utwory / zapowiedzi książek

Wędkarka

Christoph Ransmayr

Fragment zapowiadający książkę Atlas lękliwego mężczyzny Christopha Ransmayra, która ukaże się w przekładzie Jacka St. Burasa w Biurze Literackim.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Widzia­łem dziew­czyn­kę z bam­bu­so­wą węd­ką nad rze­ką Bag­ma­ti w Pashu­pa­ti­nath, dziel­ni­cy świą­tyn­nej Kat­man­du. Dziew­czyn­ka, może dzie­się­cio­let­nia, może młod­sza, sta­ła po kost­ki w szla­mie i cią­gnę­ła żył­kę przez sza­rą wodę, na któ­rej koły­sa­ły się zwę­glo­ne kawał­ki drew­na, popiół, jakieś powa­la­ne sadzą strzę­py i czar­ne gru­dy, o któ­rych trud­no było powie­dzieć, do jakich form nale­ża­ły wcze­śniej.

Raz po raz kłę­by dymu zasnu­wa­ły węd­kar­kę, za któ­rą ster­cza­ło z wody sze­reg gha­tów, kamien­nych plat­form, na któ­rych pod bez­chmur­nym wio­sen­nym nie­bem pło­nę­ły sto­sy, pło­nę­ły zwło­ki. Cza­sem czy­jaś ręka lub noga spa­da­ła z któ­re­goś z tych palą­cych się łoży albo pośród pło­mie­ni uka­zy­wał się pęk­nię­ty od żaru brzuch, z któ­re­go wyle­wał się sza­ry kłąb wnętrz­no­ści. Wów­czas bia­ło odzia­ni męż­czyź­ni, straż­ni­cy ognia, kła­dli wiech­cie tra­wy na pło­ną­cy stos, żeby dym prze­sło­nił gro­zę roz­pa­du cia­ła, i rzu­ca­li, cokol­wiek spa­dło z łoża, za pomo­cą łopat i wideł z powro­tem w pło­mie­nie.

Jeśli ogień się dopa­lił, wów­czas wodą czer­pa­ną wia­dra­mi z rze­ki pole­wa­no popiół i ostat­nie tlą­ce się reszt­ki żaru i mio­tła­mi z chru­stu zmia­ta­no do rze­ki to, co się zwę­gli­ło, ale nie spa­li­ło. Potem zmy­wa­no plat­for­mę, aż znów błysz­cza­ła, i budo­wa­no nowy, kunsz­tow­ny stos, na koniec przy­po­mi­na­ją­cy sar­ko­fag, w któ­rym umiesz­cza­no zwło­ki i obkła­da­no je pola­na­mi i chru­stem, żeby leża­ły nie ot tak, pośród pło­mie­ni, ale w samym ser­cu ognia.

Na brze­gu, w oto­cze­niu swo­ich lamen­tu­ją­cych rodzin, leże­li owi­nię­ci w sza­fra­no­we płót­no zmar­li, któ­rych po raz ostat­ni skra­pia­no świę­tą wodą rze­ki, zanim zakry­wa­no im już na zawsze twa­rze i nie­sio­no ich na gha­ty.

Dziew­czyn­ka obró­co­na była tyłem do zmar­łych i żałob­ni­ków, obró­co­na tyłem do ognisk i świą­tyń, któ­re poły­sku­jąc zło­tem, wyra­sta­ły za gha­ta­mi, obró­co­na tyłem do mia­sta za świą­ty­nia­mi i bia­łych łań­cu­chów Hima­la­jów, wzno­szą­cych się dale­ko za mia­stem w błę­kit­ne nie­bo, i całą uwa­gę sku­pia­ła na prze­ci­na­ją­cej wodę żył­ce swo­jej węd­ki. Tyl­ko jeden jedy­ny raz węd­kar­ka obej­rza­ła się w stro­nę brze­gu, kie­dy jakaś kobie­ta, któ­ra zro­si­ła twarz swo­je­go męża wodą z rze­ki i po raz ostat­ni pogła­ska­ła ją i poca­ło­wa­ła, w roz­pa­czy zaczę­ła krzy­czeć, a potem wiła się z krzy­kiem w ramio­nach jakiejś pocie­szy­ciel­ki.

Tak­że czar­no-bia­ły pies, któ­ry spał mię­dzy zwło­ka­mi cze­ka­ją­cy­mi na spa­le­nie, zbu­dził się, zapew­ne sły­sząc skar­gę kobie­ty, pod­niósł się, ziew­nął, prze­cią­gnął, poczła­pał do rze­ki i zaczął obwą­chi­wać to, co nad­pły­wa­ło z jej nur­tem, wziął coś na chwi­lę do pyska, po czym wypu­ścił z powro­tem do wody. Zbli­żył się jed­nak przy tym zanad­to do węd­kar­ki, któ­ra rzu­ci­ła w jego stro­nę jakiś roz­kaz albo prze­kleń­stwo i schy­li­ła się, jak­by mia­ła zamiar pod­nieść kamyk i rzu­cić nim w psa.

Pies zro­zu­miał, wyko­nał kil­ka pod­sko­ków w dół rze­ki i roz­rzu­cił przy tym wokół sie­bie czar­ny szlam. Potem potruch­tał dalej, tu i tam węsząc i mlasz­cząc, i był już odda­lo­ny o rzut kamie­niem, kie­dy natknął się na kon­ku­ren­ta, któ­ry zaata­ko­wał go bez ostrze­że­nia.

Obser­wo­wa­łem wal­czą­cych w wodzie i dla­te­go nie widzia­łem, jak dziew­czyn­ka zła­pa­ła coś. Dopie­ro jej trium­fal­ny okrzyk spra­wił, że powró­ci­łem do niej. Wycią­gnę­ła już z wody żył­kę, na koń­cu któ­rej zamiast haczy­ka umo­co­wa­ny był magnes z przy­war­tą do nie­go zdo­by­czą, jakimś kawał­kiem meta­lu, może jakąś klam­rą, zapin­ką, czymś, co zdo­bi­ło kie­dyś kogoś ze spa­lo­nych albo mu słu­ży­ło i zosta­ło razem z jego popio­ła­mi zmie­cio­ne do rze­ki.

Dziew­czyn­ka ode­rwa­ła zdo­bycz od magne­su, obej­rza­ła ją sobie, poka­za­ła ze śmie­chem przy­kuc­nię­tej na brze­gu kobie­cie, jesz­cze raz przyj­rza­ła się przed­mio­to­wi i wło­ży­ła go do worecz­ka z tka­ni­ny, któ­ry mia­ła prze­wie­szo­ny na pasku przez ramię.

Osło­ni­łem oczy dło­nią, żeby powró­cić do wal­czą­cych w dole rze­ki psów. Ale tam, gdzie zwar­ły się one ze sobą w sza­lo­ny kłąb pośród fon­tann wody, lśni­ło w popo­łu­dnio­wym świe­tle tyl­ko puste miej­sce, a rze­ka, któ­ra z bli­ska przy­po­mi­na­ła klo­akę, pły­nę­ła sre­brzy­sta w dal.

O autorze

Christoph Ransmayr

Pisarz, podróżnik. Urodził się w 1954 roku w Wels w Górnej Austrii. Studiował filozofię i etnologię. Autor powieści, które przetłumaczono na 30 języków, oraz krótkich form prozatorskich opowiadających o dalekich podróżach, które podejmował od początku lat 90. Za swoją twórczość otrzymał wiele nagród, m.in. Wielką Nagrodę Literacką Bawarskiej Akademii Sztuk Pięknych (1992), nagrodę im. Franza Kafki (1995), Europejską Nagrodę Literacką „Prix Aristeion” (1996, za powieść Morbus Kitahara), nagrodę Premio Letterario Internazionale Mondello (1997), nagrodę im. Friedricha Hölderlina miasta Bad Homburg (1998), nagrodę im. Bertolda Brechta (2004), nagrodę im. Heinricha Bölla (2007) czy, ostatnio, nagrodę literacką im. Theodora Fontane (2014). Mieszka w Wiedniu.

Powiązania