utwory / zapowiedzi książek

Morze Karaluchów

Tommaso Landolfi

Fragment książki Morze Karaluchów Tommasa Landolfiego, która ukaże się w przekładzie Haliny Kralowej i Anny Wasilewskiej w Biurze Literackim.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Morze Karaluchów (1)

Mece­nas Śmia­ło­boj­ny wra­cał do domu wio­sen­nym popo­łu­dniem w sta­nie takiej rześ­ko­ści i oży­wie­nia, w jakim wła­sny syn nigdy go nie widy­wał. Miał lat bli­sko sześć­dzie­siąt i syna lek­ko­du­cha, któ­ry – nie­zdol­ny do wyro­bie­nia sobie pozy­cji w świe­cie – przy­spa­rzał mu nie­ustan­nych zmar­twień. Dzień był jed­nak pogod­ny, pełen zamglo­ne­go słoń­ca. Mece­nas szedł wła­śnie swo­bod­nym kro­kiem i namięt­ny­mi spoj­rze­nia­mi, któ­rych bla­sku nie przy­ćmie­wa­ła tym razem obec­ność syna, ści­gał pięk­ne kobie­ty, gdy wtem usły­szał, że ktoś go woła.
Od pro­gu oświe­tlo­ne­go słoń­cem zakła­du fry­zjer­skie­go biegł ku nie­mu syn we wła­snej oso­bie, bez mary­nar­ki i z ręka­wem pod­wi­nię­tym powy­żej łok­cia.
– Tato, tato, popatrz, jakie pięk­ne cię­cie!
Poka­zy­wał przy tym głę­bo­ką ranę zada­ną na przed­ra­mie­niu dłu­gim i pre­cy­zyj­nym cię­ciem brzy­twy. Krew spły­wa­ła obfi­tym stru­mie­niem, lecz mło­dzie­niec uśmie­chał się z satys­fak­cją. Mece­nas onie­miał z prze­ra­że­nia na ten widok, nie zdą­żył jed­nak wypo­wie­dzieć ani sło­wa, gdyż syn pew­nym ruchem dru­giej ręki roz­cią­gnął brze­gi rany i zaczął wyj­mo­wać coś ze środ­ka. Oto uka­zał się dłu­gi kawa­łek sznur­ka, potem wyszła rur­ka maka­ro­nu. Syn podał te przed­mio­ty ojcu, któ­ry wziął je, po czym spoj­rzał w głąb rany.
Rana była szer­sza, niż­by się zda­wa­ło, o sinych ścian­kach, na jej dnie zaś moż­na było dostrzec coś w rodza­ju krwa­we­go szla­mu, z któ­re­go wynu­rza­ły się róż­ne rze­czy. Oto ćwiek, parę kulek śru­tu, ziarn­ka ryżu. Mło­dzie­niec wycią­gnął ze środ­ka rów­nież bąka o zle­pio­nych skrzy­deł­kach i błę­kit­ne­go prze­zro­czy­ste­go robacz­ka, lecz natych­miast ze wstrę­tem odrzu­cił oba dale­ko od sie­bie. Roba­czek z upo­rem usi­ło­wał wpeł­znąć na lakier­ki mece­na­sa, ale mło­dzie­niec strą­cił go z powro­tem w proch.
– A więc to tak? – zapro­te­sto­wał robak chra­pli­wym gło­sem.
– A niech cię dia­bli, co robi­łeś tam w środ­ku? – odparł mło­dzie­niec, nie przy­kła­da­jąc wiel­kiej wagi do incy­den­tu. – A teraz w dro­gę! – I, zwra­ca­jąc się do ojca, dodał: – Nie zgub tego. – Wrę­czył mu przed­mio­ty wydo­by­te z rany i chwy­cił go gwał­tow­nie za rękaw, pocią­ga­jąc za sobą. Ojciec podą­żył za nim, poty­ka­jąc się, z ręka­mi peł­ny­mi szla­mo­wa­tych i zakrwa­wio­nych przed­mio­tów, nie wie­dząc, gdzie wsu­nąć ćwiek, sznu­rek i całą resz­tę.
W por­cie sil­ny wiatr nie sprzy­jał przy­go­to­wa­niom do odbi­cia. – Trzy­maj! – krzyk­nął do mece­na­sa syn, poda­jąc mu koniec dłu­gie­go szo­tu. – Nacią­gnij go moc­no. Mece­nas zdo­łał wresz­cie zgro­ma­dzić w jed­nej ręce powie­rzo­ne mu przed­mio­ty, dru­gą ujął linę i ją naprę­żył. Zaczy­na­ły padać duże kro­ple desz­czu, wez­bra­ne fale roz­bi­ja­ły się o dziób łodzi skie­ro­wa­nej na peł­ne morze i mece­nas był już zupeł­nie prze­mo­czo­ny od bry­zgów wody. Masz­ty, kadłub i kil trzesz­cza­ły i skrzy­pia­ły, gwał­tow­nie napi­nał się szar­pa­ny szot. Spo­glą­da­jąc w górę, mece­nas zoba­czył, że szot utrzy­mu­je ogrom­nych roz­mia­rów żagiel, wydę­ty przez wiatr. Był już u kre­su sił: – Hej, wy tam! – krzy­czał na każ­de­go, kto się zbli­żał, lecz nikt nie zwra­cał na nie­go uwa­gi. Gdy­by przy­naj­mniej mógł posłu­żyć się dru­gą ręką – wte­dy musiał­by jed­nak upu­ścić trzy­ma­ne przed­mio­ty. Wresz­cie pod­szedł do nie­go męż­czy­zna o drew­nia­nej nodze. – To wy je macie, przy­ja­cie­lu? – spy­tał groź­nie. Ubra­nie zdra­dza­ło waż­ną oso­bę, może same­go kapi­ta­na.
– Ja… ja… – jąkał się mece­nas.
– Skończ­my z tym gada­niem, zaczy­na­my. – I zawo­łał: – Ten od sznur­ka!
Do przo­du wysu­nął się zezo­wa­ty mary­narz o nagim tor­sie. Kapi­tan wziął z rąk adwo­ka­ta sznu­rek i wrę­czył go męż­czyź­nie. Ten przy­jął go bez zbyt­niej wdzięcz­no­ści i odda­lił się, mam­ro­cząc coś pod nosem. – Do dia­bła! – mruk­nął wyraź­nie, kie­dy zna­lazł się w pew­nej odle­gło­ści, i ze zło­ścią zaczął bawić się sznur­kiem.
– Ten od ćwie­ka! – Nade­szła kolej na następ­ne­go i jesz­cze na dwóch dal­szych. Ten, któ­ry otrzy­mał ziarn­ka ryżu, scho­wał je na gołej pier­si pod try­ko­to­wą koszul­ką.
– Uwa­żaj, psie! – wark­nął kapi­tan, uno­sząc pejcz i gła­dząc ręko­jeść pisto­le­tu.
Teraz lało już jak z cebra. Mece­na­so­wi, któ­ry mógł wresz­cie dzier­żyć szot obu­rącz, wyda­wa­ło się, że pod­trzy­mu­je całe sza­re nie­bo, jak­by mia­ło za chwi­lę zerwać się z uwię­zi i ule­cieć. Potęż­ny oddech, doby­wa­ją­cy się z kra­te­ru płuc na powie­trze, wcią­gał linę w orbi­tę siły mece­na­sa. Wyda­ło mu się, że mógł­by tak trzy­mać żagiel przez całą podróż, aż do przy­by­cia na wyspę.
– Na co cze­ka­my? – krzy­czał bos­man z przed­nie­go pokła­du.
– Na Lukre­cję – usły­szał w odpo­wie­dzi.
Sta­tek trzesz­czał i roz­wi­jał skrzy­dła, jak­by pra­gnął pod­dać się napo­ro­wi fal, lecz mece­nas sta­wiał opór dmą­ce­mu od morza wia­tro­wi.

A oto wresz­cie i Lukre­cja. Zja­wi­ła się popy­cha­na gwał­tow­nie przez dwóch dość musku­lar­nych męż­czyzn, przy­bra­nych w trój­gra­nia­ste pirac­kie kape­lu­sze. Była pół­na­ga, z jed­ną pier­sią na wierz­chu, z któ­rej za każ­dym szarp­nię­ciem jej towa­rzy­szy try­skał stru­mień mle­ka. – Tędy, tędy – kapi­tan pro­wa­dził pro­sto do mesy.  – Stój­cie! – krzyk­nę­ła har­do Lukre­cja. – Zatrzy­maj­cie się, muszę zała­twić pew­ną potrze­bę! – Puści­li ją na chwi­lę, a wów­czas Lukre­cja zbli­ży­ła się do bur­ty i, ująw­szy sut­ki w dwa pal­ce, sik­nę­ła w morze obfi­ty­mi stru­mie­nia­mi mle­ka, naj­pierw z jed­nej, potem z dru­giej pier­si. – Cał­kiem nie­źle, jak na dzie­wi­cę! – ode­zwał się czyjś cynicz­ny głos.
Nad­cho­dzi­ła noc. Zdję­to trap. Pod­nie­sio­no kotwi­cę. Nie­ocze­ki­wa­nie, na prze­kór wysił­kom mece­na­sa, wiel­ki żagiel zwisł bez­wład­nie i zaczął lek­ko wydy­mać się w dru­gą stro­nę. Sil­ny powiew wia­tru pchnął sta­tek w kie­run­ku peł­ne­go morza. Świa­tła por­tu odda­la­ły się w gęst­nie­ją­cym mro­ku. Poja­wił się jeden z mary­na­rzy i zawie­sił linę na haku. Mece­nas, uwol­nio­ny od cię­ża­ru, mógł lepiej przyj­rzeć się temu, co dzia­ło się doko­ła nie­go i jego towa­rzy­szy podró­ży. W mesie zgro­ma­dzi­li się już wszy­scy, bra­ko­wa­ło jedy­nie syna mece­na­sa.
– Mówię wam, że to jest fre­ga­ta – twier­dził kapi­tan.
– Nie, to szku­ner, to bry­gan­ty­na – upie­ra­li się bos­man i mary­narz od sznur­ka.
– Nie wtrą­caj­cie się do nie swo­ich spraw – pie­nił się kapi­tan, zwra­ca­jąc się do tego od sznur­ka.
– Pamię­taj­cie, że to wasza kolej na peł­nie­nie war­ty. – Mary­narz wyszedł, trza­ska­jąc drzwia­mi. – Kul­ki śru­tu do ste­ru! – komen­de­ro­wał dalej kapi­tan. Wyzna­czo­ny mary­narz tak­że opu­ścił pomiesz­cze­nie. Każ­dy z nich ści­skał kur­czo­wo w lewej ręce przed­miot, któ­ry odróż­niał go od innych.
– No więc jest to fre­ga­ta.
– Do usług, kapi­ta­nie – przy­tak­nął bos­man.
Dopie­ro wów­czas mece­nas spo­strzegł, że w rogu sali leży Lukre­cja, ma zwią­za­ne na ple­cach ręce i skrę­po­wa­ne nogi. Z obu jej obna­żo­nych pier­si nadal try­ska­ło mle­ko, two­rząc na pod­ło­dze kału­żę i rynsz­tok.
– Dro­go was to będzie kosz­to­wa­ło – mówi­ła Lukre­cja. – Mój ojciec, sena­tor Gul­got, z pew­no­ścią zdo­ła mnie uwol­nić. Roz­wiąż­cie mnie, łotry!
– Praw­dzi­wie mlecz­na dzie­wi­ca, ale ose­sek by się nie poży­wił, podob­ne to raczej do any­żów­ki – powie­dział kapi­tan i wszy­scy się zaśmia­li. – Słu­chaj, ślicz­not­ko, zaraz przyj­dzie Gma­twacz i z nim będziesz się ukła­dać. Nam nic do tego.
– Zli­tuj­cie się choć tro­chę, nie widzi­cie, ile mle­ka tra­cę?! – Dziew­czy­na sza­mo­ta­ła się w przy­pły­wie wście­kło­ści.
Z pokła­du dobiegł obec­nych pośpiesz­ny dźwięk rogu; wszy­scy w kaju­cie pod­nie­śli się i przy­wo­ła­li na twa­rze wyraz sza­cun­ku, mam­ro­cząc:
– Oto on, nad­cho­dzi.
Dziew­czy­na zamil­kła na chwi­lę, ogar­nię­ta nie­po­ko­jem. Z zewnątrz wciąż dobie­ga­ły bojo­we dźwię­ki rogów. U szczy­tu schod­ków otwo­rzy­ły się drzwi – mece­nas ujrzał swe­go syna w glo­rii fan­far i z kamien­nym obli­czem wład­cy. Ów przy­sta­nął na chwi­lę, zmie­rzył oczy­ma zebra­nych, a potem dostoj­nym kro­kiem zszedł po scho­dach. Miał na sobie wyso­kie, się­ga­ją­ce nie­mal po pachwi­ny buty z błysz­czą­cej skó­ry, z wiel­ki­mi srebr­ny­mi klam­ra­mi. Ze szcze­li­ny pomię­dzy plu­dra­mi a wyso­ką cho­le­wą wyglą­da­ło nagie cia­ło. Cie­niut­ka jedwab­na tuni­ka z dekol­tem się­ga­ją­cym pęp­ka led­wie okry­wa­ła mu ramio­na; talię ści­skał zło­co­ny pas, a zza pasa wysta­wa­ły dwa pisto­le­ty i szty­let. Z prze­gu­bu pra­wej dło­ni zwi­sał pejcz.
Jak­że się zmie­nił! Mece­nas nie pozna­wał już syna! Jego wzrok przy­ku­wa­ły sil­ne ręce, a przede wszyst­kim małe pod­krę­co­ne wąsi­ki, jak rów­nież, praw­dę mówiąc, zło­te kół­ka w uszach i lek­ko ondu­lo­wa­ne wło­sy.
– Dostoj­ny Gma­twa­czu – ode­zwał się kapi­tan, chy­ląc się w ukło­nie. – Dziew­czy­na…
– Pro­si­łem już, żeby­ście zwra­ca­jąc się do mnie, uży­wa­li wła­ści­we­go tytu­łu – wysy­czał mło­dzie­niec z lodo­wa­tą uprzej­mo­ścią, w któ­rej cza­iła się groź­ba. – Nie sły­szy­cie, jak to źle brzmi?
– Wiel­ki Ware­gu – pod­jął zno­wu kapi­tan – okaż­cie wyro­zu­mia­łość dla mojej igno­ran­cji… Dziew­czy­na…
– Jaka zno­wu dziew­czy­na? – prze­rwał mu Wareg. Prze­mó­wił gło­sem tak przy­tłu­mio­nym, że roz­mów­ca musiał nachy­lić się w jego stro­nę, aby dosły­szeć.
Kapi­tan wska­zał na Lukre­cję, któ­ra niczym dzi­kie zwie­rzę zza krat, z ocza­mi pło­ną­cy­mi nie­na­wi­ścią, wpa­try­wa­ła się w nowo przy­by­łe­go.
– Dobrze, w porząd­ku – uśmiech­nął się sza­tań­sko Wareg. Po czym zwró­cił się do Lukre­cji: – Pozna­jesz mnie, mała?
– Robert! Robert Śmia­ło­boj­ny! Wy! – wykrzyk­nę­ła nagle Lukre­cja. – Mój Boże!… – Z pier­si blu­znę­ło jej mle­ko, wstrzą­sa­jąc gwał­tow­nie cia­łem dziew­czy­ny. Lukre­cja, poka­słu­jąc, upa­dła policz­kiem na pod­ło­gę. Wareg, znie­ru­cho­mia­ły pośrod­ku mesy, ze skrzy­żo­wa­ny­mi ramio­na­mi, spo­koj­nie i bez­li­to­śnie cią­gnął dalej:
– On to we wła­snej oso­bie! Co powie­cie o tym nie­śmia­łym chłop­cu, któ­ry wiel­bił was w mil­cze­niu, wśród nie­ustan­nych drwin waszych i waszych przy­ja­ció­łek? Zna­li­ście, od daw­na zna­li­ście jego dla was uczu­cia i bawi­li­ście się jego cier­pie­niem. Otóż, ostrze­gam, oko­licz­no­ści się zmie­ni­ły i zale­cał­bym tro­chę wię­cej poko­ry.
Dziew­czy­na drża­ła na całym cie­le, nie odpo­wia­da­jąc.
– Mój ojciec – wybuch­nę­ła wresz­cie – mój ojciec, sena­tor Gul­got…
– Ojciec wasz, sena­tor Gul­got – odparł Wareg – znaj­du­je się teraz dokład­nie trzy­sta osiem­na­ście mil stąd (i to pod wiatr). W tej sytu­acji war­to przy­brać bar­dziej filo­zo­ficz­ną posta­wę. Jeże­li oka­że­cie posłu­szeń­stwo, nicze­go wam nie zabrak­nie. Tak musia­ło się stać – dodał jak­by do sie­bie. Potem pochy­lił się, by zba­dać sut­ki dziew­czy­ny, któ­ra pró­bo­wa­ła się opie­rać.
– Uspo­kój­cie się! – powie­dział roz­ka­zu­ją­cym tonem Wareg.
– Przy­staw­cie węże – zwró­cił się do kapi­ta­na. Ten zbli­żył się pospiesz­nie do kre­den­su i wyjął nie­du­ży kosz. – Pręd­ko, otwórz­cie. – Kapi­tan zawa­hał się. – Powie­dzia­łem: otwórz­cie – powtó­rzył Wareg, zni­ża­jąc głos. Kapi­tan uniósł pokry­wę kosza. Pozo­sta­li mary­na­rze, wyraź­nie prze­ra­że­ni, rzu­ci­li się do scho­dów. – Dokąd bie­gnie­cie, zwie­rzę­ta?! – Wareg przy­gwoź­dził ich wście­kłym spoj­rze­niem.
Z dna kosza unio­sły się dwa sen­ne węże, wypeł­zły na pod­ło­gę tuż obok stóp znie­ru­cho­mia­łe­go mece­na­sa, zwró­ci­ły powo­li łby naj­pierw w pra­wo, potem w lewo, jak­by chcia­ły się rozej­rzeć, po czym bez waha­nia skie­ro­wa­ły się w stro­nę Lukre­cji. Każ­dy z nich przy­pił się do jed­ne­go sut­ka i oba zaczę­ły ssać mle­ko.

(prze­ło­ży­ła Anna Wasi­lew­ska)

O autorze

Tommaso Landolfi

Urodzony w 1908 roku w Pico w rodzinie o szlacheckich korzeniach. Prozaik, poeta, tłumacz (z literatury francuskiej, niemieckiej i rosyjskiej). Studiował nauki humanistycznie w Rzymie i we Florencji, gdzie uzyskał dyplom na podstawie pracy o Annie Achmatowej. Debiutował w roku 1930, w kilka lat później ukazał się drukiem pierwszy tom jego opowiadań Dialogo dei massimi sistemi (1937). Współpracował m.in. z gazetami „Il Mondo” czy „Il Corriere della Sera”. Po wielu kryzysach zdrowotnych, powodowanych niespokojnym trybem życia, jaki prowadził, zmarł 8 lipca 1979 roku w szpitalu w Ronciglione.

Powiązania

Debiuty dawniej

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Spo­tka­nie autor­skie z udzia­łem Han­ny Igal­son-Tygiel­skiej, Jerze­go Jar­nie­wi­cza, Anny Wasi­lew­skiej, Szy­mo­na Żuchow­skie­go i Ada­ma Lip­szy­ca w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 21.

Więcej

Morze Karaluchów

utwory / zapowiedzi książek Tommaso Landolfi

Frag­ment książ­ki Morze Kara­lu­chów Tom­ma­sa Lan­dol­fie­go, któ­ra uka­że się w prze­kła­dzie Hali­ny Kra­lo­wej i Anny Wasi­lew­skiej w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej

Nieobecność dzieła

recenzje / ESEJE Tomasz Kunz

Recen­zja Toma­sza Kun­za z książ­ki Morze Kara­lu­chów Tom­ma­sa Lan­dol­fie­go, wyda­nej w prze­kła­dzie Hali­ny Kra­lo­wej i Anny Wasi­lew­skiej w Biu­rze Lite­rac­kim w wer­sji papie­ro­wej 28 listo­pa­da 2016 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 22 maja 2017 roku.

Więcej

Nad Morzem Karaluchów*

recenzje / ESEJE Dagmara Tomczyk

Recen­zja Dag­ma­ry Tom­czyk z książ­ki Morze kara­lu­chów Tom­ma­sa Lan­dol­fie­go, wyda­nej w prze­kła­dzie Hali­ny Kra­lo­wej i Anny Wasi­lew­skiej w Biu­rze Lite­rac­kim w wer­sji papie­ro­wej 28 listo­pa­da 2016 roku, a w wer­sji elek­tro­nicz­nej 22 maja 2017 roku.

Więcej

Gracz

wywiady / o książce Anna Wasilewska Bartosz Sadulski

Roz­mo­wa Bar­to­sza Sadul­skie­go z Anną Wasi­lew­ską, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Morze Kara­lu­chów, wyda­nej w prze­kła­dzie Anny Wasi­lew­skiej i Hali­ny Kra­lo­wej w Biu­rze Lite­rac­kim 28 listo­pa­da 2016 roku.

Więcej

Wirtuoz

recenzje / ESEJE

Szkic Moni­ki Woź­niak, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Morze Kara­lu­chów Tom­ma­sa Lan­dol­fie­go, wyda­nej w prze­kła­dzie Anny Wasi­lew­skiej i Hali­ny Kra­lo­wej w Biu­rze Lite­rac­kim 28 listo­pa­da 2016 roku.

Więcej

Morze Karaluchów

utwory / zapowiedzi książek Tommaso Landolfi

Frag­ment książ­ki Morze Kara­lu­chów Tom­ma­sa Lan­dol­fie­go, któ­ra uka­że się w prze­kła­dzie Hali­ny Kra­lo­wej i Anny Wasi­lew­skiej w Biu­rze Lite­rac­kim.

Więcej