teksty / Esej

„Uważam siebie przede wszystkim za poetę”. Posłowie do tomu wierszy „Pies i anioł” Jona Fossego

Grażyna Barbara Szewczyk

Posłowie Grażyny Barbary Szewczyk do książki Jona Fossego Pies i anioł w tłumaczeniu Elżbiety Frątczak-Nowotny, wydanej w Biurze Literackim 16 grudnia 2024 roku.

Biuro Literackie

Język, kra­jo­braz, lek­tu­ro­we inspi­ra­cje i sztu­ki teatral­ne

Lau­re­at Nagro­dy Nobla w dzie­dzi­nie lite­ra­tu­ry Jon Fos­se – nor­we­ski dra­ma­to­pi­sarz, ese­ista, autor powie­ści, poezji oraz ksią­żek dla dzie­ci – jest dla wie­lu czy­tel­ni­ków posta­cią zagad­ko­wą i intry­gu­ją­cą. Zadzi­wia i poru­sza przede wszyst­kim jego język, któ­ry wcią­ga w labi­rynt wąt­ków myślo­wych pisa­rza oraz pro­wo­ku­je do sta­wia­nia pytań. Zdu­mie­wa­ją takie zabie­gi, jak lirycz­ne zagęsz­cze­nie dłuż­szych frag­men­tów nar­ra­cji, czę­ste powtó­rze­nia przy­po­mi­na­ją­ce miej­sca­mi modli­twę różań­co­wą, pau­zy, oszczęd­ne w sło­wach dia­lo­gi, ale tak­że dłu­gie zda­nia oddzie­lo­ne od sie­bie prze­cin­ka­mi i nigdy nie­za­koń­czo­ne krop­ką. Fos­se pisze w języ­ku nynorsk (nowo­nor­we­skim), któ­ry – w prze­ci­wień­stwie do uży­wa­ne­go przez dzie­więć­dzie­siąt pro­cent Nor­we­gów stan­dar­du bok­mål – wywo­dzi swo­je korze­nie z dia­lek­tów nor­we­skich, a nie z języ­ka duń­skie­go, i któ­ry, co autor czę­sto pod­kre­śla, jest tak­że dia­lek­tem miesz­kań­ców jego stron rodzin­nych, czy­li zachod­niej czę­ści kra­ju, Vestlan­det. Język ten – pisze Fos­se – „brzmi pięk­niej niż bok­mål, jest mniej zuży­ty i nie zdra­dza spo­łecz­ne­go pocho­dze­nia oso­by, któ­ra się w nim komu­ni­ku­je”.

Decy­zja Aka­de­mii Szwedz­kiej o uho­no­ro­wa­niu Fos­se­go w 2023 roku Nagro­dą Nobla za „nowa­tor­ski dra­mat i pro­zę, któ­ra odda­je głos temu, co nie­wy­po­wie­dzia­ne”, oży­wi­ła deba­tę nie tyl­ko o lite­rac­kiej ran­dze języ­ka nynorsk, ale też o uni­wer­sal­nym cha­rak­te­rze twór­czo­ści nobli­sty, obej­mu­ją­cej róż­ne gatun­ki, w tym poezję. W Pol­sce, gdzie autor był dotąd pra­wie nie­zna­ny, zasta­na­wia­no się, co jest powo­dem ogrom­nej popu­lar­no­ści w Euro­pie i na świe­cie jego dra­ma­tów oraz pro­zy – nie­mal wszyst­kie tek­sty Fos­se­go prze­ło­żo­no na język nie­miec­ki i szwedz­ki, wybra­ne utwo­ry uka­za­ły się w języ­ku fran­cu­skim, angiel­skim i japoń­skim.

Uro­dzo­ny w 1959 roku autor, któ­ry zade­biu­to­wał w 1983 roku zbio­rem nowel Czer­wo­ne, czar­ne, gdy wspo­mi­nał począt­ki swo­jej lite­rac­kiej dro­gi, powie­dział, iż cenio­ny­mi przez nie­go lek­tu­ra­mi książ­ko­wy­mi obok Biblii były Pro­ces Fran­za Kaf­ki oraz wier­sze austriac­kie­go poety Geo­r­ga Tra­kla. Tak­że powieść Pani Dal­lo­way Vir­gi­nii Woolf i dra­ma­ty Samu­ela Bec­ket­ta nie pozo­sta­ły bez wpły­wu na jego pisar­ską wyobraź­nię. Jed­nak wędru­jąc śla­dem posta­ci powie­ści Fos­se­go, zauwa­ża­my, iż opi­sy­wa­ne miej­sca zda­rzeń roz­gry­wa­ją się nie jak u Kaf­ki czy Bec­ket­ta w zamknię­tych prze­strze­niach, ale w otwar­tym kra­jo­bra­zie fior­dów, morza i gór zachod­niej Nor­we­gii. Nor­we­ska przy­ro­da, zmie­nia­ją­ca w cią­gu dnia oraz w róż­nych porach roku kolo­ry i wygląd, towa­rzy­szy nie­po­ko­jom, marze­niom, uczu­ciom boha­te­rów, ich oso­bi­stym dra­ma­tom, roz­wa­ża­niom o życiu, prze­mi­ja­niu i śmier­ci. W jed­nym z wywia­dów Fos­se tłu­ma­czy, że „wciąż nosi w sobie Vestlan­det” – kra­inę dzie­ciń­stwa i mło­do­ści, któ­rą odna­lazł tak­że w powie­ściach swo­ich ulu­bio­nych nor­we­skich pisa­rzy: Knu­ta Ham­su­na i Tar­je­ia Vesa­asa. „To wła­śnie oni uświa­do­mi­li mi, z jaki­mi nie­szczę­ścia­mi i kry­zy­sa­mi muszą się zma­gać miesz­kań­cy pro­win­cji ska­za­ni na samot­ność i wal­kę z żywio­ła­mi przy­ro­dy. Tęsk­nię do niej, nie­za­leż­nie od tego, czy prze­by­wam w Oslo, czy w Wied­niu. Bra­ku­je mi nie­ba, fior­dów i morza, pogo­dy i wia­trów Vestlan­du. Docho­dzą­ce stam­tąd dźwię­ki wypeł­nia­ją wszyst­ko, co dotych­czas napi­sa­łem”. Fos­se nigdy jed­nak nie był postrze­ga­ny jako pisarz jed­ne­go kra­jo­bra­zu czy pro­win­cji. Umie­jęt­ność prze­no­sze­nia ele­men­tów lokal­nych w wypeł­nio­ne dźwię­ka­mi i kolo­ra­mi magicz­ne miej­sca powo­du­je, iż sta­ją się one uni­wer­sal­ne.

Kie­dy w 1999 roku wysta­wio­no w teatrze w Pary­żu sztu­kę Fos­se­go Ktoś tu przyj­dzie (reż. Clau­de Régy), recen­zen­ci nie mie­li wąt­pli­wo­ści, iż „nor­we­ski pisarz z fior­dów”, poka­zu­jąc nie­po­rad­ność swo­ich posta­ci, nie­umie­jęt­ność wyar­ty­ku­ło­wa­nia uczuć i myśli, pod­kre­ślał to, co ogól­no­ludz­kie. W dra­ma­tach, w któ­rych doty­kał isto­ty egzy­sten­cji współ­cze­sne­go czło­wie­ka, nie było – zda­niem kry­ty­ków – nihi­li­stycz­nej pogar­dy dla świa­ta ani czar­no­widz­twa. Począw­szy od 1994 roku, kie­dy Fos­se zade­biu­to­wał wysta­wio­ną w Teatrze Naro­do­wym w Ber­gen sztu­ką I nigdy się nie roz­łą­czy­my, uzna­no go za przed­sta­wi­cie­la nowe­go dra­ma­tu post­mo­der­ni­stycz­ne­go, nawią­zu­ją­ce­go do tra­dy­cji teatru Bec­ket­ta, wyróż­nia­ją­ce­go się kame­ral­no­ścią, nie­wiel­ką licz­bą posta­ci, krót­ki­mi dia­lo­ga­mi, mini­ma­li­stycz­nym języ­kiem, czę­sty­mi pau­za­mi oraz powol­nym tem­pem akcji, a nie­kie­dy jej bra­kiem. Mil­cze­nie boha­te­rów było nie tyl­ko wyra­zem nie­moż­li­wo­ści wypo­wie­dze­nia tego, co ich poru­sza­ło, lecz tak­że reak­cją na prze­moc innych wywie­ra­ną przez język, któ­ry ich obra­ża lub rani.

Jon Fos­se, któ­ry nale­ży do gene­ra­cji nor­we­skich pisa­rzy debiu­tu­ją­cych w latach osiem­dzie­sią­tych XX wie­ku, podą­żał zawsze wła­sną dro­gą, zacho­wu­jąc dystans wobec mod­nych kie­run­ków lite­rac­kich. Naj­pierw pisał tek­sty do muzy­ki popo­wej i roc­ko­wej, krót­kie opo­wia­da­nia oraz ese­je, a rów­no­cze­śnie pro­wa­dził zaję­cia w Aka­de­mii Pisa­nia. W krót­kich for­mach jego poezji i pro­zy, podob­nie jak w dra­ma­tach, waż­ną rolę odgry­wa­ją mono­lo­gi wewnętrz­ne, powtó­rze­nia oraz pro­sty, ryt­micz­ny i melo­dyj­ny język. Mimo to począt­ki pisar­skie­go losu nobli­sty nie były łatwe. Redak­to­rzy w nor­we­skim wydaw­nic­twie Sam­la­get mie­li zastrze­że­nia do tytu­łu jego debiu­tu książ­ko­we­go, do zamiesz­czo­nych w nim cyta­tów i mot­ta, a przede wszyst­kim do sty­lu, któ­ry ich zda­niem nale­ża­ło popra­wić, a licz­bę powtó­rzeń – zmniej­szyć. Kie­dy w 1985 roku uka­za­ła się dru­ga książ­ka Fos­se­go – Zamknię­ta gita­ra – zain­te­re­so­wa­li się nią przede wszyst­kim szwedz­cy kry­ty­cy. Uzna­no ją za „powieść kul­to­wą”, prze­ło­żo­no na język szwedz­ki, zor­ga­ni­zo­wa­no spo­tka­nia autor­skie, pod­czas któ­rych zapre­zen­to­wa­no tak­że innych mło­dych auto­rów nor­we­skich piszą­cych w języ­ku nynorsk. Od począt­ku lat dzie­więć­dzie­sią­tych zaczę­to wysta­wiać sztu­ki pisa­rza i prze­kła­dać jego pro­zę w Szwe­cji, w Niem­czech i we Fran­cji.

Jon Fos­se napi­sał ponad trzy­dzie­ści dra­ma­tów, a tak­że opra­co­wał kil­ka­na­ście adap­ta­cji utwo­rów dra­ma­tycz­nych Hen­ry­ka Ibse­na, Samu­ela Bec­ket­ta, Jame­sa Joyce’a, Pete­ra Hand­ke­go, Tho­ma­sa Bern­har­da i innych auto­rów. W prze­kła­dzie na język pol­ski jego sztu­ki uka­zy­wa­ły się w „Dia­lo­gu”, np. Mat­ka, Syn, Noc śpie­wa pio­sen­ki, Let­ni dzień. Pierw­szą pol­ską insce­ni­za­cję – sztu­kę Dziec­ko – poka­za­no w 1999 roku w Teatrze Tele­wi­zji. W 2003 roku rów­nież w Teatrze Tele­wi­zji wyre­ży­se­ro­wa­no spek­takl Mat­ka i dziec­ko, a w 2006 roku w Teatrze im. Jara­cza w Łodzi odby­ła się pre­mie­ra Snu o jesie­ni (dra­mat wysta­wia­ny rów­nież póź­niej, tak­że jako słu­cho­wi­sko radio­we). Poza tym wysta­wio­no Odwie­dzi­ny, Zimę, Ktoś tu przyj­dzie i Imię. W 2024 roku w wydaw­nic­twie ADiT uka­zał się zbiór Ktoś tu przyj­dzie. Sztu­ki teatral­ne.

Twór­czość pro­za­tor­ska Fos­se­go, moty­wy reli­gij­ne i per­spek­ty­wa kry­ty­ki nor­we­skiej

Począw­szy od debiu­tu pro­za­tor­skie­go w 1983 roku, Jon Fos­se opu­bli­ko­wał wie­le ksią­żek: powie­ści, zbio­rów krót­kiej pro­zy, opo­wia­dań oraz wier­szy. Ich boha­te­ra­mi są czę­sto ludzie wyklu­cze­ni, samot­ni­cy oraz arty­ści, alko­ho­li­cy zma­ga­ją­cy się ze swo­ją cho­ro­bą, bez­rad­ni i nie­od­po­wie­dzial­ni, a mimo to na swój spo­sób rado­śni, speł­nie­ni, wręcz szczę­śli­wi. Lekar­stwem na szczę­ście jest ich spo­sób życia (np. malu­ją obra­zy), głów­nie jed­nak zdol­ność zaak­cep­to­wa­nia wła­sne­go losu. Opo­wie­dzia­ne wcze­śniej epi­zo­dy i sce­ny z ich życia wciąż powra­ca­ją; pisarz umie­jęt­nie roz­cią­ga czas teraź­niej­szy nar­ra­cji – nie­kie­dy w nie­skoń­czo­ność – wypeł­nia­jąc ubo­gą w zda­rze­nia akcję roz­wa­ża­nia­mi, wspo­mnie­nia­mi i pau­za­mi, dzię­ki cze­mu utrzy­mu­je uwa­gę odbior­cy w cią­głym napię­ciu. Jego typ nar­ra­cji przy­po­mi­na w wie­lu miej­scach tech­ni­kę stru­mie­nia świa­do­mo­ści zna­ną z powie­ści euro­pej­skich moder­ni­stów, jed­nak w prze­ci­wień­stwie do nich Fos­se upo­rczy­wie poszu­ku­je w absur­dal­nej pust­ce życia posta­ci cze­goś kon­kret­ne­go, „świa­tła w ciem­no­ści”, jak nazy­wa uczu­cie wewnętrz­ne­go cie­pła i spo­kój ducha w poezji. „Wsłu­chu­jąc się w samot­ność – pisze – wie­rzę w siłę sło­wa, któ­re ją zła­go­dzi. Ten, kto wie­rzy w sztu­kę, w Boga lub w życie takie, jakie jest, odnaj­dzie swój spo­kój”.

Wie­lu kry­ty­ków tłu­ma­czy posta­wę pisa­rza wobec życia jego kon­wer­sją na kato­li­cyzm w 2012 roku. Nie­któ­rzy uwa­ża­ją, że całą jego twór­czość moż­na odczy­ty­wać jak róża­niec zło­żo­ny z powta­rza­ją­cych się modlitw do Boga i Mat­ki Boskiej. Jed­nak patrze­nie z per­spek­ty­wy wyzna­wa­nej przez Fos­se­go wia­ry reli­gij­nej na skom­pli­ko­wa­ne pro­ble­my egzy­sten­cjal­ne posta­ci jego ksią­żek było­by uprosz­cze­niem. Ludz­kie dra­ma­ty, nie­za­leż­nie od miej­sca, w któ­rym się roz­gry­wa­ją, uczu­cie samot­no­ści i zawi­łe rela­cje boha­te­rów z oto­cze­niem przed­sta­wio­ne są w spo­sób, któ­ry zmu­sza do podą­ża­nia – tak­że dzię­ki powtó­rze­niom – wyty­czo­nym przez pisa­rza szla­kiem jego myśli, do zanu­rze­nia się w ich głę­bię i wychwy­ty­wa­nia w ciem­no­ści poja­wia­ją­cych się nie­spo­dzie­wa­nie punk­tów świetl­nych.

Naj­czę­ściej cyto­wa­nym utwo­rem Fos­se­go była – przed uka­za­niem się jego naj­now­sze­go cyklu powie­ścio­we­go Sep­to­lo­gia – dwu­to­mo­wa powieść Melan­cho­lia (1995, 1996), przed­sta­wia­ją­ca życie dzie­więt­na­sto­wiecz­ne­go nor­we­skie­go mala­rza pej­za­żo­we­go Lar­sa Her­te­vi­ga, mistrza obra­zów rodzi­mej natu­ry, mor­skich wybrze­ży i fior­dów. Fabu­ła pierw­szej czę­ści utwo­ru jest opar­ta na rekon­struk­cji dwóch waż­nych, opo­wie­dzia­nych przez fik­cyj­ne­go nar­ra­to­ra, zda­rzeń w bio­gra­fii arty­sty: to jego stu­dia malar­skie w Oslo i w Aka­de­mii Sztu­ki w Düs­sel­dor­fie oraz pobyt w nor­we­skim szpi­ta­lu psy­chia­trycz­nym. Her­te­vig powra­ca do kra­ju w 1854 roku z pierw­szy­mi obja­wa­mi cho­ro­by, któ­rą lekarz okre­śla jako melan­cho­lię (głę­bo­ką depre­sję), a któ­rej przy­czy­ną mia­ła być nie­szczę­śli­wa miłość arty­sty prze­ży­wa­na pod­czas poby­tu w Niem­czech. Od 1856 roku malarz prze­by­wa w szpi­ta­lu z dia­gno­zą nie­ule­czal­nej demen­cji, któ­rej obja­wy przy­po­mi­na­ją schi­zo­fre­nię. Zosta­je ubez­wła­sno­wol­nio­ny, ucie­ka ze szpi­ta­la i przez czter­dzie­ści lat żyje samot­nie. Po śmier­ci wycho­dzi na jaw, iż dia­gno­za cho­ro­by i jej lecze­nie były pomył­ką leka­rzy, arty­sta bowiem, mimo że nie malo­wał już obra­zów, dobrze sobie radził z wyzwa­nia­mi dnia codzien­ne­go. W dru­giej czę­ści książ­ki fabu­łę sta­no­wi mono­log umie­ra­ją­cej sio­stry arty­sty, któ­ra wspo­mi­na bra­ta jako małe­go chłop­ca. Powta­rza­ją­ce się sce­ny i frag­men­ty z mło­do­ści pozwa­la­ją boha­ter­ce zro­zu­mieć zacho­wa­nie zarów­no wła­sne, jak i przy­ja­ciół mala­rza. Fos­se, opo­wia­da­jąc histo­rię Her­te­vi­ga – któ­re­go tech­ni­kę świa­tło­cie­ni porów­nu­je się dziś z malar­stwem Edvar­da Mun­cha, Vin­cen­ta van Gogha czy Salva­do­ra Dale­go – wyko­rzy­stu­je cha­rak­te­ry­stycz­ne dla swo­je­go sty­lu środ­ki obra­zo­wa­nia.

Powtó­rze­nia zdań, dłuż­sze fra­zy i mono­lo­gi poja­wia­ją się rów­nież w krót­kich for­mach pro­za­tor­skich, wypeł­nia­ją kil­ka­set stron powie­ścio­wej Try­lo­gii (2014) oraz cyklu Sep­to­lo­gia, któ­re­go pięć tomów zosta­ło prze­ło­żo­nych na język pol­ski przez Iwo­nę Zim­nic­ką.

Powieść Sep­to­lo­gia roz­po­czy­na się zda­niem pierw­szo­oso­bo­we­go nar­ra­to­ra, arty­sty mala­rza Asle, któ­ry posta­na­wia prze­wieźć swo­je ukoń­czo­ne obra­zy do wła­ści­cie­la gale­rii w Ber­gen. Pod­czas jaz­dy samo­cho­dem wąski­mi, zaśnie­żo­ny­mi dro­ga­mi zachod­niej czę­ści Nor­we­gii wspo­mi­na swo­je życie, dzie­ciń­stwo, rodzi­ców oraz zmar­łą żonę, a tak­że jedy­ne­go przy­ja­cie­la i swo­je­go imien­ni­ka Asle, mala­rza i alko­ho­li­ka, któ­ry prze­by­wa w szpi­ta­lu. Opo­wieść zaczy­na się od zda­nia: „I widzę sie­bie, jak sto­ję i patrzę na obraz z dwie­ma kre­ska­mi, fio­le­to­wą i brą­zo­wą, któ­re krzy­żu­ją się pośrod­ku, na podłuż­ny obraz, i widzę, że malo­wa­łem te linie powo­li, gęstą far­bą olej­ną, a far­ba spły­nę­ła i w miej­scu, gdzie brą­zo­wa linia krzy­żu­je się z fio­le­to­wą, kolo­ry ście­ka­jąc, pięk­nie się mie­sza­ją, i myślę sobie, że to nie jest żaden obraz, ale jed­no­cze­śnie obraz jest taki, jaki powi­nien być, jest skończony”[1], a następ­nie zda­nie to jest kon­ty­nu­owa­ne, przy czym kolej­no dopi­sy­wa­ne seg­men­ty nie są oddzie­la­ne krop­ka­mi. Prze­ry­wa­ją­ce nar­ra­cję dia­lo­gi, będą­ce odpry­ska­mi zapa­mię­ta­nych z prze­szło­ści roz­mów, spra­wia­ją wra­że­nie frag­men­tów więk­szej, nie­do­koń­czo­nej cało­ści. Odbior­ca od pierw­sze­go zda­nia powie­ści daje się wcią­gnąć w nie­koń­czą­cy się wir wyda­rzeń, roz­gry­wa­ją­cych się w dwóch pla­nach cza­so­wych; teraź­niej­szość i prze­szłość prze­pla­ta­ją się, boha­ter podró­żu­je w cza­sie, a opo­wia­da­ne przez nie­go histo­rie nie mają ani począt­ku, ani koń­ca. Pod­czas prze­miesz­cza­nia się z miej­sca swo­je­go zamiesz­ka­nia w „odgro­dzo­nej od wiel­kie­go świa­ta” osa­dzie do mia­sta Ber­gen arty­sta zmie­nia imię; w pierw­szej czę­ści nosi „inne imię”, w dru­giej jest „kimś innym”. Rekon­stru­ując histo­rię swo­je­go życia, opi­su­je rów­no­cze­śnie kole­je losu swo­je­go imien­ni­ka Asle, tak­że mala­rza obra­zów, o podob­nym do nie­go wyglą­dzie. Ich dro­gi, podob­nie jak na poka­za­nym w pierw­szej sce­nie powie­ści obra­zie nar­ra­to­ra zaty­tu­ło­wa­nym Krzyż św. Andrze­ja, prze­bie­ga­ją począt­ko­wo rów­no­le­gle, a potem się prze­ci­na­ją. To, co boha­te­rów upo­dab­nia do sie­bie i co ich róż­ni, to ich decy­zje życio­we oraz siła cha­rak­te­ru. Pierw­szy z nich, poko­naw­szy nałóg alko­ho­lo­wy, poczu­wa się do obo­wiąz­ku udzie­le­nia pomo­cy dru­gie­mu, któ­ry pozo­sta­je nie­ule­czal­nym, cięż­ko cho­ru­ją­cym alko­ho­li­kiem. Gdy porów­nu­je się obie posta­cie, moż­na zapy­tać, czy cho­dzi o sobo­wtó­ra boha­te­ra, czy o jego dru­gie „ja”. Czy upi­ty do nie­przy­tom­no­ści Asle jest obra­zem tego dru­gie­go, tego inne­go, któ­rym ten mógł­by się stać, gdy­by nie wyle­czył się z alko­ho­li­zmu i nie odna­lazł Boga? Czy też może wyle­czo­ny alko­ho­lik, malarz Alse, jest pro­jek­cją oso­by, któ­rą mógł­by się stać ten dru­gi? A może obie posta­cie kry­ją się w jed­nym cie­le? Jed­nak gdy podą­ża się głów­nym nur­tem powie­ści Fos­se­go, da się zauwa­żyć, że boha­te­ro­wie żyją wpraw­dzie w tym samym uni­wer­sum, a nawet w jed­nym cie­le, ale świa­do­mość obu jest zupeł­nie inna. Moż­na też przy­jąć, że obaj żyją w róż­nych prze­strze­niach cza­so­wych, a nie rów­no­cze­śnie w cza­sie teraź­niej­szym.

Moż­na też inter­pre­to­wać trzy czę­ści cyklu (ostat­nie tomy zaty­tu­ło­wa­ne są Nowe imię) jesz­cze ina­czej, a mia­no­wi­cie sku­pić uwa­gę nie tyl­ko na bole­snych zda­rze­niach w życiu obu arty­stów, ich samot­no­ści, trau­ma­tycz­nych prze­ży­ciach z mło­do­ści, ale tak­że na poszu­ki­wa­niu przez jed­ne­go z nich Boga i świa­tła oraz na błą­dze­niu dru­gie­go w ciem­no­ściach. Temu pierw­sze­mu, jak wyzna­je, obja­wia się po prze­zwy­cię­że­niu nało­gu „nie­wi­dzial­ne świa­tło” w ciem­no­ści, któ­re skła­nia go do malo­wa­nia obra­zów w ciem­nych kolo­rach, ponie­waż „im bar­dziej są czar­ne, tym wię­cej mają w sobie świa­tła”. Dru­gie­mu nie uda­je się poko­nać uza­leż­nie­nia od alko­ho­lu; z jego obra­zów ema­nu­ją ciem­ność, cier­pie­nie i ból. Reflek­sja nad ciem­no­ścią, któ­ra świe­ci, i nad nie­wi­dzial­nym świa­tłem w ciem­no­ści, sym­bo­li­zu­ją­cym świa­tło Boga, jest pró­bą zro­zu­mie­nia ludz­kiej egzy­sten­cji i zna­le­zie­nia odpo­wie­dzi na pyta­nia, kim jest Bóg, dla­cze­go trwa „poza cza­sem i prze­strze­nią”, a tak­że z jakie­go powo­du „nie moż­na dotrzeć do nie­go myśle­niem i nie moż­na go sobie wyobra­zić”. Pyta­nia otwar­te, wple­cio­ne w roz­mo­wy z sąsia­dem miesz­ka­ją­cym w odle­głej od mia­sta oko­li­cy, w lek­tu­rę pism Mistrza Eckhar­ta, w mono­lo­gi o czło­wie­czeń­stwie i wie­rze, koń­czą się zawsze modli­twą różań­co­wą, któ­rą Asle odma­wia w języ­ku łaciń­skim.

Cykl powie­ścio­wy Sep­to­lo­gia moż­na odczy­ty­wać jako filo­zo­ficz­no-reli­gij­ny trak­tat o arty­ście żyją­cym w dzi­siej­szym świe­cie, o jego wewnętrz­nych roz­ter­kach i dyle­ma­tach moral­nych, któ­re towa­rzy­szą pro­ce­so­wi two­rze­nia, oraz o zasa­dach, któ­ry­mi kie­ru­je się w życiu. Boha­ter Fos­se­go Asle czę­sto pod­kre­śla, że malo­wa­nie obra­zów jest dla nie­go rado­ścią, two­rze­niem „jego wewnętrz­ne­go obra­zu”, tego, cze­go doświad­czył i czym chciał­by się podzie­lić z inny­mi. Rado­ścią jest dla nie­go rów­nież chwi­la, gdy uda­je mu się sprze­dać obraz. „Kie­dy sprze­da­ję obraz, to daję też coś od sie­bie, nie­mal jak poda­rek, to świa­tło, któ­re musi być w obra­zie, tak jak­bym prze­ka­zy­wał dalej poda­rek, któ­ry sam dosta­łem, myślę, owszem, dosta­ję zapła­tę za sam obraz, ale nie za to świa­tło, któ­re w nim jest, bo to świa­tło sam dosta­łem i dla­te­go muszę je oddać”[2]. Dla­te­go boha­ter trzy­ma się zasa­dy, aby nigdy nie malo­wać obra­zów na czy­jeś zamó­wie­nie.

Nor­we­scy kry­ty­cy postrze­ga­ją pisar­stwo Fos­se­go ina­czej niż Niem­cy, Szwe­dzi, Fran­cu­zi czy Pola­cy. Po pierw­sze, czy­ta­ją tek­sty nobli­sty w ory­gi­na­le, po dru­gie, inter­pre­tu­ją je w nawią­za­niu do kodów kul­tu­ral­nych spo­łe­czeń­stwa nor­we­skie­go i rodzi­mej tra­dy­cji lite­rac­kiej, po trze­cie, uwa­ża­ją, że język nowo­nor­we­ski, w któ­rym pisze nobli­sta, sta­no­wi prze­my­śla­ną przez nie­go stra­te­gię arty­stycz­ną. Uży­wa­ny przez nie­wiel­ką gru­pę Nor­we­gów nynorsk jest dla więk­szo­ści miesz­kań­ców języ­kiem nie zawsze zro­zu­mia­łym, może zatem dosko­na­le obra­zo­wać zja­wi­sko zani­ku komu­ni­ka­cji języ­ko­wej mię­dzy ludź­mi, ponie­waż pró­bu­ją­ce roz­ma­wiać ze sobą oso­by w powie­ściach i dra­ma­tach pisa­rza są dla sie­bie obce i nie mają innym nic do powie­dze­nia. Z dru­giej stro­ny w utwo­rach Fos­se­go, tak­że w poezji, poja­wia­ją się posta­cie, któ­re zna­ją się tak dobrze, że nie odczu­wa­ją potrze­by wypo­wia­da­nia peł­nych zdań; dru­ga oso­ba prze­cież i tak wie, co myślą. Zda­niem kry­ty­ków nor­we­scy czy­tel­ni­cy łatwiej odnaj­du­ją się w gale­rii posta­ci roz­gry­wa­ją­cych swo­je dra­ma­ty w teatrze, trud­niej nato­miast jest im zro­zu­mieć moty­wy zacho­wa­nia out­si­de­rów powie­ści, arty­stów zagu­bio­nych w świe­cie, a nie­kie­dy wyklu­czo­nych.

Sło­wa Fos­se­go, iż wciąż „ nosi w sobie Vestlan­det”, czy­li rodzi­my kra­jo­braz zachod­niej Nor­we­gii nad fior­dem Har­dan­ger, skło­ni­ła wie­lu nor­we­skich czy­tel­ni­ków do lek­tu­ry jego wier­szy i prze­czy­ta­nia wyda­nej w 2000 roku powie­ści Pora­nek i wieczór. Jest ona czę­sto cyto­wa­na jako utwór, w któ­rym to, co lokal­ne, sta­je się czymś uni­wer­sal­nym, a zwy­czaj­ni, pro­ści ludzie oka­zu­ją się nie­zwy­kły­mi boha­te­ra­mi.

War­to nad­mie­nić, iż w 2024 roku uka­zał się pol­ski prze­kład fra­pu­ją­cej nowe­li Jona Fos­se­go Bia­łość. Autor­ką tłu­ma­cze­nia jest Iwo­na Zim­nic­ka.

„Odda­ję głos ciszy”. Liry­ka przy­ro­dy

W wie­lu wywia­dach Fos­se zazna­cza, iż postrze­ga sie­bie przede wszyst­kim jako poetę, nie­za­leż­nie od tego, czy pisze pro­zę, czy wier­sze. W tym wyzna­niu jest wie­le racji. Język jego powie­ści, z cha­rak­te­ry­stycz­ny­mi oszczęd­ny­mi w sło­wa dia­lo­ga­mi, wyda­je się bliż­szy poezji i muzy­ce ani­że­li tra­dy­cyj­ne­mu gatun­ko­wi pro­zy.

Zda­niem kry­ty­ków poezja jest dla nor­we­skie­go pisa­rza for­mą komu­ni­ko­wa­nia się ze świa­tem i opo­wia­da­nia o swo­im życiu, o dzie­ciń­stwie, rodzi­cach, zwie­rzę­tach, o wła­snych roz­ter­kach i nie­po­ko­jach, snach, marze­niach oraz prze­ży­ciach mistycz­nych. Nie­po­wta­rzal­ny pej­zaż poezji Jona Fos­se­go two­rzą nor­we­skie kra­jo­bra­zy fior­dów, rodzi­ma przy­ro­da, ciem­ne lasy, zasy­pa­ne śnie­giem dro­gi, blo­ki skal­ne i kamie­nie, nie­za­miesz­ka­łe domo­stwa na odlu­dziu, wia­try i desz­cze, kore­spon­du­ją­ce z pora­mi dnia i roku odcie­nie czy bar­wy (np. ciem­ność i jasność, czer­wień, żółć i biel), dźwię­ki natu­ry, muzy­ka sfer i „nie­wy­tłu­ma­czal­na cisza”. Te ele­men­ty kra­iny fior­dów sta­ją się w poetyc­kich świa­tach nobli­sty odre­al­nio­ne, magicz­ne i pozba­wio­ne wyra­zi­stych kon­tu­rów. W tej nie­zwy­kłej sce­ne­rii poja­wia­ją się niczym w marze­niu sen­nym „świe­tli­ste, bia­łe isto­ty”, anio­ły roz­ta­cza­ją­ce nad zagu­bio­nym – w mrocz­nym lesie, na dro­dze, na morzu – samot­nym czło­wie­kiem opie­kę i wska­zu­ją­ce swo­im świa­tłem kie­ru­nek dal­szej wędrów­ki. Zja­wia­ją się rów­nież oso­by zmar­łych, rodzi­ce, kole­dzy z cza­sów mło­do­ści, uko­cha­na kobie­ta.

Powta­rza­ją­ce się w wier­szach poety moty­wy, sło­wa, zda­rze­nia i posta­ci zmu­sza­ją do reflek­sji. Uważ­na lek­tu­ra zachę­ca do otwar­tej inter­pre­ta­cji. Moż­na bowiem te poetyc­kie zapi­sy odczy­ty­wać jako pró­bę prze­pra­co­wa­nia trau­ma­tycz­nych prze­żyć z dzie­ciń­stwa auto­ra, ale też jako wyraz jego mistycz­nych doświad­czeń i rela­cji z rze­czy­wi­sto­ścią poza­ma­te­rial­ną, poza­zmy­sło­wą lub trans­cen­dent­ną. Moż­na inter­pre­to­wać je w nawią­za­niu do sta­ro­żyt­nej i śre­dnio­wiecz­nej filo­zo­fii przy­ro­dy, jak rów­nież w kon­tek­ście filo­zo­fii egzy­sten­cjal­nej XX wie­ku. W wier­szach Fos­se­go z jed­nej stro­ny odnaj­du­je­my powra­ca­ją­ce zacho­wa­nia współ­cze­sne­go czło­wie­ka, jego lęki i strach przed śmier­cią, mil­cze­nie, potrze­bę samot­no­ści, nie­moż­ność komu­ni­ka­cji, a z dru­giej stro­ny – wia­rę w zwy­cię­stwo dobra nad złem oraz w siłę sło­wa: zarów­no sło­wa biblij­ne­go, jak i poetyc­kie­go.

Pierw­szy tom poezji Fos­se­go uka­zał się w 1986 roku, kil­ka następ­nych opu­bli­ko­wa­no w latach dzie­więć­dzie­sią­tych. Wier­sze powsta­łe na prze­ło­mie stu­le­ci i po kon­wer­sji pisa­rza na kato­li­cyzm przy­po­mi­na­ją pie­śni modli­tew­ne, są wypeł­nio­ne odnie­sie­nia­mi do tek­stów biblij­nych oraz mają cha­rak­ter medy­ta­cyj­ny. W mowie wygło­szo­nej w dniu wrę­cze­nia Nagro­dy Nobla Fos­se powie­dział, że nie tyl­ko pro­za, ale tak­że każ­dy „dobry wiersz two­rzy wła­sne uni­wer­sum. Ten, kto go prze­czy­ta, wej­dzie w tę prze­strzeń, wiersz bowiem jest swe­go rodza­ju komu­nią bar­dziej niż komu­ni­ka­cją”.

W naj­now­szych utwo­rach poetyc­kich, publi­ko­wa­nych w zbio­rach w latach 2009–2016, pisarz chęt­nie powra­ca do lat, kie­dy był nie­ro­zu­mie­ją­cym świa­ta dziec­kiem; wspo­mnie­nia mie­sza­ją się tu z doświad­cze­niem nie­wy­ra­żal­no­ści, gdy jako doro­sły autor nie znaj­du­je słów, by w peł­ni oddać rze­czy­wi­stość. Fos­se wspo­mi­na o swo­ich wewnętrz­nych roz­ter­kach, o cier­pie­niu i prze­my­ka­ją­cych przez jego życie „cie­niach”. Pisze o rado­ściach, o nadziei odna­le­zio­nej w wie­rze w Boga, o zmie­nia­ją­cych się kolo­rach nor­we­skiej przy­ro­dy, o fior­dach i nie­zwy­kło­ści rodzin­ne­go kra­jo­bra­zu. Uwa­gę roz­mi­ło­wa­ne­go w poezji czy­tel­ni­ka zwra­ca­ją ryt­my i melo­dyj­ność tych wier­szy, zaba­wy poety z języ­kiem, wymy­śla­nie ory­gi­nal­nych słów oraz zmia­ny nastro­jów. Nie­któ­rzy kry­ty­cy uwa­ża­ją, iż ema­nu­je z nich „cicha muzy­ka”, inni odsy­ła­ją do „gło­śnych” kom­po­zy­cji muzycz­nych, któ­re pozwa­la­ją słu­chać wier­szy Fos­se­go w ryt­mie popu czy muzy­ki elek­tro­nicz­nej.

Więk­szość publi­cy­stów i lite­ra­tu­ro­znaw­ców jest zda­nia, iż gra­ni­ce mię­dzy rodza­ja­mi i gatun­ka­mi lite­rac­ki­mi są u Fos­se­go płyn­ne, a język, moty­wy i obra­zy jego wier­szy sta­ją się fun­da­men­tem powie­ści, sztuk teatral­nych oraz krót­kich form pro­za­tor­skich nobli­sty. Gdy wczy­tu­je­my się w jego stro­fy poetyc­kie pisa­ne w języ­ku nowo­nor­we­skim, w któ­rym wie­le wyra­zów i pojęć może mieć kil­ka zna­czeń, widzi­my, że to wła­śnie język, a nie pod­miot lirycz­ny wpro­wa­dza tekst w ruch i orga­ni­zu­je jego war­stwy tre­ścio­we.

W adre­so­wa­nym do miło­śni­ków i znaw­ców poezji tomie liry­ków Jona Fos­se­go, wyda­nym przez Biu­ro Lite­rac­kie w wybo­rze i prze­kła­dzie Elż­bie­ty Frąt­czak-Nowot­ny, zna­la­zły się wier­sze z lat 1986–2016. Pocho­dzą one z ośmiu zbio­rów, w tym z debiu­tu Anioł z wodą w oczach (1986), z tomów powsta­łych w latach dzie­więć­dzie­sią­tych XX wie­ku, takich jak Ruchy psa (1990) czy Pies i anioł (1992), oraz z ksią­żek opu­bli­ko­wa­nych w nowym stu­le­ciu, np. Kamień do kamie­nia (2013). Ponad pięć­dzie­siąt wier­szy w pol­skim prze­kła­dzie pozwa­la czy­tel­ni­ko­wi nie tyl­ko poznać eta­py poetyc­kiej dro­gi nobli­sty, ale tak­że spoj­rzeć za kuli­sy jego warsz­ta­tu arty­stycz­ne­go. Zwra­ca­ją uwa­gę ryt­micz­na for­ma wier­szy, zwię­złość wypo­wie­dzi, czę­ste powtó­rze­nia, pau­zy i dopo­wie­dze­nia.

Trud­no jest jed­no­znacz­nie okre­ślić tema­ty­kę poezji Fos­se­go. Moty­wy egzy­sten­cjal­ne są wto­pio­ne w pej­za­że magicz­nej nor­we­skiej przy­ro­dy, wypeł­nio­nej zmie­nia­ją­cy­mi się bar­wa­mi i for­ma­mi, ruchem świa­teł, wia­tru, chmur oraz fal mor­skich. Obra­zy natu­ry odzwier­cie­dla­ją sta­ny ludz­kiej duszy, miłość czło­wie­ka do pięk­na, potrze­bę czu­ło­ści i bli­sko­ści, samot­ność oraz jego wędrów­kę przez życie, ale też dozna­nie prze­mi­jal­no­ści i prze­czu­cie śmier­ci. W wier­szach nie ma jed­nak tonu nostal­gii. Pró­bu­jąc zro­zu­mieć świat, poeta się­ga do języ­ka, opi­su­je ludz­kie doświad­cze­nia cie­le­sne i ducho­we, poka­zu­je je w ruchu oraz wyzwa­la z zamknię­cia, ze ska­mie­nia­ło­ści. Wni­kli­wa lek­tu­ra wier­szy Fos­se­go pozwa­la podą­żać śla­da­mi jego inspi­ra­cji. Pisarz nie ukry­wa fascy­na­cji lite­ra­tu­rą nor­we­ską epo­ki roman­ty­zmu, np. poezją Hen­ri­ka Werge­lan­da, pisma­mi mistycz­ny­mi Mistrza Eckhar­ta i księ­ga­mi gno­sty­ków, odważ­nie też for­mu­łu­je swo­je poetyc­kie cre­do:

kto to pisze, ja sam
czy pisze to ktoś we mnie
kto pisze moim pismem
we mnie, a może ja sam to piszę

jeśli ja sam to piszę
to za każ­dym razem moje ja jest inne, bo
akt pisa­nia to ruch i zawsze
ja sam to piszę cho­ciaż nie zawsze to ja jest ze mną
a może to jestem ja
ale prze­cież za każ­dym razem piszę ina­czej
więc to nie mogę być ja[3].

Prze­kła­dy wier­szy nor­we­skie­go poety, któ­ry posłu­gu­je się w swo­jej twór­czo­ści języ­kiem nowo­nor­we­skim (nynorsk), są dużym wyzwa­niem trans­la­tor­skim. W języ­ku tym jed­no sło­wo może mieć kil­ka zna­czeń, co wyni­ka z kon­tek­stu, w jakim jest uży­te. Wier­sze Fos­se­go są melo­dyj­ne i ryt­micz­ne, zatem odtwo­rze­nie ich w pol­sz­czyź­nie zmu­sza oso­bę tłu­ma­czą­cą je do wypra­co­wa­nia kon­se­kwent­nie sto­so­wa­nej stra­te­gii. Aby wier­nie oddać seman­ty­kę sło­wa, trze­ba nie­kie­dy doko­nać zmia­ny for­my arty­stycz­nej ory­gi­na­łu, naru­szyć war­stwę brzmień słow­nych, w tym związ­ków ryt­micz­nych. Nale­ży przy tym zazna­czyć, iż tłu­macz­ka Psa i anio­ła, będąc odbior­czy­nią ory­gi­nal­nych tek­stów, jest zara­zem ich współ­kre­ator­ką. Od jego trans­la­tor­skich decy­zji zale­ży, czy prze­kład spro­wo­ku­je pol­skich czy­tel­ni­ków do wej­ścia w inte­rak­cję z poezją Jona Fos­se­go.

Nie­za­leż­nie od tego, jakich odbior­ców zafa­scy­nu­je pisar­stwo Fos­se­go, nale­ży podzię­ko­wać Elż­bie­cie Frąt­czak-Nowot­ny – pol­skiej tłu­macz­ce repre­zen­ta­tyw­ne­go i po raz pierw­szy opu­bli­ko­wa­ne­go w Pol­sce wybo­ru wier­szy nobli­sty – za trud wło­żo­ny w pra­cę nad prze­kła­dem. Pra­ca ta, czę­sto nie­do­ce­nia­na, wyma­ga nie tyl­ko solid­nej wie­dzy o kul­tu­rze nor­we­skiej i dobrej zna­jo­mo­ści języ­ka nor­we­skie­go, ale tak­że umie­jęt­no­ści inter­pre­to­wa­nia poezji oraz odnaj­do­wa­nia ekwi­wa­len­tów poetyc­kich obra­zów i ryt­mów ory­gi­na­łu w pol­sz­czyź­nie.

Przy­pi­sy:
[1] J. Fos­se, Dru­gie imię. Sep­to­lo­gia I–II, z nor­we­skie­go prze­ło­ży­ła Iwo­na Zim­nic­ka, War­sza­wa 2023, s. 9.
[2] J. Fos­se, Dru­gie imię…, dz. cyt., s. 178.
[3] J. Fos­se, „[kto to pisze, ja sam]”, prze­kład z nor­we­skie­go Elż­bie­ta Frąt­czak-Nowot­ny, Biu­ro Lite­rac­kie, Koło­brzeg 2024, s. 33.

 

O autorze

Grażyna Barbara Szewczyk

Prof. dr hab. Prowadzi zajęcia z literatury szwedzkiej na Uniwersytecie Śląskim. Jest germanistką, skandynawistką i polonistką, tłumaczką literatury niemieckiej, szwedzkiej i norweskiej na język polski, autorką prac naukowych i popularnonaukowych oraz książek z dziedziny stosunków niemiecko-polskich na Śląsku, literatury niemieckiej kobiet w XIX i XX wieku oraz dziejów literatury szwedzkiej. Pod redakcją Grażyny Barbary Szewczyk ukazało się kilkanaście monografii germanistycznych, np. o twórczości Augusta Scholtisa, Horsta Bienka, E. Hilschera, niemieckiej kulturze Katowic, podróżach kobiet, polsko-szwedzkich relacjach kulturalnych. W ostatnich latach publikowała przede wszystkim studia, artykuły i eseje naukowe. Jest m.in. autorką obszernego tekstu zamieszczonego w tomie pt. Historia Górnego Śląska. Polityka, gospodarka i kultura europejskiego regionu (Gliwice 2011), który w 2015 roku ukazał się w języku niemieckim w wydawnictwie De Gruyter (Oldenburg),  redaktorką i tłumaczką  antologii tekstów pt. Katowice oczami Niemców i Polaków (2016.), oraz tomu o dziejach Reformacji na Górnym Śląsku. Przedmiotem jej najnowszych studiów badawczych w ostatnich latach jest zagadnienie przekładu artystycznego i strategie tłumaczy literatury polskiej na język szwedzki i niemiecki.

Powiązania

Gra ciszą i niedopowiedzeniem

wywiady / o książce Elżbieta Frątczak-Nowotny Krzysztof Katkowski

Wywiad Krzysz­to­fa Kat­kow­skie­go z Elż­bie­tą Frąt­czak-Nowot­ny, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Jona Fos­se­go Pies i anioł w tłu­ma­cze­niu Elż­bie­ty Frąt­czak-Nowot­ny, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 16 grud­nia 2024 roku.

Więcej