teksty / Esej

Przelotne opady

Marek Bieńczyk

Recenzja Marka Bieńczyka, towarzysząca premierze książki Na przecięciu arterii Krzysztofa Siwczyka, wydanej w Biurze Literackim 23 września 2024 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Czy­tam Na prze­cię­ciu arte­rii, widzę prze­cię­cie aort. Prze­ci­na­nie się aort i ich prze­cię­cie. Aor­ta to arte­ria krwi, a krwi (w) tej książ­ce nie bra­ku­je. Krwi rodo­wej, histo­rycz­nej: ojco­wie i syno­wie. Syn i cór­ka syna. Dziad­ko­wie i wnu­czę­ta. Ktoś by powie­dział: „szta­fe­ta poko­leń”; od razu uspo­ka­jam: tutaj bie­gnie się zako­sa­mi, żad­ne­go meda­lu na olim­pia­dzie cią­gło­ści, her­me­tycz­nej wspól­no­ty i tra­dy­cji. Krwi sym­bo­licz­nej, z żył wypru­tej: tyle tu tru­du ist­nie­nia, cięż­kie­go prze­ro­bu obo­jęt­ne­go, nie-ludz­kie­go cza­su na czas ist­nie­nia; ot, po pro­stu znoj­ny żywot, ojca, dziad­ka, mat­ki, syna, nic wię­cej. Krwi czer­wo­nej: bada­nej w labo­ra­to­riach, sączą­cej się, ucie­ka­ją­cej z ciał, tyle tu cho­rób, umie­ra­nia i rodze­nia.

Czy­tam Na prze­cię­ciu arte­rii, widzę prze­cię­cie, prze­ci­na­nie się ostrzy, gra­ni, pro­mie­ni lase­ra. Tu nie ma par­do­nu, jedzie­my po skra­ju. Na skra­ju, na ostrzu nie wie­my, co jest naj­bar­dziej na tak, co jest naj­bar­dziej na nie, co jest praw­dzi­wie dobre, co jest praw­dzi­wie złe. Co jest fak­tem, a co fik­cją (sko­ro „histo­ria to zestaw fik­cji, z któ­rych rodzą się sekwen­cje fak­tów”). Wia­do­mo naj­pierw, że jeste­śmy tak wysta­wie­ni na zra­nie­nie, że musi­my zacho­wać trud­ną rów­no­wa­gę, nie przejść na żad­ną ze stron. Tyl­ko w ten spo­sób może­my opo­wie­dzieć o tym, co naj­waż­niej­sze. O tym, co pięk­ne i nie do znie­sie­nia. Nie­kie­dy też o gro­zie do znie­sie­nia i o pięk­nie nie do znie­sie­nia.

Czy­tam Na prze­cię­ciu arte­rii, widzę prze­cię­cia, prze­ci­na­nia się słów. Sło­wa zwy­kłe i nie-zwy­kłe wpa­da­ją jed­no na dru­gie, krzy­żu­ją się, to łączą, to roz­bi­ja­ją się o sie­bie. Trze­ba było stwo­rzyć inny dia­lekt, by zna­leźć dla naj­bliż­szej nam śmier­ci – śmier­ci ojca – i dla naj­bliż­szych nam naro­dzin – naro­dzin cór­ki – ade­kwat­ny język. Ade­kwat­ny, kiep­ski to i brzyd­ki przy­miot­nik, lecz sobie pozwo­lę. Ade­kwat­ny do cze­go? Zaraz po lek­tu­rze przy­po­mnia­łem sobie sta­re powie­dze­nie André Mar­laux: „Wiek XXI będzie reli­gij­ny lub nie będzie”. Mia­łem ocho­tę od razu powie­dzieć efek­tow­nie: „Pro­za tego stu­le­cia będzie poetyc­ka lub nie będzie”. Lep­szy czy gor­szy bon­mot, nie­waż­ne. Liczy się poczu­cie, że Krzysz­tof Siw­czyk swo­ją kapi­tal­ną książ­ką dostar­cza mi pożyw­ki do stwier­dze­nia, że pro­za auto­bio­gra­ficz­na (o niej mówię przede wszyst­kim), któ­ra na nowo eks­plo­do­wa­ła w tym stu­le­ciu, powo­li wyczer­pu­je swo­je spo­so­by opo­wie­ści. Nie cho­dzi nawet o opo­wie­ści ufun­do­wa­ne na nostal­gii, bo tej jest w nowej pro­zie coraz mniej, ani na resen­ty­men­cie (to bestia trud­na do zwal­cze­nia), lecz o opo­wie­ści – nie­kie­dy bar­dzo cie­ka­we – się­ga­ją­ce po narzę­dzia ana­li­zy socjo­lo­gicz­nej, histo­rycz­nej, psy­cho­lo­gicz­nej i psy­cho­ana­li­tycz­nej i tymi narzę­dzia­mi zała­twia­ją­ce wszyst­ko. I zara­zem siłą rze­czy, siłą pre­cy­zji i nad­mier­nej trzeź­wo­ści, ucie­ka­ją­ce od lite­ra­tu­ry.

Okre­śle­nie „pro­za poetyc­ka” jest tyl­ko robo­cze, aprok­sy­ma­tyw­ne. Nie roz­wa­żam go gatun­ko­wo, chcę jedy­nie w pro­sty spo­sób pod­kre­ślić, w któ­rą stro­nę prze­su­wa się Krzysz­tof Siw­czyk w swo­im pisa­niu (auto)biograficznym. Doty­czy to tak wcze­śniej­szych ksią­żek nazy­wa­nych z bra­ku laku ese­istycz­ny­mi, pisa­nych bar­dziej „ciur­kiem”, jak tej ostat­niej, któ­ra kon­den­su­je zapis, wtła­cza go w poje­dyn­cze odde­chy, usta­wia w wyrzut­niach słów, od wystrza­łu do wystrza­łu, od racy do racy, więc i od ciszy do ciszy.

Ade­kwat­ny zatem do cze­go? Do lite­ra­tu­ry – jeśli rozu­mieć przez nią twór­cze zawa­ha­nie. Któ­re­mu tu skła­dam hołd. To zna­czy opóź­nie­nie w przed­sta­wie­niu wybra­nej do opi­su rze­czy­wi­sto­ści. Zmyśl­ną, ale też koniecz­ną retar­da­cję; tę wywal­czo­ną chwi­lę, w któ­rej mię­dzy nie­ubła­ga­nym fak­tem a bez­po­śred­nim sło­wem o nim poja­wi się czas na wyco­fa­nie sło­wa i zastą­pie­nia go innym. Albo ina­czej: pozo­sta­jąc przy rze­czy­wi­sto­ści, przy życiu z dnia na dzień, przy, jak kto woli, przy Real­nym, tkwiąc w nim po uszy (bo jak ina­czej), nie odda­wać mu jed­nak doku­men­tal­nie pola, postę­po­wać a‑dokumentalnie czy wręcz prze­ciw-doku­men­tal­nie, tyleż Real­ne roz­bra­jać, co uzbra­jać w inne przy­mio­ty. Prze­chy­lać się to w jed­ną, to w dru­gą stro­nę, lecz ustać na gra­ni. Jak to ujmu­je Der­ri­da (poda­ję za Aga­tą Bie­lik-Rob­son), lite­ra­tu­ra „kar­mi się na pro­gu”. Jeśli uznać bez­względ­ność Real­ne­go, jego suwe­ren­ność i wła­dzę za obo­wią­zu­ją­ce pra­wo, lite­ra­tu­ra oka­zu­je się jego zbun­to­wa­nym sobo­wtó­rem: choć tak bli­ska nie­go, patrzy z uko­sa, a nie wprost; pro­mu­je wier­ną anar­chię, wznio­słe bez­pra­wie. Wier­ną, gdyż chce tu, wobec tego, co jest, świad­czyć; anar­chię, gdyż w żad­nym calu nie chce być odwzo­ro­wa­niem i doku­men­tem. Wznio­słą, gdyż usta­wia sie­bie wobec nie­po­ję­te­go ogro­mu (jakim jest życie ku śmier­ci i życiu ku naro­dzi­nom) i daje się mu prze­nik­nąć; bez­praw­ną, bo prze­ta­cza go na wła­sną mikro­prze­strzeń. Patrzeć z uko­sa: bar­dzo podo­ba mi się jedy­na foto­gra­fia zamiesz­czo­na w książ­ce. Ojciec w przy­klę­ku chwy­ta za rękę syn­ka, małe­go Krzysz­to­fa; syn, tak moc­no trzy­ma­ny, odwra­ca nie­co gło­wę, spo­glą­da w bok.

Dru­gi kiep­ski przy­miot­nik, któ­re­go tu uży­wam, „poetyc­ki”, nie odno­si się oczy­wi­ście do łatwych poety­zmów, czy­li do „upięk­sza­nia” zdań i opi­sów. Poetyc­kość pocho­dzi z nada­nia onto­lo­gicz­ne­go; jest tym, co wytwa­rza spo­sob­ność „kar­mie­nia się na pro­gu”, jest jedy­nym moż­li­wym efek­tem nego­cja­cji mię­dzy chwi­lą daw­ną i obec­ną, mię­dzy ojcem a synem, mię­dzy tam­tym życia ojca i synem życia teraz, mię­dzy pra­wem ojca a wol­no­ścią syna.

Syn opo­wia­da­ją­cy o ojcu, a przez ojca nie­kie­dy dalej, o ojcu ojca, to wiel­ki temat lite­ra­tu­ry, zwłasz­cza – gdy pomy­śli się choć­by o arcy­dzie­łach Bru­no Schul­za czy Dani­lo Kiša – środ­ko­wo-euro­pej­skiej. Ojciec u Krzysz­to­fa Siw­czy­ka tak na pierw­szy rzut oka nie jest w prze­ci­wień­stwie do ich ojców mitycz­ny. Jest wpi­sa­ny – podob­nie jak jego rodzi­ce, gdy o nich mowa – w czas ści­śle ludz­ki, kon­kret­ny i chro­no­lo­gicz­ny, od przyj­ścia na świat aż do śmier­ci. Dla młod­szych czy­tel­ni­ków będzie to czas zaprze­szły, dla sta­rych czas wręcz teraź­niej­szy, tak dobrze go pamię­ta­my jako ten, któ­ry nas ufor­mo­wał. Ale żad­nych tu wywo­dów i roz­le­głych wyja­śnień. Jeśli socjo­lo­gia, to elip­tycz­na: na pod­sta­wie krót­kich wzmia­nek, poje­dyn­czych zdań moż­na dosko­na­le odtwo­rzyć model życia w PRL‑u i pierw­sze mode­le życia po jego odej­ściu w (nie)pamięć. Jeśli histo­ria, to elip­tycz­na: wojen­ne powi­do­ki, migaw­ki wspo­mnień ujaw­nia­ją nędz­ne dzie­je ludz­ko­ści. Jeśli psy­cho­lo­gia, to elip­tycz­na, do domy­śle­nia się po okru­chach stwier­dzeń. Jeśli wresz­cie lin­gwi­sty­ka, to elip­tycz­na: garść słów i zwro­tów ślą­skich, nie zawsze dla war­sza­wia­ka zro­zu­mia­łych, odsy­ła do fan­ta­stycz­nej osob­no­ści ślą­skie­go idio­mu.

Jed­nak nie war­to cał­ko­wi­cie rezy­gno­wać w naszej lek­tu­rze z figu­ry ojca mitycz­ne­go. Tyle że nie nale­ży doszu­ki­wać się odnie­sień poza­tek­sto­wych, jak w pro­zie Schul­za. Mitycz­ność jest tu codzien­na, sza­ra i wyklu­wa się z dłu­gie­go trwa­nia, z samej dro­gi od uro­dze­nia do śmier­ci, że żmud­ne­go prze­bi­ja­nia się życia przez dany mu czas do kre­su. Z takie­go zagęsz­cze­nia gestów codzien­no­ści i słów o nich, że mimo wszyst­ko – i na tym rów­nież pole­ga wir­tu­oze­ria Krzysz­to­fa Siw­czy­ka – wysnu­wa się aura, poblask, poczu­cie… szu­kam okre­śle­nia… nie­świę­tej świę­to­ści, nędz­ne­go bogac­twa, na czer­wo­no roz­pę­kłej sza­ro­ści, próż­ni i doty­ku, połknię­te­go wzru­sze­nia. W każ­dym razie egzy­sten­cjal­ne­go oksy­mo­ro­nu, w któ­rym łącząc się, zara­zem prze­ciw­sta­wia­ją sobie te same zda­rze­nia i wytwa­rza­ją bło­go­sła­wio­ną nad­wyż­kę. Książ­ka koń­czy się stwier­dze­niem, że jest 19 maja, że stan wód jest w nor­mie, i dobry jest stan powie­trza. „Jutro spo­dzie­wa­ne są prze­lot­ne opa­dy, towa­rzy­szyć im będą burze. To wszyst­ko”. Tak, taki będzie kolej­ny dzień, ale ten komu­ni­kat wywo­łu­je drże­nie.

Jak­by rodzaj przy­po­wie­ści. O odcho­dze­niu i nad­cho­dze­niu, kre­sie-począt­ku-kre­sie, począt­ku-kre­sie-począt­ku. Są ze sobą zespo­lo­ne, wca­le nie tak łatwe do odróż­nie­nia. Arte­ria ku śmier­ci, arte­ria ku życiu, opo­wia­da­ne tym samym namięt­nie bez­na­mięt­nym tonem. Z nico­ści ku życiu prze nowe ist­nie­nie, na świat przyj­dzie cór­ka syna, jest teraz, teraz jest (po lek­tu­rze się­gną­łem po sone­ty Szek­spi­ra o ojco­stwie. Kie­dyś je zlek­ce­wa­ży­łem; błąd). Czy­tam „na skrzy­żo­wa­niu arte­rii”, widzę w powie­trzu, na papie­rze, na płót­nie dwie skrzy­żo­wa­ne linie, znak tajem­ny, man­da­lę nasze­go bytu. Tego prze­lot­ne­go opa­du.

O autorze

Marek Bieńczyk

Pisarz, eseista, tłumacz. W roku 2012 otrzymał Literacką Nagrodę Nike za Książkę twarzy. Jego ostatnia książka to Kontener (2018).

Powiązania

Tu przemawia dzikie serce

recenzje / ESEJE Marek Bieńczyk

Recen­zja Mar­ka Bień­czy­ka, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Prze­my­sła­wa Owczar­ka Kata­wo­tra, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 19 lute­go 2024 roku.

Więcej

Zmyślny doradca

recenzje / ESEJE Marek Bieńczyk

Recen­zja Mar­ka Bień­czy­ka, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Bron­ki Nowic­kiej Kodeks Pomy­lo­nych, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 29 paź­dzier­ni­ka 2020 roku.

Więcej

Same dreszcze

wywiady / o książce Juliusz Pielichowski Krzysztof Siwczyk

Roz­mo­wa Juliu­sza Pie­li­chow­skie­go z Krzysz­to­fem Siw­czy­kiem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Krzysz­to­fa Siw­czy­ka Na prze­cię­ciu arte­rii, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 23 wrze­śnia 2024 roku.

Więcej