc o powrocie, Sommer (raczej niechętny utworom z Krzesła, o czym nie raz mówił w wywiadach) po latach odwiedzałby własne wiersze i zawierał ich odłamki w nowym tekście. Nawet jeśli tak nie jest, z pewnością w tym świecie, naraz dawnym i dzisiejszym, mówiący spotyka też samego siebie, o czym mowa w zakończeniu wiersza: „I zobaczyłem/ siebie, tak samo tu na miejscu i od rzeczy/ i dwie sąsiadki matki, podobnie chłodne/ i uważne jak przed ćwierćwieczem”. To zdanie można zrozumieć na kilka sposobów, przez co tym adekwatniej mówi o rozdarciu i nietożsamości. Na przykład – ktoś staje raz jeszcze przed pozostałościami lustra i tym razem widzi siebie, tak jakby nic się nie zmieniło, bo od zawsze czuł się tu zarazem „na miejscu” i „od rzeczy”. Albo – wraca do miejsca, które zna tak dobrze, ale teraz jest już nieodwołalnie „od rzeczy”. Wiersz pozwala uchwycić siebie w tym podwojeniu (przywodzącym na myśl „niesamowite” opowieści o sobowtórach), ale z jeszcze innej, trzeciej strony. Stanie z boku i obok – takie pozycje często zajmują mówiący w wierszach Sommera. Może zasługują na jeszcze większą uwagę, kiedy to spojrzenie prześwietlające dualizmy skierowane jest na siebie samego. Na początku wiersza „Stan trzeci” dusza (lekka, wolna) opuszcza ciało (stężałe, jakby pozbawione racji bytu), ale mówiący znajduje się poza którymkolwiek z nich:
Ukryty już to w jakimś zakamarku duszy
płynącej lekko przez powietrze, już to
w cielesnej jej powłoce, która patrzyła w górę
z niekłamanym żalem. Wtedy w powietrzu
zatrzepotała płachta śniegu,
poprzecierana, z prześwitami,
i twarze ludzi z dołu były również białe.
Spłynąłem, połączyłem się i wsiąkłem
w miasto.
Zakończenie „uziemia” wiersz, wyznaczając kontrapunkt dla pastoralnej fantazji o czystym i niezapośredniczonym doświadczeniu świata, o zatraceniu w absolucie i porzuceniu cielesnej powłoki. Życie miejskie rozgrywa się w tym, co pośrednie; operuje zupełnie inną dynamiką, za którą próbujemy nadążyć. Gdzie wtedy jesteśmy? W nieustannym ruchu. Nie w homeostazach i stanach skupienia, lecz ich zmianach, których wymagają nowe sytuacje.
Komuś przyzwyczajonemu do odmierzania dystansów i opukiwania miejsc pośrednich trudno wyłączyć czujki, dlatego wiele utworów Sommera mówi o szukaniu spokoju, część nawet o jego znalezieniu (lub obietnicy znalezienia – „wszystko się ułoży”, mówiący zapewnia sam siebie w utworze „Nic się nie stało”), choć i taka opowieść jest z reguły czymś przełamana. Długa droga wiedzie chociażby do snu – najpierw trzeba „trochę się posnuć/ i zmęczyć tym, co się nie składało/ w całość” („To człowiek”), co potrafi trwać długimi godzinami, jak widzimy w „Przegięciu”:
Cykady całą noc mierzyły czas
a ja nie mogłem dobiec do snu.
Byłem spóźniony o trzy godziny,
potem o cztery, potem pięć.
Liczyłem, że czas się sam wyłączy,
pozwoli jakoś dojść do mety.
A jednak i przez wiatr słyszałem
jak niemiłosiernie stukał, dudnił,
to znaczy tykał bez miłości.
I wcale nie śpiąc śniłem, że się spieszę,
choć niby wiem, że pośpiech na nic.
Na nic się nie zda, na nic, na nic,
wołałem refren, jakbym grał staccato
lub własną nogą szarpał strunę skrzydła.
Wtedy odkryłem, że to ja czas mierzę,
pocieram przestrzeń, tykam od środka,
że zasnąłbym na dobre, gdybym przestał.
Na pierwszy rzut oka końcówka tego raportu składanego „na krawędzi snu” może dawać pocieszenie, skoro nieznośne tykanie dobiega z naszego wnętrza; ale nie sposób się go pozbyć, ponieważ wydaje się konieczne – wyznacza rytm życia, choć jednocześnie go zaburza. Gdyby tykanie wyłączyć, zasnęlibyśmy „na dobre”, co może znaczy, że ten odpoczynek byłby już wieczny.
Sen jest jednak możliwy – pod warunkiem, że ktoś da nam (swój) spokój, o czym mówi „To życie, które śpi”:
To życie, które śpi przede mną
trzymając w ręku (we śnie)
jakiś przypadkowy przedmiot,
przedmiot snu, który mu dałem
na uspokojenie (w ciągu) dnia,
czy do zabawy (wszystko jedno
co), żeby mi dało spokój –
„Przedmiot snu” uspokaja dziecko i pozwala odetchnąć mówiącemu, który teraz uważnie przygląda się chłopcu. „Małe życie” jest kruche, ale pełne niespożytych sił. Sommer pisze o nim ze zdziwieniem i zachwytem:
małe życie tak łomocze
całą krwią i wypiera mnie
na zewnątrz, wyjmując sobie ze mnie taki biały szept,
bielutki, jak gdybym miał pokochać własną nieobecność;
Ojca i syna łączy nitka białego szeptu, i właśnie ona wydaje się „przedmiotem snu”. Może z szeptu utkana jest „nikła siateczka pierwszych dni”, w którą „zawijały nas” matki, jak pisze Sommer w wierszu „Pamiątki po nas”[12]. Zarazem jednak ten biały, cichnący szept znajduje się na granicy zaniku, co budzi myśl o stopniowym wycofywaniu własnej obecności z życia dziecka, niezbędnym, by kiedyś mogło poradzić sobie samo. Średnik, który przerywa wiersz, zaznaczałby pauzę w szepcie, wskazując jednocześnie na konieczny dystans między mówiącym i drugim, ukochanym życiem. Ojciec z „To życie, które śpi” kojarzy się z tytułowym bohaterem wiersza „Przenosiciel”, który buduje więź z dzieckiem, nie tylko nosząc je i wożąc, lecz także przekazując słowa i gesty, których nauczyli go inni. Mówiący odkrywa jednak, że ani dziecko, ani słowa i gesty „nie mogą być wiecznym / obiektem przenoszenia”[13]. Zapewne też dlatego, że dzieci same z czasem zostają przenosicielami. O tym, co w sobie nosimy, opowiada najpiękniej „Spóźniony list”, wysłany do nigdy niepoznanego dziadka:
Wiesz, czasem mi się zdaje, że jestem
zbitką gestów, które mnie przekonały,
słów, które jakimś cudem zapamiętałem
i czym prędzej schowałem do ręki
żeby nie uciekły, i paru milczeń
których nie umiem. [14]
Przenosiciel trwa w rezonansie między bezpowrotnie minioną rzeczywistością, której resztki odziedziczył i światem, który pozwoli rozwija na jego oczach. Stara się być uważnym świadkiem zaników, przemieszczeń i zalążków nieznanego. Formułę dobrze opisującą ten aspekt poezji Sommera odnajduję między jego własnymi słowami: w rozmowie z Jerzym Borowczykiem i Michałem Larkiem mówi o „kawałku całkiem czujnej struktury”, a chwilę później o językowym luzie[15], który chciałbym rozumieć szeroko, w odniesieniu do rozmaitych form dystansu i odstępu, na jakie starałem się tu wskazać.
Czujności nie musi towarzyszyć niepokój, co widać w takich wierszach jak „Rano na ziemi”, „Chłopiec” czy „Mały traktat o niesprzeczności”. Drżenie i opukiwanie – poetycka sejsmografia – pozwala szukać przebłysków innego porządku, w którym rzeczy układają się lepiej, choć wciąż pozostają nietożsame, wciąż jest miejsce dla międzysensów:
A serce jak to serce
takt swój ma, ale
przyspiesza niekulturalnie,
dobija się o inny świat,
niezapomniany, niebywały,
widziany raz, dwa razy
w ciągu życia.[16]
Przypisy:
[1] Poetą – budowniczym zdań jest dla Sommera Bertolt Brecht. W wierszu przełożonym przez Sommera Brecht pisze „I tak budowałem zdania, aby widoczne były / Ich rezultaty, to znaczy w taki sposób, ażeby / Samo ich mówienie mogło / Mówiącego ucieszyć albo zasmucić. A my, pozostali, też / Moglibyśmy się z ich powodu smucić albo cieszyć, słysząc jak mówi. / (To utrudniało oglądanie sztuk teatralnych: często / Zaczynały działać dopiero wtedy, gdy oglądało się je drugi raz)”. Bertolt Brecht, „*** [I tak budowałem zdania]”, przełożył Piotr Sommer, w: Ten cały Brecht. Przekłady i szkice, red. Andrzej Kopacki, Biuro Literackie, Wrocław 2012, s. 144.
[2] P. Sommer, „Przewroty słów, zawroty czasu (notatki o poezji Jerzego Ficowskiego)”, w: Po stykach, WBPiCAK, Poznań 2018, s. 66.
[3] Tenże, „W pracy”, w: Po stykach, s. 370.
[4] Tenże, „Konfirmacja”, w: Po ciemku też. Wiersze z książek, WBPiCAK, Poznań 2013, s. 342. Dalej jako PCT z numerem strony.
[5] Tenże, „Wyrozumiałość”, w: Lata praktyki, WBPiCAK, Poznań 2022, s. 41.
[6] Sommer używa tego określenia w szkicu „Nieśmiertelne chmury”, w: Po stykach, s. 32.
[7] Frank O’Hara, „O krok od nich”, przełożył P. Sommer, w: P. Sommer, O krok od nich. Przekłady z poetów amerykańskich, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2018, s. 396.
[8] Korzystam tu z określenia, którego użył Walter Benjamin w eseju o Franzu Kafce – „Franz Kafka. Z okazji dziesiątej rocznicy jego śmierci”, przełożył Adam Lipszyc, w: tegoż, Konstelacje. Wybór tekstów, red. A. Lipszyc, przełożyli A. Lipszyc, Anna Wołkowicz, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2014, s. 237, 246.
[9] Zob. fragment wiersza „Szewski, stolarski” (PCT, s. 260): „Odkleja się po kolei/ od swoich wszystkich/ tożsamości, ich/ nie ma, on zostaje/ odklejony”.
[10] „Babcia”, PCT, s. 19.
[11] „Wiersz [Spływam po zwierciadle]”, PCT, s. 9.
[12] „Pamiątki po nas”, PCT, s. 65.
[13] „Przenosiciel”, PCT, s. 68.
[14] „Spóźniony list”, PCT, s. 73.
[15] „Ucieczka w bok. Rozmowa Jerzego Borowczyka i Michała Larka”, w: Ucieczka w bok (pytania i odpowiedzi), WBPiCAK, Poznań 2016, s. 102.
[16] P. Sommer, „A co z ptakami”, w: Lata praktyki, s. 33.]/przypis]
Literaturoznawca i krytyk literacki. Autor recenzji i szkiców krytycznych publikowanych m.in. w „Literaturze na Świecie”, „Twórczości”, „Kontencie”, „Małym Formacie”, i w „biBLiotece” Biura Literackiego. Autor posłowia do polskiego wydania Rozprawek Fritza Kochera, debiutanckiego zbioru Roberta Walsera (Państwowy Instytut Wydawniczy 2023). Pisał między innymi o Paulu Celanie, Jamesie Schuylerze, Susan Sontag, Georgim Gospodinowie i Clemensie Setzu. Pracuje nad rozprawą doktorską o polsko-żydowskim pisarzu Leo Lipskim. Prowadzi seminaria, dyskusje i spotkania autorskie w ramach stałej współpracy z Austriackim Forum Kultury w Warszawie i Państwowym Instytutem Wydawniczym. W latach 2018-2024 redaktor czasopisma literackiego „Wizje”.