utwory / zapowiedzi książek

Amerykańska Szkoła Pisania. Szkice i opowiadania

Andrzej Sosnowski

Elizabeth Bishop

Juliusz Pielichowski

Marcin Szuster

Fragment zapowiadający książkę Elizabeth Bishop, Amerykańska Szkoła Pisania. Szkice i opowiadania, w tłumaczeniu, wyborze i opracowaniu Andrzeja Sosnowskiego, Marcina Szustra, Juliusza Pielichowskiego, która ukaże się w Biurze Literackim 19 października 2020 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Gosposia

Moja sąsiad­ka, sta­ra pani Sen­nett, dostro­iła obraz w ste­reo­sko­pie do swo­je­go wzro­ku, spoj­rza­ła na kar­tę z podzi­wem, a następ­nie prze­czy­ta­ła gło­śno i powo­li: – Kościół w Mar­se­lez, Fran­cja. – I po chwi­li: – Paryż. – Paryż, uzna­łam, musia­ła dodać już od sie­bie. Poda­ła mi ste­reo­skop. Odsu­nę­łam kar­tę nie­co dalej i zoba­czy­łam kościół, a przed nim malut­kie posta­ci męż­czy­zny i kobie­ty. Kobie­ta ubra­na była w dłu­gą spód­ni­cę, krót­ką bia­łą szmi­zjer­kę i przy­po­mi­na­ją­cy krop­kę mary­nar­ski kape­lusz, i choć sta­li u pod­nó­ża scho­dów do kościo­ła, przez ste­reo­skop wyda­wa­ło się, że sto­ją co naj­mniej pięć­dzie­siąt stóp przed nim.

– Pięk­ne – powie­dzia­łam i z powro­tem wrę­czy­łam apa­rat pani Sen­nett. Obej­rza­ły­śmy już wszyst­kie dow­cip­ne kar­ty, jak tę, któ­ra przed­sta­wia­ła kobie­tę cału­ją­cą listo­no­sza, pod­czas gdy jej mąż, wychy­lo­ny przez okno, przy­mie­rzał się, by zdzie­lić go w gło­wę. Teraz zosta­ły nam tyl­ko takie jak kościół i „Oran­że­ria Kró­lew­ska w Bel­gii”, na któ­rej wszyst­kie czer­wo­ne kwia­ty zosta­ły nama­lo­wa­ne ręcz­nie.

Na zewnątrz deszcz nadal spły­wał po moski­tie­rze w oknach dom­ku pani Sen­nett na pół­wy­spie Cape Cod, wypeł­nia­jąc kwa­dra­ci­ki siat­ki wzo­rem haftu krzy­ży­ko­we­go, któ­ry poja­wiał się i zni­kał. Wybu­ja­łe chwa­sty i tra­wa, skła­da­ją­ce się na ogró­dek, ocie­ka­ły desz­czem na nie­wy­raź­nym tle zato­ki, któ­rej woda przy­bra­ła nie­omal kolor tra­wy. W jadal­ni pię­cio­ro pod­opiecz­nych pani Sen­nett bawi­ło się w dom. (Zimą pani Sen­nett pra­co­wa­ła jako gospo­sia u pana Curley’a w Bosto­nie, latem dzie­ci przy­jeż­dża­ły z nią na pół­wy­sep.)

Mój wyraz twa­rzy musiał się zmie­nić. – Czy te dzie­ci nie hała­su­ją za bar­dzo? – zapy­ta­ła pani Sen­nett i swe­go rodza­ju fala zako­ły­sa­ła jej cia­łem, jak­by przy­mie­rza­ła się, żeby pod­nieść się z krze­sła. Pokrę­ci­łam gło­wą, że nie i lek­ko dotknę­łam jej ramie­nia, żeby nie wsta­wa­ła. Pani Sen­nett była pra­wie cał­kiem głu­cha, i to od daw­na, ale potra­fi­ła czy­tać z ruchu ust. Moż­na było mówić do niej nie wyda­jąc z sie­bie ani jed­ne­go dźwię­ku, a ona z zapa­łem pod­trzy­my­wa­ła roz­mo­wę, pero­ru­jąc dono­śnym, zachryp­nię­tym gło­sem, któ­ry od cza­su do cza­su dziw­nie prze­cho­dził w szept. Uwiel­bia­ła mówić.

W koń­cu obej­rza­ły­śmy wszyst­kie zdję­cia i odło­ży­ła nie­wiel­ki zie­lo­ny kufe­rek ze ste­reo­sko­pem i kar­ta­mi z powro­tem na pół­kę pod bla­tem sto­łu.
– Nie pomy­śla­ła­by pani, patrząc na mnie, że mam hisz­pań­skie korze­nie, praw­da? – zapy­ta­ła.

Zapew­ni­łam ją ręka­mi i brwia­mi, że nie prze­szło­by mi to przez myśl, wyra­ża­jąc w ten spo­sób, jak mia­łam nadzie­ję, dosta­tecz­nie dużo uprzej­me­go nie­do­wie­rza­nia i cie­ka­wo­ści, by dowie­dzieć się, czy rze­czy­wi­ście tak było.
– Och tak – powie­dzia­ła. – Moja mat­ka była czy­stej krwi Hisz­pan­ką. Czy wie pani, jak mam na imię?
Pokrę­ci­łam gło­wą.
– Car­men. Hisz­pań­skie. Dosta­łam je po mojej mat­ce.
– Ład­ne – powie­dzia­łam tak zde­cy­do­wa­nie, jak tyl­ko potra­fi­łam. Pani Sen­nett była zado­wo­lo­na i spo­glą­da­jąc skrom­nie w dół strzep­nę­ła okru­szek ze swo­jej obfi­tej pier­si. – Czy uro­dzi­ła się pani w Hisz­pa­nii? – zapy­ta­łam.
– Nie, nie do koń­ca. Mój ojciec był na stat­ku i przy­wiózł moją mat­kę ze sobą do Anglii. Tam się uro­dzi­łam. A pani gdzie się uro­dzi­ła?
Powie­dzia­łam, że w Wor­ce­ster.
– Czy to nie zabaw­ne? Wujek dzie­ci pra­cu­je tam w związ­ku bok­ser­skim, pan Cur­ley, brat ich ojca.
Ski­nę­łam gło­wą, że sły­sza­łam o panu Curley’u.
– Ale nie pomy­śla­ła­by pani, patrząc na mnie, że jestem w poło­wie Hisz­pan­ką, praw­da?

Rze­czy­wi­ście, gdy patrzy­łam na panią Sen­nett, przy­cho­dzi­ła mi na myśl raczej osiem­na­sto­wiecz­na Anglia z jej posta­cia­mi lite­rac­ki­mi. Jej wło­sy musia­ły być bar­dzo cien­kie, ponie­waż zawsze w domu i na zewnątrz nosi­ła kape­lusz lub rodzaj tur­ba­nu, a cza­sa­mi i jed­no i dru­gie. Tego dnia tur­ban był z czar­ne­go jedwa­biu z widocz­nym tu i ówdzie bia­łym wzo­rem. Z powo­du desz­czo­wej pogo­dy wokół szyi mia­ła tak­że zawią­za­ną bia­łą jedwab­ną chu­s­tecz­kę; przy­da­wa­ła jej wyglą­do­wi poetyc­kiej nie­dba­ło­ści. Twarz pani Sen­nett była sze­ro­ka i zda­wa­ła się, podob­nie jak na kar­tach ste­reo­sko­po­wych, znaj­do­wać w dwóch odle­gło­ściach jed­no­cze­śnie, jak­by frag­men­ty maski nało­żo­ne zosta­ły na twarz w tle. Nie­któ­re jej frag­men­ty były bia­łe, pod­czas gdy twarz wokół nich ciem­niej­sza, a zmarszcz­ki mniej licz­ne. Obwód­ki jej oczu były ciem­ne; wyglą­da­ła na bar­dzo cho­rą.

– Wie pani, oni są kato­li­ka­mi – powie­dzia­ła swo­im naj­bar­dziej chra­pli­wym szep­tem, żeby nie ura­zić dzie­ci w jadal­ni. – Ja nie jestem kato­licz­ką, ale ich ojciec nie ma nic prze­ciw­ko temu. Przez dwa i pół roku prze­wi­nę­ło się jede­na­ście gospo­si, po śmier­ci ich mat­ki, gdy uro­dził się Xavier, a ja jestem z nimi już pra­wie pięć lat. Tyl­ko ja mogłam znieść hałas, któ­ry oczy­wi­ście ani tro­chę mi nie prze­szka­dza, ponie­waż w ogó­le go nie sły­szę. Nie­któ­rzy kato­li­cy nigdy nie powie­rzy­li­by swo­ich dzie­ci pro­te­stant­ce, ale ich ojciec jest czło­wie­kiem świa­tłym. Tyl­ko dzie­ci tro­chę się tym mar­twią. Ubie­ram je i wypra­wiam na mszę każ­dej nie­dzie­li, a one zawsze zadrę­cza­ją mnie, żebym poszła razem z nimi. Dwie nie­dzie­le temu, gdy wró­ci­ły, Xavier pła­kał bez koń­ca. Pyta­łam go raz za razem: „Co się sta­ło, Ksa­wer­ku?”, ale nic nie mogłam z nie­go wycią­gnąć, w koń­cu The­re­sa powie­dzia­ła: „Pła­cze, bo Fran­cis powie­dział mu, że po śmier­ci pój­dziesz do pie­kła”.

Xavier stał w drzwiach i przy­słu­chi­wał się histo­rii. Był naj­młod­szym z dzie­ci. Naj­pierw poja­wi­li się bliź­nia­cy Fran­cis i John, po nich Mary i The­re­sa. Wszy­scy byli ład­ny­mi, zdro­wy­mi dzieć­mi. Pani Sen­nett ubie­ra­ła chłop­ców w ogrod­nicz­ki i każ­de­go lata, przed przy­jaz­dem do dom­ku, dba­ła o to, by ogo­lo­no im gło­wy, żeby nie musia­ła tra­cić cza­su na myśle­nie o strzy­że­niu ich wło­sów.

Gdy dostrze­gła Xavie­ra, powie­dzia­ła: – Nie­do­bre, hała­śli­we dzie­ci! – Pod­szedł i oparł się o jej krze­sło, a ona prze­su­nę­ła swo­imi wiel­ki­mi dłoń­mi po jego szcze­ci­nia­stej gło­wie. Następ­nie powie­dzia­ła, że ma w tej chwi­li gościa, a on wró­cił do jadal­ni, gdzie The­re­sa czy­ta­ła wszyst­kim na głos jakieś zabaw­ne histo­ryj­ki ze sta­rych gazet.

Pani Sen­nett i ja kon­ty­nu­owa­ły­śmy roz­mo­wę. Powie­dzia­ły­śmy sobie, że uwiel­bia­my zato­kę, i roz­cią­gnę­ły­śmy naszą miłość tak­że na oce­an. Powie­dzia­ła, że tak napraw­dę nie sądzi, że zosta­nie z dzieć­mi na następ­ną zimę. Ich ojciec chce tego, ale dla niej to zbyt duże obcią­że­nie. Chce zostać tutaj, w dom­ku.

Popo­łu­dnie powo­li upły­wa­ło i w koń­cu wyszłam, bo wie­dzia­łam, że o czwar­tej pani Sen­nett koń­czy­ła „posie­dze­nie” i zabie­ra­ła się za przy­go­to­wa­nie kola­cji. O szó­stej ze swo­je­go pobli­skie­go dom­ku zoba­czy­łam, jak The­re­sa idzie w desz­czu z gło­wą zawi­nię­tą w szal. Nio­sła dla mnie jesz­cze gorą­cy, sze­ścio­ca­lo­wy kawa­łek cia­sta korzen­ne­go, wło­żo­ne­go pomię­dzy dwa tale­rze do zupy, żeby nie wystygł.

Kil­ka dni póź­niej od bliź­nia­ków, któ­rzy przy­nie­śli mi pre­zen­ty w posta­ci drew­na na opał i jeżyn, dowie­dzia­łam się, że ich ojciec przy­je­dzie następ­ne­go dnia rano z wizy­tą, razem z ich ciot­ką, jej mężem oraz kuzyn­ką, któ­ra rów­nież ma na imię The­re­sa. Pani Sen­nett obie­ca­ła któ­re­goś ład­ne­go dnia zabrać wszyst­kich na pik­nik nad sta­wem. Mie­li ugo­to­wać obiad na świe­żym powie­trzu i popły­wać w słod­kiej wodzie, a tak­że zabrać ze sobą kost­ki mydła Ivo­ry, żeby przy oka­zji się wyką­pać. Męż­czyź­ni pój­dą nad staw na pie­cho­tę, a zna­jo­my pani Sen­nett z mia­stecz­ka obie­cał zawieźć resz­tę samo­cho­dem. Pani Sen­nett rzad­ko rusza­ła się poza swo­je obej­ście, więc mogłam sobie wyobra­zić, jakim wyzwa­niem będą dla niej goście i pik­nik.

Następ­ne­go dnia widzia­łam, jak goście przy­by­wa­ją, idąc ze sta­cji z tor­ba­mi, i zoba­czy­łam pana Curley’a, wyso­kie­go, wciąż wyglą­da­ją­ce­go mło­do, jak cału­je panią Sen­nett na powi­ta­nie. Potem nie widzia­łam ich przez dwa dni; sama też mia­łam gościa, przez więk­szość cza­su jeź­dzi­ły­śmy po pół­wy­spie. Czwar­te­go dnia przy­szedł do mnie Xavier ze zło­żo­ną kar­tecz­ką. Była to spo­rzą­dzo­na nie­bie­skim atra­men­tem wia­do­mość od pani Sen­nett, skre­ślo­na ozdob­nym pismem, dużym i spo­koj­nym, na powle­ka­nym papie­rze:

Dro­ga Sąsiad­ko,
mój przy­ja­ciel wysta­wił mnie do wia­tru z samo­cho­dem. Jutro wypa­da ostat­ni dzień poby­tu pana Curley’a, a Dzie­ci tak bar­dzo pra­gną Pik­ni­ku. Męż­czyź­ni mogą pójść nad Staw pie­szo, ale dla Dzie­ci to zbyt dale­ko. Widzia­łam, że Pani Przy­ja­ciół­ka ma samo­chód, z ogrom­nym skrę­po­wa­niem chcia­ła­bym zapy­tać, czy nie mogły­by nas Panie zawieźć jutro rano nad Staw? Wiem, że pro­szę o wie­le, ale nie mogę znieść myśli, że omi­nie je Pik­nik. Wró­cić może­my pie­szo, jeśli tyl­ko uda nam się tam dotrzeć.
Z powa­ża­niem,
Car­men Sen­nett

Następ­ne­go ran­ka umie­ści­ły­śmy całą gro­mad­kę w samo­cho­dzie. Moż­na było odnieść wra­że­nie, że wszy­scy sie­dzą na pani Sen­nett. Byli w dosko­na­łym humo­rze. Pani Sen­nett ochry­pła od dopy­ty­wa­nia się ciot­ki, czy dzie­ci nie robią za dużo hała­su, każąc się im uspo­ko­ić, gdy tam­ta przy­ta­ki­wa­ła.

Przy­wio­zły­śmy ich z powro­tem wie­czo­rem – przy­naj­mniej kobie­ty i dzie­ci. Xavier trzy­mał w rękach pustą butel­kę po dżi­nie, któ­rą, jak powie­dzia­ła pani Sen­nett, dał mu ojciec. Pochy­li­ła się w stro­nę przed­nie­go sie­dze­nia i krzyk­nę­ła w moim kie­run­ku: – Lubi się napić. Ale to dobry czło­wiek. – Wło­sy dzie­ci lśni­ły czy­sto­ścią, a John powie­dział mi, że cały staw pełen był mydlin.

Po pik­ni­ku pre­zen­ty, jaki­mi obda­ro­wy­wa­ła mnie pani Sen­nett, były nie­zli­czo­ne i kil­ka razy dzien­nie za pośred­nic­twem dzie­ci musia­łam zwra­cać puste naczy­nia. Nad­szedł już pra­wie czas powro­tu do szko­ły w połu­dnio­wym Bosto­nie. Pani Sen­nett upie­ra­ła się, że nie poje­dzie – ich ojciec miał po nie zno­wu przy­je­chać, ale ona zamie­rza­ła zostać. Będzie musiał poszu­kać innej gospo­si. Ona, pani Sen­nett, zamie­rza­ła zostać tutaj i przez całą zimę patrzeć na zato­kę, poza tym być może odwie­dzi ją jej sio­stra z Some­rvil­le. Powta­rza­ła mi to w kół­ko, a jej tur­ba­ny i chust­ki sta­wa­ły się coraz bar­dziej nie­dba­łe.

Któ­re­goś wie­czo­ru Mary przy­szła do mnie i usia­dły­śmy na sta­rym sto­le na podwór­ku, żeby popa­trzeć na zachód słoń­ca.
– Tatuś dziś przy­je­chał – powie­dzia­ła – i poju­trze musi­my wra­cać.
– Czy pani Sen­nett tu zosta­nie?
– W cza­sie kola­cji powie­dzia­ła, że tak. Powie­dzia­ła, że tym razem napraw­dę zosta­nie, choć wie, że mówi­ła tak w zeszłym roku i wró­ci­ła, ale teraz mówi poważ­nie.
– Ojej – powie­dzia­łam, nie wie­dząc do koń­ca, po czy­jej sta­nąć stro­nie.
– W cza­sie kola­cji było okrop­nie. Cały czas pła­ka­łam.
– Czy The­re­sa też pła­ka­ła?
– Och, wszy­scy pła­ka­li­śmy. Tata też pła­kał. Zawsze pła­cze­my.
– Ale czy nie uwa­żasz, że pani Sen­nett nale­ży się tro­chę odpo­czyn­ku?
– Tak, cho­ciaż myślę, że ona jed­nak przy­je­dzie. Tata powie­dział, że będzie pła­kał każ­de­go wie­czo­ru pod­czas kola­cji, jeśli tego nie zro­bi, i wte­dy wszy­scy zaczę­li­śmy pła­kać.

Następ­ne­go dnia usły­sza­łam od Xavie­ra, że pani Sen­nett wra­ca z nimi tyl­ko po to, aby „pomóc im się roz­pa­ko­wać”. Przy­szła następ­ne­go ran­ka, żeby się poże­gnać, oto­czo­na całą piąt­ką. Mia­ła na sobie podróż­ny kape­lusz z czar­nej saty­ny i czar­nej słom­ki przy­stro­jo­ny ceki­na­mi. Wyso­ki i posęp­ny, nad jej znisz­czo­ną twa­rzą, przy­wo­dził na myśl hisz­pań­skie­go gran­da.

– Tak napraw­dę wca­le się nie żegnam – powie­dzia­ła. – Wró­cę, gdy tyl­ko upo­ram się z tymi nie­do­bry­mi, hała­śli­wy­mi dzieć­mi.

Ale dzie­ci zawi­sły u jej spód­ni­cy, pocią­ga­ły za ręka­wy i z zawzię­ty­mi mina­mi, ener­gicz­nie krę­cąc gło­wa­mi, mówi­ły do niej cicho: – Nie! Nie! Nie!

1948

O autorach i autorkach

Andrzej Sosnowski

Poeta, tłumacz. Pracownik redakcji "Literatury na Świecie". Laureat nagród: im. Kazimiery Iłłakowiczówny (1992), Fundacji Kultury (1994 i 1999), Kościelskich (1997), "Odry" za całokształt twórczości (1998), Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2008) oraz Nagrody Literackiej Gdynia – specjalne wyróżnienie (2011). Mieszka w Warszawie.

Elizabeth Bishop

Amerykańska poetka, tłumaczka, powieściopisarka, jedna z najważniejszych poetek anglojęzycznych XX wieku. Debiutowała w 1946 roku tomem North & South. Napisała ponad 11 książek, w tym 6 tomów poetyckich. Przyjaźniła się z Robertem Lowellem, którego poezja miała duży wpływ na jej twórczość. W 1956 roku otrzymała Nagrodę Pulitzera za tom North & South – A Cold Spring. W następnych latach otrzymała wiele najważniejszych amerykańskich nagród literackich, w tym National Book Award. Mieszkała w Nowym Jorku, Paryżu, San Francisco, Meksyku, Brazylii.

Juliusz Pielichowski

Urodzony w 1984 r. w Gliwicach. Poeta, tłumacz z języka angielskiego. Autor tomów wierszy Czarny organizm (Mikołów 2019) oraz Przeciwwiersze (Poznań 2023). Przekłada na język polski eseje i pisma H. D. Thoreau (O chodzeniu, Lublin 2019; wybór z „Dziennika”, „Literatura na Świecie” nr 9-10/2020). Przygotował wybór szkiców i opowiadań Elizabeth Bishop (Amerykańska Szkoła Pisania, razem z Andrzejem Sosnowskim i Marcinem Szustrem, Stronie Śląskie 2020) oraz – z angielskiego przekładu – spolszczenie zaginionego opowiadania Marka Hłaski (Diabły w deszczu, Mikołów 2020). Współpomysłodawca i członek Rady Programowej Nagrody Dramaturgicznej im. Tadeusza Różewicza.

Marcin Szuster

ur. w 1971 r., tłumacz literatury anglojęzycznej, sekretarz redakcji „Literatury na Świecie”. Przekładał takich autorów, jak: M.H. Abrams, Marshall Berman, Harold Bloom, William Burroughs, Bob Dylan, Paul de Man czy Henry Green. Nominowany do Nagrody Prezydenta Miasta Gdańska za Twórczość Translatorską im. T. Boya-Żeleńskiego za przekład z języka angielskiego książki Jamesa Schuylera Alfred i Ginewra, laureat tej samej nagrody za tłumaczenie powieści Djuny Barnes Ostępy nocy (2019), za którą nominowany był również do Nagrody Literackiej Gdynia. Współautor przekładów Elizabeth Bishop Amerykańska Szkoła Pisania. Szkice i opowiadania (wspólnie z Juliuszem Pielichowskim i Andrzejem Sosnowskim). Sekretarz redakcji „Literatury na Świecie”. Mieszka w Warszawie.

Powiązania