utwory / zapowiedzi książek

Biblia i inne historie

Elżbieta Sobolewska

Péter Nádas

Fragment zapowiadający książkę Pétera Nádasa Biblia i inne historie, w tłumaczeniu Elżbiety Sobolewskiej, która ukaże się w Biurze Literackim 7 października 2019 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

1.
Dla­cze­go się zabi­ła? Chwy­ci­ła nóż, wyma­ca­ła miej­sce, w któ­rym bije ser­ce, zro­bi­ła nacię­cie nad swo­ją ład­ną pier­sią i już pły­nę­ła krew, oczy sta­ły się nie­wi­dzą­ce… Dla­cze­go to zro­bi­ła? Kim jest ta kobie­ta?

Juci­ka sie­dzia­ła na kana­pie w chłod­nym, tak­że w lecie zatę­chłym poko­ju i patrzy­ła na wiszą­ce na ścia­nie repro­duk­cje. Śmierć tej dziw­nej kobie­ty, jak­kol­wiek malarz się sta­rał, nie wywo­ły­wa­ła dra­ma­tycz­ne­go wra­że­nia, może dla­te­go, że na obra­zie oczy zwró­co­ne ku nie­bu, roz­su­nię­ty na peł­nych pier­siach gęsto pofał­do­wa­na ciem­no­czer­wo­na, cie­niut­ka jak woal mate­ria, two­rzą­ca dziw­ną, draż­nią­cą dys­har­mo­nię z czer­wie­nią wypły­wa­ją­cej krwi, dziu­ra roz­wie­ra­ją­ca się w pokry­tej mesz­kiem skó­rze, ostrze w kolo­rze ciem­nej sta­li były tak dokład­nie dra­ma­tycz­ne, że ich dokład­ność zno­si­ła dra­ma­tyzm. Roz­gry­wa­ją­ca się na naszych oczach śmierć nie była niczym innym jak teatral­ną sce­ną. Oczy Juci­ki powo­li przy­wy­kły do barw i for­my obra­zu, tak bar­dzo, że powo­li prze­sta­ła widzieć znisz­czo­ną ram­kę, kostro­pa­tą, poma­lo­wa­ną na bia­ło ścia­nę, jej oczy wypeł­nił pozba­wio­ny ramy obraz, a nama­lo­wa­na na nim kobie­ta powo­li jawi­ła się w jej małym poko­ju jak żywa, wbi­ja­ła sobie w ser­ce praw­dzi­wy nóż, a Juci­ka czu­ła, że nie ma siły, by ją powstrzy­mać. Ści­ska­ła tyl­ko ucho leżą­ce­go przed nią na zie­mi kosza, jej wzrok prze­su­nął się ponad powo­li nabie­ra­ją­cą real­nej posta­ci samo­bój­czy­nią, pogrą­żo­ną w mro­ku dzię­ki fan­ta­zjom zro­dzo­nym z wyobraź­ni, na pustej ścia­nie zosta­ła tyl­ko pla­ma, pozba­wio­ne for­my linie i bar­wy, ale Juci­ka nadal wpa­try­wa­ła się w jeden punkt. Jej zawsze sze­ro­ko otwar­te poczci­we oczy zwę­zi­ły się, a poprzez cie­niut­kie szpar­ki teraz już w mate­rial­nej posta­ci wydo­by­wa­ły się ból i gorycz. Juci­ka pła­ka­ła. Pła­ka­ła, ale nie tonę­ła we łzach, kie­dy świat przed jej oczy­ma pogrą­żył się we mgle, zni­kła samo­bój­czy­ni, a ona zosta­ła sama ze swo­im cie­le­snym ist­nie­niem; wpraw­dzie tyl­ko na chwi­lę wszyst­ko wokół niej poja­śnia­ło, świa­do­mie i wyraź­nie dostrze­gła prze­paść roz­wie­ra­ją­cą się pomię­dzy wewnętrz­ną potrze­bą wol­no­ści, a poło­że­niem, w jakim się znaj­do­wa­ła. Ogra­ni­cza­ły ją prze­szłość i sytu­acja, toteż nie widzia­ła ani celu, ani spo­so­bów na jego osią­gnię­cie. Nie uża­la­ła się nad sobą, nie uża­la­ła się nad inny­mi, czu­ła jedy­nie bez­sil­ną złość, że może po raz pierw­szy w doro­słym życiu do tego stop­nia nie umia­ła roz­wią­zać swo­ich pro­ble­mów. To były tyl­ko chwi­le, ale głę­bo­ko zapa­dły w jej krwi i sys­te­mie ner­wo­wym, z nie­wi­dzial­ną siłą nisz­cząc jed­ną poło­wę jej isto­ty, pozba­wio­ną zaha­mo­wań otwar­tość, i kie­dy z bia­łe­go mro­ku wyło­ni­ła się zawie­szo­na na ścia­nie repro­duk­cja, już inna oso­ba oglą­da­ła tę pozba­wio­ną tre­ści świę­tą tra­ge­dię. Może zim­nym, mniej dobro­tli­wym wzro­kiem. Już nie pra­co­wa­ła jej wyobraź­nia. Instynk­tow­nym ruchem otar­ła łzy z oczu i wsta­ła. Powio­dła wzro­kiem po maleń­kim jak dłoń okien­ku, przez któ­re zaglą­da­ły poskrę­ca­ne płat­ki fio­le­to­wych wil­ców. Na dwo­rze świe­ci­ło cudow­ne cie­płe let­nie słoń­ce. Juci­ka wsta­ła i z pustym koszem w ręku wyszła do ogro­du. Pod jej sto­pa­mi zaskrzy­pia­ły kamycz­ki, nad­słu­chu­jąc ich dźwię­ku podą­ży­ła do bra­my. Tam się zatrzy­ma­ła. Teraz już wie­dzia­ła, co ma robić. Spo­kój, z jakim trzy­ma­ła kosz i sta­wia­ła pro­ste kro­ki, pozwo­lił jej to poczuć. Dokład­nie to czu­ła i nie żało­wa­ła, że coś w jej życiu dobie­gło koń­ca. Wyraź­nie jak nigdy dotąd sta­nął przed jej oczy­ma synek i dobrze jak nigdy dotąd zro­zu­mia­ła, że jest mat­ką. Widać, musia­ło minąć wie­le lat, by umia­ła powie­dzieć o sobie: „Jestem mat­ką, jestem mat­ką…” Widzia­ła Laci­kę, jak bie­ga tu, goni za pił­ką, bawi się śli­ma­ka­mi na dróż­ce w ogro­dzie, tak jak powie­dzia­ła pani Kla­ra. Uśmiech­nę­ła się ze szczę­ścia, a z jej oczu jesz­cze bar­dziej zni­kła naiw­ność i ustą­pi­ła miej­sca czy­stej, świa­do­mej rado­ści. I z koszem na ramie­niu, jak praw­dzi­wa kobie­ta, wyszła na uli­cę.

2.
Podob­nie jak wszyst­kie pomiesz­cze­nia w naszym domu, przed­po­kój też był wyjąt­ko­wy i wiel­ki. Mar­mu­ro­we kolum­ny prze­dzie­la­ły go na dwie czę­ści. Na lewo od drzwi wej­ścio­wych znaj­do­wa­ły się trzy poko­je i gar­de­ro­ba, na pra­wo, gdzie umiesz­czo­no wspar­te o ścia­nę pół­ko­lum­ny przed­po­kój prze­cho­dził w pomiesz­cze­nie o kształ­cie pół­okrę­gu, na któ­re­go jed­nej stro­nie jaśnia­ły się­ga­ją­ce pod­ło­gi okna, po dru­giej stro­nie znaj­do­wa­ły się poma­lo­wa­ne na brą­zo­wo scho­dy na strych. Tu było też wej­ście do kuch­ni, spi­żar­nia i służ­bów­ka. Przy scho­dach pro­wa­dzą­cych na strych posta­wio­no stół na kry­ty cera­tą, wokół nie­go pięć krze­seł. Tutaj spo­ży­wa­li­śmy posił­ki.

Rodzi­ce póź­no wra­ca­li do domu. Dopie­ro koło ósmej a nawet dzie­wią­tej sły­chać było, jak otwie­ra­ją się drzwi samo­cho­du, potem zawo­dzą­cy skrzyp bra­my, a na pochy­łej ogro­do­wej ścież­ce roz­le­gał się drob­ne krocz­ki mojej mat­ki. Bie­głem otwo­rzyć drzwi. Cało­wa­ła mnie, myła ręce, sia­da­li­śmy w salo­nie, bab­cia odgrze­wa­ła kola­cję. Mama cero­wa­ła skar­pet­ki albo robi­ła na dru­tach, a ja opo­wia­da­łem, co było w szko­le i co robi­łem cały dzień. Wra­ca­ła przed ojcem, i zawsze na nie­go cze­ka­ła.

Sie­dzie­li­śmy w ciszy godzi­nę albo pół, i znów roz­le­gał się dźwięk otwie­ra­nych drzwi, naj­pierw samo­cho­du, potem bra­my. I znów kro­ki na beto­no­wej ścież­ce, ale już nie takie drob­ne, lecz szyb­kie i moc­ne. Wte­dy mama szła otwo­rzyć drzwi, a ja obser­wo­wa­łem ich sto­jąc w drzwiach salo­nu i w pół­mro­ku dostrzec ich war­gi skła­da­ją­ce się do poca­łun­ku. (Bar­dzo mnie intry­go­wa­ła ich rela­cja i chwi­le spo­tkań.) Wresz­cie ojciec odkła­dał jasno­brą­zo­wą tecz­kę na miej­sce pod wie­sza­kiem i przez gar­de­ro­bę szedł do łazien­ki. Po dro­dze gła­skał mnie po gło­wie. Patrzył z dale­ka, każ­de­go wie­czo­ru zada­jąc to samo pyta­nie:
− No i co tam sta­ry? Jak w szko­le?

Ale nie ocze­ki­wał odpo­wie­dzi. Nawet nie mógł, bo pod­czas gdy mył ręce i twarz pod pły­ną­cą z kra­nu wodą, mówił coś do mat­ki. Nie czu­łem się ura­żo­ny – to była zwy­czaj­na spra­wa, i nicze­go wię­cej nie ocze­ki­wa­łem od moje­go ojca. Odkąd świa­do­mie go pamię­tam (od chwi­li, kie­dy nauczy­łem się mówić), jego zain­te­re­so­wa­nie mną koń­czy­ło się na tym pozo­sta­wio­nym bez odpo­wie­dzi zda­niu: „No i co tam, sta­ry?”
W związ­ku ojca i syna nicze­go wię­cej nie doświad­czy­łem.

Pod­czas kola­cji też już nie­wie­le się odzy­wa­łem. Oni roz­ma­wia­li ze sobą, o pra­cy, o poli­ty­ce, o współ­pra­cow­ni­kach, tak otwar­cie, jak gdy­by mnie tam w ogó­le nie było. A ja mia­łem wszyst­ko zro­zu­mieć bez zbęd­nych pytań, w myślach stwo­rzyć ludz­kie posta­cie z osób pozna­nych dzię­ki wypo­wia­da­nym przez nich sło­wom. Impo­no­wał mi zresz­tą taki mil­czą­cy udział w ich roz­mo­wach. Doty­czą­cych prze­cież sekre­ta­rzy, prze­wod­ni­czą­cych czy mini­strów.

Sie­dzia­łem na scho­dach pro­wa­dzą­cych na strych i przy­glą­da­łem się, jak jedzą kola­cję. Jedli i roz­ma­wia­li ze sobą. Ojciec cza­sa­mi odkła­dał łyż­kę i zapo­mi­na­jąc o jedze­niu ziry­to­wa­nym tonem dys­ku­to­wał z jakimś nie­zna­nym mi czło­wie­kiem. Wte­dy mama spo­glą­da­ła na nie­go z pobłaż­li­wym uśmie­chem, a ojciec wra­cał do rze­czy­wi­sto­ści i do jedze­nia.

Bab­cia też tam sta­ła. Cze­ka­ła aż skoń­czą i będzie mogła pozmy­wać. Powie­dzia­ła tyl­ko, że w spo­żyw­czym już nie ma faso­li, mię­sa nie dosta­ła od tygo­dnia, a w chle­bie jest wię­cej ziem­nia­ków niż mąki, więc się roz­pa­da… W poin­for­mo­wa­niu ich o wszyst­kim, co uzna­ła za sto­sow­ne, nie prze­szka­dza­ło bab­ci nawet to, że mat­ka z ojcem w ogó­le jej nie słu­cha­ją.

Bab­cia, mama mojej mat­ki, była malut­ką, tęgą kobie­tą. Nawy­kła do pra­cy i nigdy nie­na­rze­ka­ją­ca, z coraz więk­szym tru­dem, posa­pu­jąc, nosi­ła swo­je sta­re cia­ło. Sprzą­ta­jąc łapa­ła się za ple­cy, a kie­dy musia­ła pod­nieść coś z pod­ło­gi, schy­la­ła się z coraz więk­szym tru­dem. Była bar­dzo dum­na ze swo­jej cór­ki. Kie­dy wsia­da­ła do samo­cho­du, przy­ci­ska­ła twarz do szy­by, żeby wszy­scy widzie­li, że jej cór­ka to nie jest byle kto i że swo­ją mat­kę wozi samo­cho­dem.

Kie­dyś była poko­jów­ką. Wte­dy pozna­ła moje­go dziad­ka, któ­ry był zegar­mi­strzem i napra­wiał malo­wa­ną pozy­tyw­kę mini­stra. Dzia­dek dobrze zara­biał i nie pozwa­lał, żeby bab­cia pra­co­wa­ła.

Dużo opo­wia­da­ła mi o swo­jej mło­do­ści. Prze­kli­na­ła tych mini­strów, zawsze jed­nak na koń­cu doda­jąc: „To byli wytwor­ni pano­wie”.

Odkąd wpro­wa­dzi­li­śmy się do domu w górach, zaczę­ła gorzej się czuć. Nie mia­ła z kim poroz­ma­wiać. Dla­te­go całe dni spę­dza­ła w spo­żyw­czym, nie przej­mu­jąc się bolą­cy­mi od żyla­ków noga­mi, sta­ła po wszyst­ko w kolej­ce, nawet jak nie musia­ła. Ale ukry­wa­ła swo­ją skle­po­wą namięt­ność, kie­dy zdo­by­ła dwa jaj­ka, godzi­na­mi narze­ka­ła, że o wszyst­ko trze­ba się bić. Wszyst­kim opo­wia­da­ła o mamie, a ponie­waż nie wie­dzia­ła wie­le na temat jej życia, sama wymy­śla­ła róż­ne histo­ryj­ki, z takim prze­ko­na­niem, że w nie wie­rzy­ła.

Bab­cia przy­nio­sła dru­gie danie. Kar­to­fle z tłusz­czem i panie­ro­wa­ną bruk­sel­kę (zamiast mię­sa). Mama poda­ła jej tale­rze po zupie.
− Rozej­rzę się w mie­ście, czy nie ma mię­sa – powie­dzia­ła.
− Kup ze trzy kilo – popro­si­ła bab­cia – upie­kę, to pole­ży. – I wyszła z tale­rza­mi.
− Mamo! – zawo­ła­ła za nią moja mat­ka. – Niech mamu­sia usią­dzie na chwi­lę, chcia­ła­bym coś mamie powie­dzieć. – Bab­cia natych­miast zawró­ci­ła i odsta­wi­ła tale­rze na stół.
− Roz­ma­wia­li­śmy z Gézą, że weź­mie­my kogoś do pomo­cy. Dla mamy to miesz­ka­nie to za dużo pra­cy.
− Ach, nie trze­ba. Dam radę – tłu­ma­czy­ła się bab­cia i w tym tłu­ma­cze­niu pobrzmie­wa­ła radość, że o niej myślą, zazdrość, że ktoś poja­wi się w domu, strach, że nie będzie mia­ła na co narze­kać, duma, że jesz­cze wszyst­ko potra­fi zro­bić, bo jest wspa­nia­ło­myśl­na, jest tutaj i nie potrze­ba nie­po­trzeb­nie wyrzu­cać pie­nię­dzy.
− Nie ma mowy. Jutro przy­cho­dzi dziew­czy­na i koniec – ode­zwał się ojciec zde­ner­wo­wa­nym gło­sem, jak ktoś, kto chce prze­rwać wsz­czę­tą dys­ku­sję.
− Dobrze – zgo­dzi­ła się bab­cia i natych­miast zapro­po­no­wa­ła: − W takim razie jutro wysprzą­tam mały pokój.
− Dziew­czy­na posprzą­ta. A mama już nie musi pra­co­wać – odparł ojciec. Bab­cia zamy­śli­ła się. Prze­ana­li­zo­wa­ła sytu­ację i zapy­ta­ła:
− A czy ona jest god­na zaufa­nia?
− Mamo, dla­cze­go by nie. To dziew­czy­na ze wsi. Pole­ci­ła mi ją kole­żan­ka.
− Mło­da?
− Ma sie­dem­na­ście lat.
− Z taki­mi są same kło­po­ty – zmar­twi­ła sią bab­cia na poważ­ne.
− Dla­cze­go mia­ła­by być kło­po­ty? – zawo­łał ojciec. – Będzie­my pil­no­wać, żeby nie było kło­po­tów! Przy­je­dzie jutro po połu­dniu. Jeśli nie będzie nas w domu, mama wszyst­ko jej poka­że.
− Dobrze, nie dla­te­go mówię, tyl­ko… wszyst­ko jej poka­żę… tyl­ko że z mło­dy­mi zawsze są kło­po­ty… − ale nic nie powie­dzia­ła, widząc mil­czą­cy wzrok moje­go ojca.
− Nie będzie żad­nych kło­po­tów – ode­zwał się ojciec takim gło­sem, jak gdy­by sam pró­bo­wał sie­bie uspo­ko­ić. – Posta­ra­my się szyb­ko wró­cić do domu. Nazy­wa się Szi­di­ke Tóth. W porząd­ku? – i zaczął jeść, uzna­jąc spra­wę za zamknię­tą.

Bab­cia wes­tchnę­ła, dając do zro­zu­mie­nia, że z mło­dy­mi zawsze są kło­po­ty, jest tego pew­na, ale widząc, że roz­mo­wa na ten temat jest zakoń­czo­na, wsta­ła i wynio­sła tale­rze do kuch­ni.

A mnie wysła­li spać. Poście­li­łem łóż­ko, wzią­łem książ­kę, ale nie mogłem się sku­pić. Pró­bo­wa­łem sobie wyobra­zić, jaka jest ta Szi­di­ke. Chłop­ka. Chłop­ki zna­łem tyl­ko z ksią­żek. Wresz­cie zga­si­łem świa­tło, zamkną­łem oczy, ale nie mogłem zasnąć. Wsłu­chi­wa­łem się w dobrze zna­ne odgło­sy nocy. Łóż­ko skrzy­pia­ło pod cięż­kim cia­łem bab­ci, usły­sza­łem kil­ka słów, jak bab­cia chwa­li mamę przed dziad­kiem, że tak ją kocha i chce, żeby się oszczę­dza­ła. Dzia­dek odpo­wie­dział coś cichym gło­sem, i nic nie zro­zu­mia­łem.

Z łazien­ki docho­dził szum wody. Dokład­nie wie­dzia­łem, kie­dy wan­na jest peł­na. Zmie­niał się szum stru­mie­nia wle­wa­ją­ce­go się do wody. Sły­sza­łem też, jak mama wcho­dzi do wan­ny, jak wrzu­ca szczo­tecz­kę do rąk do mydel­nicz­ki, a nawet wyda­wa­ło mi się, że sły­szę odgło­sy ręcz­ni­ka, choć do tego ścia­ny chy­ba były za gru­be.

Bab­cia jesz­cze krę­ci­ła się w łóż­ku, coś mówi­ła, mama zamknę­ła drzwi do ich poko­ju, roz­ma­wia­li szep­tem, a powo­li wszyst­ko wokół mnie ści­chło. Z odda­li dobie­gał szczek psów, a z mia­sta wycie fabrycz­nej syre­ny.

O autorach i autorkach

Elżbieta Sobolewska

Hungarystka, redaktorka, tłumaczka współczesnej prozy węgierskiej, głównie z nurtu postmodernizmu. Laureatka Nagrody im. Milána Füsta za całokształt pracy translatorskiej (2015) oraz Angelusa 2018 za najlepszy przekład roku za Pamięć Pétera Nádasa. Autorka kilkudziesięciu przekładów współczesnej prozy węgierskiej, esejów i tekstów publicystycznych, a także rozmów z tłumaczonymi przez nią najważniejszymi pisarzami węgierskimi, takimi jak Imre Kertész, László Krasznahorkai, Péter Nádas. Menadżerka projektów wydawniczych, popularyzatorka literatury węgierskiej.

Péter Nádas

Ur. w 1942 roku w Budapeszcie. Węgierski pisarz, eseista, dramaturg, fotograf. Jeden z czołowych pisarzy postmodernistycznych w europejskiej literaturze. Autor powieści Egy családregény vége (1977, Koniec pewnej sagi rodzinnej), Párhuzamos történetek (2005, Historie równoległe) czy Emlékiratok könyve (1986, Pamięć), nowel opublikowanych w zbiorach A Biblia és más régi történetek (1988, Biblia i inne dawne opowieści) i Szerelem (Miłość, polskie wyd. 1998). Pisał również eseje filozoficzne, w tym Az égi és a földi szerelemről (1991, O miłości niebiańskiej i ziemskiej). Jego utwory zostały przetłumaczone na wiele europejskich i światowych języków.

Powiązania