utwory / premiera w sieci z Połowu

Lidka

Barbara Frączyk

Premierowa proza Barbary Frączyk Lidka Prezentacja w ramach projektu „Połów. Prozatorskie debiuty 2021”.

– …dobra, no… tak… odbio­rę go… zaraz powiem… w domu – Anka odło­ży­ła na biur­ko tele­fon komór­ko­wy i wes­tchnę­ła. – Muszę wcze­śniej wyjść, ode­brać mło­de­go z przed­szko­la.

– Jasne. Nie ma pro­ble­mu, ja dopi­szę tych kil­ka pomy­słów do jutrzej­szej pre­zen­ta­cji i też spa­dam. Może pój­dę do kina… – trzy­dzie­sto­sze­ścio­let­nia kobie­ta zapa­trzy­ła się na sta­ry pla­kat fil­mo­wy wiszą­cy na wprost niej. Ona nic nie musi. Jest swo­ją panią i swo­im słu­gą, swo­im bogiem. Więc ona, Lid­ka, może iść do kina. A może musi? Tak. Musi, żeby przez chwi­lę nie myśleć o sobie, nie zasy­sać tak pato­lo­gicz­nie, per­wer­syj­nie samej sie­bie.

– A jak Michaś? Polu­bił w koń­cu przed­szko­le? – zapy­ta­ła.

– Twier­dzi, że nie, cho­ciaż już nie pła­cze. Bez­czel­ny trzy­la­tek. Ty wiesz, że dwa dni temu pod­szedł do nowej wycho­waw­czy­ni, to był jej pierw­szy dzień, i powie­dział: „Ty się mną opie­kuj, a nie tu sobie kawę pijesz” – Anka się uśmiech­nę­ła sze­ro­ko. Lid­ka z zazdro­ścią patrzy­ła, jak oczy mło­dej mat­ki zacho­dzą deli­kat­ną mgieł­ką uwiel­bie­nia, wręcz samo­uwiel­bie­nia, sko­ro tak wiel­bi coś, co wyszło z niej samej. Taka miłość jest jak ado­ra­cja wła­snej ręki czy nogi. Nar­cyzm do kwa­dra­tu. Klę­cze­nie przed sobą samym wynie­sio­nym na ołta­rze i przyj­mo­wa­nie komu­nii z wła­sne­go cia­ła.

– Nie­zły typek. Pozdrów go od ciot­ki – rzu­ci­ła na odchod­ne kole­żan­ce i wró­ci­ła do skła­da­nia pre­zen­ta­cji. Jesz­cze jeden slajd i jesz­cze jeden. Byle mieć zaję­cie, wypeł­nić czas. Jak chcia­ła, potra­fi­ła być mistrzy­nią lania kor­po­ra­cyj­nej wody.

Nie wycho­dzi­ła ostat­nia. Jesz­cze paru sin­gli nie­do­bit­ków sie­dzia­ło wpa­trzo­nych w błę­kit­ne świa­tło moni­to­rów. Niech sie­dzą. Głu­pi i bied­ni. Nie mają dokąd iść. Jak ona. Ale ona, Lid­ka, pój­dzie dzi­siaj do kina. Spraw­dzi­ła: w „Lunie” gra­ją nowe­go Jar­mu­scha, może zdą­ży.

Na przy­stan­ku auto­bu­so­wym cze­ka­li jacyś ludzie. Wypię­ła pierś, prze­cze­sa­ła grzyw­kę i nadę­ła swo­ją kobie­cość, żeby ktoś ją wresz­cie zauwa­żył i onie­miał. Była napraw­dę atrak­cyj­ną kobie­tą, potra­fi­ła buj­nąć bio­dra­mi i zatrze­pać rzę­sa­mi. Ale tu? Na przy­stan­ku? Kto miał ją zoba­czyć? Rozej­rza­ła się i ska­pi­tu­lo­wa­ła. Pier­si i gło­wa opa­dły z wes­tchnie­niem. Tak wyglą­da­ją zre­zy­gno­wa­ne pier­si, goto­we i smut­ne, bez­sil­ne. Pier­si wywie­sza­ją­ce bia­łą fla­gę.

Kie­dy przy­je­chał auto­bus, chwi­lę zama­ru­dzi­ła, zanim wsia­dła. Upa­trzy­ła sobie miej­sce przy oknie i rozej­rza­ła się, czy nie powin­na ustą­pić komuś star­sze­mu, cho­ciaż coraz czę­ściej to jej ustę­po­wa­no. Przy­mknę­ła oczy i na kil­ka minut znik­nę­ła. Ock­nę­ła się tuż przy kinie. Nie pój­dzie dzi­siaj do kina. Wysia­dła.

– Co dla pani? – znu­dzo­nym gło­sem zapy­ta­ła sprze­daw­czy­ni.

– Czte­ry kaj­zer­ki, popro­szę. I pącz­ka z różą – odpo­wie­dzia­ła Lid­ka i poło­ży­ła na ladzie odli­czo­ną sumę. Mia­ła nie jeść sło­dy­czy, ale jeden pączek nic nie zmie­ni. Prze­cież nie przy­ty­je od nie­go. Zresz­tą nale­ży jej się tro­chę przy­jem­no­ści. Coś wię­cej od życia niż drink, film i mastur­ba­cja. Pączek, któ­ry pęcz­niał w ustach, lepił war­gi, był jak lekar­stwo na samot­ność. Lep­szy od sek­su i drin­ka razem wzię­tych.

Nie chcia­ło jej się wra­cać do domu. Powie­trze pach­nia­ło już paź­dzier­ni­kiem, ale słoń­ce grza­ło jesz­cze wrze­śnio­wo. Posta­no­wi­ła się dotle­nić. Ruszyć cia­ło i krew.

Park o tej godzi­nie był już raczej pusty. Mat­ki z dzieć­mi jadły w domach kola­cję, a bie­ga­cze cze­ka­li aż zapad­nie zmrok. Stu­den­ci, któ­rzy gra­li tu zawsze w siat­ków­kę, zbie­ra­li się już do wyj­ścia. Robi­ło się sza­ro, ale latar­nie nie były jesz­cze włą­czo­ne. Tam, gdzie krzy­żo­wa­ły się alej­ki, trze­ba było uwa­żać na nie­oświe­tlo­nych pędzą­cych rowe­rzy­stów. Było spo­koj­nie i ciszej niż latem, kie­dy o tej porze tre­le pta­ków zagłu­sza­ły nawet naj­gło­śniej­sze i naj­bar­dziej bez­czel­ne myśli. Byle do week­en­du – myśla­ła. W pią­tek mia­ło być poże­gna­nie kole­żan­ki, któ­ra po czte­rech latach zmie­nia­ła pra­cę, w sobo­tę kon­cert jaz­zo­wy i impre­za u zna­jo­mych z liceum. Na chwi­lę się zatrzy­ma­ła, w jej gło­wę wszedł dźwięk, któ­re­go nie potra­fi­ła ziden­ty­fi­ko­wać. Ale był na tyle nie­po­ko­ją­cy, by kazać jej wypa­try­wać. Jak na polo­wa­niu. Coś ją woła­ło. Pies? Kot? Deli­kat­ne chry­pie­nie dobie­ga­ło zza ław­ki po pra­wej stro­nie oczka wod­ne­go. Pode­szła z cie­ka­wo­ścią, ale też oba­wą. W wyso­kiej, nie­ko­szo­nej tra­wie leża­ła rekla­mów­ka jed­ne­go z dys­kon­tów, a w niej dziec­ko. Maleń­kie dziec­ko, nowo­ro­dek. Cały we krwi i sza­rej mazi, ale ubra­ny w bia­łe śpio­chy. Wciąż żywy. Czer­wo­ny, wyczer­pa­ny pła­czem. Lid­ka rozej­rza­ła się doko­ła, ale nikt aku­rat nie prze­cho­dził, była z nim sama. Bez­bron­na i bez­rad­na ona kon­tra kwi­lą­cy nowo­ro­dek w rekla­mów­ce. Schy­li­ła się. Ostroż­nie pod­nio­sła dziec­ko, któ­re oka­za­ło się lek­kie jak puch. Nie waży­ło nic. Przy­tu­li­ła do pier­si, przy­kry­ła poła­mi płasz­cza i szyb­kim kro­kiem zaczę­ła iść w stro­nę domu. Już na uli­cy mija­ła ludzi, ale nikt nie zwra­cał na nią uwa­gi. Mimo całe­go zaafe­ro­wa­nia była prze­zro­czy­sta. Wkle­pa­ła kod do domo­fo­nu i pospiesz­nie zaczę­ła szu­kać klu­czy w toreb­ce. Gdzieś na górze trza­snę­ły drzwi od miesz­ka­nia i ponio­sły za sobą odgło­sy czy­ichś kro­ków na scho­dach. „Żebym zdą­ży­ła, żebym zdą­ży­ła…” – myśla­ła. W jed­nej sekun­dzie zala­ły ją litry potu. Weszła do miesz­ka­nia i dopie­ro teraz… Dziec­ko. Dziec­ko! Aaaa…

Żyło. Spa­ło. Uko­ły­sa­ne wstrzą­sa­mi po pro­stu zasnę­ło.

– Co teraz? Co ja mam robić? – prze­stra­szo­na mówi­ła do sie­bie.

Poło­ży­ła dziec­ko na łóż­ku i zaczę­ła mu się przy­glą­dać. Maleń­stwo. Jakie maleń­stwo. Lalecz­ka. Dziew­czyn­ka? Chło­piec? Drob­ne rącz­ki, i te palusz­ki jak nie­praw­dzi­we. Jak moż­na być tak małym okrusz­kiem? Co się wte­dy myśli?

– Moje maleń­stwo. Co ja mam z tobą zro­bić? – zaczę­ła się trząść. Po omac­ku bie­gać, szu­kać cze­goś, ale cze­go? – Co robić? Co robić? – jej głos niósł się po pustym miesz­ka­niu.

Przy­nio­sła z łazien­ki pod­pa­ski i kil­ka ręcz­ni­ków. Wzię­ła jeden z nich i wró­ci­ła, żeby go zmo­czyć. Pochy­li­ła się nad dziec­kiem i drżą­cy­mi ręko­ma roze­bra­ła to małe czer­wo­ne stwo­rzon­ko. Prze­stra­szył ją kikut pęp­ka, któ­ry widzia­ła pierw­szy raz w życiu z tak bli­ska. Zdję­ła pie­lusz­kę peł­ną ciem­nej mazi. Mokrym cie­płym ręcz­ni­kiem zaczę­ła deli­kat­nie trzeć ciał­ko chłop­ca, żeby obmyć je z poza­sy­cha­nych śla­dów nie­daw­ne­go poro­du, co było trud­ne. Zadzwo­nił tele­fon, ale nawet nie spoj­rza­ła w stro­nę toreb­ki. Dziec­ko obu­dzi­ło się i cicho roz­pła­ka­ło.

– Leee, leee, le…

– Nie płacz, maleń­ki. Mamu­sia zaraz cię przy­tu­li, już, no już, już – Obmy­ła pupę wiel­ko­ści kaj­zer­ki, wycią­gnę­ła z opa­ko­wa­nia pod­pa­skę i przy­kle­iła pla­strem do skó­ry dziec­ka. – Już, nie płacz, wszyst­ko będzie dobrze. Ubio­rę Cię, dam jeść, będzie dobrze. – Zało­ży­ła dziec­ku z powro­tem brud­ne, za duże ubran­ko, pod­cią­gnę­ła bluz­kę i przy­ło­ży­ła do pier­si. – Jedz, synecz­ku, jedz.

Dziec­ko łap­czy­wie chwy­ci­ło pierś, zaczę­ło ssać. Lid­ka poczu­ła przy­pływ szczę­ścia. Nie myśla­ła o tym, co będzie jutro czy za tydzień. Teraz, w tej chwi­li zna­la­zła się na pla­ne­cie bło­go­stan i nie zamie­rza­ła z niej ucie­kać. Sta­ło się. Nie była sama. Poja­wił się dru­gi czło­wiek, któ­ry jej potrze­bo­wał. Mogła ist­nieć już tyl­ko dla nie­go. Dać mu coś. Oddać. I dostać. Wymie­niać się naj­praw­dziw­szą miło­ścią. Trzeć skó­rą o skó­rę i uza­leż­nić jego i sie­bie. Sto­pić się z nim w związ­ku che­micz­no-fizycz­nym. Naresz­cie.

– Syn­ku, syn­ku – nigdy wcze­śniej jej głos nie brzmiał tak czu­le i łagod­nie. Nigdy wcze­śniej nie mia­ła w sobie tyle miło­ści. Będzie musia­ła przy­po­mnieć sobie wszyst­kie zdrob­nie­nia i piesz­czo­ty, żeby z jej ust sypa­ły się już tyl­ko cukier­ki i cału­ski. Gła­ska­ła cien­ką skó­rę policz­ków i głów­ki. Czy ist­nia­ło na świe­cie coś mil­sze­go w doty­ku? Misty­ka. Ktoś ją zacza­ro­wał. Cie­ka­we, czy jej mat­ka, któ­ra potra­fi­ła ude­rzyć ją mokrą szma­tą w gołe nogi, albo wykrę­cić rękę, czy ona też to czu­ła? Czy kie­dy­kol­wiek kocha­ła ją tak moc­no, jak ona kocha teraz swo­je­go syn­ka? Czy gła­ska­ła z czu­ło­ścią muszel­ki uszu i liczy­ła palusz­ki? A może już od począt­ku wie­dzia­ła, że jest do nicze­go. Że jej cór­ka powin­na mieć na imię „Pomył­ka”. Czy śpie­wa­ła jej koły­san­ki? Buja­ła czy potrzą­sa­ła?

Znie­cier­pli­wio­ny i roz­cza­ro­wa­ny pustą pier­sią nowo­ro­dek zno­wu się roz­pła­kał. Mała czer­wo­na głów­ka marsz­czy­ła się i wykrzy­wia­ła z bólu, gło­du i zapew­ne stra­chu. Wszyst­ko było nie tak, jak powin­no być. Pierś pach­nia­ła per­fu­ma­mi, a nie mle­kiem.

– No, no, maleń­ki, ssij – Lid­ka wkła­da­ła mu do buzi swój sutek, ale chło­piec go wyplu­wał i wra­cał do swo­je­go „lee, le, le”. – Ciiii, maleń­ki, ciiii, ciiiii, nie płacz, zaraz coś wymy­śli­my – wsta­ła i zaczę­ła deli­kat­nie potrzą­sać dziec­kiem. – Aaaaaa, aaaaaa, były sobie kot­ki dwa… – zanu­ci­ła wyso­ko, ale mło­de nie uspo­ka­ja­ło się przy koły­san­ce, tyl­ko jesz­cze gło­śniej śpie­wa­ło swo­ją. Włą­czy­ła tele­wi­zor, żeby zagłu­szyć krzyk dziec­ka i sama się roz­pła­ka­ła.

– Syn­ku, nie płacz, syn­ku, zaraz coś wymy­ślę – char­cza­ła. Gru­be łzy ście­ka­ły jej z policz­ków, roz­ma­zu­jąc mister­ny maki­jaż. Przy­tu­la­ła dziec­ko coraz moc­niej, buja­jąc się w przód i w tył, ale chło­piec, już bor­do­wy od tego ogrom­ne­go wysił­ku, nie prze­sta­wał. W wia­do­mo­ściach poka­zy­wa­li zabie­dzo­nych uchodź­ców z Syrii, prze­łą­czy­ła na inny kanał, gdzie były rekla­my. Wyła bez­gło­śnie, pró­bu­jąc zmu­sić się do racjo­nal­ne­go myśle­nia. Na pew­no jest jakiś spo­sób. Na pew­no ktoś wie, co zro­bić. Ktoś mógł­by pomóc. Tyl­ko kto? Prze­cież to ona jest mat­ką. Nosi, tuli, lula, buja i kocha jak nigdy niko­go. Bli­skość, dotyk, skó­ra do skó­ry – ona to wszyst­ko wie, nasłu­cha­ła się, naczy­ta­ła. Dziec­ko naj­bar­dziej potrze­bu­je miło­ści i ona daje mu tę miłość, tę całą miłość, któ­rą kumu­lo­wa­ła lata­mi, któ­rą cho­wa­ła w policz­kach i pod paznok­cia­mi już od przed­szko­la. – Ciiiii, maleń­ki, mamu­sia cię kocha, kró­lu mój, ty śpij, ty śpij, a ja… – Ale dziec­ko wyło coraz gło­śniej, a im gło­śniej on, tym ona moc­niej nim potrzą­sa­ła. Buju, buju, luli, luli syn­kiem w górę, w dół i na boki.

Krę­ci­ła się. Cha­otycz­nie prze­bie­ga­ła z jed­ne­go poko­ju do dru­gie­go, od kalo­ry­fe­ra do okna, jak­by w któ­rymś z pomiesz­czeń leża­ło roz­wią­za­nie tej sytu­acji, a ona nie pamię­ta­ła, gdzie je zosta­wi­ła. Moc­no zaci­ska­ła ramio­na na małym ciał­ku, sta­ra­jąc się nie wypu­ścić dziec­ka i nie ude­rzyć przy­pad­kiem jego głów­ką o fra­mu­gę. – Moje maleń­stwo, moje, moje…

Pobie­gła do przed­po­ko­ju, lewą ręką chwy­ci­ła klu­cze z komo­dy i wyszła z miesz­ka­nia. Pośpiesz­nie zamknę­ła drzwi tyl­ko na jeden zamek, wrzu­ci­ła klu­cze do kie­sze­ni płasz­cza i razem z łka­ją­cym dziec­kiem zbie­gła na dół, wyszła na uli­cę. Było już ciem­no i chłod­no. Jesz­cze moc­niej przy­ci­snę­ła do sie­bie dziec­ko i opa­tu­li­ła chu­s­tą.

– Ciiii, nie płacz, nie płacz, wszyst­ko będzie dobrze, wszyst­ko będzie dobrze – nie prze­sta­wa­ła powta­rzać. Nie mia­ła siły, ale bie­gła, a dziec­ko moc­no wstrzą­sa­ne przez te kil­ka minut, uspo­ko­iło się. Ona też zgu­bi­ła gdzieś po dro­dze dygot. Zim­ny wiatr stu­dził jej roz­grza­ną gło­wę i suszył łzy. W pustej gło­wie zamiast myśli sły­chać było co chwi­lę szum prze­jeż­dża­ją­ce­go samo­cho­du. Co chwi­lę ktoś ośle­piał ją kse­no­no­wy­mi reflek­to­ra­mi, prze­świe­tla­jąc ją na wylot. Zwol­ni­ła. Nie musia­ła biec. Bała się, że kogoś spo­tka, ale nikt tędy nie cho­dził. Po tej stro­nie uli­cy mie­ści­ły się same biu­row­ce, puste i wyga­szo­ne o tej porze. Ich meta­licz­no-szkla­ne ścia­ny odbi­ja­ły odgło­sy cięż­kich kro­ków i cięż­kich wes­tchnień. Samo dziec­ko zaczy­na­ło cią­żyć, jak­by przez ten pół­to­ra­go­dzin­ny lot nabra­ło masy, widać, że chło­pak. Przej­ście nad tora­mi, oto­czo­ne nie­upo­rząd­ko­wa­ny­mi chasz­cza­mi, budzi­ło w niej jesz­cze więk­sze prze­ra­że­nie niż zwy­kle. Bała się. Strach jak ple­cak ude­rzał ją, popy­chał przy każ­dym kro­ku. Moc­niej przy­ci­snę­ła do pier­si dziec­ko. – Syne­czek, mój syne­czek – szep­ta­ła. Co chwi­lę popra­wia­ła płaszcz i szal, by dziec­ko nie mar­z­ło. Cho­wa­ła małe rącz­ki w zaplą­ta­ny mate­riał.

W par­ku niko­go nie było, nawet bie­ga­czy czy cału­ją­cych się nasto­lat­ków. Latar­nie świe­ci­ły tyl­ko gdzie­nie­gdzie i raczej oszczęd­nie. Rozej­rza­ła się, czy nikt jej nie widzi i pode­szła do ław­ki, przy któ­rej zna­la­zła dziec­ko. Wciąż leża­ła tam ta rekla­mów­ka. Roz­chy­li­ła ją i deli­kat­nie wło­ży­ła do niej chłop­ca.

O autorze

Barbara  Frączyk

Urodzona w 1981 r. Z wykształcenia nauczycielka plastyki, ale od lat pracuje w reklamie jako art directorka. Interesuje się typografią i kaligrafią, tworzy kartki i plakaty z brzydkimi wyrazami. W internecie publikowała rysunkowe perypetie antybohatera Człowieka Rany. Mieszka w Żyrardowie.

Powiązania

Rozmowy na koniec: odcinek 2 Nowe głosy z Polski: proza

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Dru­gi odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na koniec” w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27.

Więcej

Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty 2021

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Czy­ta­nie z książ­ki Połów. Poetyc­kie i pro­za­tor­skie debiu­ty 2021 z udzia­łem Iwo­ny Bas­sy, Alek­san­dry Byr­skiej, Bar­ba­ry Frą­czyk, Bar­to­sza Hory­zy, Zofii Kil­jań­skiej, Szy­mo­na Kowal­skie­go, Mir­ka Kuli­sza, Patry­ka Kul­py, Patric­ka Leftwi­cha, Oli Lewan­dow­skiej, Mar­ty Lipo­wicz i Ali­cji Sawic­kiej w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27. Muzy­ka Hubert Zelmer.

Więcej

Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty 2021 (proza)

utwory / zapowiedzi książek Różni autorzy

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Połów. Poetyc­kie i pro­za­tor­skie debiu­ty 2021, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 3 paź­dzier­ni­ka 2022 roku.

Więcej

Spróbuj opisać to inaczej

wywiady / o pisaniu Alicja Sawicka Barbara Frączyk

Roz­mo­wa Bar­ba­ry Frą­czyk z Ali­cją Sawic­ką, lau­re­at­ką pro­jek­tu „Połów. Pro­za­tor­skie debiu­ty 2021”.

Więcej

Małe kuku

recenzje / KOMENTARZE Barbara Frączyk

Autor­ski komen­tarz Bar­ba­ry Frą­czyk, lau­re­at­ki pro­jek­tu „Połów. Pro­za­tor­skie debiu­ty 2021”.

Więcej

Szczęśliwe historie są nudne

wywiady / o pisaniu Barbara Frączyk Mirek Kulisz

Roz­mo­wa Mir­ka Kuli­szaz Bar­ba­rą Frą­czyk lau­re­at­ką pro­jek­tu „Połów. Pro­za­tor­skie debiu­ty 2021”.

Więcej

Smutny i zachwycony

recenzje / ESEJE Adam Kaczanowski

Impre­sja Ada­ma Kacza­now­skie­go na temat pro­zy Bar­ba­ry Frą­czyk, lau­re­at­ki pro­jek­tu „Połów. Pro­za­tor­skie debiu­ty 2021”.

Więcej