utwory / premiery w sieci

Myja (fragment)

Jakub Wiśniewski

Premierowy fragment książki Jakuba Wiśniewskiego. Prezentacja w ramach projektu „Pierwsza książka prozą 2020”.

A biu­ro nota­riu­sza nie chcia­ło dać się zna­leźć, scho­wa­ne przed win­da­mi jak to pół­pię­tro w Być jak John Mal­ko­vich, gdzie klat­ki, scho­dy i szy­by wykrę­ca­ją się jak bluszcz, a wyj­ścia ewa­ku­acyj­ne tra­cą rację bytu. Spóź­ni­łem się więc bez­czel­nie, brud­ny zapy­lo­nym rusz­to­wa­niem, z roz­wią­za­nym butem i spo­co­ną twa­rzą.

Cze­kam w recep­cji, w głę­bo­kim fote­lu bar­wy kawy i uni­kam wzro­ku sekre­tar­ki. Pró­bu­ję strze­pać pył ze spodni, potem z rąk, potem zno­wu ze spodni, aż ukrad­kiem wycie­ram je o fotel, a sekre­tar­ka uprzej­mie nie patrzy.

Dużo tu kwia­tów, któ­rych nie umiał­bym nazwać, zwi­sa­ją z sufi­tu na zło­tych łań­cu­chach owi­nię­tych w paku­ły, jak w siwe wło­sy, w donicz­kach poodw­ra­ca­nych do góry noga­mi, a kie­li­chy, płat­ki, prę­ci­ki i nie­na­zwa­ne jesz­cze kolo­ry spły­wa­ją ku gło­wom sie­dzą­cym w pocze­kal­ni. W każ­dym rogu stoi pal­ma, na każ­dej pół­ce bon­sai, jak w skle­pie ogrod­ni­czym albo zie­lo­nej oran­że­rii, a wen­ty­la­tor szu­mi jak odle­gła dżun­gla, wystar­czy zamknąć oczy i jest się Tar­za­nem, Mow­glim, King Kon­giem, a nie doro­słą pół­sie­ro­tą na łasce nota­riu­sza, któ­ry zaszył się u sie­bie i być może już nigdy mnie nie wpu­ści, bo spóź­ni­łem się bez­czel­nie, brud­ny zapy­lo­nym rusz­to­wa­niem, z roz­wią­za­nym butem i spo­co­ną twa­rzą.

Obok mnie sie­dzi męż­czy­zna w lakier­kach, nie­bie­skiej mary­nar­ce i koszu­li wyło­wio­nej z naj­taj­niej­szych tren­dów ręcz­ne­go wzor­nic­twa, czy­ta maga­zyn, któ­re­go nazwy nie umiem wymó­wić, bo wbrew woli Mat­ki i dopin­go­wi Ojca wybra­łem fiń­ski zamiast fran­cu­skie­go, ale okład­ka maga­zy­nu mówi sama za sie­bie, bo jest na niej kobie­ta pięk­niej­sza niż słoń­ce, któ­ra rusza się z każ­dym drgnię­ciem czy­tel­ni­czych pal­ców, patrząc mi pro­sto w oczy, ale zawsze z inne­go kąta, w inny spo­sób, jak­by chcia­ła mnie uwieść, poke­ro­wa pogo­dyn­ka, ponęt­na pre­zen­ter­ka, a napi­sy na jej cie­le, na zdję­ciu jej cia­ła, scho­dzą na dru­gi plan, choć wydru­ko­wa­no je zło­tym, wybol­do­wa­nym fon­tem sans-serif, w któ­rej każ­de, nawet naj­brzyd­sze sło­wo wyglą­da jak poemat, wiersz, któ­ry moż­na kupić, któ­ry moż­na klik­nąć, po któ­ry moż­na zadzwo­nić i zamó­wić jak pacz­kę, pod próg każ­de­go domu,  żeby zamglił nudę, zakrył brzy­do­tę, roz­ko­ły­sał beton, żeby

— Pan Jafet, zga­dza się?

Pod­ska­ku­ję w miej­scu i sta­ję na bacz­ność. Nade mną wisi sza­ra twarz nota­riu­sza, osa­dzo­na na wątłym cie­le zawi­nię­tym w gar­ni­tu­ro­we cia­sto, jak mała żaró­wecz­ka na dłu­giej czar­nej tycz­ce. Za Nota­riu­szem cze­ka­ją otwar­te wła­śnie drzwi. Wcho­dzę za nim do środ­ka, na ski­nie­nie pal­ca, mam­ro­cząc prze­pro­si­ny za spóź­nie­nie, za ubra­nie, tłu­ma­cząc się stra­tą.

Nota­riusz zamy­ka za mną drzwi i sia­da za biur­kiem. Tutaj nie ma już kwia­tów, są tyl­ko ścia­ny ksiąg opra­wio­nych w zło­to. Pasu­ją do sza­fek jak ide­al­nie docię­te płyt­ki, jak­by ktoś wydał je tyl­ko i wyłącz­nie na potrze­by tego biu­ra, gabi­ne­tu, biblio­te­ki, kan­ce­la­rii – sam nie wiem, jak nazwać to miej­sce pach­ną­ce den­ty­stą, kościo­łem i kli­ma­ty­za­cją odgrzy­bia­ną co tydzień lub czę­ściej, gdzie wszyst­ko ma swo­je miej­sce, z góry wyzna­czo­ne kom­pa­sem feng shui, a cen­tral­ną pozy­cję zaj­mu­je opra­wio­ne w skó­rę pió­ro pana nota­riu­sza, któ­re wła­ści­ciel bie­rze do ręki z pie­czo­ło­wi­to­ścią kali­gra­fa i zatrzy­mu­je tuż nad arku­szem papie­ru, mówiąc:

— Przy­kro mi z powo­du pań­skiej stra­ty.

W jego gło­sie sły­chać wszyst­kie śmier­ci świa­ta, któ­re bez nie­go były­by śmier­cia­mi próż­ny­mi, śmier­cia­mi-śmie­cia­mi, albo w ogó­le by się nie odby­ły. W jego gło­sie kar­dio­gra­my już nie marzą i mażą linię hory­zon­tu na głę­bo­kim czar­nym tle, ale chrzęst respi­ra­to­ra zmie­nił się w baso­wy pomruk i dyk­cję reto­ra, sygna­li­zu­ją­ce wła­dzę, któ­rej rąbek odsło­nią mi jego pod­pi­sy figu­ru­ją­ce nad moimi pod­pi­sa­mi, ponad pod­pi­sa­mi zmar­łych, któ­rzy się­ga­ją tu z zaświa­tów, nie­sie­ni uprzej­mą lite­rą pra­wa, by mie­szać w losach żywych takich jak ja.

— Będę potrze­bo­wał pań­skie­go dowo­du toż­sa­mo­ści.

Pró­bu­ję wyjąć port­fel, ale zamek przy kie­sze­ni nie chce się roz­su­nąć, więc pró­bu­ję dru­gą ręką, potem obie­ma, aż w koń­cu coś ury­wam, lecz już trzy­mam w ręku dowód, już poda­ję go dalej i czu­ję, jak jest śli­ski od potu mego kciu­ka i pal­ca wska­zu­ją­ce­go nie­na­zwa­ny bur­del moich myśli zakry­wa­ją­cych wstyd przed nota­riu­szem, jego księ­ga­mi i pió­rem, i basem jego gło­su.

Nota­riusz spraw­dza dane oso­bo­we, poru­sza­jąc nie­mo usta­mi i poma­ga­jąc sobie pió­rem.

— Panie Jafe­cie, jak już wspo­mi­na­łem pod­czas roz­mo­wy tele­fo­nicz­nej, spo­ty­ka­my się w związ­ku z odtaj­nie­niem ostat­niej czę­ści testa­men­tu spi­sa­ne­go w mojej obec­no­ści.

Nie mam poję­cia, co ozna­cza w mojej obec­no­ści. Czy sie­dzia­ła tu godzi­na­mi i pro­du­ko­wa­ła doku­ment, z nota­riu­szem pochy­lo­nym nad nią jak lekarz? Czy przy­cho­dzi­ła tu wie­lo­krot­nie? Czy pła­ci­ła mu za godzi­nę? Czy popra­wiał jej prze­cin­ki i posze­rzał mar­gi­ne­sy?

— Jasno okre­ślo­nym życze­niem testa­tor­ki była ści­sła tajem­ni­ca, jaką obję­ta jest ta część testa­men­tu, jej treść i oko­licz­no­ści powsta­nia.

Nota­riusz mówi spój­nym, jed­no­staj­nym tem­pem, jak do metro­no­mu. Zna­cze­nia słów wyśli­zgu­ją mi się z gło­wy i sku­piam się na gło­sie, któ­ry brzmi teraz jak śpiew ali­kwo­to­wy, poprze­ry­wa­ny odde­cha­mi, osa­dzo­ny jak wię­zień na czę­sto­tli­wo­ści zare­zer­wo­wa­nej dla ide­al­ne­go spo­ko­ju wyzu­te­go z łez wszyst­kich świę­tych uno­szą­cych się w poko­ju, pomię­dzy biblio­tecz­ką i poroz­wie­sza­ny­mi na ścia­nach dyplo­ma­mi.

— Inny­mi sło­wy, jest pan naj­praw­do­po­dob­niej jedy­ną oso­bą, któ­ra wie o ist­nie­niu tej czę­ści testa­men­tu, nie licząc, oczy­wi­ście, mnie.

Dopie­ro teraz dostrze­gam, jak tym w poko­ju jest jasno, jak świa­tło, ba, świa­tłość, wle­wa się do środ­ka: fala foto­no­wa, tsu­na­mi wtur­li­wa­ne przez szkla­ną ścia­nę, za któ­rą świe­ci Mia­sto Babel, Mia­sto wież, ust, chod­ni­ków, usia­ne neo­na­mi skle­pów mię­snych poroz­sta­wia­nych na rogach ulic jak wie­że straż­ni­cze, Mia­sto usy­pa­ne jak zamecz­ki z cegieł, mię­śni, szkła, jak kolo­ro­we bomb­ki zawie­szo­ne pod chmu­ra­mi, po któ­rych pną się wszy­scy spra­gnie­ni powie­trza, z fle­sza­mi zamiast oczu i gło­śni­ka­mi miast ust, ze szczyp­ca­mi zamiast pal­ców i skó­rą gład­ką jak masło, Mia­sto-pie­kar­nik, wiecz­nie prze­grza­ne, Mia­sto-cia­sto, rosną­ce jak wiecz­ny dwu­na­sto­la­tek, Mia­sto z prze­rzu­ta­mi, z kolej­ny­mi ite­ra­cja­mi prze­rzu­co­ny­mi nad każ­dym kanio­nem, nad każ­dą prze­pa­ścią, nad każ­dym rowem, jak jeden wiel­ki most-instant w pięć minut, któ­ry roz­rósł się w pod­ło­gę uni­wer­sal­ną, w kolej­ny płaszcz ziem­ski, a każ­dy błysk, każ­dy klak­son i liść cen­ny jak dia­ment wpa­da wła­śnie tutaj, przez szkla­ną ścia­nę, pod czy­ste buty nota­riu­sza, pod brud­ne buty moje, i to wszyst­ko, ten błysk, klak­son i dia­ment, kła­dzie się pod nami jak dywan o bar­dzo gru­bym wło­siu, tak gru­bym i wyso­kim, że się­ga nam do kolan, jak weł­nia­ny las desz­czo­wy, a odku­rzyć go nie spo­sób, więc w nim utknę­li­śmy, kale­cy, w popo­łu­dnio­wym bru­dzie, z uli­ca­mi werż­nię­ty­mi w pal­ce stóp, z kra­węż­ni­ka­mi tną­cy­mi skó­rę jak kar­to­ny, bez­tro­sko nie­ru­cho­mi, jak Gil­ga­mesz i Enki­du, jak Goji­ra i Angu­irus

— Panie Jafe­cie?

Odwra­cam wzrok od ścia­ny i patrzę na nota­riu­sza. Wska­zu­je doku­ment, któ­ry przed chwi­lą mi pod­su­nął.

— Pro­szę prze­czy­tać i pod­pi­sać.

Wyko­nu­ję to dru­gie pole­ce­nie i odsu­wam od sie­bie kart­kę.

— Pro­szę, pań­ski dowód.

Patrzę na jego wymie­rzo­ne ruchy, pocię­te na sek­cje, roz­dzia­ły i zda­nia, jak­by był lal­ką na sznur­kach, ste­ru­ją­cą swym wła­snym lal­ka­rzem (jak Eddie na okład­ce The Num­ber of the Beast), jak­by każ­dy ruch miał swój wła­sny, odręb­ny cel, a każ­dy gest swój powód. Nie wie­dzia­łem, że moż­na poru­szać się aż tak świa­do­mie, z pre­me­dy­ta­cją sie­pa­cza, zamiast pałę­tać się po świe­cie jak gumo­wy ludek, przy­wią­za­ny do wła­sne­go cia­ła nit­ką chceń.

— Czy wszyst­ko w porząd­ku?

Chciał­bym podejść bli­żej szkla­nej ścia­ny, popa­trzeć na Babel, jak świe­ci i pęcz­nie­je, przy­tknąć nos do szy­by, jak chło­piec przed skle­pem z zabaw­ka­mi.

— Tak, wszyst­ko w porząd­ku.

— Przejdź­my zatem do sed­na spra­wy. Widzę, że nie zer­k­nął pan na pokwi­to­wa­nie, przed­sta­wię więc pokrót­ce całą sytu­ację. Otóż inten­cją testa­tor­ki było, żeby w przy­pad­ku jej śmier­ci cały mają­tek został prze­ka­za­ny w spo­sób okre­ślo­ny kodek­sem cywil­nym. Prze­cho­dzi on zatem na pań­skie­go ojca, o czym, jak pan wie, wszy­scy zain­te­re­so­wa­ni zosta­li już powia­do­mie­ni na miej­scu pochów­ku.

Zasta­na­wiam się, czy wiel­kim nie­tak­tem było­by wsta­nie i podej­ście do okna, do tej ścia­ny ze szkła. Tak bar­dzo tego pra­gnę. Nie mogę się powstrzy­mać. Czy doj­rzę asfalt w dole? Czy zakrę­ci mi się w gło­wie?

— Testa­ment ma jed­nak dru­gą, ukry­tą część, zgod­nie z któ­rą w tajem­ni­cy otrzy­mu­je pan pacz­kę.

— Jaką pacz­kę?

— Pro­szę za mną.

Odwra­ca się w fote­lu i dopie­ro teraz dostrze­gam drew­nia­ne drzwi, zacza­jo­ne dotąd za jego ple­ca­mi. Drew­nia­ne drzwi ze zło­tą klam­ką, zie­lo­no-brą­zo­wa­we, w bez­sęcz­nej oścież­ni­cy, pozba­wio­ne czuj­ni­ków, czyt­ni­ków, pisków, nie­pa­su­ją­ce tu jak ja.

Nota­riusz wsta­je z fote­la, wycią­ga z buto­nier­ki mały klucz i otwie­ra drzwi na oścież.

— Pro­szę za mną.

Powta­rza to iden­tycz­nym tonem, któ­ry nie chce brzmieć jak bez­cza­sow­ni­ko­wy roz­kaz, choć wła­ści­wie nim jest, więc wsta­ję bez zasta­no­wie­nia i obcho­dzę biur­ko naoko­ło, kątem oka dostrze­ga­jąc ster­ty papie­rów i lap­to­pów prze­mie­sza­nych w jed­nej z odsu­nię­tych szu­flad, i nie­wy­raź­ne zdję­cie jakiejś mło­dej kobie­ty, całej w bie­li i słoń­cu, i zło­tą zakręt­kę butel­ki, opar­tej o zdję­cie, i przez krót­ką chwi­lę widzę, że w biu­rze Nota­riu­sza i w samym Nota­riu­szu miesz­ka czło­wiek, być może taki jak ja, że oto on, też lal­ka, ale z krwi i kości, jak ja, że w pra­wym oku ma wyta­tu­owa­ne ecce, jak ja, a w lewym wygra­we­ro­wa­ne homo, jak ja, tyl­ko odro­bi­nę głę­biej, i przez krót­ką chwi­lę widzę to wszyst­ko, ale potem odry­wam wzrok od zdję­cia, od kobie­ty i butel­ki, i prze­cho­dzę przez drzwi, wpa­trzo­ny w jego zim­ne ple­cy.

Idzie­my kory­ta­rzem, swo­im kształ­tem przy­po­mi­na­ją­cym przej­ście pod rusz­to­wa­niem, któ­re prze­mie­rza­łem przed paro­ma godzi­na­mi, ale czyst­szym, cich­szym, ciem­niej­szym i cie­plej­szym, wycy­ze­lo­wa­nym na czar­no, odce­dzo­nym z całe­go kocio­kwi­ku Mia­sta, aż nie zosta­je nic tyl­ko tunel, rura na ludzi, szew wewnątrz budyn­ku, poprze­ty­ka­ny dio­da­mi zim­niej­szy­mi niż testa­tor­ka, jak nazwał ją nota­riusz, któ­re cią­gną nas dalej, jak dwa kora­li­ki nawle­ka­ne na nit­kę, jak nani­ty w żyle gma­chu, a po naszych obu stro­nach zaczy­na­ją poja­wiać się drzwicz­ki, jak srebr­ne skrzyn­ki pocz­to­we ozna­czo­ne nazwi­ska­mi, Bacon, Eckhart, Hen­drix, naj­pierw poje­dyn­czo, po dwie na stro­nę, potem coraz wię­cej, z cza­sem zaczy­na­ją ukła­dać się we wzo­ry, aż zaj­mu­ją całe ścia­ny, od pod­ło­gi po dio­dy, Chau­cer, Grass, Lee, a każ­da z nich ma dziur­kę na minia­tu­ro­wy klucz, Wells, Ibsen,Ham­sun, a przy każ­dej dziur­ce jest numer i małe czer­wo­ne świa­teł­ko, malut­kie dziec­ko HALa 9000, aż wszyst­kie świa­teł­ka razem wyglą­da­ją jak czer­wo­ne gwiaz­dy (jak w jakiejś rewo­lu­cyj­nej alei czer­wo­nych kar­łów), Wal­ta­ri, Gogol, Moon­dog, a każ­de drzwicz­ki to mały pro­sto­kąt, za któ­rym mie­ści się co naj­wy­żej nie­wiel­ka kaset­ka, bez­cen­na infor­ma­cja, albo lekar­stwo na śmierć, a ja nie mogę zaj­rzeć do żad­nej z nich, bo idzie­my do ostat­niej, do naj­now­szej, do pią­tej od dołu i tysięcz­nej od lewej, na któ­rej napi­sa­ne jest po pro­stu: Naamah, żona Noego.

Nota­riusz wyj­mu­je z buto­nier­ki kolej­ny klucz, auto­ma­tycz­nym ruchem, jak­by trzy­mał go tam od zawsze i jak­by trzy­mał je tam wszyst­kie, do każ­dej ze skry­tek. A może do każ­dej skryt­ki pasu­je ten sam klucz? Może śmierć jest tyl­ko jed­na, powta­rza­na do znu­dze­nia jak rekla­ma na ante­nie? Ta sama dobra wia­do­mość, odbi­ja­na od miliar­dów par uszu, w kół­ko, w ryt­mie polki, jeden i osiem dzie­sią­tych oso­by na sekun­dę?

Klucz lądu­je w zam­ku i czer­wo­ne świa­teł­ko przy skryt­ce gaśnie. Drzwicz­ki otwie­ra­ją się bez­gło­śnie i odsła­nia­ją nie­wiel­ką pacz­kę, zawi­niąt­ko z kar­to­nu, scho­wa­ne w głę­bi wnę­ki jak nie­uf­ne zwie­rzę. Patrzę na nią przez chwi­lę, jak­by mia­ła wyjść na zewnątrz o wła­snych siłach.

Potem spo­glą­dam na nota­riu­sza, a on zamy­ka oczy i kiwa gło­wą w stro­nę otwar­tej skryt­ki.

Wycią­gam przed sie­bie rękę, ale zaraz ją cofam.

Wycią­gam ją po raz dru­gi, ale opa­da zmę­czo­na na dół.

Nota­riusz wyglą­da na cier­pli­wą oso­bę.

Pró­bu­ję jesz­cze raz. Zacze­piam się paznok­cia­mi o meta­lo­wy brzeg skryt­ki, czu­jąc far­bę pod paznok­cia­mi, a potem robię nie­wiel­ki krok do przo­du, jak­bym usta­wiał się do tań­ca albo prze­pusz­czał kogoś w tram­wa­ju. Patrzę jesz­cze raz na nota­riu­sza, któ­ry tym razem pro­fe­sjo­nal­nie odwra­ca wzrok, i wol­ną ręką się­gam do wnę­trza skryt­ki.

Pacz­ka lepi mi się do pal­ców. Jest jak prze­sył­ka pocz­to­wa. Lek­ka jak piór­ko. Czu­ję na skó­rze taśmę kle­ją­cą, kar­ton, papier. Wycią­gam ją na zewnątrz i cofam się o krok.

Wra­ca­jąc kory­ta­rzem, oglą­dam się za sie­bie i kątem oka widzę, jak napis żona Noego zni­ka z meta­lo­wych drzwi­czek. Skryt­ka jest już wol­na.

— Czy mogę powie­dzieć o tym moim bra­ciom i ojcu?

— Wybór nale­ży do pana.

O autorze

Jakub Wiśniewski

Muzyk, tekściarz, z zawodu technical writer. Wokalista związanego z wytwórnią Karrot Kommando projektu Kirszenbaum, z którym wydał dotąd dwie płyty: Stypa komedianta (2019) i Się (2021). Myja to jego debiut książkowy.

Powiązania

Dziedziny sztuki mnożą się jak jamraje

debaty / ankiety i podsumowania Jakub Wiśniewski

Odpo­wie­dzi Jaku­ba Wiśniew­skie­go na pyta­nia Tade­usza Sław­ka w „Kwe­stio­na­riu­szu 2022”.

Więcej

Po co pisać

recenzje / KOMENTARZE Jakub Wiśniewski

Autor­ski komen­tarz Jaku­ba Wiśniew­skie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Myja, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 24 stycz­nia 2022 roku.

Więcej

Kirszenbaum rozmawia z Kirszenbaum, czyli fragment dialogu o Myi

wywiady / o książce Jakub Wiśniewski Kacper Szpyrka

Roz­mo­wa Kac­pra Szpyr­ki z Jaku­bem Wiśniew­skim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Myja, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 24 stycz­nia 2022 roku.

Więcej

Myja

utwory / zapowiedzi książek Jakub Wiśniewski

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Myja Jaku­ba Wiśniew­skie­go, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 24 stycz­nia 2022 roku.

Więcej