utwory / premiery w sieci

Po jednym na drogę. Wiersze z Abergavenny

Agnieszka Pokojska

Llŷr Gwyn Lewis

Premierowy zestaw wierszy Llŷr Gwyn Lewis w przekładzie Agnieszki Pokojskiej. Prezentacja w ramach projektu „Nowe głosy z Europy”.

Okno, zamek Raglan

Męż­czy­zna, któ­ry zawsze gra tak samo, to żaden męż­czy­zna;
Sta­tek, któ­ry sta­le tkwi w miej­scu, to żaden sta­tek.
– Guto’r Glyn

Zmia­na to rzecz nie­pew­na.
– Hywel Dafi

Star­cy, któ­rzy­ście sła­wi­li skra­je pała­cu, szy­by i ołów,
i drwi­li, prze­ści­ga­jąc się na poetyc­kie żar­ty,
co nam dzi­siaj przyj­dzie z waszych słów?

Tyle krzy­ku o odjaz­dy, poże­gna­nia, poże­gna­nia przed odjaz­dem,
gdy Gwent roz­po­ście­ra się wokół jak kopal­nia zło­ta.
Kto by winił Hywe­la, że nie lubił się stąd ruszać?

Roz­ma­wiam o potycz­kach na wier­sze w tej kom­na­cie bez dachu,
a nowo­przy­by­łe jaskół­ki, spło­szo­ne moim gło­sem,
wyla­tu­ją pod łuka­mi okien bez szyb;

co jakiś czas wolę więc myśleć,
że podą­żał­bym za Gutem w jego wędrów­kach,
jak praw­dzi­wy poeta, od por­tu do por­tu.

Nie mogę mieć jed­ne­go i dru­gie­go naraz, to wiem –
zim­ne­go mece­na­tu kamie­ni jako kopal­ni i świą­ty­ni,
mimo to jed­nak cza­sem zer­kam kątem oka

na zło­te pola, zie­lo­ne łąki i nie­bo
obra­mo­wa­ne łuka­mi pustych okien jak wiersz.


Dolina Caerfanell

Czy nie po to, by wznieść się nad codzien­ne zmar­twie­nia
wybie­ra­my się na to ponu­re pust­ko­wie,
aby sma­ga­nie wia­tru przy­po­mi­na­ło nam,
że wciąż żyje­my, a świat nie koń­cy się na biur­ku –
na zbo­czach i nad nami przy­ro­da i to co nad­przy­ro­dzo­ne?

Tym bar­dziej więc, gdy śnieg cho­wa ścież­ki
i chmu­ry scho­dzą nam na spo­tka­nie,
każ­dy musi zna­leźć wła­sną dro­gę,
gdy osu­nię­cie się w nicość jest led­wo o krok,
tak że wybuch tego two­je­go recho­tli­we­go śmie­chu,

a zaraz potem danie za wygra­ną u koń­ca doli­ny
i powrót tam, skąd wyszli­śmy, to nie wstyd –
wra­ca­my do sie­bie powo­li i odkry­wa­my,
że widać nadal nasze śla­dy, nie­roz­to­pio­ne w bie­li,
a tak­że śla­dy innych stóp, świe­że i wyraź­ne.


Klasztor Matki Boskiej, Abergavenny

Jak dłu­go może cią­gnąć się umie­ra­nie?
Odkąd Wil­liam Her­bert spo­czął na wie­ki w Tin­tern
zamiast tutaj, z resz­tą rodzi­ny,
co naj­mniej od wte­dy prze­po­wia­da­my jej przyj­ście,
pie­śnią niczym zim­ny żar/marmur, odśpie­wy­wa­ną set­ki razy,
do naszej śmier­ci za życia w ogro­mach katedr,
odpra­wia­my żało­bę po sobie, wybie­ra­my boha­te­rów,
któ­rych zgo­ny napa­wa­ją nadzie­ją, aż ich histo­rie
zmie­nia­ją się w peł­ne śmier­ci Drze­wo Jes­se­go,
ale to nigdy nie jest tak napraw­dę śmierć, nadzie­ja zawsze
powsta­je i zaci­ska w moc­nym uchwy­cie.

Ta śmierć jest taka inna –
nie zabi­ja natych­miast, tyl­ko trzy­ma go w gar­ści,
pozwa­la upo­rząd­ko­wać spra­wy domo­we i dać jał­muż­nę,
zanim nastą­pi nie­chyb­ne ścię­cie, koniec roz­dzia­łu,
na tra­wie plam­ki krwi kolo­ru prze­cin­ków.
Ta śmierć była powol­na, świa­do­ma, jak pomia­ry
przy wyłą­cza­niu apa­ra­tu pod­trzy­mu­ją­ce­go życie,
śmierć osta­tecz­na, defi­ni­tyw­na; cza­su w sam raz tyle,
by zebrać plon cału­sów na dobra­noc.

Może to jed­nak nie jest umie­ra­nie
i wszyst­ko, cze­go potrze­ba, tak napraw­dę,
to umieć sobie wyobra­zić życie gdzie indziej,
zamia­nę pery­fe­riów i cen­trum, obró­ce­nie mapy do góry noga­mi,
szu­ka­nie jak psz­czo­ła szcze­lin w murach Gwent,
nasion pod gałęź­mi papro­ci, i zaczę­cie two­rze­nia od nowa.
Bo sko­ro umar­ły­śmy, to rów­nież żyły­śmy
wcze­śniej, nie raz i nie dwa, set­ki razy, nie rozu­mie­jąc,
że nasz język to nie tyl­ko sieć w sie­ci
a życie i śmierć to zwy­czaj­na zmia­na miejsc.


Naskalny kwiat
Inis Oírr, Irlandia

Jego płat­ki nie błysz­czą,
nie wyróż­nia go kolor czy woń,
pro­sta biel na sza­ro-zie­lo­nym tle
ska­ły i mokrych wodo­ro­stów,
mały kwia­tek wiecz­nie
dep­ta­ny przez tury­stów

nikt nie sły­szy jego szep­tu
zagłu­sza go chó­ral­ny huk fal
i nikt nie widzi, jak więd­nie
po sztor­mach sza­fu­ją­cych
nie­szczę­ściem – ale on jest,
ten szept, wsnu­ty w dźwię­ki morza


Wolność

Wyłą­czam radio cyfro­we, wra­cam
do małe­go odbior­ni­ka fal dłu­gich i krę­cę
pokrę­tłem, aż nader popraw­na wymo­wa prze­cho­dzi
w burzę miłych uchu syków. W tym śnie­gu
audio, w ana­lo­go­wej mgle,

fale mogą się wresz­cie prze­cią­gnąć, a ja
ode­tchnąć z ulgą,
wol­ny od cyfro­wych linii pro­stych.
Odkry­wam, mię­dzy sta­cja­mi, że
to radio jest roz­sma­ko­wa­ne
w nie­ja­sno­ści dłu­go­ści fal.

Gdzieś tam, w próż­ni mię­dzy trza­skiem
a piskiem, tkwi czą­stecz­ka
z chwi­li naro­dzin wszech­świa­ta,
któ­rej nie sły­szę i nie widzę, naj­wy­żej
jako tło tła, albo to, co widzą rano
moje oczy bez oku­la­rów.

Nie sły­szy jej nikt inny, tyl­ko ja
jeden, przy biur­ku, w środ­ku nocy,
czą­stecz­ki, któ­ra wibru­je i dzię­ki niej wie­rzę,
że dzień wczo­raj­szy nie cał­kiem odpły­wa,
że zeszły się tu naraz wszyst­kie epo­ki świa­ta, a
win­ne, już teraz, jest jutro. W tej czą­stecz­ce

żyją wszyst­kie kobie­ty, z któ­ry­mi byłem,
usta­wio­ne w rów­niut­kim rząd­ku, w
cudzie pierw­sze­go świa­tła. Nie doty­czą mnie
wybo­ry i decy­zje, mogę się posi­lić
naj­do­wol­niej­szą moż­li­wo­ścią,

urzą­dzić sobie ucztę ze wszyst­kie­go, co zro­bi­łaś
albo cze­go nie zro­bi­łaś, i inne też, i poprzez
trza­ski i piski widzę,
jak czą­stecz­ki fal poka­zu­ją lustra stu­le­ciom,
a potem wyłą­czam radio i sły­szę odgło­sy
burzy na powierzch­ni Słoń­ca.


Skóra
kopalnia łupka Pen yr Orsedd, dolina Nantlle

W ramach umo­wy, nie zdra­dzę jakiej:
ryzy­ku­ję powrót na jed­no popo­łu­dnie
mijam zwa­li­ska przy krań­cach teras
i mimo że szpet­ne bli­zny są dziś głęb­sze
dla mnie to miej­sce jest bez ska­zy.

Sta­ra żyła jed­nak wciąż two­rzy
roz­dar­cie tam, gdzie miesz­ka­li­śmy –
to odrzu­ce­nie w wyko­na­niu ska­ły,
krwa­we zie­lon­ka­we łzy kamie­nia,
któ­ry czu­le wyrzu­ca mi
moje wczo­raj, bo nie cho­dzi­my już
po tych wzgó­rzach. Nastą­pił roz­łam.


Świt na Down Street

Ciem­ność cza­sa­mi robi umy­sło­wi sztucz­ki –
szcze­gól­nie tu, na dole, gdzie cichy mrok
pod­stęp­nie rzu­ca aku­stycz­ne zaklę­cia,
jak­by przy­ła­pa­no cię na tym, że cho­dzisz

tune­la­mi po wła­snych śla­dach. Świa­tło dnia
nie docie­ra do tych kątów, do tych sta­cji widm,
zamu­ro­wa­nych, zagro­dzo­nych, usu­nię­tych
ze wszyst­kich map. Nie zoba­czysz ich nazw

wśród uła­dzo­nych tęczy pocią­gów, jedy­nie
na poszczer­bio­nych bor­do­wo-bia­łych kaflach:
„Do pero­nów”, kła­mią dro­go­wska­zy ponad sie­dem­dzie­siąt lat,
nie licząc prze­rwy, kie­dy wró­ci­ły do użyt­ku,

na krót­ko pod­czas woj­ny, są też podob­no tacy,
co mówią, że Chur­chill przy­jeż­dżał tu się kąpać.
Jedy­ny znak, że na zewnątrz za chwi­lę zacznie się
świt to bia­ły błysk, łoskot prze­jeż­dża­ją­ce­go nie­opo­dal

pierw­sze­go poran­ne­go pocią­gu o pół­sen­nych wago­nach,
a dla nas, pasa­że­rów, podob­ne sta­cje są jak dni –
mija­my je, nie mając poję­cia o ich ist­nie­niu.


Siedziba BBC

Z trze­wi sie­dzi­by BBC
w słu­cho­wym ser­cu Lon­dy­nu
sła­no sygnał jak strza­ły

na czte­ry stro­ny kró­le­stwa i glo­bu –
dzię­ki nie­mu impe­rium mogło trwać
w prze­ko­na­niu, że jest w peł­ni sił;

fale po dro­dze łapa­ły go
w posta­ci echa ech, odbior­ni­ki
na znę­ka­nych sztor­mem stat­kach.

Nad wej­ściem naj­więk­szy uczo­ny swe­go świa­ta,
z Arie­lem, jesz­cze chłop­cem, na kola­nach,
swo­ich fal strzegł czar­no­księż­nik Pro­spe­ro.

Tym­cza­sem sta­ry poeta Huw Pen­nant
spo­koj­nie odczy­ty­wał do mikro­fo­nu odę
(woko­ło mar­nia­ła rodzi­ma tra­dy­cja)

w stu­diu BBC w Ban­go­rze, bez nad­zo­ru,
niczym Kali­ban ciska­ją­cy prze­kleń­stwa na fale.
Szko­da, że nagra­nia się nie zacho­wa­ły.


Pierw­sze czte­ry pre­zen­to­wa­ne po pol­sku utwo­ry pocho­dzą z tomu Storm ar Wyneb yr Haul (Storm on the Sur­fa­ce of the Sun / Burza na powierzch­ni Słoń­ca, 2014).

Z angiel­skie­go prze­kła­du Elu­ned Gra­mich tłu­ma­czy­ła Agniesz­ka Pokoj­ska.


Do napi­sa­nia tych wier­szy zain­spi­ro­wał mnie udział w festi­wa­lu Eisted­d­fod (w 2016 roku) i wie­ko­we zabyt­ki, świad­ko­wie histo­rii walij­skie­go hrab­stwa Mon­mo­uth i jego naj­bliż­szej oko­li­cy. Moja reak­cja na te histo­rycz­ne miej­sca to pró­ba pogo­dze­nia się z oso­bi­stą stra­tą za pomo­cą namy­słu nad „śmier­cią” języ­ka walij­skie­go i nad przy­szło­ścią nasze­go naro­du. Powrót do miej­sca wyj­ścia nie musi być ozna­ką poraż­ki.

Llŷr Gwyn Lewis

 

belka3

 

O autorach i autorkach

Agnieszka Pokojska

Z wykształcenia anglistka i psycholog, przekłada literaturę piękną, eseistykę i non-fiction. Wśród tłumaczonych przez nią poetów znaleźli się Seamus Heaney, Derek Walcott czy Breyten Breytenbach; w USA ukazały się jej przekłady na angielski wierszy Grzegorza Wróblewskiego. Prowadzi również zajęcia z zakresu przekładu w Instytucie Filologii Angielskiej oraz Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, jest autorką tekstów naukowych i krytycznych.

Llŷr Gwyn Lewis

Urodzony w 1987 roku. Poeta i pisarz tworzący w języku walijskim, doktor w zakresie literaturoznawstwa. W 2014 roku opublikował swój debiut poetycki Storm ar Wyneb yr Haul (Storm on the Face of the Sun), natomiast w 2015 roku debiut prozatorski Rhyw Flodau Rhyfel (Some Flowers of War), za który otrzymał nagrodę Creative Non-Fiction oraz tytuł Najlepszej Walijskiej Książki Roku 2015. Publikuje felietony w walijskiej prasie. Mieszka w Caernarfon.

Powiązania

Intymność w wierszu

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie autor­skie w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 22, w któ­rym udział wzię­li Asja Bakić, Char­lot­te Van den Bro­eck, Llŷr Gwyn Lewis i Kac­per Bart­czak.

Więcej

Tribute to John Ashbery

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie autor­skie „Tri­bu­te to John Ash­be­ry” w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 22.

Więcej

Nowe głosy z Europy: Llŷr Gwyn LEWIS

wywiady / o pisaniu Kacper Bartczak Llŷr Gwyn Lewis

Roz­mo­wa Kac­pra Bart­cza­ka z Llŷr Gwyn Lewis. Pre­zen­ta­cja w ramach cyklu „Nowe gło­sy z Euro­py”.

Więcej