utwory / zapowiedzi książek

Fulwypasik-Zdrój

Piotr Przybyła

Fragment zapowiadający antologię Zebrało się śliny. Nowe głosy z Polski, która ukaże się w Biurze Literackim.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

i wykry­wam w cera­cie, na któ­rej robo­kop i rze­żu­cha, pla­ne­tę o nazwie
Ful­wy­pa­sik-Zdrój, gdzie z dru­ka­rek 3D wycho­dzi już zie­mia niczy­ja
bądź dział­kow­ców (tra­dy­cyj­nie, ory­gi­nal­nie dla szep­tu: w niej są
gro­by, a ona szu­ka ich w Wiki­pe­dii za pomo­cą jaz­zu);

i wykry­wam w wiśnio­wych powi­dłach nastę­pu­ją­cą tajem­ni­cę o świe­cie, tudzież
o świ­cie: nie może­my się kochać, bo sąsie­dzi patrzą (przez pla­ste­rek tram­po­li­ny),
a spo­kój w ich oczach cen­niej­szy niż w naszych, nawet jeśli ma on coś w sobie
z zie­mi kali­skiej, któ­ra nam nic nie mówi;

i wykry­wam w swo­im imie­niu i nazwi­sku zapis dzie­sięt­ny z płyt winy­lo­wych,
co cze­ka­ją na digi­ta­li­za­cji w insty­tu­cie audio­wi­zu­al­nym z sie­dzi­bą w sola­rium.
ści­ślej? „w nadmu­cha­nych balo­ni­kach w kształ­ce­nie ośmio­ką­tów ist­nie­ją impe­ria,
o któ­rych upad­ku marzą w snach pyza­te dziew­czyn­ki lat trzy­dzie­ści osiem
i jeden pude­lek prze­bra­ny za kro­ko­dy­la”;

(i nie wzru­sza mnie ta jed­ność, a tyl­ko puste bate­rie. żół­te, wpa­da­ją­ce,
znie­nac­ka, na week­end).


i bawią ją prze­lud­nio­ne cmen­ta­rze (szcze­gól­nie te w sze­ścia­nie obto­czo­nym w buł­ce
tar­tej), a mowa o prze­mi­ja­ją­cej burzy, gdy ona sama o sobie: myli­cie mnie z jogą po
pięć­dzie­siąt­ce, co krad­nie ide­al­ną miłość ze snu dzie­wic i ciska w nią rzew­ne hym­ny
o chłop­cach malo­wa­nych na oślep, w DNA, w sztruk­sach, jakie dosta­je się
na Pierw­szą Komu­nię (na pamiąt­kę Pierw­sze­go Roz­cza­ro­wa­nia);

i obok płacz­ki (pry­wat­nie czi­pen­dej­si), prze­ce­dza­ją przez dursz­lak proch strzel­ni­czy,
z mat­czy­ną cie­ka­wo­ścią, co zosta­nie na gru­bym sicie oprócz dzi­kiej jago­dy. czyj palec,
prze­kaz pod­pro­go­wy. jaka wyspa, sko­ro opo­rzą­dza się tam dzie­ci kuku­ry­dzy. albo ina­czej:
król odci­na sobie gło­wę (przy pomo­cy bad­min­to­na), bo cze­go nie robi się dla poezji, któ­ra
oca­la mikro­czip i macie­rzan­kę. nic. wystar­czy rzu­cić się w tsu­na­mi, wzbra­nia­jąc przed
nabra­niem wody w usta.

wszyst­ko.


i wybie­ram z wszyst­kich moich marzeń (a jest ich pięć, jak sie­dem
moich żół­tych sąsia­dek ukry­tych w stud­ni) wła­śnie to: chciał­bym,
aby two­ja macie­rzan­ka była tyl­ko moja, oplo­tła mi kości jak polie­ster;

i wybie­ram nastę­pu­ją­cy znak uro­dza­ju: two­je łzy, gdy przyj­dzie do
cie­bie nie­prze­spa­na noc i szep­nie ci do uszka: berek, goguś, berek
(mimo two­je­go: łot de fak; a nawet: heloł maj frenc);

i wybie­ram z two­ich ścię­tych wło­sów gło­wę i postę­pu­ję z nią ciut
under­gro­un­do­wo: kopię dół, zakry­wam go gumo­leum, nazy­wam
miło­ścią – dooko­ła cze­rem­cha, mole­ku­lar­na, peł­na zazdro­ści, śli­ny

i jakaś baba, co bada baoba­by; baba, co dba o oba baoba­by.

(wiersz z tomu Apo­ka­lip­sa. After par­ty)

O autorze

Piotr Przybyła

Urodzony w 1985 roku. Wydał zbiór wierszy Apokalipsa. After party (Łódź 2015). W przygotowaniu dwie antologie z jego udziałem – Zebrało się śliny oraz wydana w języku ukraińskim. Mieszka w Karpaczu.

Powiązania