Edward Pasewicz w swoim komentarzu do fragmentu debiutanckiej powieści Miry Suchowiejko-Opolskiej, zatytułowanego Nie-bo-rak i opublikowanego w ramach wyróżnienia w projekcie „Pracownie otwarte prozą 2023” Biura Literackiego, celnie i precyzyjnie stwierdza: „Wyjątkowość propozycji Miry Suchowiejko-Opolskiej polega na zderzeniu się światów, polskiego, romskiego, bułgarskiego i wielu innych, światów jednostkowych, jedynych”[1]. Sądzę, że owa figura zderzających się światów to doskonały punkt wyjścia do przyjrzenia się bliżej Też się o ciebie boję, debiutanckiej książce, wyrosłej z wyróżnionej prozy. Może lepiej byłoby napisać: książkom, w liczbie mnogiej – zderzenie światów odbywa się bowiem nie tylko na płaszczyźnie treści, ale i w samej formie. Czytelniczka ma wrażenie lektury właściwie dwóch równorzędnych, do pewnego stopnia autonomicznych, a zarazem zbiegających się w pewnym punkcie, utworów. Każdy z nich odpowiada innemu światowi, na dodatek z biegiem książki każdy z nich rozpada się na kolejne, niekoniecznie do siebie przystające.
Samo to rozbicie wydaje się charakterystyczne dla literatury maladycznej. Być może najpopularniejszym elementem słynnego tekstu Choroba jako metafora Susan Sontag, cokolwiek paradoksalnym, jeśli weźmiemy pod uwagę stosunek samej autorki do narratywizowania doświadczenia choroby, jest schorzenie jako inny świat, obcy kraj z własnym, „uciążliwym obywatelstwem”, oraz jako noc. W tym przestrzenno-temporalnym ujęciu ujawnia się rozbicie, jakiego dokonuje w życiu osoby nagła utrata zdrowia, oraz wyalienowanie z dotychczasowej codzienności. Osoba chora, jakkolwiek nadal fizycznie i psychicznie obecna, często przynależy już do innej rzeczywistości, jej życie toczy się innym torem, wyznaczanym w odniesieniu do innych koordynatów. Być może najciekawsze w książce Suchowiejko jest podwojenie (a w dalszej perspektywie nawet zwielokrotnienie) tego rozbicia. Najczęściej w narracji maladycznej życie podmiotki rozpada się na dwie nierówne części: świat przed i po chorobie. Tymczasem w książce choroba wyznacza faktycznie początek nowego życia, rozpoczęta w ten sposób opowieść dzieli się na dwie główne linie narracyjne: relacjonowaną na bieżąco przeprawę przez doświadczenie choroby oraz powracające jako „teraźniejsze”, żywe wspomnienia z dorastania w odległej ojczyźnie. Mówiąc jeszcze inaczej, paszport, który utrata zdrowia wystawia, a który odsyła podmiotkę do „świata chorych”[2], jest w pewien sposób odpowiednikiem paszportu, który uzyskała bohaterka w kraju urodzenia; opowieść, którą śledzimy jako czytelniczki, przeprowadza nas zarówno przez terapię onkologiczną, jak i historie rodziny oraz dorastanie w Bułgarii.
To bowiem są właśnie dwa światy, dwa utwory, pomiędzy które podzielona jest książka. Pierwsza linia narracyjna dotyczy choroby, konkretnie: wysoce złośliwego raka piersi, czego dowiadujemy się już w otwierającym powieść rozdziale. Bohaterka-narratorka w dynamicznej, pierwszoosobowej narracji pisanej z perspektywy „tu-i-teraz” przeprowadza nas krok po kroku przez proces chemioterapii, razem z zaskakującymi, tymczasowymi wspólnotami wytwarzającymi się na szpitalnych oddziałach, opisami konkretnych procedur medycznych i wpływem raka na najbliższe relacje. To być może najlepsza strona książki, tj. jej wymiar edukacyjny – czytelniczka niezaznajomiona z metodami leczenia raka piersi może wynieść z debiutu Suchowiejko sporą dawkę wiedzy na ten temat. Sama bohaterka-narratorka stwierdza: „Mówię o raku, ponieważ nie chcę się go bać. Nie chcę, żeby bali się go inni ludzie. […] Oswajam go dla siebie i dla innych” (s. 132).
W tej próbie oswojenia jednak spotyka się niekiedy z odrzuceniem, jako ktoś nie tylko umiejscowiony już poza „normalnym” światem, ale i już do niego nieprzystający; jej doświadczenie wydaje się niemożliwe dla pogodzenia z codzienną rzeczywistością osobom, które – choć, jak pisze Sontag, również obdarzone są od urodzenia drugim paszportem świata choroby – nigdy jeszcze nie zeszły do „nocnej strony życia”[3]. „Rozpierdalam ich instagramowe życie napędzane przez karierę, szalone wakacje i wyjebane meble na siedemdziesięciu dwóch metrach kwadratowych w lepszych dzielnicach miasta. […] wysadzam [ich ego – przyp. MM] słowami typu «mastektomia», «chemioterapia», «lek, który zapobiega przerzutom do kości»” (s. 131), notuje sfrustrowana po jednej z takich sytuacji bohaterka.
Maladyczna linia narracyjna nie kończy się razem z „wyegzorcyzmowaniem” raka z ciała bohaterki, choroba bowiem nadal rzutuje na jej życie: od wpływu na sposób interpretowania sygnałów wysyłanych przez własny organizm, przez cykliczne wizyty w placówkach medycznych, po kolejne operacje i ważne decyzje życiowe, takie jak urodzenie drugiego dziecka.
Druga linia narracyjna związana jest z krajem pochodzenia bohaterki-narratorki, Bułgarią. Bułgaria pozwala autorce zróżnicować tematykę powieści i wprowadzić nowe wątki, odświeżające nieco znany już przecież także i w polskiej literaturze schemat narracji maladycznej[4]. W niniejszej recenzji poruszę tylko kilka z nich. Przede wszystkim to historia rodzinna, z którą zżyta jest główna bohaterka i która stanowi podstawę dla jej wyobrażenia o domu – „Znowu: dzięki rodzinie. Wiem, że mogę zawsze na nią liczyć. Tworzenie silnych podgrup naszego plemienia, małych i zwartych ogniw, które są częścią mojej familii – to zawsze miało sens” (s. 41). To poczucie „plemiennej” (jak określa swoją „grupę” sama bohaterka) przynależności pozwala przetrwać i odnaleźć się w świecie.
Po drugie, Bułgaria oznacza odmienną kulturę i język. Język, w którym „nie ma przypadków” (s. 19), a który powraca na przestrzeni całej książki, podsuwając bohaterce-narratorce określenia i wyrażenia niekiedy trudne do przełożenia na polski (co byłoby do pewnego stopnia analogiczne do obcojęzyczności świata choroby, którego doświadczenia ciężko wyrazić w „zwykły” sposób). W owej kulturze nie istnieje faktyczne pojęcie wyrażające wydarzenie centralne dla książki, rak, śmiertelna choroba – biopsja „to coś gorszego niż zastrzyki, sztywne nogi czy karaluch w uchu”, a większym zagrożeniem wydają się uroki, rzucane poprzez zostawienie skorupek jajek czy zakopanie trzech łyżeczek na cmentarzu, oraz przepowiednie i rady Wróża. Nie popełnijmy jednak błędu: nie ma tu mowy o naiwnym wyobrażeniu o „nowoczesnym”, progresywnym Zachodzie, wolnym od zabobonów dzięki swojej racjonalności, i zaściankowym, irracjonalnym Wschodzie. Myślenie magiczne ma się w nowoczesności świetnie dzięki powstającym wokół raka teoriom (a „[t]e są z dupy wzięte, i to wszystkie. Bez wyjątku”; s. 84), takimi jak: za dużo stresu, za mało stresu, za dużo lęku o dom, za mało wyrażania owego lęku i rozmowy. Rady Wróża brzmią na tle podobnych twierdzeń często dosyć trzeźwo. Po trzecie w końcu, Bułgaria oznacza inną relację bohaterki-narratorki ze swoim dorastającym ciałem i zachodzącym w nim zmianami. Co ciekawe, ciało narratorki jednocześnie przekracza normy płciowe (dziewczyna jest wyższa niż swoje rówieśniczki, w związku z czym pasują na nią tylko męskie ubrania jej ojca lub brata) oraz jest swoją płcią wyraźnie naznaczone („«Przecież one tak strasznie wystają»”, myśli pewnego razu zawstydzona rozmiarem swojego biustu bohaterka, gdy zostaje jej zwrócona uwaga, by się nie garbiła).
Rak i pochodzenie – opowieść o obu tych rzeczach zaczyna się wraz z centralnym dla książki momentem diagnozy choroby i oba wyrażają pewne poczucie wyobcowania, bycia niby tutaj, ale częściowo gdzie indziej (lub skąd indziej). Co ciekawe, narratorka niejako sama zwraca na to uwagę, gdy ze sporą dozą ironii wymienia tematy do rozmowy, które wykorzystuje, by skierować konwersację na swój temat. Wśród nich pojawia się i podkreślanie swojego pochodzenia („Polski to mój drugi język”), i doświadczenie choroby i operacji („Bo jak miałam raka…”), choć oczywiście drugie z tych zagadnień ma zupełnie inną wagę. W każdym razie choroba odsyła do obu tych światów – świata, w którym choroba nie była jeszcze nawet do pomyślenia, oraz świata, w którym to życie poza chorobą stało się niewyobrażalne.
Na koniec chciałabym krótko odnieść się do poruszanego wielokrotnie w powieści problemu ciała i relacji do własnej płciowości, tym bardziej w kontekście reorganizacji jej wyznaczników w kontekście choroby. Na przestrzeni książki ciało bohaterki zmienia się przez wpływ chemioterapii i operacji, a problemy z własną tożsamością płciową i przepracowywanie jej, gdy jej najbardziej oczywiste i cielesne elementy zniknęły lub zostały zastąpione przez protezy, wydaje się jednym z ważniejszych wątków. W pewnym momencie narratorka stwierdza nawet: „[…] są dni, kiedy wydaje mi się, że jestem kobietą głównie w wymiarze słownym. W warstwie deklaratywnej. Nie mam jajników. Cycki sztuczne. […] [N]ie chodzi o to, że jestem mężczyzną, lecz że jestem nie-kobietą […]”.
Jest jednak fragment Też się o ciebie boję, który uważam za problematyczny (i w swojej problematyczności ciekawy). Chodzi tu przede wszystkim o rozdział dwudziesty czwarty, zatytułowany „Dani”. O ile bowiem narratorka jest pierwotnie zachwycona ballroomem i dragiem, tj. ważnymi elementami kultury queer – i to właśnie z powodu przełamywania norm płciowych i spiętrzania poziomów płciowego performensu w ramach zabawy – o tyle myśl o dobrowolnie przeprowadzonej mastektomii w ramach korekty płci budzi w niej spory sprzeciw: „Ubierać się inaczej, nazywać siebie inaczej, myśleć o sobie inaczej – proszę pięknie! Jestem z wami! Ale jeśli ich nowe dorobione organy płciowe są taką samą aberracją jak moje piersi, to nie może być dobre” (s. 98–99). Chwilę później jednak podważa również zasadność tranzycji społecznej, zrównując dysforię społeczną z doświadczeniem niższego statusu społecznego jako kobieta w warunkach patriarchatu: „[…] nie ma kobiety, która by dorastała w latach dziewięćdziesiątych i nie zazdrościła facetom. […] Dysforia społeczna? Przecież to była nasza codzienność!” (s. 100), a jednocześnie zmienia zdanie o tranzycji medycznej („Rozumiem przypadki dysforii fizycznej, że bywa tak, że nic nie zrobisz”) dwa razy („Ale po co upierdalać sobie cycki?! Brać hormony jak kurczak na farmie? Hodować owłosienie, by później golić się i tworzyć męską powłokę zarostu?!”). Część ze swoich poglądów i obaw bohaterka wykłada w rozmowie z postacią przedstawianą w sposób cokolwiek tendencyjny, rysowany grubymi kreskami, czyli kolegą-psiarzem, „obrońcą uciśnionych, uśpionym komunistą z warszawskiego Powiśla”. Ciężko nie odnieść wrażenia, że ów kolega został skonstruowany tylko w jednym celu: aby przedstawić pewien zbiór tez, argumentów używanych przez sojuszników praw osób LGBTQ+, na które odpowiedzieć chce narratorka-bohaterka.
Podkreślam, że nie chcę zarzucać autorce (ani wydawnictwu) transfobii – tak jak zarzuca ją kolega-psiarz głównej bohaterce – tym bardziej, że czuć w tym rozdziale większą dozę dystansu narratorki wobec samej siebie oraz próby zachowania neutralności („Nie odmawiam nikomu prawa do poszukiwania bycia sobą”; „Jestem stara. Jestem totalnym boomerem”, podobną funkcję pełniłyby wyżej wskazane sprzeczności w argumentacji postaci). Niemniej mam poczucie, że wątek trudnej relacji między narratorką-bohaterką i osobami przechodzącymi tranzycję jest cokolwiek niesatysfakcjonujący, choćby i z powodu swojej pobieżności. Pojawia się bowiem tylko raz, we wskazanym powyżej rozdziale, nie ma zatem miejsca, by wewnętrzne sprzeczności dyskursu bohaterki rozpisać w czasie, zrekontekstualizować lub przepracować. Najciekawszy w tym fragmencie książki jest problem zetknięcia się lęków narratorki – która, jak sama mówi, boi się utraty oparcia o biologiczno-kulturowe wyznaczniki płci, a która sama jest w trakcie operacji usuwających z jej ciała owe wyznaczniki (włosy, piersi, jajniki) – z grupą społeczną o zupełnie innym sposobie postrzegania i swojej cielesności, i kulturowo oferowanego zakresu dostępnych środków konstruowania tożsamości. W efekcie owego zetknięcia bohaterka rzutuje swoje doświadczenia na osoby znajdujące się w innej sytuacji – a nie mogąc pogodzić ze sobą radykalnie odmiennych potrzeb i sposobów traktowania swojego ciała, reaguje gwałtownie, chaotycznie i z obawą przed utratą oparcia w już ugruntowanych modelach tożsamości płciowej. Na przestrzeni rozdziału pojawiają się również inne głosy, traktujące transpłciowość, czy w ogóle nieheteronormatywność, jako potencjalnie niebezpieczną „modę”. W tym sensie powieść jest w stanie uchwycić pewne obawy dotyczące społecznych skutków emancypacji osób LGBTQ+. Obawy te są, rzecz jasna, wynikiem przede wszystkim niewiedzy i strachu przed nieznanym,. Na krótki moment (powtórzę: omawiana tu kwestia dotyczy jednego, niedługiego rozdziału, by później nigdy nie powrócić inaczej niż krótka wzmianka) Też się o ciebie boję jest w stanie ukazać zetknięcie się tożsamości zakorzenionej w tradycyjnych sposobach rozumienia płci z queerem, a więc etymologicznie: „dziwnym” i obcym, wykraczającym poza normę. Byłby to jeden z kolejnych innych światów, z którymi kontakt ma bohaterka podczas podróży, która zaczyna się od nieubłagalnego zbliżania się ku diagnozie, a kończy – afirmacją zarówno swojego życia, jak i rodzimego języka: „Bez kitu – czasami kocham to miejsce! […] Krwi w wodę nie zamienisz – mawiają u mnie. Po polsku to coś o jabłku i jabłoni, ale ja wolę to swoje”.
Przypisy:
[1] E. Pasewicz, Zderzanie się światów, „biBLioteka. Magazyn literacki” [online: https://www.biuroliterackie.pl/biblioteka/recenzje/zderzanie-sie-swiatow/; dostęp: 23.03.2025].
[2] S. Sontag, Choroba jako metafora. AIDS i jego metafory, tłum. J. Anders, Kraków 2016, s. 5.
[3] Tamże.
[4] Nt. schematów literatury maladycznej zob. H. Serkowska, Roztrząsania i rozbiory. Mapowanie narracji maladycznych, „Teksty Drugie” 2021, nr 1, s. 172–183.