utwory / premiery w sieci

Gminne

Antonina Tosiek

Premierowy zestaw wierszy Antoniny M. Tosiek Gminne. Prezentacja w ramach projektu „Poetyckie debiuty 2018”.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

języki

zawsze naj­pierw plusk
gęsty mokry i męt­ny
jak­by desz­czów­kę z wia­dra wylać

potem dru­gi dużo cich­szy
głu­che tupa­nie po ubi­tej sło­mie
w tę i w dru­gą pod ścia­nę i w kąt

wypa­dło z niej takie lep­kie i mar­ne
zdro­wo kie­dy przed­nie nogi wyj­dą pierw­sze
a na nogach sen­na gło­wa
dobrze jej tam było
tej gło­wie
gorą­co jak w nie­dzie­lę i w czer­wiec

leży to takie
pokry­te czymś śli­skim błysz­czą­cym

bab­cia ją kie­dyś nazwa­ła ala­ska
pyta­li­śmy bab­ciu co to za imię dla kro­wy
a ona mówi­ła nie wiem ład­ne
i patrzy tak jak­by wie­dzia­ła że o niej

liże ala­ska swo­je pierw­sze cie­lę
język ma dłu­gi i pra­wie pur­pu­ro­wy
jak praw­dzi­wy język mat­ki
moja mama zawsze mówi­ła
że małym cie­la­kom miło doty­kać języ­ków
wkła­dać dłoń do szorst­kie­go pyska
a one wte­dy tę dłoń ssą i ssą

patrzy­my na nie­go przez próg
nie wsta­je mówi­my bab­ci a już powi­nien
na wła­sne kopy­ta chu­de chwiej­ne nogi
wsta­nie mówi bab­cia bo żyć prze­cież chce
dwie noce żeśmy przy nich sie­dzie­li jak się rodzić miał
to wie że chcia­ny że na świe­cie cze­ka­ny

wszy­scy przy­cho­dzi­li zaglą­dać i psy i pta­ki
mówi­li weź­cie go stąd wynie­ście od niej tej ala­ski
ona mu wsta­wać nie daje taka z niej mat­ka
bab­cia im mówi­ła zostaw­cie on bar­dziej jej jest niż zie­mi


ziemia

tego dnia Zie­mia skoń­czy­ła szes­na­ście lat
jemu na imię było Romek – pięk­nie tak biblij­nie
mówi­ła sobie Zie­mia i wło­sy ma takie jak nikt
suche a jak­by mokre poły­skli­we takie
w czy­ich innych wło­sach odbi­ja się neon alko­ho­le 24
w żad­nych w niczy­ich inni wło­sy mają mato­we
i nie spoj­rze­li tak nigdy na Zie­mię jak on
pod jej spód­nicz­kę z lum­pa koło pksu
pod bia­ły papie­ro­wy pra­wie brzuch

patrz­cie idzie
ta Zie­mia co miesz­ka przy uli­cy za mostem
taki ma brzuch jak­by w niej wszyst­kie rze­ki wez­bra­ły
skó­ra się na niej łamie pęka a policz­ki cią­gle mokre
mamo utul mnie Zie­mię za tę całą krzyw­dę za rom­ko­we wło­sy
utul jak­bym się w świe­żą pościel pro­sto ze sznur­ka owi­ja­ła
jak­bym mio­do­we jabł­ka i cie­płe mle­ko sma­ko­wa­ła utul
pan buczek cię za twe szes­na­ście lat karze takich utu­lić to grzech

a on jej mówił: ja cię Zie­mia zabio­rę samo­cho­dem do mia­sta
polo­ne­zem a jak mi robo­ta pój­dzie to nawet i beem­ką
będę ci sukien­ki kupo­wał i buty z paska­mi i na paznok­cie ci dam
(tego nie mówił ale tak sobie Zie­mia marzy­ła – że da)
ale jak w Zie­mi w środ­ku zaczę­ło się życie
polo­ne­zem wykrę­cił za most i tyle go widzie­li

moje we mnie życie
jak­bym dru­gie dosta­ła – tak mówi­ła Zie­mia
jak­by mi pan buczek wyba­czył i Zie­mię w Zie­mi dał
żebym cię mogła zabrać dale­ko w świat w inne cie­płe kra­je

uro­dził się z Zie­mi duży i cięż­ki ame­ry­ka­nin
szyb­ko wyrósł i do mia­sta na nauki poje­chał
zosta­wił Zie­mię samą za mostem
do cie­płych kra­jów nigdy jej nie zabrał
żeby jej nie było żal


spowiedź wyjścia

jak opo­wia­dać
tym co stąd nie przy­szli co nie zna­ją
zeschnię­tej zie­mi i brud­nych kolan prze­cież
nie zro­zu­mie­ją jakie to uczu­cie kie­dy
nie­bo i słoń­ce popie­lą wło­sy spa­la­ją pal­ce
pod ocza­mi rysu­ją smu­gi i urwi­ska

myśmy na to wszy­scy patrzy­li
musie­li patrzeć
jak tym co nas na świat wyda­li ta ich zie­mia
kości kru­szy­ła sta­rość przy­spie­sza­ła i woła­ła do śmier­ci

więc marzy­ły nam się mia­sta duże i dale­kie
wydo­stać się to jak z rze­ki lodo­wa­tej czy ognia
w te wyso­kie domy i świa­tła

oni nam cośmy win­ni zie­mi tłu­ma­czy­li
że w darze krwa­wi­cę i pot co z nich całe życie kapał
zwie­rzę­ta cegły psy na łań­cu­chach i żół­te pola dla nas

modli­li się o naszą mądrość i wdzięcz­ność
żeby nas naj­święt­sza panien­ka z tam­tej dro­gi nawró­ci­ła
pła­ka­li a nam się wszyst­ko w skó­rę i ser­ca wbi­ja­ło
zwie­rzę­ce rogi prę­ty pło­tów jezu­so­we sto­py z krzy­ża

zosta­ła po nich tyl­ko jed­na szu­fla­da dro­bia­zgów
nigdy ich z rąk nie wypusz­cza­li ale do gro­bu z fif­ką
czy chust­ką w cha­bry to prze­cież wstyd
jesz­cze by we wsi gada­li że ich na śmierć źle wyda­li­śmy

potem gospo­dar­kę po rodzi­cach szyb­ko komuś tobie im
i żeby się tyl­ko nie odwró­cić bo by nam coś zno­wu
skó­rę prze­bi­ja­ło kłu­ło tak bola­ło jak nic nigdy
nawet te kola­na latem

O autorze

Antonina Tosiek

Poetka, krytyczka literacka i teatralna, animatorka wydarzeń teatralnych oraz badaczka XX-wiecznej diarystyki ludowej. Doktorantka w Szkole Doktorskiej Nauk o Języku i Literaturze UAM. Autorka debiutanckiej książki poetyckiej storytelling, nominowanej do Nagrody Poetyckiej Silesius.

Powiązania