fortepian
Andrzej Mrokowski
Premierowy zestaw wierszy Andrzeja Mrokowskiego. Prezentacja w ramach projektu „Muzyka z poezją”.
fortepian
leżę spokojnie w łóżku na plecach
wgapiam się w sufit marząc,
że przemienię go w spadający fortepian
on by mnie pogrzebał
i by pogrzebał te marzenia
o kształcie nieba
spada, „bum” i nie ma
ojcem był Dedal podobno
zostawił otwarte okno
i ostatni wers ręką drżącą
„nie poddawaj się słonko
choć jeszcze będziemy moknąć”
czuję je, te fale wartkie
w swej intensywności tak zwarte
ja newtonowskim jabłkiem
przez tę ich tępą tarkę
się cudem przedarłem
i jestem teraz tym rozdartym kształtem
to gorzej niż być rozproszonym światłem
bo foton nie ma masy
i bólu najmniej
z tego co możesz
możesz sobie wyobrazić
ale głębia jest ciemna
światła tu nie wsadzisz na siłę
śpiewam bo chcę umrzeć
a wciąż żyję
co za pieprzony bezsens
każdy chce być kimś
ja tylko bólem być nie chcę
niech nie krwawi serce
amplituda doznań?
dziś nie chcę więcej
a muszę, muszę
pieprzę to! koniec
tylko ten gest
palce i skronie
i znów papieros płonie
gdy wódka się chłodzi, ból!
muszę nieskończoność urodzić
tylko dlaczego moje dziecko
we krwi matki brodzi?
fantomowe skrzydła
ref.
mam fantomowe skrzydła
zawsze gotowe do lotu
i z dumą noszę na plecach
ten niewidzialny pióropusz
1.
moje najniższe pióra
głaszczą płyty chodnika
delikatniejsze niż skóra
więc brzydzę się tak dotykać
o brudzie mdli mnie myśl
i aż chce mi się rzygać
powstrzymuję wymiociny
pragnę fizjologii się wymigać
podnoszę skrzydła w górę
by od syfu uciec w unikach.…
„patrz jaki kaczy chód”
słyszę śmiech i drwiące uwagi
widzą tylko plątaninę nóg
i mój chwiejny krok łamagi
mam na plecach skrzydła cóż
trud to utrzymanie równowagi
nieprzystosowane są by żyć tu
takie jak ja ptaki
nienauczeni używać stóp
zmuszeni upadać na bruk
i gdy dziób krwawi przełykać śliny lód
ku uciesze tłumu gdy znów
tępy nielotów lud
się z wyrzutem na nas gapi
ref.
mam fantomowe skrzydła
zawsze gotowe do lotu
i z dumą noszę na plecach
ten niewidzialny pióropusz
2.
ale cóż ten śmiech
ten warkot i drwiny
i cóż że krew że lód
że gorzki smak śliny
bo my ptaki gdy już
tylko siebie widzimy
wzbijamy się ponad kurz
zwiedzać powietrzne głębiny
jak wiatr swawolny
w bezbrzegach lotu
bezgranicznie wolni
zatracamy się i gubimy
i jak melodia z nut
brzmią zadartych nosów miny
gdy migniemy ich oczom
nieuchwytni jak płacz płatków zimy
to nasza nagroda za ból
gdy się chmurami poimy
i ten absurd się wkuł
w wąskie pleców szczeliny
ten absurd dwóch ról
i jednej niewidzialnej przyczyny
O autorze
Andrzej Mrokowski
Urodzony w 1994 roku w Warszawie. Z zawodu pirat. Wychowany przez hip-hop, od którego rozpoczął podróż w świat muzyki i sztuki. Malarz-samouk, twórca undergroundowej marki odzieżowej Mroky, zrzeszającej młodych artystów. Twierdzi, że można łączyć nietzscheanizm z buddyzmem i praktykować na co dzień.