utwory / premiery w sieci

Kasztanek

Katarzyna Szaulińska

Premierowe opowiadanie Katarzyny Szaulińskiej. Prezentacja w ramach projektu „Pierwsza książka prozą 2020”.

Anna owi­ja się w koł­drę i obwią­zu­je sznur­kiem do pako­wa­nia paczek. Teraz jej cia­ło przy­po­mi­na zraz, drob­ne nogi to kawał­ki kiszo­ne­go ogór­ka. Trud­no jej się poru­szać, ale wycho­dzi z miesz­ka­nia na klat­kę, wycią­ga dłoń z koł­dry i zamy­ka za sobą drzwi. Klucz wsa­dza w donicz­kę san­se­wie­rii sto­ją­cej przy wej­ściu na strych.

Cia­sno opa­ko­wa­na pod­cho­dzi do barier­ki przy scho­dach. Naj­pierw to jej spoj­rze­nie spa­da o czte­ry pię­tra w dół i wra­ca jak bume­rang albo apor­tu­ją­cy pies. Wra­ca­jąc, zaha­cza jesz­cze o rosną­ce­go na podwór­ku kasz­ta­now­ca. Jest peł­nia, więc widać go bar­dzo wyraź­nie, na wpół wyje­dzo­ne liście i naje­żo­ne kule kasz­ta­nów. „Wszyst­ko będzie dobrze” ‒ mówi Annie wzrok albo drze­wo, nie wia­do­mo, czy to obraz, czy głos, i do kogo nale­ży. Nie ma to więk­sze­go zna­cze­nia, sko­ro komu­ni­kat jest tak pozy­tyw­ny, jak­by nagle zapa­li­ło się zie­lo­ne świa­tło.

Potem cała Anna pochy­la się, aż jej cia­ło prze­wa­ża i fru­nie klat­ką scho­do­wą na par­ter, gdzie ude­rza o posadz­kę pod drzwia­mi jej cór­ki Justy­ny.

Justy­na się budzi. Mar­go w jej cie­le nie śpi, mości się w maci­cy i kopie w żebra. Justy­nie wyda­je się też, że dobiegł do niej hałas z klat­ki scho­do­wej. Wie, że ze snu wyrwa­ło ją ude­rze­nie, choć nie jest pew­na, czy przy­szło z zewnątrz, czy od środ­ka ‒ czy je sły­sza­ła, czy czu­ła.

Nie ma to więk­sze­go zna­cze­nia, bo i tak już nie śpi.

Wsta­je powo­li, sta­ra się nie zemdleć. Mar­go wle­wa się w jej oblu­zo­wa­ne bio­dra jak w miskę i osia­da na spo­je­niu łono­wym. Justy­na zawsze potrze­bu­je chwi­li, żeby się do tego przy­zwy­cza­ić.

Otwie­ra drzwi i widzi swo­ją mat­kę roz­trza­ska­ną w drza­zgi.

Poko­le­nio­wy nawias wokół Justy­ny tęże­je. Anna leżą­ca na posadz­ce się nie rusza i Mar­go też zasty­ga.

Tyl­ko Justy­nie nie wol­no teraz znie­ru­cho­mieć. Ktoś musi wezwać pogo­to­wie.

***

Ratow­nik medycz­ny dzwo­ni do Justy­ny trzy tygo­dnie póź­niej z tego same­go miej­sca, z któ­re­go sko­czy­ła Anna.

‒ Przy­wieź­li­śmy pani mamę ‒ mówi uprzej­mie męż­czy­zna. ‒ Zapra­sza­my na górę, pro­szę nas wpu­ścić.

Krę­go­słup i czasz­ka Anny prze­szły upa­dek bez szwan­ku, poła­ma­ne są nogi i mied­ni­ca. To, co jest w kawał­kach, Anna musi sobie teraz od kogoś wypo­ży­czyć. Tym kimś jest Justy­na.

‒ Jestem w dzie­wią­tym mie­sią­cu cią­ży. Czy to napraw­dę koniecz­ne, żebym do was szła? ‒ jęczy Justy­na. W kamie­ni­cy, w któ­rej miesz­ka­ją, nie ma win­dy. Poda­ją Annie Justy­nę do tele­fo­nu.

‒ Daj ratow­ni­kom klucz do miesz­ka­nia ‒ pro­si cór­ka.

‒ W życiu. Zło­dzie­jasz­ki! ‒ śmie­je się mat­ka.

Zgnia­ta tym swo­im chi­cho­tem powie­trze mię­dzy czwar­tym pię­trem a par­te­rem, i wci­ska się w cór­kę tam, gdzie nie wci­snę­ła się jesz­cze Mar­go. Jest teraz w płu­cach, któ­re roz­sze­rza­ją się i kur­czą jak akor­de­on, żeby Justy­na prze­mie­li­ła mię­śnie na ruch. Jest w nogach i mied­ni­cy, bo to one muszą wnieść ją na górę.

Cór­ka dobrze wie, że dal­sza roz­mo­wa z mamą przez tele­fon nic nie zmie­ni, więc zamy­ka za sobą drzwi i rusza.

Gdy­by jesz­cze scho­dy mię­dzy tymi wszyst­ki­mi pię­tra­mi zosta­ły zgnie­cio­ne. Ale nie. Wciąż są dwie­ście czte­ry stop­nie i każ­dy ma wyso­kość dwu­dzie­stu cen­ty­me­trów. Wcho­dzi na czte­ry pierw­sze i się zatrzy­mu­je. Dyszy. Nie powin­na się tak wysi­lać, jeśli nie chce wywo­łać poro­du. A nie chce. Mat­ka rodzi­ła ją przez trzy dni i wła­śnie wte­dy weszło w nią to całe sza­leń­stwo. Dla­te­go Justy­na jest umó­wio­na na cię­cie.

Docie­ra na pierw­sze pół­pię­tro, chło­dzi czo­ło o szy­bę. Taki tre­ning nie poma­ga maci­cy się uspo­ko­ić, przez brzuch prze­le­wa się fala skur­czu, a Mar­go bul­go­cze pod pęp­kiem.

‒ Idzie­my do bab­ci, mała ‒ mówi Justy­na.

Zno­wu bul­got, kiwa­nie głów­ką. Justy­na stoi i dyszy. Szy­ba jest chłod­na, nie­zbyt brud­na. Za szy­bą podwór­ko kamie­ni­cy, a tam kasz­ta­no­wiec. Nie­bie­skość mie­sza się ze smo­giem i on na tym tle, wiel­ki, się­ga jej pię­tra. Musiał widzieć ten skok – myśli Justy­na. A potem stu­ka się w gło­wę o szy­bę, bzdu­ra. Kasz­ta­no­wiec jest pła­ski, jak­by wycię­ty z papie­ru zadru­ko­wa­ne­go w pal­cza­ste liście. Przy­po­mi­na oglą­da­ne w nasto­let­nich latach książ­ki z obraz­ka­mi 3D, do któ­rych trze­ba przy­ło­żyć nos i odda­lać go, zezu­jąc, po to, żeby ujrzeć wyła­nia­ją­cy się kształt. Teraz też coś się wyła­nia. Justy­na nie wie, co, ale wie, że to tam jest.

Kie­dy tak patrzy, kasz­ta­no­wiec wni­ka w nią przez spoj­rze­nie i wzmac­nia swo­im pniem od środ­ka, jak­by dosta­ła od kogoś dru­gi krę­go­słup. Prze­po­na odprę­ża się jak płaszcz odwie­szo­ny na chwi­lę do sza­fy i Justy­na oddy­cha głę­biej, docie­ra na czwar­te pię­tro wła­ści­wie bez zadysz­ki. Wyda­je jej się to jed­no­cze­śnie nie­po­ko­ją­ce i nio­są­ce ulgę, miłe i dziw­ne.

Anna leży na noszach po pas w gip­sie i pod­śpie­wu­je.

‒ Ależ masz pięk­ny ten brzu­szek!

Gdy Justy­na ją widzi, cała świe­żość, jaką na chwi­lę poczu­ła, wypa­ro­wu­je.

‒ Gdzie jest klucz? ‒ pyta.

Mat­ka łączy dwa pal­ce w kąci­ku ust, prze­cią­ga na dru­gą stro­nę. Klik – zamy­ka kłód­kę. Siup ‒ wyrzu­ca klu­czyk. Justy­na czu­je w brzu­chu kuk­sa­niec, jak­by Mar­go wycią­ga­ła po nie­go rękę, i nagle wie, gdzie jest praw­dzi­wy klucz do drzwi wej­ścio­wych. Nie musi obma­cy­wać fra­mu­gi ani zaglą­dać pod wycie­racz­kę, po pro­stu wsa­dza rękę do donicz­ki z san­se­wie­rią. Anna zaczy­na kla­skać jak małe dziec­ko, łok­cie sze­ro­ko, jed­na dłoń z tru­dem odnaj­du­je dru­gą, dalej zgnia­ta powie­trze. Justy­na prze­ka­zu­je ubru­dzo­ne klu­cze ratow­ni­kom i zaczy­na maso­wać się po ple­cach. Patrzy przez barier­kę w dół. Wyso­ko. Trze­ba mieć tupet, żeby tak pofru­nąć, pro­sto w lastry­ko na par­te­rze.

‒ Masz recep­ty? ‒ pyta.

‒ Wszyst­ko już mam ‒ Anna uśmie­cha się pogod­nie.

Złość trzę­sie każ­dym kawał­kiem Justy­ny, któ­ry nie jest czyjś. Gasi ją, złość opa­da jak fala. Zosta­je rezy­gna­cja, mokry piach. Gdy­by nie zga­si­ła, udu­si­ła­by mat­kę tak po pro­stu, bez mru­gnię­cia okiem.

***

Trze­ba iść do mat­ki rano, w połu­dnie i wie­czo­rem, żeby ją umyć i nakar­mić. Góra, dół, góra, dół, maci­ca boli, nogi bolą. Kto inny miał­by zaj­mo­wać się Anną, jeże­li nie cór­ka ‒ to Justy­nę Anna myła, to jej zmie­nia­ła pie­lu­chy, ją kar­mi­ła. Nic tak Justy­ny nie przy­go­tu­je do zaj­mo­wa­nia się Mar­go jak to, że spła­ca swój dług. Kupu­je w Ros­sman­nie malut­kie pam­per­sy do waliz­ki poro­do­wej i wiel­kie beżo­we pie­lu­cho­majt­ki, któ­re już przed zało­że­niem wyglą­da­ją jak obsi­ka­ne i wysu­szo­ne na kalo­ry­fe­rze. Kil­ka takich wrzu­ca sobie do waliz­ki na połóg, będą dobrze zbie­ra­ły krew. Resz­ta dla mat­ki. Na pocie­chę myśli, że na mat­ce się nauczy, jak robić to wszyst­ko w ska­li mikro. Lep­sze niż szko­ła rodze­nia, tam przy­cho­dzą po dwie oso­by na każ­dy brzuch, zako­cha­ne. Ona jest jed­na, do pary tyl­ko z brzu­chem.

Ale taki dzi­dziuś chy­ba moc­niej wierz­ga, a mat­ka leży potul­nie jak zwa­lo­ny pień. Justy­na zdej­mu­je jej te majt­ki nie­udol­nie, kupą maże prze­ście­ra­dło, też trze­ba zmie­nić. Nie­sie śmier­dzą­cy paku­nek do śmie­ci pod zle­wem. Po dro­dze, w lustrze wiszą­cym w kory­ta­rzu, widzi w swo­jej twa­rzy oczy mat­ki, w ich naj­bar­dziej nie­obec­nym wyda­niu.

Lights are on but nobody’s home.

Anna odda­je Justy­nie oczy, bo aku­rat teraz ich nie potrze­bu­je. Cała jest słu­chem, któ­ry wwier­cił się do środ­ka czasz­ki. Jest w niej teraz nie tyl­ko śli­mak, ale i mał­żo­wi­na ucha, krę­ta jak scho­dy wokół słu­pa powie­trza. Moż­na tymi scho­da­mi zejść jesz­cze głę­biej, do wnę­trza bio­der i nóg. Po ich poła­ma­niu i skle­je­niu zmie­ni­ło kształt, sta­ło się krzy­we. Krą­ży w nim głos, echem wyty­cza tej prze­strze­ni nowe gra­ni­ce.

‒ Co mogę zro­bić, żeby być bli­żej? ‒ Anna wysy­ła w tę prze­strzeń pyta­nie. Całe cia­ło ją boli, nawet tra­ma­dol nie dzia­ła, ale nie chce wię­cej, nie lubi leków. Przez więk­szość z nich gorzej sły­szy, nawet po tych prze­ciw­bó­lo­wych. Wie, że nie uda jej się wyplu­wać lekarstw teraz, kie­dy zaj­mu­je się nią cór­ka, któ­ra zaglą­da jej nawet pod język.

Kasz­ta­no­wiec ‒ bo to na jego odpo­wiedź cze­ka Anna ‒ nie mówi nic. Nie wia­do­mo, czy to wina table­tek, czy tego, że z kasz­ta­now­ca taki jest roz­mów­ca: lako­nicz­ny i sku­pio­ny, nie­trwo­nią­cy słów.

Anna woła Justy­nę i kła­dzie dłoń na jej brzu­chu. Ta wzdry­ga się, ale stoi nie­ru­cho­mo. Mat­ka nigdy dotąd tego nie robi­ła.

‒ Kasz­tan­ku w łupi­nie ‒ szep­cze Anna do Mar­go. Albo do kasz­ta­now­ca. Ma prze­czu­cie, że ci dwo­je muszą mieć coś wspól­ne­go. ‒ Powiedz coś do bab­ci.

Justy­na myśli, że popraw­na nazwa zie­lo­nej czę­ści kasz­ta­now­ca to „owoc”. Sta­ra się ode­pchnąć nara­sta­ją­cą przy­krość, ale to uczu­cie nakrę­ca się w niej samo ‒ dla mat­ki nie jest owo­cem, tyl­ko łupi­ną, kol­cza­stą i nie­istot­ną. Wyko­nu­je wszyst­kie opie­kuń­cze czyn­no­ści wokół niej, a Anna nigdy nawet nie zapy­ta, jak Justy­na się czu­je, nie mówiąc już o podzię­ko­wa­niu.

Wte­dy Mar­go kopie.

Odpo­wia­da na zaczep­kę bab­ci albo chce pocie­szyć mamę. Albo w tym ruchu, skie­ro­wa­nym do niko­go, mówi po pro­stu „jestem”. Justy­na życzy­ła­by jej tego ostat­nie­go ‒ ist­nie­nia poza kate­go­ria­mi cudzych zachcia­nek.

Anna, wyczu­wa­jąc doty­kiem kop­nię­cie, uśmie­cha się sze­ro­ko ‒ kasz­ta­no­wiec naj­wy­raź­niej daje jej znać, że to dobry czas na roz­mo­wę ‒ i szu­ka wzro­kiem oczu cór­ki. Justy­na zno­wu chcia­ła­by coś wykrzy­czeć, ale mil­czy i tyl­ko lek­ko się naje­ża, jak przy­sta­ło na łupi­nę.

‒ Wiesz, dla­cze­go sko­czy­łam? ‒ pyta wte­dy Anna.

‒ Chcia­łaś się zabić? ‒ odpo­wia­da Justy­na nie­chęt­nie.

‒ Nigdy nie chcia­łam się zabić. Chcia­łam być bli­żej ‒ mówi Anna. Jej oczy są teraz psie. Justy­na potrze­bu­je kil­ku wde­chów, żeby wypu­ścić z sie­bie furię.

‒ Nie mogłaś po pro­stu zadzwo­nić albo przyjść? ‒ pyta, trzy­ma­jąc się za brzuch. Mar­go kopie coraz moc­niej, jej sto­py nie­mal czuć pod pal­ca­mi.

‒ Póki mia­łam spraw­ne nogi, musia­ła­bym wró­cić do sie­bie ‒ odpo­wia­da Anna, pochy­la­jąc gło­wę. ‒ Zazdrosz­czę ci tego kasz­tan­ka.

‒ Wiem ‒ odpo­wia­da Justy­na i doty­ka przez skó­rę małych, ruchli­wych nóżek. Duże, nie­ru­cho­me nogi w gip­sie leżą przed nią na mat­czy­nym łóż­ku. Przy­da­ła­by się jej mat­ka, któ­rej moż­na użyć ‒ oka, ser­ca, gło­su, rozu­mu, dło­ni. Ale ma tyl­ko kru­chą Annę. Gdy się od niej bie­rze za duży kawa­łek, roz­pa­da się jak Jen­ga i tra­fia do szpi­ta­la.

‒ Myśla­łaś cza­sem, że to ja mogę potrze­bo­wać cie­bie, a nie zawsze ty mnie? ‒ cedzi Justy­na przez zęby.

‒ A czy to nie to samo?

Źre­ni­ce mat­ki trzy­ma­ją się zupeł­nie nie­źle na powierzch­ni życia, wyda­je się bar­dzo przy­tom­na i wyra­zi­sta. Zdzi­wio­na jak doro­sła, nie jak dziec­ko. Justy­na nagle uświa­da­mia sobie coś oczy­wi­ste­go ‒ to ona jest dziec­kiem Anny, a nie odwrot­nie. Ten wnio­sek zabu­rza w niej zwy­kłą pro­por­cję wście­kło­ści i współ­czu­cia.

‒ Nie ‒ mówi bar­dzo spo­koj­nie i czu­je, jak wypo­ży­czo­ne Annie nogi i bio­dra wra­ca­ją do niej. Przyj­mu­je tę wła­sność, wsta­je i wycho­dzi.

Już nic jej tu nie trzy­ma. Po dro­dze do sie­bie dzwo­ni do pomo­cy spo­łecz­nej i zespo­łu lecze­nia domo­we­go, zama­wia też Annie zaku­py z dosta­wą z Fri­sco.

Justy­na idzie w dół. Po jed­nej stro­nie ma pusty tunel powie­trza, któ­rym lecia­ła mat­ka, po dru­giej kasz­ta­no­wiec za oknem. Sko­ro jest taki wiel­ki, to pew­nie był tu od zawsze i może nawet robi­ła z nie­go kasz­ta­no­we lud­ki. Albo ktoś kie­dyś rzu­cił: kwit­ną kasz­ta­ny, idą matu­ry. Tak mogło być, ale nie przy­po­mi­na sobie tego. Cho­dzi jej po gło­wie, że kasz­ta­no­wiec zmie­ścił­by się na klat­ce scho­do­wej i wte­dy mat­ka nie mia­ła­by któ­rę­dy spa­dać. Myśli też, że i jej by się przy­dał rdzeń taki jak to drze­wo, sztyw­ny i żywy, a nie ten, co ma od mat­ki, pusty, zapcha­ny na chwi­lę przez Mar­go. Czy i w nią wej­dzie to, co w mat­kę, w obo­la­łą jamę po dziec­ku? Może jak wytną Mar­go, a nie będzie musia­ła sama jej wypchnąć, to nie?

Z każ­dym kro­kiem w dół Justy­na idzie pod prąd cza­su. Obra­zy same się łowią z gło­wy – Anna opla­ta się wokół niej w zamknię­tej łazien­ce, ciem­ność, kiwa­ją się. A prze­cież trze­ba odro­bić lek­cje i Maria cze­ka na Justy­nę na podwór­ku. To mamy nie inte­re­su­je, pozwa­la Justy­nie tyl­ko zro­bić siku. Mocz ude­rza o musz­lę, klucz o zamek, tata wywa­ża drzwi, biją się. Sygnał karet­ki. Mama z tatą zni­ka­ją, zanim Justy­na wcią­gnie z powro­tem majt­ki i raj­sto­py. Miesz­ka wte­dy przez tydzień z sąsiad­ką z dołu, od któ­rej póź­niej odku­pi miesz­ka­nie, pierw­szy raz widzi je wła­śnie wte­dy. Dobrze się w nim czu­je, ota­cza ją jak nora. Nie­wie­le się zmie­ni­ło od tam­te­go dnia. Potem przy­cho­dzi inny obraz – śnia­da­nie z tatą. Ma roz­pię­tą koszu­lę w błę­kit­ne prąż­ki. Krzy­wa bli­zna na jego pier­si uśmie­cha się do Justy­ny, tata nie. Tata wyglą­da jak jaj­ko na mięk­ko, któ­re­mu zja­da­ją obo­je śro­dek. W koń­cu zni­ka cały i Justy­na już nie ma taty.

Im bli­żej par­te­ru, tym Justy­na sta­je się mniej­sza, coraz mniej­sza, aż pod drzwi jej miesz­ka­nia sta­cza się po scho­dach kasz­tan, i nie widać dokład­nie, czy to Justy­na, czy Mar­go ude­rza o sam począ­tek cza­su.

Na począt­ku cza­su w cią­ży jest Anna. Poród tyle trwa i tak boli, bo są jak skle­jo­ne rze­pem. Położ­na powta­rza Annie: „Puść ją”, ale ona nie chce. Przez całą cią­żę czu­ła się tak dobrze, jak­by dziec­ko było narzą­dem, któ­re­go zawsze jej bra­ko­wa­ło. Muszą porząd­nie pociąć jej kro­cze, żeby Justy­na wyszła, i zra­sta się to źle, bli­zno­wa­to, bole­śnie. Gdy­by Justy­na tam zaj­rza­ła, myjąc mat­kę, toby zoba­czy­ła.

Ale nie chce.

Anna zosta­je sama. Poro­zu­mie­nie z cór­ką jest nie­moż­li­we, nawet kie­dy zja­dła tyle leków, że jej myśli poru­sza­ją się pro­sto jak woda w ryn­nie. A może wła­śnie dla­te­go. Nawet jej samej trud­no wytłu­ma­czyć swój skok, bo teraz jest już zbyt zdro­wa. Wcze­śniej była pew­na tego, co chcia­ła przy­nieść cór­ce, bo prze­cież dla niej ska­ka­ła, to jej coś chcia­ła dać, swo­jej osa­mot­nio­nej, cię­żar­nej cór­ce. Wca­le nie wła­sne potłu­czo­ne, wyma­ga­ją­ce opie­ki cia­ło, tyl­ko kie­ru­nek spa­da­ją­cych liści, owo­ców i desz­czu. Od momen­tu, kie­dy lata temu powie­dzia­ła kasz­ta­now­co­wi, że będzie mia­ła dziec­ko, a on powie­dział, że pomo­że jej je nosić, odby­li już tyle roz­mów, że Anna wie, że nic poza tym nie ma zna­cze­nia. Może jesz­cze tyl­ko widok z koro­ny drze­wa, tak roz­dzie­ra­ją­co jesien­ny. Justy­nie, dziew­czy­nie z gło­wą w korze­niach, musia­ło go na dole bra­ko­wać.

Im wię­cej Anna myśli, tym bar­dziej tra­ci to sens. Kie­dy pró­bu­je zamknąć swo­je doświad­cze­nie w sło­wach, ono pusto­sze­je, prze­bi­te jak balon. Jeże­li to przez leki, to trze­ba je odsta­wić.

Tym­cza­sem Justy­na czu­je się coraz gorzej. Trud­no się jej oddy­cha, cho­dzi, boli ją krę­go­słup. Zwi­ja się w kłę­bek i nasłu­chu­je, bo nie ma siły na nic inne­go. Sły­szy wody pło­do­we i prze­su­nię­cia tka­nek ‒ nie wie, czy to jej jeli­ta, czy Mar­go tak się prze­su­wa. Towa­rzy­szy temu wibra­cja nio­są­ca się po krwi­stych rze­kach i po kościach, bul­go­ta­nie gazu, chlu­pot dla wewnętrz­ne­go ucha, cza­sem dźwię­ki wydo­sta­ją się na zewnątrz. Zasta­na­wia się, czy i Mar­go to sły­szy. Ma nadzie­ję, że nie poprze­sta­wia­ła się i nie jest zde­for­mo­wa­na ‒ na USG wyglą­da­ła jak słod­ki dzi­dziuś, ale kto może być tego pewien, sko­ro w Justy­nie wszyst­ko zmie­nia miej­sce. Chcia­ła­by, żeby cór­ka już z niej wyszła i żeby sta­ło się jasne, co jest czy­je.

Justy­na sły­szy też skrzy­pie­nie par­kie­tu w sąsied­nich miesz­ka­niach i małe roz­sz­czel­nie­nia cegieł. Może gdy­by nad­sta­wi­ła uszu wystar­cza­ją­co moc­no, usły­sza­ła­by cho­dzą­cą czte­ry pię­tra wyżej Annę. To nic, że mat­ka jest teraz przy­ku­ta do łóż­ka, może jej pal­ce masze­ru­ją aku­rat po koł­drze albo inne czę­ści cia­ła się prze­miesz­cza­ją, bez­sen­ne, poru­szo­ne od środ­ka. Czy te pal­ce, albo cho­ciaż paznok­cie, były­by w sta­nie same opu­ścić ich miesz­ka­nia i spo­tkać się gdzieś pośrod­ku? Może na dru­gim pię­trze? Póki co sytu­acja jest syme­trycz­na ‒ każ­da leży u sie­bie, a ruch odby­wa się w środ­ku, jak w psu­ją­cych się owo­cach – pod skó­rą, wewnątrz miesz­kań.

W nocy przed ter­mi­nem cię­cia Justy­nę budzi cisza, jak­by nagle ktoś jej wetknął w uszy wosko­we kor­ki. Roz­glą­da się po poko­ju. Nie ma niko­go, bo skąd. Sto­ją waliz­ka poro­do­wa, łóżecz­ko i komo­da z prze­wi­ja­kiem, na niej ubran­ka w roz­mia­rze 56 i pie­lu­chy. „Pew­nie śpi” – myśli Justy­na i sama sta­ra się zasnąć, ale nie potra­fi. Wie, że Mar­go zawsze budzi się wte­dy, kie­dy ona, i że ta cisza to coś inne­go niż sen. Trą­ca brzuch i potrzą­sa nim, ale nic się nie dzie­je.

Zwle­ka się z łóż­ka i pod­cho­dzi do para­pe­tu, na któ­rym ładu­je się tele­fon. Kie­dy dzwo­ni na pogo­to­wie, patrzy przez okno, za któ­rym stoi kasz­ta­no­wiec. Led­wie go widać, jest tyl­ko żył­ką świa­tła wyry­so­wa­ną przez księ­życ. Justy­na patrzy w dół, na samą sie­bie, i widzi mar­twą, zagip­so­wa­ną kło­dę. Od daw­na nie może już oglą­dać swo­ich stóp, ale teraz wła­ści­wie wyda­ją się nie ist­nieć.

‒ Wsta­waj, córecz­ko ‒ woła Justy­na, moc­niej ude­rza­jąc w brzuch, ale nic się nie dzie­je. Chce wyć, ale wie, że to nic nie zmie­ni.

Pogo­to­wie ma się poja­wić za dzie­sięć minut. Kasz­ta­no­wiec za oknem zaczy­na ukła­dać się w kształt. Justy­na nie widzi go dokład­nie, ale już wie, że ocza­mi nie da się go objąć. Ten kształt ude­rza w narząd nowe­go zmy­słu rosną­cy w prze­strze­ni pomię­dzy nią i Mar­go, w wodach pło­do­wych. „Idź w górę” ‒ mówi kształt, ale to nie mowa. Bar­dziej myśl, lecz nie jej. Traf­na, trze­ba spró­bo­wać roz­ru­szać ten brzuch.

Justy­na z tru­dem wycho­dzi na klat­kę scho­do­wą i zaczy­na powo­li się wspi­nać. Dwa scho­dy i odpo­czy­nek, i znów: dwa scho­dy i odpo­czy­nek. Kie­dy idzie, poręcz scho­dów jest koją­ca i chłod­na, jak­by ktoś pro­wa­dził Justy­nę za rękę. Ten dotyk zna jej czo­ło, spra­gnio­ne go w gorącz­ce. Zna­ją go ple­cy, gła­ska­ne do snu. I kie­dy poręcz sta­je się dło­nią mamy, w Justy­nie otwie­ra się czas po śmier­ci ojca, kie­dy zosta­ły tyl­ko we dwie, a Anna przez chwi­lę była nie­mal zdro­wa. Ten czas jest lek­ki jak mami­na spód­ni­ca z koła w łącz­kę, jak smu­ga dymu z jej papie­ro­sa i jej cie­niut­kie czar­ne raj­sto­py. Jak sło­wo „cór­cia”, ma smak cia­sta ze śliw­ka­mi. Oba­wa przed zała­ma­niem jest sta­le obec­na, jak krę­ce­nie w nosie od cukru pudru – ale i tak jest słod­ko. Justy­na zanu­rza się w tym cza­sie i mięk­nie. Zaczy­na pła­kać, coraz gło­śniej. Gdy­by mia­ła siłę, zaczę­ła­by biec w górę, bła­gać mat­kę, żeby poło­ży­ła rękę na jej brzu­chu i obu­dzi­ła Mar­go.

I wte­dy coś spa­da, tuż za porę­czą. Miga kształt i Justy­na sły­szy albo czu­je ude­rze­nie, sama już nie jest pew­na, czy w środ­ku, czy na zewnątrz.

Zanim pomy­śli, że to nie­moż­li­we, żeby Anna wyczoł­ga­ła się z miesz­ka­nia na samych rękach i sko­czy­ła jesz­cze raz, Justy­na czu­je w sobie ruch spa­da­ją­cych liści, owo­ców, desz­czu i wszyst­kich maleń­kich koń­czyn swo­jej cór­ki przy­wró­co­nych do życia. Cia­ło Mar­go sunie w dół i gło­wą wybi­ja w Justy­nie dziu­rę. Z pęk­nię­tej łupi­ny wyle­wa się woda i pły­nie scho­da­mi na posadz­kę pod drzwia­mi na par­te­rze, tam, gdzie upa­dła Anna.

Justy­na czu­je skurcz, sil­niej­szy niż kie­dy­kol­wiek. Ból przy­gnia­ta ją do zie­mi i ośle­pia. Nie widzi, jak na klat­kę scho­do­wą wbie­ga­ją zdez­o­rien­to­wa­ni ratow­ni­cy medycz­ni, któ­rzy nie wie­dzą, kim zająć się naj­pierw.

„Ten ból jest tyl­ko mój” ‒ myśli Justy­na i oddy­cha tak spo­koj­nie, jak­by wszyst­ko zna­la­zło w niej swo­je miej­sce.

Nad opo­wia­da­niem „Kasz­ta­nek” spę­dzi­łam sie­dem mie­się­cy pisar­skie­go życia. To tro­chę kró­cej niż cią­ża i tro­chę dłu­żej, niż wyda­wa­ło mi się moż­li­we do znie­sie­nia. Dla osób, któ­re zna­ją poprzed­nie wer­sje, może być ono dowo­dem na to, że pisa­nie to prze­pi­sy­wa­nie. Ser­decz­ne podzię­ko­wa­nia za inspi­ra­cję, bły­sko­tli­we wska­zów­ki redak­cyj­ne i wyczysz­cze­nie tek­stu z powtó­rzeń kie­ru­ję do Oli Grzem­skiej, dzię­ki któ­rej opo­wia­da­nie sta­ło się naj­lep­szą wer­sją sie­bie. Dzię­ku­ję też wszyst­kim życz­li­wym czy­tel­ni­kom poprzed­nich wer­sji opo­wia­da­nia – Julii Dziu­bec­kiej-Kru­piń­skiej, Oli Sikor­skiej, Justy­nie Dwor­czyk i Kubie Korn­hau­se­ro­wi, któ­ry zna­lazł i popra­wił kil­ka klu­czo­wych rze­czy.
Przede wszyst­kim dzię­ku­ję moje­mu kocha­ne­mu mężo­wi Łuka­szo­wi Dynow­skie­mu, któ­ry od począt­ku lubił to opo­wia­da­nie i bar­dzo w nie wie­rzył, a tak­że spę­dził wie­le godzin, reda­gu­jąc pierw­szą jego wer­sję, z któ­rej nie pozo­stał nie­mal kamień na kamie­niu. Cie­szę się, że w naszym domu miesz­ka lite­ra­tu­ra, cho­ciaż nie sprzą­ta po sobie i dopro­wa­dza nas do sza­leń­stwa.
Dzię­ku­ję też Zosi Dynow­skiej, moje­mu kasz­tan­ko­wi. Nie mia­ła­bym zie­lo­ne­go poję­cia, jak napi­sać to opo­wia­da­nie, gdy­by nie Ty.

O autorze

Katarzyna Szaulińska

Urodziła się w 1987 roku w Kołobrzegu. Poetka. Laureatka Połowu, konkursu na wiersze i opowiadania doraźne oraz projektu "Pierwsza książka" Biura Literackiego w 2019 roku. Nominowana do nagrody głównej w XXV OKP im. Jacka Bierezina. Publikowała wiersze, opowiadania oraz komiksy, m.in. w „Małym Formacie”, „Kontencie”, „Fabulariach”, „Wakacie”, „Kulturze Liberalnej” i 8. Arkuszu „Odry”. Autorka scenariusza komiksu o depresji Czarne fale oraz monodramu Córcia wystawianego w Teatrze WARSawy. Mieszka w Warszawie, gdzie pracuje jako psychiatra i psychoterapeutka.

Powiązania

Historia jednego wiersza: „święto dziewczynienia”

recenzje / KOMENTARZE Katarzyna Szaulińska

Autor­ski komen­tarz Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Kryp­to­dom, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 16 paź­dzier­ni­ka 2023 roku.

Więcej

Popędziłybyśmy sobie, ale pchamy wózek

wywiady / o książce Joanna Mueller Katarzyna Szaulińska

Roz­mo­wa Joan­ny Muel­ler z Kata­rzy­ną Szau­liń­ską, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Kryp­to­dom Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 16 paź­dzier­ni­ka 2023 roku.

Więcej

Kryptodom (2)

utwory / zapowiedzi książek Katarzyna Szaulińska

Frag­men­ty książ­ki Kryp­to­dom Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 16 paź­dzier­ni­ka 2023 roku.

Więcej

Pewne formy wolności

wywiady / o książce Joanna Roszak Katarzyna Szaulińska

Roz­mo­wa Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej z Joan­ną Roszak, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki om Joan­ny Roszak, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 11 wrze­śnia 2023 roku.

Więcej

Kryptodom (1)

utwory / zapowiedzi książek Katarzyna Szaulińska

Frag­men­ty książ­ki Kryp­to­dom Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 16 paź­dzier­ni­ka 2023 roku.

Więcej

Romantyczność 2022

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Czy­ta­nie z książ­ki Roman­tycz­ność. Współ­cze­sne bal­la­dy i roman­se inspi­ro­wa­ne twór­czo­ścią Ada­ma Mic­kie­wi­cza w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27.

Więcej

Do znikania

wywiady / o książce Katarzyna Szaulińska Paulina Pidzik

Roz­mo­wa Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej z Pau­li­ną Pidzik, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki (miej­sca ich jesio­ny) Pau­li­ny Pidzik, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 19 grud­nia 2022 roku.

Więcej

Balans między ambicją i komunikatywnością

debaty / ankiety i podsumowania Katarzyna Szaulińska

Odpo­wie­dzi Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej na pyta­nia Tade­usza Sław­ka w „Kwe­stio­na­riu­szu 2022”.

Więcej

Wyższa szkoła empatii

wywiady / o książce Jacek Dehnel Katarzyna Szaulińska

Roz­mo­wa Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej z Jac­kiem Deh­ne­lem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Śnieg w kwiet­nio­wą nie­dzie­lę. 44 wier­sze Phi­li­pa Lar­ki­na w tłu­ma­cze­niu Jac­ka Deh­ne­la, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 8 sierp­nia 2022 roku.

Więcej

Potrzebowałam mówić głosem czarnoskórego mężczyzny

wywiady / o książce Karolina Sałdecka Katarzyna Szaulińska

Roz­mo­wa Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej z Karo­li­ną Sał­dec­ką, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Rekuh­ka­ra, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 27 grud­nia 2021 roku.

Więcej

Nadal wierzę w siostrzeństwo

wywiady / o książce Joanna Mueller Katarzyna Szaulińska

Roz­mo­wa Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej z Joan­ną Muel­ler, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Hista & her sista, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 3 maja 2021 roku.

Więcej

Druga osoba

nagrania / stacja Literatura Katarzyna Szaulińska

Czy­ta­nie z książ­ki Dru­ga oso­ba z udzia­łem Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 25.

Więcej

Intymny sposób na wspólnotowość

wywiady / o książce Adam Partyka Katarzyna Szaulińska

Roz­mo­wa Ada­ma Par­ty­ki z Kata­rzy­ną Szau­liń­ską, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Dru­ga oso­ba, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 25 maja 2020 roku.

Więcej

żyzna

recenzje / KOMENTARZE Katarzyna Szaulińska

Autor­ski komen­tarz Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej towa­rzy­szą­cy wyda­niu książ­ki Dru­ga oso­ba, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 25 maja 2020 roku.

Więcej

Druga osoba (2)

utwory / zapowiedzi książek Katarzyna Szaulińska

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej Dru­ga oso­ba, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 25 maja 2020 roku.

Więcej

Druga osoba (1)

utwory / zapowiedzi książek Katarzyna Szaulińska

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej Dru­ga oso­ba, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 25 maja 2020 roku.

Więcej

Połów. Poetyckie debiuty 2018

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Czy­ta­nie z książ­ki Połów. Poetyc­kie debiu­ty 2018 z udzia­łem Marii Hal­ber, Mar­ci­na Pierz­chliń­skie­go, Mar­ci­na Pod­la­skie­go, Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej, Alek­san­dra Tro­ja­now­skie­go i Anto­ni­ny Mał­go­rza­ty Tosiek w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 24.

Więcej

Za dużo powietrza między słowami

wywiady / o pisaniu Aleksander Trojanowski Katarzyna Szaulińska

Kata­rzy­na Szau­liń­ska roz­ma­wia z Alek­san­drem Tro­ja­now­skim, lau­re­atem 13. edy­cji „Poło­wu”.

Więcej

Otwieranie na przepływ

wywiady / o pisaniu Katarzyna Szaulińska Marcin Podlaski

Mar­cin Pod­la­ski roz­ma­wia z Kata­rzy­ną Szau­liń­ską, lau­re­at­ką 13. edy­cji „Poło­wu”.

Więcej

California dreaming

recenzje / KOMENTARZE Katarzyna Szaulińska

Autor­ski komen­tarz Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej, lau­re­at­ki 13. edy­cji „Poło­wu”.

Więcej

Nic cięższe niż coś

utwory / premiera w sieci z Połowu Katarzyna Szaulińska

Pre­mie­ro­wy zestaw wier­szy Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej Nic cięż­sze niż coś. Pre­zen­ta­cja w ramach pro­jek­tu „Poetyc­kie debiu­ty 2018”.

Więcej

Przemiany i wulkany

recenzje / ESEJE Karol Maliszewski

Recen­zja Karo­la Mali­szew­skie­go, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Kryp­to­dom Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 16 paź­dzier­ni­ka 2023 roku.

Więcej

Od Dawida do bloku

recenzje / ESEJE Weronika Janeczko

Recen­zja Wero­ni­ki Janecz­ko towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej Dru­ga oso­ba, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 25 maja 2020 roku.

Więcej