Muzyka obrazów
Joanna Mąkowska
Recenzja Joanny Mąkowskiej, towarzysząca premierze książki Piotra Sommera Siedemdziesiąt siedem, wydanej w Biurze Literackim 14 kwietnia 2025 roku.

Pisząc ten szkic, myślę o formie i stylu. Zastanawiam się, jaki ton współbrzmiałby z wierszami Piotra Sommera? Jak ich nie przegadać i uchwycić znamienny dla nich niuans? Jak dostrzec punkty styku? Siedemdziesiąt siedem to w końcu wiersze wybrane, które pochodzą z tomów opublikowanych na przestrzeni kilku dekad, począwszy od lat siedemdziesiątych. Nie sposób zamknąć ich w teoretycznych ramach ani poddać klasyfikacjom. „Krytycy zawsze wszystko plączą” – stwierdził Ashbery w rozmowie z Sommerem. Nie zgodzę się, że zawsze, ale zdarza się nam. Bywa jak w Wierszach ze słów – „Nie jest jasne/ w którą stronę cytujesz to zdanie”. Zdarza się też, że próbom kategoryzacji języka wierszy i osadzenia go w ściśle określonej tradycji bliżej do klasyfiksacji, a te nie służą literaturze. Sommer inspiruje zaś do krytycznego namysłu nad tym, jak zachowują się słowa i czym bywa eksperyment w poezji, pokazując, że rewolucja może być utkana z „mikroelementów języka”. Siedemdziesiąt siedem to obrazy z różnych miejsc i momentów życia. Obrazy ze ścisłych słów, które współgrają ze sobą.
„Rysunek ma być czysty”
Moją uwagę przykuwa mikropoetyka miejsca: malarskość wersów i precyzja, z jaką fraza obejmuje przestrzenie, przedmioty i przyrodę. Znajdziemy tu wiersze topograficzne, w których Sommer kreśli mapy miejsc, wyłuskując z bliższych i dalszych krajobrazów detal
i światło. Technika przywodzi na myśl rysunek, o czym „Kreska” traktuje wprost:
Prawdopodobnie chodzi tylko
o tę czystość – poeci japońscy,
jakiś szesnasty, siedemnasty wiek.
Prawdopodobnie w jakimś małym mieście
które się dobrze zna lub w którym
było się choć raz czy dwa,
z sosnami i domami z drzewa,
knajpą, kościołem, wymarłym kirkutem.
Tę „czystość” zawdzięczamy zwięzłości, podobnie jak w haiku, w wierszach imażystów czy obiektywistów. Lorine Niedecker, kojarzona z tymi ostatnimi, pisała – „Nauczyłam się/ siedzieć za biurkiem/ i zagęszczać/ Żadnych zwolnień/ z tej / zagęszczarni” („Praca poetki”, przekład mój). Sommer poszukuje słów nie tyle pojemnych co ścisłych, dążąc do kompozycyjnej klarowności. Podobnie jak u Ficowskiego, słowo chce być u niego „ścisłe / jak kalafior / jak algebra”. Chodzi o „smak detalu” i precyzję mowy wiersza. To właśnie zwięzłość i nasycenie obrazem cechują jego przestrzeniopisanie.
W niektórych wierszach, jak choćby w wierszu „Rower”, oswajanie przestrzeni poprzez język jest doświadczeniem, które łączy: „Popatrz, to drzewo a to słup/ to liście i gałęzie a to druty/ i powtórz po mnie, zapamiętaj/ bo już ciemnieje świat”. Słowa budują więź z przestrzenią, a dzięki wspólnemu opukiwaniu świata zacieśnia się więź między ojcem a synem – „A oni jadą na rowerze/ ojciec i syn przed nim w koszyku/ wskazuje palcem każde słowo/ i palcem sprawdza świat”. „Wiatr zgniatał słowa”, czytamy w „Deszczu”, bo słowa ważą, są materialne jak świat. Poznanie zaś to scalanie języka i przestrzeni. U Sommera relacje przestrzenne to relacje wzajemności. Syn i ojciec razem wpatrują się w świat, a świat odwzajemnia ich spojrzenie – „z okien nas coraz bledziej widać, bo już ciemnieje świat”. Podobnie dzieje się, gdy mowa o przedmiotach. Nie tylko my je obserwujemy; one również doświadczają nas: „Całą pamięć zawdzięczamy przedmiotom/ co przygarniają nas na życie i/ oswajają dotykiem, zapachem/ i szelestem” („Pewne drzewo na Powązkach”).
Sommer myśli obrazami, „a oko, jak ma w obyczaju, przemienia tło i plany” („Odchodzi i wraca”). Od lat w jego poezji na pierwszy plan wybijają się podmiejskie i miejskie krajobrazy. Kształtuje się w nich nieoczywista relacja między obserwującym a przestrzenią. Z jednej strony jest on wyraźnie obecny, bo poznanie u Sommera nie jest chłodne, lecz ucieleśnione, zmysłowe. Z drugiej zaś, żeby móc precyzyjnie nakreślić i usłyszeć miejsce, potrzebuje się z nim stopić – „spłynąłem, połączyłem się i wsiąkłem/ w miasto”. Bywa „do znikania”, cytując Miłobędzką. Jest gotów „pokochać swoją nieobecność” („To życie, które śpi”). Obraz czasem tworzy się w soczewce, a czasem w pamięci. Zdarza się też, że przestrzeń zewnętrzna i wspomnienia nakładają się na siebie, a z obrazu wyłania się „ja”:
Kiosk był zamknięty, jak przez większość dnia –
nie pamiętałem już, choć kiedyś kupowałem tutaj
papierosy. I za wsuniętą w ramę okna kratą
leżała jeszcze, dziwna rzecz, gazeta Prawda, i Tygodnik,
szary, podobny do niej. Za kioskiem, na Kmicica,
topole były wyższe o ćwierć wieku, a dalej,
przy kotłowni, śmierdziała koksem
wspomniana wyżej kupa koksu. I zobaczyłem
siebie, tak samo tu na miejscu i od rzeczy,
i dwie sąsiadki matki, podobnie chłodne
i uważne jak przed ćwierćwieczem.
(„Z fusów”)
Topografie bliskich miejsc znajdziemy również w Środkach do pielęgnacji chmur (2024), pierwszej, nie licząc esejów, książce prozatorskiej Sommera. Zdaniem Piotra Pazińskiego, „rzeczywistość językowa sczepiła się [tu] z wizualną tak ściśle, jak u Sommera chyba jeszcze nie było”. Narrator porusza się po podwarszawskim miasteczku, gdzie dorastał, a obrazy utkane z codzienności chuliganią w pamięci. Myślenie obrazami przekłada się z kolei na misterne opisy. Wciągają i wzruszają, a o taki efekt trudno. To „widoki prozą”, w których można się zaczytać. „Przestrzeń pozbawiona rytmicznych podpórek zmuszona była polegać na sobie samej” – pisze Sommer – „[d]ługość i szerokość, raz zainstalowane, istniały wprawdzie dalej, lecz były oznaczone słabiej. Jedna przestrzeń mogła przesłonić drugą albo pomylić się z inną. Czas ze swej strony również – niespodziewanie się skracał, spóźniał albo rozciągał bez powodu, w przód, a nawet wstecz”. Związki czasu i przestrzeni nabierają u Sommera ścisłości i intensywności. Jak słowa, są precyzyjne i rozciągliwe, materialne i rytmiczne. Potrafią ponadto zazębiać się, ścierać, nakładać na siebie. Widać to na przykład w wierszu „Skwery, parki, ulice”:
Dziś widzę cię z laską na Armii Radzieckiej
koło fontanny –
idziesz w moim kierunku
uśmiechasz się ja podbiegam serce
wyrywa mi się do ciebie powietrze
prawie mnie zatyka i dalej siedzę
bez ruchu przemieszczając się
ze 116-ej Zachodniej w stronę Cortlandt
prawie na końcu Manhattanu
Relacje przestrzenne i rodzinne splatają się, gdy w pamięci powraca obraz matki, który nakłada się z kolei na ulice Nowego Jorku. Zbiegają się dwa kontynenty, a sprzężenie ruchu i bezruchu oddaje siłę tęsknoty. W Siedemdziesiąt siedem jest kilka migawek z bliskiej Sommerowi Ameryki. W „Agitce” celebruje miasto, zaznaczając, że „[o]ko nie może w nieskończoność / zatrzymywać się w niebiesiech”. To prawda, ale gdy oko już się zatrzyma na niebie w Nebrasce, trudno się od tego obrazu oderwać: „Kładę się na plecach/ i patrzę do góry/ ale niebo jest dalej, wyżej,/ niedostępniejsze niż kiedy byłem chłopcem”. Pisząc o języku poetyckim Ficowskiego, Sommer używa słowa „przyrodokształtność”. Dobrze opisuje ono plastyczność również jego własnego przyrodopisania:
Pisać o gwizdach ptaków w tamtym
wielkim mieście, łodygach traw, o ćmach
których obsesje nie przenikały tutaj
na twoją stronę szyby;
nieuchwytności tęczy?
(…)
tutaj gdzie zieleń tak podniecająco
spowija z wolna całą pamięć jak
cmentarz w pełni lata, widziany
w locie, przez szybę samochodu.
(„Ten przjemujący pęd powietrza”)
Obraz zieleni angażuje wyobraźnię, jeszcze zanim rozłoży się go na czynniki liryczne: grę kontrastami, tempo, perspektywę. Sommer dąży do precyzji opisu, również wtedy, gdy mowa o tym, co ulotne czy wręcz niewyrażalne. Przyroda nasłuchuje i obserwuje: „Wszystko jest dziś pionowe, i dalej rośnie/ żeby móc dalej widzieć i odczuwać/ i słyszeć lepiej („Fruwa i rośnie”)”. Znów, pisząc o świecie zewnętrznym, zmienia kierunek spojrzenia: „I nie ma jak uniknąć piwnego wzroku bratków/ których prawie nie ma dziś na klombach,/ wyparły je nasturcje i aksamitki. Nie ma też klombów./ Wszystkie brązowe oczy gniją już pod ziemią” („Podsłuch”).
„twój rytm zdania, myślenia, języka”
„Melodia mowy jest zawsze jakoś bogatsza niż wzorzec zdania, w którym język chce ją zamknąć […] Bo poezja to taka muzyka do sensu, do rzeczy” – pisze Sommer w Smaku detalu. Muzyczność cechuje jego twórczość, a on z pasją opowiada o znaczeniu dźwięku i słuchu w języku. W wywiadzie z Katarzyną Kubisiowską dla „Tygodnika Powszechnego”, zauważa, że „frazy w jakiś sposób muzyczne są bardziej zapamiętywalne – tyle że te muzyczności są bardzo różne, każdemu co innego gra”. To bardzo ważne, bo o ile wielu zgodzi się z Sommerem, że „słuch jest w poezji wciąż sprawą pierwszoplanową”, to już definicja dobrego brzmienia może być źródłem sporu. Czy jak w przypadku muzyki jest to kwestia gustu? Osłuchania? Własnej praktyki wersotwórczej? Wiedzy teoretycznej? A może na słuch językowy składają się wszystkie te czynniki?
Często cytowana „Piosenka pasterska” pokazuje, jak usłyszeć własny język na nowo: „Czytaj te parę zdań, jakbym był/ obcym, innym/ językiem, którym może wciąż jestem/ (choć mówię twoimi słowami, posługuje się twoimi słowami)/ Czytaj, jakbyś miał słuchać, nie rozumieć”. Czytanie uchem pozwala zbliżyć się do mowy wierszy Sommera. Interesuje mnie zarazem nieco inna, choć pokrewna kwestia: jak kształtuje się u niego relacja między dźwiękiem a obrazem? Czasem traktuje się je jako należące do odrębnych porządków. Innymi słowy, w wierszach dominuje albo wymiar wizualny, albo brzmieniowy. Mówimy o poet(k)ach słuchu albo poet(k)ach wizualnych. Już Ezra Pound wprowadził rozróżnienie pomiędzy fanopeją, czyli takim „sposobem wzbogacania języka”, w którym słowa „wywołują w świadomości czytelnika obraz” a melopeją, gdzie sens słów „[potęguje] brzmienie” (przeł. Krzysztof Biskupski). Kiedy przysłuchujemy się przestrzennym wierszom-obrazom Sommera, wyraźnie widać, że brzmienie jest w nich arcyważne. „Nowa dykcja”, jak określił ją Barańczak, wyróżnia się właśnie tym, że łączy precyzję obrazu z muzycznością wersów. U Sommera nie są to odrębne porządki, lecz przenikające się płaszczyzny. Spójrzmy na jeden z Wierszy ze słów:
Podobieństwo słów do rzeczy
Skóra się niszczy,
gniecie, pruje,
prawie zupełnie
tak, jak słychać:
Zamieszczam go w formie, w jakiej widnieje na stronie książki, zostawiając pustą przestrzeń na słuchanie. Taka typografia przywodzi na myśl poezję wizualną. Ten wiersz zaś jest zarówno do oglądania, jak i wsłuchiwania się. Sommer pisze obrazem, a obraz „przypada do ucha”. Słyszymy jego teksturę, chropowatą jak skóra. Kolejny dobry przykład splotów melopei i fanopei odnajdziemy w „Agitce”:
A tam, gdzie gniotło cię powietrze
wcześniej: parkany, korony drzew i śnieg,
i czysta płachta nieba –
człowieku, czy to chociaż brzmi?
Podobnie jak czystość rysunku, brzmienie bierze się z detali. Co zrobić, żeby wiersz miał puls? „Pewnie naprawdę można ułożyć sobie życie, można bez czegoś żyć. Lecz serce, serce, ono się łatwo nie poddaje i dalej opukuje świat, a oko, jak ma w obyczaju, przemienia tło i plany. Język buduje zdania, ciało nieznacznie drży” – czytamy we wspomnianym już „Odchodzi i wraca”. Dobrze czyta się ten utwór uchem, a o jego odbiorze decyduje niuans – powtórzenie słowa „serce”. Przy pobieżnej lekturze, ten detal może nam umknąć, a to właśnie za jego sprawą serce w wierszu zaczyna bić. Powtórzenie nadaje rytm zdaniu, a zarazem naśladuje bicie serca, pokazując, że poznanie – to językowe opukiwanie świata – jest ucieleśnione, życiodajne i namiętne. Aż tyle zależy od drugiego serca. Takich niuansów znajdziemy u Sommera wiele. To dzięki nim z wersów wyłaniają się „międzysensy”:
I lubi się jeszcze pewne słowa i te, za przeproszeniem,
składnie, które udają, że coś je ze sobą łączy.
W tych międzysensach zawiera się cały człowiek,
włazi tam, gdzie widzi trochę miejsca. („Niedyskrecje”)
Sommer wie, jak wpuszczać do języka światło i życie – „Język od życia pęcznieje”. Ale co z polityką? Czy możemy mówić o polityce brzmienia albo polityce obrazu? Niektóre z Siedemdziesięciu siedmiu wierszy nawiązują wprost do życia politycznego – „a słowa już nie muszą być niewinne,/ wystarczy mówić, żeby iść do pierdla” („Les sophismes varsoviens”), ale niezmiennie patrzy na nie przez pryzmat języka. W wierszu „Pamiątka z bierzmowania” wyznaje: „Od lat zgłaszam polityczne désintéressement/ ale chyba na sposób zbytnio polityczny. […] Lecz nie poszedłem przecież nigdy siedzieć/ ani na strajk studencki./ Okupowały mnie wyłącznie/ słowa, pośrednictwo”. Pytanie brzmi, czy rewolucja może się dokonać poprzez dźwięk, obraz, ścisłe słowa? I czy słowo „rewolucja” w poezji jest rewolucyjne? W „Wierszu o dewaluacji słowa «rewolucja»”, czytamy, że:
… to słowo powinno zostać użyte tylko raz, w tytule
a cała reszta utworu
mogłaby być o wszystkim innym
Tylko nie o nim.
Wyrazy można łączyć z wyrazami
tak, aby w drodze ewolucji powstały
zupełnie nowe stosunki wyrazów.
Poezja Sommera stawia opór rozwadnianiu słów i sensów. Sprzeciwia się dewaluacji i zawłaszczaniu języka, a także językowej bylejakości. Odnajdziemy w niej międzysensy i międzyprzestrzenie, dalekie od jaskrawych uproszczeń czy kategorycznych sądów. Rewolucja dokonuje się tu poprzez tworzenie w języku nowych połączeń, które dają początek nowym znaczeniom. Chodzi o to, żebyśmy mogli mówić to, „czego nie ma, innym językiem”. Bo poetyka niuansu też jest formą oporu.
O autorze

Joanna Mąkowska
Literaturoznawczyni, adiunktka w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, tłumaczka. Publikowała między innymi w „Modernism/modernity”, „Arizona Quarterly”, „Women's Studies” i „James Baldwin Review”. Jej teksty krytyczne i przekłady ukazały się w „Literaturze na Świecie”, „Dwutygodniku”, „Czasie Literatury”, „Twórczości” i „Wizjach”. Przełożyła książkę poetycką Natalie Diaz Postkolonialny Wiersz Miłosny (Graywolf, 2020/Współbycie, 2024), która została nominowana do Nagrody Ossolineum za Przekład Poetycki. Stypendystka Fulbrighta i Fundacji Kościuszkowskiej.