Połów 2007
dzwieki / WYDARZENIA Różni autorzyZapis całego spotkania autorskiego z udziałem Tomasza Fijałkowskiego, Julii Szychowiak, Tomasza Ważnego i Kamila Zająca podczas Portu Wrocław 2007.
WięcejPremierowy zestaw wierszy Tomasza Ważnego.
Co noc, jeżeli tylko nastaje niedziela,
jestem spóźniona o całe wspólne lato.
Muszę je dla nas wykrzesać, a nie myśl,
że zaszyta w bielonej skórze tego domu,
wiem więcej niż kamień kaleczący oko.
Pełna jestem spojrzeń, ich namiastek.
Tyle miałeś zamiast mnie, czego teraz
nie widać. Dobrze wiesz: tyle mogłam
mieć zamiast ciebie. Tego też nie widać.
Dobry Bóg zaprowadził cichy porządek.
To lato, które sobie dziarsko śpiewam
spluwając pestkami przegniłych czereśni
w charczący korpus właśnie rozprutej Julii
(nie ma tam maleńkich ludzi pod kurzem
stereo, ale gniew mój ochoczo chichocze).
To lato, bez którego przemieniam się
w coraz bardziej zapuszczone miejsce.
Lubię tak mówić. Gryźć kliszę, odmieniać
słowo po słowie w szkiełku. Więcej nic.
Więcej już było, ale sobie zaniechałam.
Co noc obracam, obracam siebie w szkiełku.
Bałtycka muszla starta na miał jak cheddar.
Pod palcami ziarna (skruszały porządek)
i ani jednej wyciągniętej dłoni. To chwila,
kiedy moje źrenice trwale dosłownieją.
I będziesz miała klawo. Choć może nie do końca.
Miasto cię sponiewiera, jesień – szorstka i lepka -
rozrzuci brudne liście, bezdomni wyruchają
niczym dziewczynkę, która nie usłuchała bozi.
Bozia ją sponiewiera i będziesz miała, wybacz,
co krok proroctwo strachu, żywe, uparcie żywe
pod powiekami, jakby robactwo w fałdach mokrej
ziemi. Nie będzie klawo i – nie ma co ukrywać –
echo kamiennych ulic, lampy nabrzmiałe światłem
poruszą wątłą pamięć, podsuną dni, zdarzenia
niczym daleki krewny niewidziany przez lata.
Wszystko proroctwo strachu, przyczajone i ciche.
Nad miastem lepka jesień. Kobieta, blizna życia,
albańskie papierosy, ziarna świeżej musztardy
i buda w suterenie, cień ostrych wież Saint-Bénigne.
Historia się powtarza. Czy tak jest bardziej klawo?
Miasto cię poniewiera. Otwierasz, składasz pamięć
jakby smukły scyzoryk. Co krok proroctwo strachu,
echo cichych uliczek, lampy ciężarne w światło,
kalki martwych owadów. Historia cię powtarza.
Wczesne lato pyli ogniem,
zewsząd chce się wieścić. Nagły nawrót,
prawda dla prawdziwych ludzi, więc zasuwamy
powieki, kotary, klęczymy w kątach, koty kurzu
upchane do ust niby kulki zeschłego chleba.
Niebo strąca okruchy błękitu.
Twoje ciało, potem mech, skorupki pasikoników.
Wsuwam dłoń pod żebro, żeby poczuć,
co tam sobie pęcznieje, rośnie jak cień
w naświetlonych płucach (riposta czasu).
Za rzeką świat, o ile istnieje.
Zawsze o krok od nas, uwikłanych w sprawy
płci, rozumu i smrodu, co go niesiesz ze sobą,
skoro tylko tak chce wyglądać ta człowiecza
nagość. Mrużysz oczy. Rowek trąca igłę.
Sny bardziej pełne zapachów,
ty już niedotykalny. Mój oddech w twoich
ustach, kiedy nocą wychodzisz, wyjesz i już.
Echo nie ma dokąd wrócić. Parka kosów myli
zaklęcia. Słychać plusk, kiedy spadają w niebo.
Znaki szczególne? Pyzaty pysk, niedbała fizis,
błysk dwu górnych koronek. Nie było mnie
tylko chwilę, kapujesz? A tutaj zmiany bez odwrotu,
a wiek mam taki, że lepiej tkwić w miejscu
jak miętowa orbit pod szkolną ławką.
Banał, ale nigdy wcześniej nie widziałam
pustki. Jest gratis, smuci jak paczka maczków
zżarta przez współlokatora. Zawsze ma się jakieś
widoki, ale teraz wiem: zdechło. Na kursie tańca
powiedziałam pustka. Sam widzisz, głupieję.
Jakbym stała pośrodku kościoła w dżinsach
z cekinami licząc na serdeczny uśmiech, jabłkowego
cuksa. Okropnie to brzmi – pustka. Odchodziłam
wiele razy, jak ostatni pociąg na trasie do likwidacji.
To tu, to tam. Zmierzać donikąd było w modzie.
Potem ci dobrzy ludzie; dali, co mogli. W zamian
ściągałam majtki. Tylko wtedy poruszali ustami.
W bezpieczne poranki spuszczałam nogi z mostu
myśląc: ktoś cię jeszcze wypowie, ktoś porwie,
będzie bawił jak kicię na miękkim fotelu.
Świat hulał, doskwierał niby ząb krzywo wbity
w dziąsło. Wróciłam. Ojciec, o którym kiedyś
tyle dobrego, milczy. Czekam jak na przydział
mieszkania, ale nic z tego. Nie byłam przez chwilę,
kapujesz? Ale on, zdaje się, wybył na lata.
Jest jednym z tych, co to uparcie nie unoszą głowy
mieszając lód w szklance wódki. Konsekwentny
jak trup. Moje oczy to jaskółcze gniazda.
Tatko z bożej bajki układa w nich ciężkie
kamienie, żeby już nigdy nic nie wyjrzało.
ur. 1979. Wiersze publikował m.in. w „Akcencie”, „Kresach”, „Lampie”, „Kursywie” , „Pro Libris” i „Odrze”. W roku 2007 ukazał się jego arkusz poetycki „Różne rodzaje”, będący zwieńczeniem projektu „Połów 2006”. Mieszka w Jeleniej Górze, gdzie pracuje jako lektor języka angielskiego.
Zapis całego spotkania autorskiego z udziałem Tomasza Fijałkowskiego, Julii Szychowiak, Tomasza Ważnego i Kamila Zająca podczas Portu Wrocław 2007.
WięcejWiersz z arkusza Różne rodzaje, zarejestrowany podczas spotkania „Połów 2007” na festiwalu Port Wrocław.
WięcejGłos Tomasza Ważnego w debacie „Z Fortu do Portu”.
WięcejNota Tomasza Ważnego o książce Wieża myśliwych Mariusza Partyki.
WięcejKomentarze Karola Maliszewskiego, Tomasza Ważnego, Anny Kałuży i Łukasza Jarosza.
Więcej