Intymność w wierszu
nagrania / stacja Literatura Różni autorzySpotkanie autorskie w ramach festiwalu Stacja Literatura 22, w którym udział wzięli Asja Bakić, Charlotte Van den Broeck, Llŷr Gwyn Lewis i Kacper Bartczak.
WięcejPremierowy zestaw wierszy Llŷr Gwyn Lewis w przekładzie Agnieszki Pokojskiej. Prezentacja w ramach projektu „Nowe głosy z Europy”.
Mężczyzna, który zawsze gra tak samo, to żaden mężczyzna;
Statek, który stale tkwi w miejscu, to żaden statek.
– Guto’r Glyn
Zmiana to rzecz niepewna.
– Hywel Dafi
Starcy, którzyście sławili skraje pałacu, szyby i ołów,
i drwili, prześcigając się na poetyckie żarty,
co nam dzisiaj przyjdzie z waszych słów?
Tyle krzyku o odjazdy, pożegnania, pożegnania przed odjazdem,
gdy Gwent rozpościera się wokół jak kopalnia złota.
Kto by winił Hywela, że nie lubił się stąd ruszać?
Rozmawiam o potyczkach na wiersze w tej komnacie bez dachu,
a nowoprzybyłe jaskółki, spłoszone moim głosem,
wylatują pod łukami okien bez szyb;
co jakiś czas wolę więc myśleć,
że podążałbym za Gutem w jego wędrówkach,
jak prawdziwy poeta, od portu do portu.
Nie mogę mieć jednego i drugiego naraz, to wiem –
zimnego mecenatu kamieni jako kopalni i świątyni,
mimo to jednak czasem zerkam kątem oka
na złote pola, zielone łąki i niebo
obramowane łukami pustych okien jak wiersz.
Czy nie po to, by wznieść się nad codzienne zmartwienia
wybieramy się na to ponure pustkowie,
aby smaganie wiatru przypominało nam,
że wciąż żyjemy, a świat nie końcy się na biurku –
na zboczach i nad nami przyroda i to co nadprzyrodzone?
Tym bardziej więc, gdy śnieg chowa ścieżki
i chmury schodzą nam na spotkanie,
każdy musi znaleźć własną drogę,
gdy osunięcie się w nicość jest ledwo o krok,
tak że wybuch tego twojego rechotliwego śmiechu,
a zaraz potem danie za wygraną u końca doliny
i powrót tam, skąd wyszliśmy, to nie wstyd –
wracamy do siebie powoli i odkrywamy,
że widać nadal nasze ślady, nieroztopione w bieli,
a także ślady innych stóp, świeże i wyraźne.
Jak długo może ciągnąć się umieranie?
Odkąd William Herbert spoczął na wieki w Tintern
zamiast tutaj, z resztą rodziny,
co najmniej od wtedy przepowiadamy jej przyjście,
pieśnią niczym zimny żar/marmur, odśpiewywaną setki razy,
do naszej śmierci za życia w ogromach katedr,
odprawiamy żałobę po sobie, wybieramy bohaterów,
których zgony napawają nadzieją, aż ich historie
zmieniają się w pełne śmierci Drzewo Jessego,
ale to nigdy nie jest tak naprawdę śmierć, nadzieja zawsze
powstaje i zaciska w mocnym uchwycie.
Ta śmierć jest taka inna –
nie zabija natychmiast, tylko trzyma go w garści,
pozwala uporządkować sprawy domowe i dać jałmużnę,
zanim nastąpi niechybne ścięcie, koniec rozdziału,
na trawie plamki krwi koloru przecinków.
Ta śmierć była powolna, świadoma, jak pomiary
przy wyłączaniu aparatu podtrzymującego życie,
śmierć ostateczna, definitywna; czasu w sam raz tyle,
by zebrać plon całusów na dobranoc.
Może to jednak nie jest umieranie
i wszystko, czego potrzeba, tak naprawdę,
to umieć sobie wyobrazić życie gdzie indziej,
zamianę peryferiów i centrum, obrócenie mapy do góry nogami,
szukanie jak pszczoła szczelin w murach Gwent,
nasion pod gałęźmi paproci, i zaczęcie tworzenia od nowa.
Bo skoro umarłyśmy, to również żyłyśmy
wcześniej, nie raz i nie dwa, setki razy, nie rozumiejąc,
że nasz język to nie tylko sieć w sieci
a życie i śmierć to zwyczajna zmiana miejsc.
Jego płatki nie błyszczą,
nie wyróżnia go kolor czy woń,
prosta biel na szaro-zielonym tle
skały i mokrych wodorostów,
mały kwiatek wiecznie
deptany przez turystów
nikt nie słyszy jego szeptu
zagłusza go chóralny huk fal
i nikt nie widzi, jak więdnie
po sztormach szafujących
nieszczęściem – ale on jest,
ten szept, wsnuty w dźwięki morza
Wyłączam radio cyfrowe, wracam
do małego odbiornika fal długich i kręcę
pokrętłem, aż nader poprawna wymowa przechodzi
w burzę miłych uchu syków. W tym śniegu
audio, w analogowej mgle,
fale mogą się wreszcie przeciągnąć, a ja
odetchnąć z ulgą,
wolny od cyfrowych linii prostych.
Odkrywam, między stacjami, że
to radio jest rozsmakowane
w niejasności długości fal.
Gdzieś tam, w próżni między trzaskiem
a piskiem, tkwi cząsteczka
z chwili narodzin wszechświata,
której nie słyszę i nie widzę, najwyżej
jako tło tła, albo to, co widzą rano
moje oczy bez okularów.
Nie słyszy jej nikt inny, tylko ja
jeden, przy biurku, w środku nocy,
cząsteczki, która wibruje i dzięki niej wierzę,
że dzień wczorajszy nie całkiem odpływa,
że zeszły się tu naraz wszystkie epoki świata, a
winne, już teraz, jest jutro. W tej cząsteczce
żyją wszystkie kobiety, z którymi byłem,
ustawione w równiutkim rządku, w
cudzie pierwszego światła. Nie dotyczą mnie
wybory i decyzje, mogę się posilić
najdowolniejszą możliwością,
urządzić sobie ucztę ze wszystkiego, co zrobiłaś
albo czego nie zrobiłaś, i inne też, i poprzez
trzaski i piski widzę,
jak cząsteczki fal pokazują lustra stuleciom,
a potem wyłączam radio i słyszę odgłosy
burzy na powierzchni Słońca.
W ramach umowy, nie zdradzę jakiej:
ryzykuję powrót na jedno popołudnie
mijam zwaliska przy krańcach teras
i mimo że szpetne blizny są dziś głębsze
dla mnie to miejsce jest bez skazy.
Stara żyła jednak wciąż tworzy
rozdarcie tam, gdzie mieszkaliśmy –
to odrzucenie w wykonaniu skały,
krwawe zielonkawe łzy kamienia,
który czule wyrzuca mi
moje wczoraj, bo nie chodzimy już
po tych wzgórzach. Nastąpił rozłam.
Ciemność czasami robi umysłowi sztuczki –
szczególnie tu, na dole, gdzie cichy mrok
podstępnie rzuca akustyczne zaklęcia,
jakby przyłapano cię na tym, że chodzisz
tunelami po własnych śladach. Światło dnia
nie dociera do tych kątów, do tych stacji widm,
zamurowanych, zagrodzonych, usuniętych
ze wszystkich map. Nie zobaczysz ich nazw
wśród uładzonych tęczy pociągów, jedynie
na poszczerbionych bordowo-białych kaflach:
„Do peronów”, kłamią drogowskazy ponad siedemdziesiąt lat,
nie licząc przerwy, kiedy wróciły do użytku,
na krótko podczas wojny, są też podobno tacy,
co mówią, że Churchill przyjeżdżał tu się kąpać.
Jedyny znak, że na zewnątrz za chwilę zacznie się
świt to biały błysk, łoskot przejeżdżającego nieopodal
pierwszego porannego pociągu o półsennych wagonach,
a dla nas, pasażerów, podobne stacje są jak dni –
mijamy je, nie mając pojęcia o ich istnieniu.
Z trzewi siedziby BBC
w słuchowym sercu Londynu
słano sygnał jak strzały
na cztery strony królestwa i globu –
dzięki niemu imperium mogło trwać
w przekonaniu, że jest w pełni sił;
fale po drodze łapały go
w postaci echa ech, odbiorniki
na znękanych sztormem statkach.
Nad wejściem największy uczony swego świata,
z Arielem, jeszcze chłopcem, na kolanach,
swoich fal strzegł czarnoksiężnik Prospero.
Tymczasem stary poeta Huw Pennant
spokojnie odczytywał do mikrofonu odę
(wokoło marniała rodzima tradycja)
w studiu BBC w Bangorze, bez nadzoru,
niczym Kaliban ciskający przekleństwa na fale.
Szkoda, że nagrania się nie zachowały.
Pierwsze cztery prezentowane po polsku utwory pochodzą z tomu Storm ar Wyneb yr Haul (Storm on the Surface of the Sun / Burza na powierzchni Słońca, 2014).
Z angielskiego przekładu Eluned Gramich tłumaczyła Agnieszka Pokojska.
Do napisania tych wierszy zainspirował mnie udział w festiwalu Eisteddfod (w 2016 roku) i wiekowe zabytki, świadkowie historii walijskiego hrabstwa Monmouth i jego najbliższej okolicy. Moja reakcja na te historyczne miejsca to próba pogodzenia się z osobistą stratą za pomocą namysłu nad „śmiercią” języka walijskiego i nad przyszłością naszego narodu. Powrót do miejsca wyjścia nie musi być oznaką porażki.
Llŷr Gwyn Lewis
Z wykształcenia anglistka i psycholog, przekłada literaturę piękną, eseistykę i non-fiction. Wśród tłumaczonych przez nią poetów znaleźli się Seamus Heaney, Derek Walcott czy Breyten Breytenbach; w USA ukazały się jej przekłady na angielski wierszy Grzegorza Wróblewskiego. Prowadzi również zajęcia z zakresu przekładu w Instytucie Filologii Angielskiej oraz Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, jest autorką tekstów naukowych i krytycznych.
Urodzony w 1987 roku. Poeta i pisarz tworzący w języku walijskim, doktor w zakresie literaturoznawstwa. W 2014 roku opublikował swój debiut poetycki Storm ar Wyneb yr Haul (Storm on the Face of the Sun), natomiast w 2015 roku debiut prozatorski Rhyw Flodau Rhyfel (Some Flowers of War), za który otrzymał nagrodę Creative Non-Fiction oraz tytuł Najlepszej Walijskiej Książki Roku 2015. Publikuje felietony w walijskiej prasie. Mieszka w Caernarfon.
Spotkanie autorskie w ramach festiwalu Stacja Literatura 22, w którym udział wzięli Asja Bakić, Charlotte Van den Broeck, Llŷr Gwyn Lewis i Kacper Bartczak.
WięcejSpotkanie autorskie „Tribute to John Ashbery” w ramach festiwalu Stacja Literatura 22.
WięcejRozmowa Kacpra Bartczaka z Llŷr Gwyn Lewis. Prezentacja w ramach cyklu „Nowe głosy z Europy”.
Więcej