utwory / premiera w sieci z Połowu

O Hance

Marta Lipowicz

Premierowa proza O Hance Marty Lipowicz. Prezentacja w ramach projektu „Połów. Prozatorskie debiuty 2021”.

Kie­dy go zabie­ra­li, wga­piał się w nią przez szy­bę radio­wo­zu. Wga­pia­li się też sąsie­dzi. Były krzy­ki, było kur­wie­nie, była śli­na i bła­gal­ne jęki. Cała orkie­stra wyrzu­tów, sym­fo­nia oszczerstw, lita­nia szmat, suk i dzi­wek. Nie było gróźb, bo na to aku­rat był już za spryt­ny. Han­ka toczy­ła powo­li wzro­kiem po sytu­acji, na twa­rzach nie było co się sku­piać. Czu­ła mimo wszyst­ko dziw­ny spo­kój, bo wresz­cie coś się zmie­ni­ło.

Wzię­ła głę­bo­ki oddech, chy­ba pierw­szy tak głę­bo­ki od kil­ku mie­się­cy, i ten wresz­cie był pusty. Zamknę­ła oczy i trzy­ma­ła go chwi­lę w sobie. Pust­ka i lek­kość były nowe. Wszyst­ko dooko­ła zaczę­ło zni­kać. Znik­nął radio­wóz na hory­zon­cie, znik­nę­li sąsie­dzi, domy i pło­ty, znik­nę­ły drzwi i okna, stół, fote­le i łóż­ko. Oni znik­nę­li.

Ale wte­dy Han­ka usły­sza­ła trzask. Wypu­ści­ła powie­trze. Dru­gi trzask. Ktoś cmok­nął pod nosem. Płot u Paszo­ła zachrzę­ścił, kie­dy opar­li się o nie­go z żoną, nasłu­chu­jąc. Dzie­cia­ki Krze­szow­skich sta­ły na środ­ku uli­cy z roz­dzia­wio­ny­mi gęba­mi. Bożeń­ska ster­cza­ła w oknie, bez par­do­nu paląc reszt­kę peta. Wszy­scy wró­ci­li, jesz­cze bar­dziej natar­czy­wie. Cze­ka­li. Na cokol­wiek.

Trze­ci trzask napiął atmos­fe­rę nie do wytrzy­ma­nia. Han­ka obró­ci­ła się na pię­cie i szyb­kim kro­kiem, w sta­rym, zna­jo­mym napię­ciu całe­go cia­ła, wra­ca­ła do domu. Tam gdzie jej, tfu, miej­sce. Sły­sza­ła, jak wnętrz­no­ści wsi wyda­ją pomruk satys­fak­cji. Prze­to­czył się uli­ca­mi i zago­nił ją pod same drzwi. Niech wła­zi, szma­ta.

Do kory­ta­rza dotur­la­ła się fili­żan­ka. Uszko zosta­ło dwa kro­ki dalej.

– Gów­no, kur­wa… – usły­sza­ła Han­ka, wymam­ro­ta­ne z poko­ju obok, a zaraz po tym przy­tłu­mio­ne bek­nię­cie. Pod­nio­sła fili­żan­kę i uszko, otar­ła je odru­cho­wo ręka­wem i poło­ży­ła deli­kat­nie na szaf­ce. Się sklei.

– Nie­wdzięcz­na piz­da – sap­nę­ła Sta­ra zza rogu i mla­snę­ła gło­śno. Zako­tło­wa­ła się w poście­li, jak­by chcia­ła wstać, ale po chwi­li się uspo­ko­iła. Han­ka ode­tchnę­ła i posta­no­wi­ła, że może to jest dobry moment na ciche przej­ście do kuch­ni. Kie­dy jed­nak tyl­ko prze­kro­czy­ła próg, dogo­ni­ło ją zadzi­wia­ją­co dono­śne:

– Świ­nio ty nie­wdzięcz­na, ty szma­to ty, pod­ła, skun­dlo­na, żeby tak dobre­go czło­wie­ka…

Ale tu Han­ka zamknę­ła drzwi i głos się roz­mył. Włą­czy­ła radio i znik­nął zupeł­nie, choć muzy­ka lecia­ła cichut­ko. Han­ka daw­no już nauczy­ła się wyci­nać to, co zbęd­ne. Zno­wu coś trza­snę­ło, prze­bi­ja­jąc się przez hit lat sie­dem­dzie­sią­tych, ale posta­no­wi­ła to zigno­ro­wać. Kie­dy czaj­nik pstryk­nął, zala­ła tanią meli­sę z mar­ke­tu. Opa­dła na krze­sło w kąci­ku i wresz­cie spró­bo­wa­ła zasta­no­wić się, co teraz. Nie­wie­le jed­nak przy­cho­dzi­ło jej do gło­wy. A jako że docho­dzi­ła trzy­na­sta, nale­ża­ło przy­go­to­wać obiad. Zato­pi­ła się w ście­ra­niu ogór­ka na mize­rię.

Paszoł zawsze mówił, że Han­ka to kur­wa. Chy­ba że Mie­tek aku­rat sły­szał, to wte­dy nie, Paszoł prze­cież nie był głu­pi. Ale była od począt­ku podej­rza­na. Tak to jest, jak się zwo­zi­ło szmu­lę, co liznę­ła mia­sta. Wte­dy się takiej za dużo wyda­je i robi wido­wi­sko. A Mie­tek był swój chłop, zna­czy się dobry. Do ślu­bu nikt jej nie zmu­szał, ale umo­wa jest umo­wa. A jak się oka­za­ło, że z niej jałó­wa, nie­zbyt żyzna, że po pro­stu pusta jest w środ­ku, to zamiast spu­ścić oczy i pro­sić na klęcz­kach o cud, ona jego z wła­sne­go domu wyrzu­ci­ła. A taka kurew­ka to wia­do­mo, bez­czel­na i świń­ska – z taki­mi trze­ba porzą­dek robić. Ale Mie­tek był dobry czło­wiek, wręcz za dobry, i Paszoł pomy­ślał, że utem­pe­ru­je babę dla kole­gi. I jak wró­ci, to będzie miał przy­naj­mniej porzą­dek. Bo z taki­mi to nie moż­na za łagod­nie.

Han­ka pozna­ła Paszo­ła dużo lepiej, niż­by chcia­ła. Czę­sto musia­ła wie­trzyć zimą smród, jaki po sobie zosta­wiał, a latem słu­chać jego zbe­reź­nych pio­se­nek pod oknem. Naj­czę­ściej gdzieś szli całą ban­dą, ale zda­rza­ło się, że sia­da­li z Miet­kiem na schod­kach i popi­ja­li do same­go rana, drąc ryja cza­sem nie­mi­ło­sier­nie. Z jakie­goś powo­du jed­nak to nie on, ale wła­śnie Han­ka sia­ła w oko­li­cy zgor­sze­nie i była obga­dy­wa­na; czę­ściej zresz­tą po kątach niż pro­sto w twarz. A Paszoł jaki jest, każ­dy widzi – swój. To nie było co języ­ka strzę­pić.

Han­ka z całe­go ser­ca go nie cier­pia­ła i szcze­rze współ­czu­ła jego żonie. Nie­ste­ty nie było to obo­pól­ne, bo Maria Lorek nie wie­dzia­ła, co ma o Han­ce myśleć ani co wobec niej czuć. Tkwi­ła w jakimś takim impa­sie i nie mia­ła poję­cia, któ­rą nogą z nie­go wyjść. Z jed­nej stro­ny rękę by sobie mogły podać nad zachla­ny­mi męża­mi nie­jed­ne­go poran­ka, z dru­giej jed­nak mąż jest mąż i tyle, każ­dy ma swo­je mał­żeń­stwo i nale­ży się nie wychy­lać, za to męża sza­no­wać. I kie­dy dar­ła się na swo­je­go „A paszoł won!”, wca­le nie z bez­sil­no­ści, tyl­ko w ramach swo­iste­go ukła­du, to była ich pry­wat­na spra­wa i roz­gry­wa­ła się w ich pry­wat­nym pro­gu, toteż nikt nie komen­to­wał. Ale żeby wezwać poli­cję, to trze­ba nie mieć sza­cun­ku przede wszyst­kim do sie­bie. Dla­te­go też Maria uczu­cia do Han­ki mia­ła mie­sza­ne, a w wyni­ku osta­tecz­nie dawa­ło to coś koło „obo­jęt­ne”. Obja­wia­ło się to głów­nie odwra­ca­niem wzro­ku na uli­cy i zmil­cza­niem każ­de­go „dzień dobry”. Ktoś by powie­dział, że róż­ni­ce mię­dzy nimi nie­wiel­kie, ale według Marii zde­cy­do­wa­nie fun­da­men­tal­ne, zatem bra­ta­nie się nie wcho­dzi­ło w grę. Czu­ła przed nim po pro­stu opór w cie­le, a wzrok sam śli­zgał się po twa­rzy Han­ki, jak­by nie miał się o co zacze­pić. I choć był moment, że ta pró­bo­wa­ła jakoś się z Paszo­ło­wą doga­dać i coś razem pora­dzić, to teraz nie mia­ła siły kopać się z koniem. Nie to nie, łasić się nie chcia­ła.

Cho­no tutaj, chodź, no weź, taś, taś, cipecz­ko, cho­no, chodź – tak Paszoł chciał jej mówić i miał to cią­gle na koń­cu języ­ka, kie­dy wsta­wał rano i kładł się wie­czo­rem, kie­dy wycho­dził przez zie­lo­ną bram­kę i żwir mu chrzę­ścił pod noga­mi, kie­dy zapal­nicz­ką otwie­rał kap­sle i kie­dy ssał kciuk pocię­ty od pusz­ki. Prze­ty­kał zlew i o niej myślał, grze­bał przy nie­jeż­dżą­cej od lat moto­ryn­ce i też o niej myślał, nawet wte­dy, gdy w koście­le po raz tysięcz­ny liczył che­ru­bin­ki o lek­ko pija­nych oczkach. Cze­kał na swój moment.

Powie­dzia­ła jej kie­dyś Beata, że a weź wyjedź, co ty tu będziesz sie­dzieć? A Han­ka popa­trzy­ła na nią tyl­ko smut­no i nawet się Beata tro­chę zawsty­dzi­ła tego pyta­nia. No bo tam, gdzie­kol­wiek, to co ona będzie sie­dzieć? Na co i po co? Tu Han­ka mia­ła przy­naj­mniej wysie­dzia­ne miej­sca, oswo­jo­ne metry sze­ścien­ne i wycin­ki dni, w któ­rych wie­dzia­ła, co ze sobą począć. Było jak było, jest jak jest, to też są prze­cież poważ­ne argu­men­ty. A jak nie poważ­ne, to jed­nak cho­ciaż z jakąś wagą. Moż­na ich nie lubić, ale nic się nie da na nie pora­dzić. Zasie­dze­nie jest czę­ścią natu­ry czło­wie­ka i nie tak łatwo się pode­rwać i powie­dzieć, że to już, teraz, do nie­zo­ba­cze­nia.

Dosta­ła osta­tecz­nie Han­ka z tego wszyst­kie­go miecz obo­siecz­ny, osta­tecz­ny argu­ment dla obu stron, na za i na prze­ciw. Nic to nie pomo­gło, tyl­ko pogor­szy­ło spra­wę.

Chcia­ło jej się rzy­gać, po pro­stu. Jak tyl­ko wyczu­wa­ła zapach Sta­rej o poran­ku, to opa­da­ła ją pew­na for­ma roz­pa­czy. Kom­plet­na nie­moc. Albo, jak to nazy­wa­ła Sta­ra, leni­stwo. Leni­stwo, bo znik­nął syn, co to jej pil­no­wał przy­naj­mniej, a jak jej chło­pa zabra­kło, to wyszło szy­dło z wor­ka. I pew­nie z tego leni­stwa ten grzech popeł­ni­ła, że na dobre­go chło­pa­ka nakła­ma­ła. Bo Sta­ra słuch mia­ła dobry, tyl­ko wybiór­czy, takie pra­wo wie­ku, że jak stu­ka blasz­ka wycią­gu z pie­ca, to się wie od razu, ale jak tłu­cze syn, to co też pan mówi, ja to nigdy nic nie sły­sza­łam, a miesz­kam tu z nimi cały czas, ja nawet nie wsta­ję już prze­cież, to jestem cią­gle. A widzi pan, domek mały, to się nie ma gdzie scho­wać, więc nie­moż­li­we jest, żeby nie widzieć i nie sły­szeć, jak się coś dzie­je. No wnio­sek pro­sty jest, pro­szę pana, po pro­stu ewi­dent­ny. Prze­cież widać od razu, kalum­nie i tyle.

I tak jak mia­ła Sta­ra też ciche dni, obra­żo­ne jakieś, tak zapach jej roz­le­wał się po całym dom­ku, po tym małym dom­ku, i Han­ka mia­ła wra­że­nie, że już się nie mie­ści, że wsiąkł w fun­da­men­ty i prze­cie­ka do grun­tu, i ona musia­ła tak lubić zna­czyć teren. Może coś chcia­ła po sobie zosta­wić, bo nie pozwa­la­ła wie­trzyć, bo jak jej się okno uchy­li­ło, to od razu, że a co kogo obcho­dzi co u niej w domu sły­chać, co ona oglą­da i jak kasz­le, a kie­dy mówi, że pie­lu­chę?

Wszyst­ko nasią­kło: mał­żeń­skie poście­le, her­ba­ta zamknię­ta w pusz­kach, nawet woda jak­by dawa­ła Sta­rą. Han­ka bała się, że i w niej Sta­ra się zalę­gnie na zawsze, że przej­dzie jej skó­ra, każ­da rzę­sa, nabło­nek w nosie, że już nigdy się jej nie pozbę­dzie, zamie­ni się w koń­cu w Sta­rą, bo już nie­wie­le komó­rek w jej cie­le pozo­sta­ło, któ­re nie naro­dzi­ły się w tym domu. A prze­cież co tu naro­dzo­ne, to wyjść nie może.

Pomi­mo tego wszyst­kie­go Han­ka wsta­wa­ła i zmie­nia­ła te pie­lu­chy, wycią­ga­ła krom­ki kro­jo­ne­go chle­ba i parzy­ła her­ba­tę, i mia­ła wra­że­nie, że ten napar two­rzy zamknię­ty obieg, że wle­wa Sta­rą w Sta­rą, i to jest odwiecz­ny cykl, któ­re­go już nie prze­rwie. I sama wie­dzia­ła, że w sie­bie też to wle­wa, że ta jej meli­sa, że bisz­kopt i wiśnie, to wszyst­ko dzia­ła na jej nie­ko­rzyść. Ale jak pod­no­si­ła pościel, żeby się do cia­ła Sta­rej dostać, to prze­sta­wa­ła się mar­twić, bo to było tak doj­mu­ją­ce, że wszyst­ko inne bla­kło. Mogła tyl­ko kon­tro­lo­wać postę­po­wa­nie zaj­mo­wa­nia przez Sta­rą wód grun­to­wych, a im czę­ściej ją wie­trzy­ła, tym mniej z niej ula­ty­wa­ło, mniej osia­da­ło, prze­cie­ka­ło. Było jak było, jest jak jest, nie ma korzy­ści i nie­ko­rzy­ści, jest tyl­ko kolej­ny dzień, w któ­rym trze­ba być czło­wie­kiem.

O autorze

Marta Lipowicz

Urodzona w 1992 roku w Poznaniu. Ukończyła sztukę pisania na Uniwersytecie Śląskim oraz kurs scenariuszowy w Szkole Wajdy. Laureatka konkursu na koncepcję serialu w ramach festiwalu Script Fiesta. Aktualnie pracuje w branży filmowej oraz zajmuje się narracją w grach wideo.

Powiązania

Rozmowy na koniec: odcinek 2 Nowe głosy z Polski: proza

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Dru­gi odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na koniec” w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27.

Więcej

Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty 2021

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Czy­ta­nie z książ­ki Połów. Poetyc­kie i pro­za­tor­skie debiu­ty 2021 z udzia­łem Iwo­ny Bas­sy, Alek­san­dry Byr­skiej, Bar­ba­ry Frą­czyk, Bar­to­sza Hory­zy, Zofii Kil­jań­skiej, Szy­mo­na Kowal­skie­go, Mir­ka Kuli­sza, Patry­ka Kul­py, Patric­ka Leftwi­cha, Oli Lewan­dow­skiej, Mar­ty Lipo­wicz i Ali­cji Sawic­kiej w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27. Muzy­ka Hubert Zelmer.

Więcej

Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty 2021 (proza)

utwory / zapowiedzi książek Różni autorzy

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Połów. Poetyc­kie i pro­za­tor­skie debiu­ty 2021, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 3 paź­dzier­ni­ka 2022 roku.

Więcej

Liść na wodzie

wywiady / o pisaniu Marta Lipowicz Patryk Kulpa

Roz­mo­wa Patry­ka Kul­py z Mar­tą Lipo­wicz, lau­re­at­ką pro­jek­tu „Połów. Pro­za­tor­skie debiu­ty 2021”.

Więcej

Uszyć impas

recenzje / KOMENTARZE Marta Lipowicz

Autor­ski komen­tarz Mar­ty Lipo­wicz, lau­re­at­ki pierw­szej edy­cji Poło­wu pro­za­tor­skie­go.

Więcej

Igraszki słowne, które sprawiają wielką frajdę

wywiady / o pisaniu Iwona Bassa Marta Lipowicz

Roz­mo­wa Mar­ty Lipo­wicz z Iwo­ną Bas­są, lau­re­at­ką pierw­szej edy­cji Poło­wu pro­za­tor­skie­go.

Więcej

Lipowicz armatohaubica

recenzje / ESEJE Jakub Kornhauser

Impre­sja Jaku­ba Korn­hau­se­ra na temat pro­zy Mar­ty Lipo­wicz, lau­re­at­ki pierw­szej edy­cji Poło­wu pro­za­tor­skie­go.

Więcej