zwęglona jantar
ona nie będzie mieć wszystkiego. ja nie mogę mieć.
te one zawsze umiały lepiej się ustawić. ja daję
i przez nieuwagę zostawiam sobie spalony mróz.
koledzy są najważniejsi
s.
dobry kolega pyta w środku nocy czy śpię.
nowy kolega nie dzwoni, ale proponuje karierę w zespole.
koledzy są potrzebni, niezbędni do narysowania
jasnej, grubej linii dookoła leżącego ciała.
za policyjną taśmą na pewno będzie padać deszcz,
prochowce ubrane w mądre miny wyciągną notesy,
ołówki i mimo deszczu będą rysować małe szubieniczki
dla zabicia czasu. kolega śpi obok mnie, ja nie śpię.
to niebezpieczna zabawa, mówił jeden, zawsze
kończy się dramatem. ha ha ha samobójstwem.
wiesz, omdlewanie z nadmiaru pachnideł i uciech.
dobry kolega wciąga na stole z ikei długą kreskę.
stół jest nowy i solidny. kolega się nieco rozpada.
nowy kolega należy do innego świata.
kolega który śpi obok, myśli o mnie we śnie.
jasna, gruba linia dookoła ciała, tylko że ciało nie śpi.
to naprawdę dzień
to naprawdę dobry dzień. dostaję jego kawałkiem,
dostaję prosto w brzuch, zgina mnie momentalnie,
chce mi się wymiotować, z bólu chyba nawet łzy.
piszę, że bardzo się cieszę. jednak łzy i rzygam.
to naprawdę dobry dzień! cieszę się na weekend.
ja myślę – dopiero 12 – a wlałabym w siebie wiadro
alkoholu, zanim ktoś się zorientuje, że rozrywa mi się serce.
piszę, że koncert to super pomysł i że czekam. trochę
płaczę w kiblu, staram się nie rozmazać, bo przecież
siła jest we mnie, zniosę wszystko i dam radę.
muszę wyglądać. jak twój dzień? kurwa. też dobrze?
piszę, że bardzo się cieszę. jednak łzy i rzygam.
ersatz
robię swoje i daję temu rady. cechuje mnie odwaga,
żeby z półproduktu, części zamiennej, śrubki zastępczej,
stać się machnięciem ręki, wietrzonym dymem,
niechcianym zapachem spalenizny. jak nie ta cząstka
to inna. miejsce jest boleśnie puste, ale wypełnić je można
na wiele sposobów. więc robię swoje i daję temu rady.
dziś obudziłam się w nocy i pękła mi głowa, miejsce było puste.
z uszu wyleciały żółte iskierki, fioletowe serpentynki, skrawki.
bo jestem narzędziem bardzo skomplikowanym. zaskrzypiały
zawiasy przy ustach, zaschły oczy i chyba zastygłabym na zawsze,
gdyby nie to, że robię swoje, na zimno daję temu rady.
i jak machnięcie ręki, wietrzony dym, uchodzi ta cząstka.
żółty królik
pisała:
berlin zawsze będzie tobą.
postmodernizm będzie obejmował mnie.
ziemia w której chciałam zostawić ślad stopy,
ale nie zdążyłam, będzie moją ostatnią.
chiński aparat już zawsze będzie robił mi zdjęcia,
a metro będzie pachnieć twoim kołnierzykiem.
sześciany z drewna już zawsze będą pełne słowiańskiej kobiety
i jej opętańczych wrzasków.
pisała:
jeżeli basen to tylko w piątki pod pragą.
jeżeli hotel to tylko ruski, a drogi tylko zamknięte.
jeżeli piwo to najmocniejsze i
kieszenie tylko do szukania kryształów.
i parking na lotnisku czy
lotnisko na parkingu i kiedy słońce wstaje
turkoczące kółka, bo laski lecą na longboardy.
i że:
marylin zawsze będzie miał twoje ruchy.
każda kolejka będzie miała nas z boku i zawsze na polaka.
samochód będzie miał zawsze kolor srebrny,
a fotel kierowcy niebieskie oczy.
ale już nigdy. pisała.