lato jest porą litości rozkładu. zima to mięso
oszronione na balkonie. księżyc maleje
jak chory po chemioterapii. jezus w neonach
cierniowych bije łańcuchem w twardą ziemię.
z jego żył wypływają spaliny – czuję je
bezsennie. na poduszce zbiera się
szkliwo z moich ust. pozwalam
by nocami było mi zimno.
wiem: cukier nie topi lodu. dobranoc. dobranoc
Miejsca cięcia i podłożenia
wiatr pali za nas. poczekaj. żar
pracuje na głębokości choroby.
dym ściera dziąsła
na mąkę z której nie będzie chleba:
powoli jakby z pożaru wypełzali pogorzelcy.
ale wołam mimo tego:
wypluwam i wołam. a ty poczekaj
na mnie w domu pogrzebowym
albo obserwatorium gwiazd
skąd nie widać dalej niż na dno oka. oznacza się
teren – wszystkie miejsca cięcia
i podłożenia. będę pisał imiona na murze
i długości ich cieni.
jeśli kiedyś śniłbym
to o głodzie. nikt nie otrze śliny cieknącej z ust
Sygnały dymne i śpiew syren
ciało z ulic. ulice przygodne
i zawsze wczorajsze. o ten bruk
rozbite gołębie – możesz się posilić
pod wahadłem z mięsa i szumu.
szron wetrzyj w zęby. pomogę
związać mową narzędzia
bo czas pije sam i jeśli mu zabroniono
nigdy się nie dowiedział.
listy wracają przedarte wzdłuż osi pisma.
oś przebywa w szepcie
i dalej nie pójdzie. najdalszy
antybiotyk zapędza dzwony na język.
i horyzont na zdarzeniach
łamie się nad miastem – od strony północy
dni gubią swoją głębokość. głuchną
jak czarna madonna
ponownie wabiona wódką
Po mszy, po nożu
nie kłamię jeśli sklejam. bełkoczę
w grypsie proroków –
czuję konne
zastrzyki na linii zabudowań.
idą od siebie nekrologi – śnięte?
śnione? po mszy na krawędzi
ślina została na gwoździach
bez względu na zawstydzone kości.
ropieje zgrany do bieli księżyc
a nie znam was
od jednego do drugiego. nie znam płci
tych godzin które biegnąc równolegle
nie dotykają. tych ruchomych blizn
po nożu na włosach –
rożne są imiona bogów:
jahwe albo zolpidem.
różnica tkwi w skuteczności
i okresie działania
Sen żula, spiritus
objawił się sklep otwarty. ten kac powszechny nadaje cień i wlewa się do szklanek. osy budują gniazda w wyrwach po spojrzeniach. obok mimiki moi zmarli połykają się nawzajem abym z nimi nie grał. na nowo ułożyć się z rękami tak wędrownymi że zabierają ze sobą każde pokrewieństwo? te miary zdjęte ze stłuczonych termometrów nazywam lasem i oczodołem i kaplicą w nich rozpiętą jak pajęczy tekst
Skąd nie widać
już dobij konie. zapętlony
wieszam skazy na gromach.
mój ojciec spalił
cały sad śliw. tylko umazać się echem.
pod powierzchnią gniazdują
mewy z ikon: śnięty śnięty śnięty on na szwach na zaspach.
skąd nie widać? już dobij konie.
i już – kurtyny
kraty
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
O autorze
Paweł Kusiak
ur. w 1998 r. w Krośnie. Autor wierszy, redaktor pisma „Rzyrador”. Publikował w „Wizjach”, „Helikopterze”, „Wakacie”, „Tlenie Literackim”, „Kontencie”, „Stonerze Polskim”, „Małym Formacie” i „biBLiotece”. W ramach Wernisażu Jednego Wiersza napisał pewien wiersz na pewnej ścianie. Laureat 14. Edycji „Połowu” i finalista 13. edycji. Członek Krakowskiej Szkoły Poezji. Pracuje nad debiutem pod tytułem Grypsy proroków. Studiuje filologię polską o specjalności antropologiczno-kulturowej na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego; przygotowuje licencjat o poezji Roberta Rybickiego i teorii kultury Jeana Baudrillarda. Mieszka w Krakowie.
Czytanie z książki Połów. Poetyckie debiuty 2018 z udziałem Marii Halber, Marcina Pierzchlińskiego, Marcina Podlaskiego, Katarzyny Szaulińskiej, Aleksandra Trojanowskiego i Antoniny Małgorzaty Tosiek w ramach festiwalu Stacja Literatura 24.