Każdego roku
Maciej Zdziarski
Premierowy zestaw wierszy Macieja Zdziarskiego.
Każdego roku
Budzi się, bierze kąpiel, po pompkach i skłonach
zakłada warstwy ubrań
(na zegarze – jak tancerz na balu – pulsuje
siódma dwadzieścia siedem).
Nieczuły na przeszkody śniegu, wiatru, mija
pierwszego stycznia, rano,
zmęczonych kacem homo ludens, idących do
kościoła ojców z dziećmi,
biegaczy – fanatyczne wojska zwolenników
zdrowego życia. Pod prąd,
z naprzeciwka, wyjeżdża kolumna taksówek
zbłąkanych od północy.
Tak upływają lata. Nadal nie potrafi
przyłączyć się do żadnej
z grup, chociaż gotów zgłosić akces do każdej; znów,
w stałym rytmie, od świtu
sprzątacze czyszczą z ulic resztki szkła, kałuże
wymiocin, ten tor przeszkód
stworzony przez krzyczących: Szczęścia, pomyślności!
Czerwono-żółty neon
„Witajcie w Nowym Roku!” ostrzega przed stratą
czasu; zbyteczny patos,
skoro ojcowie z dziećmi, biegacze, ci z kacem
powracają do domów.
Zrównane
Przechodzień, przechodzony żul, łachmaniarz z garbem
przeszłości, z pochylonym karkiem i ze skargą
na ustach, i z zajęczą wargą, miejski wariat
z parką szczurów na barkach, w grubym płaszczu, w parku
zielonym od dziewuszek, pięknych, roześmianych,
zwróconych na leżakach i kocach ku niebu.
Zachodzący tu co dnia, witany z pogardą
– zobacz, znów idzie wariat! – wybrał nowy wariant
obrony: zaległ na dwóch ławkach, połączonych
kołdrą z kartonów, wsparł się na łokciach, zadarł nos
ku słońcu, ku dziewuszkom, które będą w parkach
z chłopakami brnąć w słodkie gry. Nierówna walka
z tą myślą, z aurą, wzmogła w nim ból w barkach, aż zbladł.
Zacisnął zęby – szczury w zdumieniu stanęły
na łapkach – wstał i tańczy, nieczuły na sarkazm;
dziewuszki znad leżaków śmieją się: co za świr!
Ich żabi rechot, jego taniec, będą – wiedz to –
zrównane; roztańczony wariat zna już lato,
jesień, zimę, to co po nich – twardą piędź ziemi;
na razie wiosna, słońce i szaleństwo w parkach.
Urodziny
Zmierz pacjentce ciśnienie, doceń kruche piękno
maszynerii zużytej, lecz wciąż zdolnej bronić
przed nadejściem ciemności (nazwij ją depresją).
„Jak pani dziś się czuje?”. „Jak pies dawno zdechły,
wyrzucony na śmietnik”. W kartotece: przeszłość
suicydalna (osiem prób), osiemdziesiąt lat,
co do dnia. Kawał życia. Ciasto się upiekło –
będzie dla koleżanek miła uroczystość.
„Bezsenność, pani doktor, bezsenność to piekło”.
Zwalcz pokusę wyznania: „Mam dziś urodziny,
jak pani”, wypisz leki. Pamiętasz tę lekkość,
z którą – pilna studentka – kartowałaś Piękno
neurobiologii, klnąc na piekło letniej sesji?
Powstrzymaj się, nic nie mów, ślęcząc nad receptą –
trzydziestoletnia, piękna, z lekarską pieczęcią.
Walerja Momidłowska (1839–1917)
Wiemy o niej, co można wyczytać z nagrobka
na cmentarzu w Rzeszowie, że żyła dość długo,
dociągnąwszy niemalże do osiemdziesiątki,
bez dwóch lat. Jest coś jeszcze: pewna regularność.
Śmierć trojga dzieci – Marii, Stanisława, Jana –
pochowanych (tyle że wcześniej) razem z matką
następowała w ścisłym porządku, o którym
informuje inskrypcja. Rok tysiąc osiemset
siedemdziesiąty siódmy i Maria nie żyje.
W osiemdziesiątym ósmym umiera Stanisław.
Później, w dziewięćdziesiątym dziewiątym (świat czeka
podekscytowany na dwudzieste stulecie),
odchodzi Jan, ostatnia podpora na starość.
Przed Momidłowską jeszcze osiemnaście wiosen
odliczanych od końca; bez obaw o żarty,
matematyki, Pana Boga,
bez różnicy.
26.12.2014: Radio FM o śmierci S. Barańczaka
Żadne „biedny Yoricku!”, tylko komunikat
wciśnięty przez didżeja, zaraz po pogodzie,
między greps: „Zima? Ni ma” a Last Christmas (w modzie
od lat, superhit grudnia). Wygrzebany cytat:
„Nie jej płacz go zbudził” plus garść faktów z biografii:
„Lubił sport!”. Głos krytyka: „Poeta potrafił
okruchy życia w całość, w szerszy sens złożyć, zbić
w rym, w rytm; ze strzępów stworzyć opowieść”. Żadne „być
albo nie być”; długopis, ten wróg kaligrafii,
rozkręcony na stole pośród świątecznego
bigosu, obok płyt. Czas pożegnać zmarłego,
łączymy się na żywo z ekspertem: „Pan Staszek
miewał skłonność do żartów i pisania fraszek”.
Za szybką śmiech. Ekspert: „Za szybko zgasł. Dlaczego?”
Żadne „Łapmy je, pędźmy za nim!”, raczej szaro-
-bura plucha za oknem. Chorował; nie staro
zmarł w domu, na przedmieściach Bostonu, Stanisław
Barańczak. Dżingiel, pauza. „Aura świąt nie prysła,
gramy moc kolęd. W drugi dzień Bożego Naro-
dzenia zostańcie z nami jak zawsze, jak co dzień!”
O autorze
Maciej Zdziarski
Urodził się w 1979. Dziennikarz mediów elektronicznych – pracował w TVP, Radiu Kraków i Trójce, obecnie prowadzi audycję w radiowej Jedynce. Autor reportaży prasowych, prezes krakowskiej fundacji Instytut Łukasiewicza. Jako nastolatek opublikował dwa tomiki – Taka niespokojność (1993) i Nie dbam, czy ktoś zgadnie, dlaczego tak robię (1996). Do pisania wierszy powrócił po osiemnastu latach przerwy.