utwory / premiery w sieci

Livestream

Dawid Mateusz

Premierowy zestaw wierszy Dawida Mateusza. Prezentacja w ramach cyklu tekstów zapowiadających antologię Zebrało się śliny. Nowe głosy z Polski, która ukaże się w Biurze Literackim.

Polska

Sto­jąc w pocho­dzie, w któ­rym krzy­czą
i ska­czą, śni­łem o sut­kach,

nie wspo­mi­naj­my o tym. Sto­jąc
w pocho­dzie wcho­dzą­cych do wody, mokre­go

snic­ker­sa popi­ja­łem blac­kiem. Chło­dząc
kostecz­ki w bru­dzie jezio­ra, zepsu­tym

dłu­go­pi­sem noto­wa­łem hasła. Mok­nąc
pod wodą w rybim pocho­dzie, myśla­łem

o pra­cy i pobud­ce dla kra­ju. Cze­ka­jąc na woj­nę
z innym pocho­dem, zba­wia mnie racja

jak cie­pły uśmiech coacha. Łyka­jąc

wodę obce­go pocho­du, krzy­czą i ska­czą,
trzy­mam pustą kart­kę.


Dogmat

Od kie­dy zamiesz­ka­łem w sta­cji wie­ży ciśnień
z Julią Tymo­szen­ko, co ści­ska w pią­st­ce

boga, łapię za war­kocz i gry­zę ją w rękę (gdy
ktoś po ukra­iń­sku śpie­wa refren

– jestem). Od kie­dy

trzy­mam boga w rącz­ce wie­ży ciśnień, jak w klat­ce
Fara­daya na wschod­niej doniec­czyź­nie, z dru­giej stro­ny kra­ju

śpie­wa­ją po pol­sku, w zębach trzy­mam refren,
w ręku bia­ły war­kocz.


Strelkov

– To ja naci­sną­łem spust – mówi męż­czy­zna
w roz­mo­wie z dzien­ni­ka­rzem „Der Spie­gla”.

Kie­dy

Wła­di­mir Putin decy­do­wał o anek­sji Kry­mu,
on już cze­kał na roz­ka­zy: cha­rak­te­ry­stycz­ne wąsy,
zami­ło­wa­nie do sta­rych mun­du­rów i por­tret
cara Miko­ła­ja na ścia­nie, spra­wi­ły

że zyskał przy­do­mek „rosyj­skie­go Che Gueva­ry”.

– Dla­cze­go nie znisz­czy­li­śmy ukra­iń­skiej armii
już we wrze­śniu? Jak dłu­go będzie­my to odwle­kać?

Kie­dy decy­do­wa­no o anek­sji Kry­mu, on myślał już
o Doniec­ku i Ługań­sku. – Marzę o Rosji
w jej natu­ral­nych gra­ni­cach, co naj­mniej tych
z 1939 roku – doda­je Strel­kov.

Jak wie­lu męż­czyzn w jego wie­ku jest miło­śni­kiem histo­rii.


Jej wiosenne sukienki

A peł­na kiść wino­gron nie opi­sze sto­łu,
(poczy­tam Enzens­ber­ge­ra, póki nie skosz­tu­je).

A nóż w jej bla­dej dło­ni nie opi­sze chle­ba,
(doczy­tam do koń­ca, aż w koń­cu zgłod­nie­je).

A pusta kiść wino­gron nie opi­sze kwiet­nia
– weź Enzens­ber­ge­ra, zaraz tu posprzą­tam.


Stacja wieży ciśnień

Dzi­siaj zna­leź­li­śmy dwa wie­wiór­cze ose­ski. Śpią­ce
w żło­bie po roz­bi­tym w Wigi­lię
Jezu­sie, były nie więk­sze od kciu­ka – praw­do­po­dob­nie sro­ki

się dobra­ły do gniaz­da, to się bar­dzo czę­sto zda­rza – twier­dzi
pogo­to­wie leśne – ma pan dra­bi­nę? Pro­szę spró­bo­wać,

może mat­ka się ich nie wyprze – jest koniec mar­ca. Sąsie­dzi

kar­ków­ką i nabia­łem świę­tu­ją zmar­twych­wsta­nie
roz­bi­tej przez psa figur­ki Jezu­sa. – Cia­ła mają drob­ne, powie­ki

zle­pio­ne – tłu­ma­czę. Z wyso­ko­ści
gniaz­da wie­ży ciśnień nie róż­nią się wca­le: wyglą­da­ją jak ryby

połknię­te przez takt.


Kiedy ścinałem jej włosy

Trans­mi­sję z Cze­la­biń­ska prze­pi­ja­łem colą
Mete­or w suchych ustach muso­wał jak dra­że

Przy­śni­łem sobie fra­zę zgrab­ną jak tyłe­czek
Wiersz wol­ny jak war­ko­cze Julii Tymo­szen­ko

26.10.2013


WYKSZTAŁCENIE

Widzia­łem jak bez­dom­ny na Moście Dęb­nic­kim roz­kła­da ręce
w geście oran­ta, cze­ka­jąc na to,
co ma się ziścić. Spa­ce­ro­wa­łem po bul­wa­rach
i roz­po­zna­łem miej­sce, w któ­rym Wisła wyrzu­ci­ła na brzeg

dwa mar­twe łabę­dzie. Raz do roku
skła­da­łem ofia­rę w posta­ci cho­ro­by,
naj­czę­ściej w listo­pa­dzie, dla świę­te­go
spo­ko­ju. Sły­sza­łem, jak gaw­ron modli się
na Plan­tach, a wio­sen­ne wie­trze­nie kamie­nic
przyj­mo­wa­łem jako dowód zmian. Widzia­łem

marsz nie­rów­no­ści i butel­ki na gło­wach
lewi­cy. Widzia­łem marsz nie­rów­no­ści i rany
w gło­wach pra­wi­cy. Wszy­scy byli­ście pięk­ni

i pija­ni nocą, a ja żar­łem nie­na­wiść

z obu waszych rąk, gdy wbie­ga­łem wnie­bo­wzię­ty
w sam śro­dek zwia­sto­wa­nia podej­rza­nych panie­nek
i w dziew­czy­ny smut­ne jak Ruczaj,

by jadać

ich rybę widel­cem i nożem, a nie­bo pal­ca­mi
bie­ga­jąc na oślep.

Poka­za­łaś mi, jak kochać i zdra­dzać,

więc wie­dzia­łem, jak kochać i zdra­dzać. Wdy­cha­łem
ste­ryl­ne miesz­ka­nia i smród ich śmiet­ni­ków. Nio­sąc
przez rze­kę tru­chło idei, widzia­łem

jak bez­dom­ny na Moście Dęb­nic­kim roz­kła­da ręce
w geście oran­ta, cze­ka­jąc na to,
co ma się ziścić.
I nadal patrzę

jak ta sama inten­syw­na nie­obec­ność dyk­tu­je tęt­no –

O autorze

Dawid Mateusz

Urodzony w 1986 roku. Publikował w licznych pismach zwartych i ulotnych. Podejmował wiele, mniej lub bardziej udanych inicjatyw kulturalnych. Jest autorem debiutanckiej Stacji wieży ciśnień (2016), która ukazała się nakładem Biura Literackiego. Mieszka w Krakowie.

Powiązania