teksty / Esej

Przeszłość jest dla wszystkich

Karol Maliszewski

Recenzja Karola Maliszewskiego, towarzysząca premierze książki Jerzego Jarniewicza Przezrocza. Rozmowy z Jerzym Jarniewiczem, wydanej w Biurze Literackim 25 listopada 2024 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

„W pamię­ci to się wszyst­ko ze sobą mie­sza, i ta opol­ska siecz­ka, i galan­te­ria z Sopo­tu, i pereł­ki roc­ka. Prze­szłość jest dla wszyst­kich.”

Jerzy Jar­nie­wicz (w roz­mo­wie z Artu­rem Bursz­tą)

*

W nocy był pierw­szy przy­mro­zek, za oknem wiru­ją sczer­nia­łe, zmię­te liście wło­skie­go orze­cha. To inten­syw­ne opa­da­nie wtó­ru­je temu, co czy­tam: upły­wo­wi cza­su zawar­te­mu w roz­mo­wach z Jerzym Jar­nie­wi­czem, a tak­że w jego wier­szach. Za chwi­lę zosta­nie goły pień i prze­ra­ża­ją­co puste gałę­zie, ktoś będzie się w to wpa­try­wał, prze­krzy­wia­jąc gło­wę. I nie wiem, cze­go to jest meta­fo­rą. Jed­na z wer­sji odpo­wie­dzi na obraz może być taka: bo to, wie­cie, jest tak, że Jurek przez lata trwał w swo­im i na swo­im, a te pyta­nia przy­cho­dzi­ły i odcho­dzi­ły, wię­dły i spły­wa­ły po nim. Tyle lat słusz­nej pra­cy natu­ry (kul­tu­ry), cia­ła (sło­wa), tyle lat  gada­nia, prze­le­wa­nia – stop! Na pew­no nie z puste­go w próż­ne. Kapi­tal­ne są nie­któ­re frag­men­ty, nie­sły­cha­nie prze­ni­kli­we i mądre – naj­czę­ściej odpo­wie­dzi, ale nie­raz też pyta­nia. Poucza­ją­ca, żywa lek­tu­ra.

Wra­że­nie, któ­re mnie nie opusz­cza, jed­nak jakoś wią­że się z tym, co za oknem. Chwi­la­mi poeta jak­by otrzą­sał się z nad­mia­ru kie­ro­wa­nych słów, bez prze­rwy pro­sto­wał, rela­ty­wi­zo­wał, pole­mi­zo­wał, uci­nał, obra­cał w żart. Widać wyraź­nie i bar­dzo żywo pro­ces, o któ­rym bez prze­rwy mówi, któ­re­mu świad­czy. Pro­ces roz­mi­ja­nia się z pier­wot­nym odczu­ciem, stan usta­wicz­ne­go bra­ku pew­no­ści, co do zna­cze­nia i prze­sła­nia. Poeta stoi na grzą­skim grun­cie, a roz­mów­ca bądź roz­mów­czy­ni zda­ją się tego nie zauwa­żać, pod­su­wa­jąc gałąz­kę, któ­ra ma go z grzę­za­wi­ska wydo­być. A w isto­cie on ma tam tkwić, tam mu naj­le­piej i jed­no­cze­śnie naj­go­rzej. Tym­cza­sem inter­lo­ku­to­rzy mają tę (nie­kie­dy nie­wy­po­wia­dal­ną) apo­re­tycz­ność za nic, żąda­jąc jasnych dekla­ra­cji. Jest w tym publi­cy­stycz­nym geście brak wła­ści­wej intu­icji, co do cha­rak­te­ru poetyc­kich wahań i napięć. Poeta na roz­ter­ce stoi, zaś pyta­ją­cy dąży do fina­łu i puen­ty, sytu­ując się obok poezji, jej zma­gań z pew­no­ścią, bez­po­śred­nio­ścią i rze­ko­mą jasno­ścią. Wiem, wywiad musi być jasny i cze­goś pew­ny. To poroz­ma­wiaj­cie z hydrau­li­kiem…

Rozu­miem, że wszyst­ko opie­ra się na przy­bli­że­niach i nego­cja­cjach, zatem poeta dla celów mar­ke­tin­go­wych i tym podob­nych musi im ule­gać. Ale Jerzy Jar­nie­wicz bro­ni się nad­zwy­czaj dziel­nie, bez prze­rwy nad­szar­pu­jąc pew­ność świa­ta zada­ją­ce­go prze­wi­dy­wal­ne pyta­nia. Na luz i inny rodzaj dia­lek­tycz­nej praw­dy, na oddech i świe­żość, czy­li jakiś rodzaj „bycia sobą” poza kon­wen­cją, poza insty­tu­cją wywia­du może sobie pozwo­lić tyl­ko w swo­bod­nej wymia­nie zdań ze Zdzi­sła­wem Jasku­łą (gawę­dzi­li tak przez lata na łamach „Arte­rii” w cyklu „Co do joty. Jasku­ła do Jar­nie­wi­cza, Jar­nie­wicz do Jasku­ły”), dla­te­go te frag­men­ty książ­ki są mi naj­bliż­sze i naj­mil­sze. Szko­da, że w Prze­zro­czach mamy tego tak skrom­ny wyimek.

*

Dwa­dzie­ścia czte­ry lata (2000–2024), dwa­dzie­ścia kil­ka roz­mów pły­ną­cych obok wier­szy, ale i przez wier­sze, wyra­sta­ją­cych z nich, z lite­ra­tu­ry, lecz przede wszyst­kim z życia, z cza­su, z prze­mi­ja­nia. Oto naj­lep­sza lek­cja prze­szło­ści. Patrzy­my z nostal­gią, jak zmie­nia­ły się mody, kon­wen­cje, cza­so­wo waż­ne nazwi­ska i poję­cia (wytry­chy inter­pre­ta­cyj­ne), jak zmie­nia­ło się podej­ście do czło­wie­ka piszą­ce­go wier­sze, tłu­ma­czą­ce­go się z tego pisa­nia, usen­sow­nia­ją­ce­go go. Do czło­wie­ka tłu­ma­cza, ese­isty, kry­ty­ka, histo­ry­ka lite­ra­tu­ry, pro­fe­so­ra. Wyda­je się, że prze­świe­tlo­no tę postać ze wszyst­kich stron, wpra­wio­no ją w ruch, pod­da­no dyna­mi­ce wszel­kich moż­li­wych, bły­sko­tli­wych ujęć. Wyda­je się, że już wię­cej się nie da. I choć rze­tel­ny redak­tor tomu, Karol Porę­ba, porząd­ku­je cały roz­wi­chrzo­ny mate­riał i przy­sta­wia na koniec (wła­ści­wie na począ­tek) wła­sną pie­czeń w posta­ci pod­su­mo­wu­ją­cej, bar­dzo istot­nej roz­mo­wy, to prze­py­ty­wa­na per­so­na, choć „roz­po­zna­na” (posłu­gu­ję się poręcz­nym, „poznań­skim” poję­ciem), wyda­je się w jakimś stop­niu nie­uchwyt­na. Coś zosta­wia dla sie­bie.

Żad­ne to odkry­cie. Za praw­dzi­wym arty­stą wle­cze się cień nie do wyja­śnie­nia, nie do wyłusz­cze­nia dla malucz­kich, czy nawet i wta­jem­ni­czo­nych. I to mnie nastra­ja do tej książ­ki spo­le­gli­wie. Co wła­ści­wie? Odczu­cie tajem­ni­cy losu i oso­bo­wo­ści. Pozor­nie otwar­ta i wyga­da­na coś jed­nak kry­je. Prze­pra­szam za obna­ża­nie się i, być może, zbyt lep­kie utoż­sa­mie­nie – po pro­stu odnaj­du­ję się w tym. W tym, że doce­nio­no go jako poetę tak póź­no, że pierw­sze tomi­ki prze­cho­dzi­ły bez echa. Że zda­rzył się lokal­nie i poza cen­tral­nie zarzą­dza­nym kon­kur­sem pięk­no­ści. Że nie po dro­dze mu było z Nową Pry­wat­no­ścią, nie odnaj­do­wał się w „Bru­lio­nie”. Że nie odże­gny­wał się od wciąż żywej tra­dy­cji Nowej Fali. Że Róże­wicz był dla nie­go waż­ny („Róże­wicz wie, że bycie poetą to skan­dal, to publicz­ne zgor­sze­nie. Po Róże­wi­czu nie ma powro­tu do nie­win­no­ści poezjo­wa­nia, do snu­cia marzeń o mowie wznio­słej”). I wresz­cie, że czer­piąc po tro­chę z tego wszyst­kie­go, umiał wydep­tać wła­sną ścież­kę. I to jest obna­że­nie, o któ­rym wspo­mnia­łem: w zupeł­no­ści iden­ty­fi­ku­ję się z tym osob­nym mode­lem bycia w lite­ra­tu­rze. Ba! Iden­ty­fi­ku­ję się z tym losem. Tak wie­le zbież­no­ści, tak moc­ne zako­rze­nie­nie w peere­low­skiej men­tal­no­ści, tak moc­ne potem jej kon­te­sto­wa­nie. To mój świat, moje poko­le­nie, pra­wie mój rocz­nik (rap­tem dwa lata róż­ni­cy). „To, że się uro­dzi­łem wła­śnie w 1958 roku, mia­ło poważ­ne kon­se­kwen­cje: wszę­dzie byłem za póź­no lub za wcze­śnie”. Otóż to. Jar­nie­wicz, jak nie­któ­rzy z nas, wypadł z mię­dzy­po­ko­le­nio­wej niszy i dłu­go zby­wa­ny czy igno­ro­wa­ny wresz­cie zwró­cił uwa­gę na sie­bie i na fakt bycia mię­dzy ety­kie­ta­mi i gene­ra­cja­mi. Wła­śnie – zwró­cił uwa­gę. Wła­śnie – prze­szłość jest dla wszyst­kich. Tak­że tych ocze­ku­ją­cych w kolej­ce. Jego przy­kład daje nadzie­ję.

*

Jest jakaś gra­ni­ca obna­ża­nia się, przejdź­my do rze­czy. Teraz będą kąski, czy­li coś, co na gorą­co zapi­sy­wa­łem w note­si­ku. Gdy­bym robił to jutro („w żół­tych pro­mie­niach liści”), wybrał­bym z tego nie­sły­cha­ne­go bogac­twa meta­for, ana­lo­gii, obra­zów, idei i wąt­pli­wo­ści inne, rów­nie cel­ne, frag­men­ty. Coś inne­go wyda­ło­by mi się tak bli­skie.

„Zna­la­złem się poko­le­nio­wo pomię­dzy, choć zawsze bli­żej mi do lat sześć­dzie­sią­tych.”

„Przez jakiś czas wyda­wa­ło mi się, że w wier­szach tę poli­tycz­ną fru­stra­cję mogę wyła­do­wać.”

„Jak zawsze w tym stu­le­ciu sztu­ki pla­stycz­ne wyprze­dzi­ły lite­ra­tu­rę.”

„Z dru­giej stro­ny o żywot­no­ści kry­ty­ki bry­tyj­skiej tak napraw­dę decy­du­ją tek­sty pisa­ne przez ludzi sie­dzą­cych w oku cyklo­nu, w brzu­chu wie­lo­ry­ba. Mam na myśli samych poetów.”

„Dzie­ci wca­le nie two­rzą mitów kosmo­go­nicz­nych, tyl­ko bawią się sło­wa­mi, a wła­śnie w mowie dziec­ka, bar­dziej niż w mitach i rytu­ałach, szu­kał­bym źró­deł lite­ra­tu­ry.”

„Kto wie, gdy­by moż­na było język nało­żyć na rze­czy­wi­stość, a doświad­cze­nie ująć w sło­wa, poezja nie była­by niko­mu potrzeb­na. Bo ona sie­dzi gdzieś na tym polu niczy­im mię­dzy dwie­ma rów­no­le­gły­mi, mię­dzy języ­kiem a doświad­cze­niem, mię­dzy sło­wem a cia­łem. A że rów­no­le­głe nigdy się nie prze­tną, wie­my nie od dzi­siaj.”

„Dla­te­go bli­skie są mi pró­by ode­bra­nia lite­ra­tu­rze lite­rac­ko­ści, pró­by zanie­czysz­cze­nia jej, wtło­cze­nia jej w czas, a tym samym w pro­ce­sy roz­kła­du i prze­mi­ja­nia.”

„Moja posta­wa jest mniej rady­kal­na niż Andrze­ja (Sosnow­skie­go – dop. mój, KM). Nie mogę cał­ko­wi­cie odrzu­cić inten­cjo­nal­no­ści, nie do koń­ca wie­rzę w auto­no­micz­ność języ­ka czy wier­sza. Dla mnie jest ona pro­ble­mem, moż­li­wo­ścią lub hipo­te­zą, któ­rą nale­ży nie­ustan­nie spraw­dzać.”

„U pod­ło­ża moich wier­szy leży nie­usu­wal­na nie­pew­ność, jak napraw­dę jest, co zale­ży od cze­go, co jest pier­wot­ne, co jest real­ne, a co za takie tyl­ko ucho­dzi.”

„Fascy­no­wa­ła mnie kon­se­kwent­nie anty­me­ta­fi­zycz­na posta­wa, ba, wręcz anty­me­ta­fi­zycz­na pasja takie­go na przy­kład Ayera. Pamię­tam do dziś, jakie pio­ru­nu­ją­ce wra­że­nie zro­bi­ło na mnie odkry­cie, że naj­więk­sze pro­ble­my meta­fi­zycz­ne mogą być po pro­stu błęd­nie zbu­do­wa­ny­mi zda­nia­mi, nie­po­praw­ną gra­ma­ty­ką. Te filo­zo­ficz­ne fascy­na­cje ujaw­ni­ły się póź­niej w moich spo­tka­niach z poezją Phi­li­pa Lar­ki­na, któ­ra bli­ska jest ide­owo oks­fordz­kie­mu empi­ry­zmo­wi.”

„W moim prze­ko­na­niu poezja wyra­sta z uświa­do­mie­nia sobie tego roz­zie­wu mię­dzy sło­wem a cia­łem. Jej siłą jest napię­cie mię­dzy nimi. Wia­ra w mitycz­ny stan ich toż­sa­mo­ści to opium dla poetów. Nie wiem, jakie potrze­by zaspo­ka­ja ten nar­ko­tycz­ny mit.”

„Cie­ka­wią mnie te chwi­le, w któ­rych cia­ło wyry­wa się spod domi­na­cji sło­wa, roz­sa­dza język, pró­bu­je się ujaw­nić. I zawsze w star­ciu z języ­kiem prze­gry­wa.”

„Za sztu­ką, za wier­szem kry­je się więc pust­ka po kimś, kogo już nie ma lub za chwi­lę nie będzie. Dzię­ku­ję za taką dosko­na­łość i za taką wiecz­ność.”

„Jeśli spo­tka­nie z trans­cen­den­cją jest spo­tka­niem z czymś rady­kal­nie obcym, to moż­li­we jest ono tyl­ko w kon­fron­ta­cji z obcym języ­kiem. Pozwo­lę sobie odwró­cić zna­ną tezę: sko­ro gra­ni­ce nasze­go świa­ta są gra­ni­ca­mi nasze­go języ­ka, to wyj­ście poza nasz język jest prze­kro­cze­niem nasze­go świa­ta, naszej świa­do­mo­ści, a więc tym, co tra­dy­cyj­nie nazy­wa się trans­cen­den­cją.”

„Logi­ka zakła­mu­je bycie, a sko­ro para­doks łamie jej zasa­dy, bo jest pozor­ną przy­naj­mniej nie­do­rzecz­no­ścią, bliż­szy jest, miej­my nadzie­ję, temu, co jest.”

„Ale jeśli język otwo­rzy­my na cie­le­sność, otwo­rzy­my go też na zwią­za­ne z nią prze­mi­ja­nie. A wolał­bym, żeby w wier­szu cie­le­sność zaist­nia­ła, nawet kosz­tem jego trwa­ło­ści. Bo nie­śmier­tel­ność wier­sza to hanieb­na, nie­ludz­ka idea.”

*

„Jerzy Jar­nie­wicz od lat pod­kre­śla dia­lo­gicz­ny i współ­au­tor­ski cha­rak­ter lite­ra­tu­ry, stąd nie­któ­re tema­ty, figu­ry czy stra­te­gie, któ­re moż­na dostrzec w jego wier­szach, mają swój począ­tek w roz­mo­wach z inny­mi pisa­rza­mi, tłu­ma­cza­mi, kry­ty­ka­mi oraz dzien­ni­ka­rza­mi. Uka­za­nie tej wymia­ny myśli poprzez wybór roz­mów wyda­je się więc potrzeb­nym uzu­peł­nie­niem twór­czo­ści lirycz­nej, prze­kła­do­wej i ese­istycz­nej łódz­kie­go auto­ra, a tak­że kon­tra­punk­tem dla tek­stów kry­tycz­no­li­te­rac­kich i lite­ra­tu­ro­znaw­czych o jego pisar­stwie” (Karol Porę­ba).

*

Wia­do­mość z ostat­niej chwi­li – jesz­cze parę liści wisi. Prze­szłość nie aktu­ali­zu­je się tak szyb­ko, jak się ocze­ku­je. Wymy­ka się spod kon­tro­li. Być może to o niej myśli­my, szu­ka­jąc mitycz­ne­go pią­te­go żywio­łu. Prze­szłość jest dla wszyst­kich umie­ją­cych ją czy­tać.

O autorze

Karol Maliszewski

Urodzony w 1960 roku w Nowej Rudzie. Poeta, prozaik, krytyk literacki. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Wrocławskim. Założyciel Noworudzkiego Klubu Literackiego „Ogma”. Laureat nagrody im. Marka Jodłowskiego (1994), nagrody im. Barbary Sadowskiej (1997), nagrody im. Ryszarda Milczewskiego-Bruno (1999). Nominowany do NIKE za zbiór krytyk literackich Rozproszone głosy. Notatki krytyka (2007). Pracuje w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka w Nowej Rudzie.

Powiązania