Freedom is our religion
Na młodego batiuszkę przypada hrywna
żetonów na metro. Pokłoń się ikonie
GPSu, niech palec boski prowadzi twoje
udręczone tempem ruchomych schodów
włości tam, gdzie babki wciąż nie zabrałeś, a i tak znalazła drogę,
najdłuższą, bo jedyną. Chusta całuje podłogę
zamiast sięgać po pieniążek, choć niejeden pomyślał,
wyzwał od zachłannych. Miał na ciuchy w Zarze, ale szkoda złota
na carskie wrota, to co za nimi nie mieści mu się
w karcie pamięci. Przemawia przez niego proces,
jakiemu poddała się znana mi kultura przechodzenia w tryb
całodobowego uśpienia – babka jest marszczonym snem,
a raczej ostatnią jego warstwą, jeszcze żywą przechowalnią obrazów
uwieczniających czerwone wyzwolenie. Ma kolor raczej bordo,
zwłaszcza tam, gdzie rozdrapała strupek, kolejny w tym tygodniu
odcisk na pięcie pulsuje wdzięcznością
za plecy i kolana, błogosławiące
w imię ojca syna ducha podszyte historią współczesną
fontanny na Placu Niepodległości.
Głowienie
Każdego ranka wyczesuję kołtuny
niespełnionych obietnic. Łysienie to
pierwsza oznaka demencji, więc napisy na czole
powinny mieć formę treningu
przed sprawdzianem z geometrii
przestrzennej półkuli zaocznej
studiowanej dziennie. Weekend jest od awarii systemu,
a zdarza się średnio pięć razy na dobę,
bez przerwy na nocny ustęp, gdy nie możesz przypomnieć sobie,
gdzie byłaś poprzedniej nocy. To mogła być schadzka z lunatykiem,
powidok pozostał jeszcze na lustrze,
zasłaniając szminkę – jedyny dowód na to, że
kiedyś warkocz sięgał do pasa
Notatka z nocy: Studium rodzaju żeńskiego
Pisząc ten sen upolowałam od dawna
poszukiwaną komarzycę,
nieobjętą protektoratem WWF‑u
czy Międzynarodowej Rady Kobiet.
Krewka piszczka na symbiozę nie przystała,
matkowała lepiej niż niejedna na zwolnieniu
w bólach rodząca pięćset
powodów wgryzania się w żyłę,
gdzie płynie już matka, babka,
trochę dziadka ¬– niech sobie lepi
z piasku chłopca na swój obraz i podobieństwo,
kapłana w świątyni czterech ścian mojego ciała,
varium et mutabile semper rozkruszona z niedopałków
pod stopą rozmiar 45 jeszcze drgnie skrzydełko.
Zaciągnie się malarią, nim pierwsza rzucę w nią kamieniem.
Alfabet delfina
Gdy nie jesteś pierwszym Vincentem, nadrabiasz tym, co do ciebie
niepodobne – karmisz płuca palonym plastikiem,
inicjujesz graffiti na zeszycie w kratkę
podczas godziny wychowawczej, gdy trzeba było
obsmarować ławkę, dać się poznać w odcieniach
tęczowych. Edukacja w zakresie gry na nerwach
lubi być tłumaczona nową kategorią diagnozy
zjawisk szargających struny głosowe: pańskie dziecko
odbiera komunikat wyrażony wyłącznie alfabetem delfina,
co nie mieści się w krzywiznach. Lecz zanim przekonasz się,
czy jego Słoneczniki wpiszą się w kanon, przypomnij sobie
niedoszłą Spartankę, słabowitą matkę
aktorki teatru antycznego.
Mat’ Syraja Zemlja
gdy nam Mokosz wyrwano z korzeniami
za pannę z Nazaretu płakały na polach malowanych
babki matek córki uczyły pierwszych inicjacji
oswajania z gołym niebem wstydliwym za obłokiem
od rabunku drzewa poznania rośnie nas
starczy na zimę stulecia gąb do wykarmienia
do złożenia ptaków ognistych na wilgotnej ziemi