Rozmowy na koniec: odcinek 2 Nowe głosy z Polski: proza
nagrania / transPort Literacki Różni autorzyDrugi odcinek z cyklu „Rozmowy na koniec” w ramach festiwalu TransPort Literacki 27.
WięcejPremierowa proza O Hance Marty Lipowicz. Prezentacja w ramach projektu „Połów. Prozatorskie debiuty 2021”.
Kiedy go zabierali, wgapiał się w nią przez szybę radiowozu. Wgapiali się też sąsiedzi. Były krzyki, było kurwienie, była ślina i błagalne jęki. Cała orkiestra wyrzutów, symfonia oszczerstw, litania szmat, suk i dziwek. Nie było gróźb, bo na to akurat był już za sprytny. Hanka toczyła powoli wzrokiem po sytuacji, na twarzach nie było co się skupiać. Czuła mimo wszystko dziwny spokój, bo wreszcie coś się zmieniło.
Wzięła głęboki oddech, chyba pierwszy tak głęboki od kilku miesięcy, i ten wreszcie był pusty. Zamknęła oczy i trzymała go chwilę w sobie. Pustka i lekkość były nowe. Wszystko dookoła zaczęło znikać. Zniknął radiowóz na horyzoncie, zniknęli sąsiedzi, domy i płoty, zniknęły drzwi i okna, stół, fotele i łóżko. Oni zniknęli.
Ale wtedy Hanka usłyszała trzask. Wypuściła powietrze. Drugi trzask. Ktoś cmoknął pod nosem. Płot u Paszoła zachrzęścił, kiedy oparli się o niego z żoną, nasłuchując. Dzieciaki Krzeszowskich stały na środku ulicy z rozdziawionymi gębami. Bożeńska sterczała w oknie, bez pardonu paląc resztkę peta. Wszyscy wrócili, jeszcze bardziej natarczywie. Czekali. Na cokolwiek.
Trzeci trzask napiął atmosferę nie do wytrzymania. Hanka obróciła się na pięcie i szybkim krokiem, w starym, znajomym napięciu całego ciała, wracała do domu. Tam gdzie jej, tfu, miejsce. Słyszała, jak wnętrzności wsi wydają pomruk satysfakcji. Przetoczył się ulicami i zagonił ją pod same drzwi. Niech włazi, szmata.
Do korytarza doturlała się filiżanka. Uszko zostało dwa kroki dalej.
– Gówno, kurwa… – usłyszała Hanka, wymamrotane z pokoju obok, a zaraz po tym przytłumione beknięcie. Podniosła filiżankę i uszko, otarła je odruchowo rękawem i położyła delikatnie na szafce. Się sklei.
– Niewdzięczna pizda – sapnęła Stara zza rogu i mlasnęła głośno. Zakotłowała się w pościeli, jakby chciała wstać, ale po chwili się uspokoiła. Hanka odetchnęła i postanowiła, że może to jest dobry moment na ciche przejście do kuchni. Kiedy jednak tylko przekroczyła próg, dogoniło ją zadziwiająco donośne:
– Świnio ty niewdzięczna, ty szmato ty, podła, skundlona, żeby tak dobrego człowieka…
Ale tu Hanka zamknęła drzwi i głos się rozmył. Włączyła radio i zniknął zupełnie, choć muzyka leciała cichutko. Hanka dawno już nauczyła się wycinać to, co zbędne. Znowu coś trzasnęło, przebijając się przez hit lat siedemdziesiątych, ale postanowiła to zignorować. Kiedy czajnik pstryknął, zalała tanią melisę z marketu. Opadła na krzesło w kąciku i wreszcie spróbowała zastanowić się, co teraz. Niewiele jednak przychodziło jej do głowy. A jako że dochodziła trzynasta, należało przygotować obiad. Zatopiła się w ścieraniu ogórka na mizerię.
Paszoł zawsze mówił, że Hanka to kurwa. Chyba że Mietek akurat słyszał, to wtedy nie, Paszoł przecież nie był głupi. Ale była od początku podejrzana. Tak to jest, jak się zwoziło szmulę, co liznęła miasta. Wtedy się takiej za dużo wydaje i robi widowisko. A Mietek był swój chłop, znaczy się dobry. Do ślubu nikt jej nie zmuszał, ale umowa jest umowa. A jak się okazało, że z niej jałówa, niezbyt żyzna, że po prostu pusta jest w środku, to zamiast spuścić oczy i prosić na klęczkach o cud, ona jego z własnego domu wyrzuciła. A taka kurewka to wiadomo, bezczelna i świńska – z takimi trzeba porządek robić. Ale Mietek był dobry człowiek, wręcz za dobry, i Paszoł pomyślał, że utemperuje babę dla kolegi. I jak wróci, to będzie miał przynajmniej porządek. Bo z takimi to nie można za łagodnie.
Hanka poznała Paszoła dużo lepiej, niżby chciała. Często musiała wietrzyć zimą smród, jaki po sobie zostawiał, a latem słuchać jego zbereźnych piosenek pod oknem. Najczęściej gdzieś szli całą bandą, ale zdarzało się, że siadali z Mietkiem na schodkach i popijali do samego rana, drąc ryja czasem niemiłosiernie. Z jakiegoś powodu jednak to nie on, ale właśnie Hanka siała w okolicy zgorszenie i była obgadywana; częściej zresztą po kątach niż prosto w twarz. A Paszoł jaki jest, każdy widzi – swój. To nie było co języka strzępić.
Hanka z całego serca go nie cierpiała i szczerze współczuła jego żonie. Niestety nie było to obopólne, bo Maria Lorek nie wiedziała, co ma o Hance myśleć ani co wobec niej czuć. Tkwiła w jakimś takim impasie i nie miała pojęcia, którą nogą z niego wyjść. Z jednej strony rękę by sobie mogły podać nad zachlanymi mężami niejednego poranka, z drugiej jednak mąż jest mąż i tyle, każdy ma swoje małżeństwo i należy się nie wychylać, za to męża szanować. I kiedy darła się na swojego „A paszoł won!”, wcale nie z bezsilności, tylko w ramach swoistego układu, to była ich prywatna sprawa i rozgrywała się w ich prywatnym progu, toteż nikt nie komentował. Ale żeby wezwać policję, to trzeba nie mieć szacunku przede wszystkim do siebie. Dlatego też Maria uczucia do Hanki miała mieszane, a w wyniku ostatecznie dawało to coś koło „obojętne”. Objawiało się to głównie odwracaniem wzroku na ulicy i zmilczaniem każdego „dzień dobry”. Ktoś by powiedział, że różnice między nimi niewielkie, ale według Marii zdecydowanie fundamentalne, zatem bratanie się nie wchodziło w grę. Czuła przed nim po prostu opór w ciele, a wzrok sam ślizgał się po twarzy Hanki, jakby nie miał się o co zaczepić. I choć był moment, że ta próbowała jakoś się z Paszołową dogadać i coś razem poradzić, to teraz nie miała siły kopać się z koniem. Nie to nie, łasić się nie chciała.
Chono tutaj, chodź, no weź, taś, taś, cipeczko, chono, chodź – tak Paszoł chciał jej mówić i miał to ciągle na końcu języka, kiedy wstawał rano i kładł się wieczorem, kiedy wychodził przez zieloną bramkę i żwir mu chrzęścił pod nogami, kiedy zapalniczką otwierał kapsle i kiedy ssał kciuk pocięty od puszki. Przetykał zlew i o niej myślał, grzebał przy niejeżdżącej od lat motorynce i też o niej myślał, nawet wtedy, gdy w kościele po raz tysięczny liczył cherubinki o lekko pijanych oczkach. Czekał na swój moment.
Powiedziała jej kiedyś Beata, że a weź wyjedź, co ty tu będziesz siedzieć? A Hanka popatrzyła na nią tylko smutno i nawet się Beata trochę zawstydziła tego pytania. No bo tam, gdziekolwiek, to co ona będzie siedzieć? Na co i po co? Tu Hanka miała przynajmniej wysiedziane miejsca, oswojone metry sześcienne i wycinki dni, w których wiedziała, co ze sobą począć. Było jak było, jest jak jest, to też są przecież poważne argumenty. A jak nie poważne, to jednak chociaż z jakąś wagą. Można ich nie lubić, ale nic się nie da na nie poradzić. Zasiedzenie jest częścią natury człowieka i nie tak łatwo się poderwać i powiedzieć, że to już, teraz, do niezobaczenia.
Dostała ostatecznie Hanka z tego wszystkiego miecz obosieczny, ostateczny argument dla obu stron, na za i na przeciw. Nic to nie pomogło, tylko pogorszyło sprawę.
Chciało jej się rzygać, po prostu. Jak tylko wyczuwała zapach Starej o poranku, to opadała ją pewna forma rozpaczy. Kompletna niemoc. Albo, jak to nazywała Stara, lenistwo. Lenistwo, bo zniknął syn, co to jej pilnował przynajmniej, a jak jej chłopa zabrakło, to wyszło szydło z worka. I pewnie z tego lenistwa ten grzech popełniła, że na dobrego chłopaka nakłamała. Bo Stara słuch miała dobry, tylko wybiórczy, takie prawo wieku, że jak stuka blaszka wyciągu z pieca, to się wie od razu, ale jak tłucze syn, to co też pan mówi, ja to nigdy nic nie słyszałam, a mieszkam tu z nimi cały czas, ja nawet nie wstaję już przecież, to jestem ciągle. A widzi pan, domek mały, to się nie ma gdzie schować, więc niemożliwe jest, żeby nie widzieć i nie słyszeć, jak się coś dzieje. No wniosek prosty jest, proszę pana, po prostu ewidentny. Przecież widać od razu, kalumnie i tyle.
I tak jak miała Stara też ciche dni, obrażone jakieś, tak zapach jej rozlewał się po całym domku, po tym małym domku, i Hanka miała wrażenie, że już się nie mieści, że wsiąkł w fundamenty i przecieka do gruntu, i ona musiała tak lubić znaczyć teren. Może coś chciała po sobie zostawić, bo nie pozwalała wietrzyć, bo jak jej się okno uchyliło, to od razu, że a co kogo obchodzi co u niej w domu słychać, co ona ogląda i jak kaszle, a kiedy mówi, że pieluchę?
Wszystko nasiąkło: małżeńskie pościele, herbata zamknięta w puszkach, nawet woda jakby dawała Starą. Hanka bała się, że i w niej Stara się zalęgnie na zawsze, że przejdzie jej skóra, każda rzęsa, nabłonek w nosie, że już nigdy się jej nie pozbędzie, zamieni się w końcu w Starą, bo już niewiele komórek w jej ciele pozostało, które nie narodziły się w tym domu. A przecież co tu narodzone, to wyjść nie może.
Pomimo tego wszystkiego Hanka wstawała i zmieniała te pieluchy, wyciągała kromki krojonego chleba i parzyła herbatę, i miała wrażenie, że ten napar tworzy zamknięty obieg, że wlewa Starą w Starą, i to jest odwieczny cykl, którego już nie przerwie. I sama wiedziała, że w siebie też to wlewa, że ta jej melisa, że biszkopt i wiśnie, to wszystko działa na jej niekorzyść. Ale jak podnosiła pościel, żeby się do ciała Starej dostać, to przestawała się martwić, bo to było tak dojmujące, że wszystko inne blakło. Mogła tylko kontrolować postępowanie zajmowania przez Starą wód gruntowych, a im częściej ją wietrzyła, tym mniej z niej ulatywało, mniej osiadało, przeciekało. Było jak było, jest jak jest, nie ma korzyści i niekorzyści, jest tylko kolejny dzień, w którym trzeba być człowiekiem.
Urodzona w 1992 roku w Poznaniu. Ukończyła sztukę pisania na Uniwersytecie Śląskim oraz kurs scenariuszowy w Szkole Wajdy. Laureatka konkursu na koncepcję serialu w ramach festiwalu Script Fiesta. Aktualnie pracuje w branży filmowej oraz zajmuje się narracją w grach wideo.
Drugi odcinek z cyklu „Rozmowy na koniec” w ramach festiwalu TransPort Literacki 27.
WięcejCzytanie z książki Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty 2021 z udziałem Iwony Bassy, Aleksandry Byrskiej, Barbary Frączyk, Bartosza Horyzy, Zofii Kiljańskiej, Szymona Kowalskiego, Mirka Kulisza, Patryka Kulpy, Patricka Leftwicha, Oli Lewandowskiej, Marty Lipowicz i Alicji Sawickiej w ramach festiwalu TransPort Literacki 27. Muzyka Hubert Zelmer.
WięcejOdpowiedzi Marty Lipowicz na pytania Tadeusza Sławka w „Kwestionariuszu 2022”.
WięcejFragmenty zapowiadające książkę Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty 2021, która ukaże się w Biurze Literackim 3 października 2022 roku.
WięcejRozmowa Patryka Kulpy z Martą Lipowicz, laureatką projektu „Połów. Prozatorskie debiuty 2021”.
WięcejAutorski komentarz Marty Lipowicz, laureatki pierwszej edycji Połowu prozatorskiego.
WięcejRozmowa Marty Lipowicz z Iwoną Bassą, laureatką pierwszej edycji Połowu prozatorskiego.
WięcejImpresja Jakuba Kornhausera na temat prozy Marty Lipowicz, laureatki pierwszej edycji Połowu prozatorskiego.
Więcej