utwory / premiery w sieci

Oddalenie (humoreska edukacyjna)

Michał Domagalski

Premierowa proza Michała Domagalskiego.

Kie­dy wąż prze­mó­wił do Ewy, nie wyda­wa­ło jej się to dziw­ne. Nie mia­ła żad­ne­go powo­du, aby przy­pusz­czać, że węże nie mówią. Co praw­da dotych­czas spo­tka­ła wyłącz­nie dwie isto­ty, któ­re opa­no­wa­ły tę sztu­kę. Ada­ma i Jego. Nie wie­rzy­ła jed­nak, że na nich koń­czy się zbiór potra­fią­cych się w ten spo­sób komu­ni­ko­wać. Wła­ści­wie nawet się nad tym nie zasta­na­wia­ła. Kie­dy więc wąż prze­mó­wił, nic jej nie zdzi­wi­ło. Nie zdzi­wi­ło by jej tak­że, gdy­by wąż zawar­czał, zasy­czał, zaskom­lał lub wydał zupeł­nie nie­zna­ny jej dźwięk.
Ewa dopie­ro pozna­wa­ła świat. Nikt jej nie uświa­do­mił, jakie dźwię­ki wyda­ją węże, bo przed nią nie było na świe­cie zupeł­nie niko­go. Nie licząc oczy­wi­ście Jego. I Ada­ma. Cho­ciaż ta spra­wa z Ada­mem wyda­wa­ła się nie do koń­ca potwier­dzo­na. Czy na pew­no poja­wił się prę­dzej?
Tej wer­sji trzy­mał się Adam i cią­gle o tym mówił. Że jest wybrań­cem, że to od nie­go wszyst­ko się zaczy­na… Cza­sa­mi szu­ka­ła potwier­dze­nia u Nie­go, ale On mil­czał. Ewie nie zale­ża­ło na byciu pierw­szą. Nie widzia­ła w tym ani żad­nej korzy­ści dla sie­bie, ani dla ota­cza­ją­ce­go – bar­dzo mło­de­go, jak się zda­wa­ło – świa­ta.
To, czy świat był mło­dy, to też wyłącz­nie domysł. Przy­pusz­cze­nie. Opar­te jed­nak na obser­wa­cji. I to już Ewę bar­dziej prze­ko­ny­wa­ło. Nic nie mia­ło swo­jej nazwy, dopie­ro ona z Ada­mem nada­wa­ła imio­na ota­cza­ją­cym ich przed­mio­tom, zwie­rzę­tom, rośli­nom.
Ewa wie­dzia­ła, że nazwy jej samej nie są potrzeb­ne, ale mogą się przy­dać do komu­ni­ka­cji. Łatwiej będzie coś wytłu­ma­czyć Ada­mo­wi, łatwiej Adam będzie mógł jej o czymś opo­wie­dzieć.
Na począt­ku uzna­li, że wszyst­ko, co poru­sza się samo­dziel­nie, będzie nazy­wa­ło się zwie­rzę. Dopie­ro póź­niej zaczę­li dostrze­gać głu­po­tę swo­je­go pomy­słu. Wśród stwo­rzeń poru­sza­ją­cych się samo­dziel­nie pano­wa­ła zde­cy­do­wa­nie za duża róż­no­rod­ność. Adam uparł się, żeby zwie­rzę­ta­mi nazwać tyl­ko te, któ­re potra­fią fru­wać. Ewa się jed­nak nie zgo­dzi­ła. Wyda­wa­ło jej się o wie­le roz­sąd­niej­szym wymy­ślo­ną nazwę pozo­sta­wić dla ogó­łu stwo­rzeń samo­dziel­nie się poru­sza­ją­cych, zaś poszcze­gól­nym nada­wać nowe imio­na.
Musia­ła wysłu­chać jed­nej z tyrad Ada­ma o tym, że on był pierw­szy, więc ma więk­sze pra­wo do decy­do­wa­nia. I choć wie­lo­krot­nie wola­ła mu w podob­nych sytu­acjach ustę­po­wać, tym razem posta­no­wi­ła być rów­nie upar­ta jak on.
Popro­si­li o roz­strzy­gnię­cie spo­ru Jego.
Przy­znał rację Ewie. Może nie do koń­ca Ewie. Gdy przy­szli do Nie­go, a wła­ści­wie – pre­cy­zyj­niej będzie powie­dzieć – gdy Go spo­tka­li, Adam przed­sta­wił całość w nastę­pu­ją­cy spo­sób:
– Zasta­na­wia­my się, czy lepiej wymy­ślo­ną już nazwę dla stwo­rzeń zosta­wić jako bar­dziej ogól­ną, zaś w tym zbio­rze wpro­wa­dzać nowe, bar­dziej pre­cy­zyj­ne; czy może prze­su­nąć ją dla tych, któ­re potra­fią latać. Co o tym myślisz?
– Jakaż to nazwa jest?
– Zwie­rzę – rzu­ci­ła Ewa.
Adam odwró­cił się i skar­cił ją spoj­rze­niem.
Tyl­ko cze­kać dnia, kie­dy będzie chciał wystą­pić prze­ciw­ko Nie­mu – pomy­śla­ła Ewa.
Praw­do­po­dob­nie On nigdy nie dowie­dział się, że pozo­sta­wie­nie nazwy zwie­rzę na swo­im miej­scu to pomysł Ewy. Praw­do­po­dob­nie! Cho­ciaż z Nim nigdy nic nie wia­do­mo.
Brak nazw nie sta­no­wił dla Ewy jedy­ne­go dowo­du na to, że świat był mło­dy. Wszyst­ko wyda­wa­ło się świe­że. To sło­wo w jej mnie­ma­niu świet­nie odda­wa­ło wyczu­wa­ną w oto­cze­niu nowość. Kie­dyś jed­nak On powie­dział Ewie, że nie­ste­ty nie ma racji. Tu, gdzie znaj­du­ją się obec­nie, nie o świe­żość cho­dzi (On znał już to poję­cie?), ale o wiecz­ność. Wszyst­ko tutaj jest wiecz­nie takie samo.
– Prze­cież to oczy­wi­ste – powie­dział Adam, któ­ry nie chciał być w jakiej­kol­wiek dys­ku­sji pomi­nię­ty, zaj­mo­wał więc sta­no­wi­sko nawet w tema­tach go nie inte­re­su­ją­cych.
– Wszyst­ko jest wiecz­nie takie samo? – Ewie nie wyda­wa­ło się to oczy­wi­ste.
Nie wie­dzia­ła, jak­by wyglą­dał świat zmien­ny, ale coś pod­po­wia­da­ło jej, że to cał­kiem moż­li­we.
Ta roz­mo­wa zasia­ła w Ewie pew­ne wąt­pli­wo­ści. Jeże­li ten świat jest wiecz­ny, to ozna­cza­ło­by, że jest od zawsze? Sko­ro roz­cią­ga się w nie­skoń­czo­ną przy­szłość i nigdy nie ma ulec zmia­nie, to roz­cią­ga się tak­że w prze­szłość. I nie miał począt­ku.
– Po co ty to tak drą­żysz, Ewo? – Adam nie ukry­wał zdzi­wie­nia.
Leżał aku­rat na łące w prze­peł­nio­nym drze­wa­mi owo­co­wy­mi ogro­dzie. Twarz miał skie­ro­wa­ną do Słoń­ca i wyra­ża­ją­cą taką samą bez­myśl­ną obo­jęt­ność jak wte­dy, gdy Ewa zaczy­na­ła opo­wia­dać mu o swo­ich wąt­pli­wo­ściach.
– Nie wystar­czy ci to, co On mówi? – kon­ty­nu­ował. – Przyj­mij na wia­rę, że wszyst­ko w tym świe­cie jest wiecz­ne i już.
– W tym świe­cie? Suge­ru­jesz, że ist­nie­je jaki­kol­wiek inny?
– Nic nie suge­ru­ję, Ewo!
Pod­niósł się na łok­ciach, spoj­rzał na nią zde­ner­wo­wa­ny.
– Nic nie suge­ru­ję. Po pro­stu nie inte­re­su­ją mnie wymy­śla­ne przez cie­bie pro­ble­my. Czy to komu­kol­wiek da cokol­wiek? Czy jak już znaj­dziesz odpo­wie­dzi na swo­je dur­no­wa­te pyta­nia, to sta­nie się coś? Świat się zmie­ni?
Ewa nie wie­dzia­ła. Ale czu­ła, że wie­dza i pozna­nie mają siłę wpro­wa­dza­nia zmian. Jakich zmian? Takie pyta­nie zadał­by Adam, a na nie na razie nie zna­ła odpo­wie­dzi. Na razie!
Nie podo­ba­ło jej się, że mia­ła­by stać się taka jak pozo­sta­łe stwo­rze­nia. Sku­pio­na wyłącz­nie na jedze­niu oraz spa­niu. Adam za to świet­nie się wpa­so­wał w taki układ. Więk­szość cza­su spę­dzał w ogro­dzie. Leżał na tra­wie i tyl­ko cza­sa­mi wsta­wał, aby zjeść to lub owo. Jadał głów­nie owo­ce. Uwa­żał zbie­ra­nie warzyw za nazbyt cza­so­chłon­ne. Cho­ciaż z zaosz­czę­dzo­nym cza­sem nic nie robił.
Adam prze­waż­nie sie­dział w ogro­dzie…
Ale wła­ści­wie Ewa też.
Pró­bo­wa­ła sobie przy­po­mnieć, czy kie­dy­kol­wiek zaszła gdzieś dalej. Czy cokol­wiek dalej było? Jak tak napraw­dę wyglą­da­ło to, co nazy­wa­li świa­tem? Skąd w ogó­le wzię­ła się nazwa świat? Pew­nie On je wymy­ślił.

*

Cza­sa­mi Ewa czu­ła, że On nie odpo­wia­da na pyta­nia bądź świa­do­mie plą­cze, ukry­wa odpo­wiedź pod języ­ko­wy­mi gier­ka­mi.
– Skąd to się wzię­ło? Te zwie­rzę­ta, rośli­ny… wszyst­ko.
Spo­tka­li się przy­pad­kiem wśród ogro­do­wych drzew. Nie widzia­ła Go wyraź­nie – zresz­tą zawsze ukry­wał przed nimi swo­je obli­cze – ale mia­ła wra­że­nie, że stoi do niej tyłem. Nie obró­cił się. W ogó­le znie­ru­cho­miał. Ewa chcia­ła Go do cze­goś porów­nać, ale w całym ogro­dzie tyl­ko On nie dawał się z niczym porów­ny­wać. Isto­ta jedy­na w swo­im rodza­ju. Cały czas zda­wał się zmie­niać, a jed­no­cze­śnie wciąż był Sobą. Jak­by przy­go­to­wy­wał się do przy­bra­nia kształ­tu, a jed­no­cze­śnie już go wła­śnie miał.
– Dla­cze­go zakła­dasz, że rze­czy mają swój począ­tek? Czy kie­dy­kol­wiek widzia­łaś powsta­wa­nie cze­go­kol­wiek? Czy uda­ło ci się zaob­ser­wo­wać, że coś się prze­kształ­ca?
Ewa już chcia­ła przy­znać mu rację. Mia­ła wra­że­nie, że to koniec dys­ku­sji. On zajął się czymś, a po chwi­li zaczął się odda­lać. Wte­dy nagle uświa­do­mi­ła sobie…
– A jabł­ko? W ogó­le owo­ce?
– Co z owo­ca­mi jest?
– Kie­dy je zja­da­my, giną. Czyż nie?
– Owo­ce pokar­mem są. I cały czas nim są. Nawet po zje­dze­niu.
Ewa zamy­śli­ła się zno­wu, a kie­dy chcia­ła zadać kolej­ne pyta­nie, kie­dy chcia­ła zwró­cić uwa­gę, że prze­cież mimo wszyst­ko jabł­ka pogry­zio­ne róż­nią się od tych wiszą­cych na drze­wie, już Go nie było. Pozo­stał tyl­ko wiatr szu­mią­cy mię­dzy listo­wiem drzew.
Szła powo­li. Gło­wę mia­ła spusz­czo­ną, wokół ramion roz­wia­ne wło­sy. Pro­mie­nie słoń­ca, prze­bi­ja­jąc się mię­dzy nimi, rzu­ca­ły deli­kat­ne świa­tło na pier­si, brzuch i owło­sio­ne łono Ewy. Choć mia­ła pochy­lo­ną gło­wę, to nie inte­re­so­wa­ła się sobą. Nie zauwa­ża­ła sie­bie. Wcze­śniej zda­rza­ło jej się zasta­na­wiać nad sen­sem ist­nie­nia wie­lu ele­men­tów wła­sne­go cia­ła, teraz myśli Ewy zabra­ły ją w zupeł­nie inne miej­sca. W abs­trak­cyj­ne roz­my­śla­nia. Ada­ma one spe­cjal­nie nie zain­te­re­su­ją. Gdy­by wspo­mnia­ła mu o roz­mo­wie z Nim, to zapew­ne kazał­by się jej zamknąć i już wię­cej nie nie­po­ko­ić niko­go swo­imi dzi­wacz­ny­mi dyle­ma­ta­mi. Mia­ła wra­że­nie, że Adam bał się Go.
Kim tak wła­ści­wie był On?
Sko­ro Adam się go bał, to może wie­dział coś wię­cej od Ewy. Cho­ciaż zda­wa­ło się to mało praw­do­po­dob­ne. Chy­ba że ist­niał dłu­żej od Ewy, tak jak się chwa­lił. Wów­czas mógł coś wie­dzieć. Wie­dzieć coś wię­cej.
Ewie roz­mo­wa z Nim nie przy­nio­sła odpo­wie­dzi. Po dłuż­szym spa­ce­rze uzna­ła, że poja­wi­ły się za to nowe wąt­pli­wo­ści.
Sko­ro wszyst­ko jest wiecz­ne, to dla­cze­go cokol­wiek mia­ło­by ist­nieć wcze­śniej? Adam nie mógł się poja­wić przed Ewą. Obo­je byli od zawsze. Nie potra­fi­ła sobie jed­nak przy­po­mnieć…
Nie potra­fi­ła okre­ślić, jak dłu­go dzie­je się cokol­wiek.
Sam fakt, że zja­wi­ska nastę­pu­ją po sobie, czu­ła intu­icyj­nie. Nie zna­ła cza­su. Nie zna­ła dni, bo nie było nocy. Nie zna­ła godzin, nie zna­ła minut… Nie pamię­ta­ła, od kie­dy jest w ogro­dzie.
Zamy­ślo­na nie zwró­ci­ła uwa­gi, że prze­brnę­ła przez obszar owo­co­wych drzew, rosną­cych rów­no kwia­tów, zachę­ca­ją­cych mali­na­mi krze­wów…
Tra­fi­ła wresz­cie… gdzieś, gdzie nic nie było upo­rząd­ko­wa­ne. Drze­wa rosły w dziw­nych, nie­prze­my­śla­nych kon­fi­gu­ra­cjach, krze­wy ukry­wa­ły swe malut­kie owo­ce pod olbrzy­mi­mi liść­mi, goto­we dodat­ko­wo kłuć kol­ca­mi, a kwia­tów w ogó­le zabra­kło. Przez gąszcz led­wo prze­do­sta­wa­ły się pro­mie­nie sło­necz­ne. Cho­ciaż to nie do koń­ca tak. Ewie wyda­wa­ło się, że ciem­ność zaję­ła tam miej­sce świa­tła. Ciem­ność była dla niej co praw­da tyl­ko zwie­lo­krot­nio­nym cie­niem.
Wola­ła odwró­cić się od ciem­no­ści.
Sta­wia­ła powo­li kro­ki wśród soczy­stych traw przy­kry­wa­ją­cych w tej czę­ści ogro­du szczel­nie wil­got­ną zie­mię. Zda­wa­ła się jed­nak zamy­ślo­na tak bar­dzo, że nie dostrze­ga­ła ota­cza­ją­ce­go ją świa­ta. Zresz­tą nie wyda­wał się on jej niczym nad­zwy­czaj­nym.
– Ewo, zatrzy­maj­my się chwi­lę nad tym.
Głos, niski, syczą­cy głos dobie­gał zza jej ple­ców. Odwró­ci­ła się, ale nie dostrze­gła niko­go. Niko­go ani nicze­go, co mogła­by podej­rze­wać o wypo­wie­dze­nie słów. Naj­wy­raź­niej musia­ła się prze­sły­szeć. Ruszy­ła.
– Ewo!
Odwró­ci­ła się gwał­tow­nie, jak­by coś ją szarp­nę­ło za ramię. Wło­sy zako­ły­sa­ły się, przez chwi­lę zasła­nia­jąc twarz. Gdy wró­ci­ły na swo­je miej­sce, Ewa zoba­czy­ła… To samo co wcze­śniej. Niko­go, kto mógł­by…
Oprócz węża wśli­zgu­ją­ce­go się na pobli­skie drze­wo. Jakieś owo­co­we. Nie pona­zy­wa­li jesz­cze wszyst­kich owo­ców, więc trud­no jej było okre­ślić, z czym ma do czy­nie­nia. Urze­ka­ły ją jed­nak małe, sil­nie czer­wo­ne kulecz­ki na koń­cach cien­kich i zie­lo­nych… gałą­zek? Nie, to chy­ba nie gałąz­ki. To nie mogła­by być odpo­wied­nia nazwa dla tych deli­kat­nych ele­men­tów. Gałąz­ki, pomi­mo zdrob­nie­nia, wyda­wa­ły się Ewie nie­wła­ści­we.
– Myślę, że mamy waż­niej­sze kwe­stie do roz­wa­że­nia niż nazy­wa­nie czę­ści drze­wa.
Nie­wąt­pli­wie wąż miał rację.
– Dobrze, że umiesz mówić. Mam tyl­ko nadzie­ję, że nie będziesz wyko­rzy­sty­wał swo­ich umie­jęt­no­ści tak samo jak Adam lub On.
– To zna­czy? – pyta­nie węża nie brzmia­ło, jak­by spo­dzie­wał się odpo­wie­dzi. Raczej jak­by chciał po pro­stu pod­trzy­mać kon­takt lub pozwo­lić roz­grzać się Ewie.
– Adam sta­ra się wła­ści­wie nie mówić. A On… Ma coś do powie­dze­nia, ale nie zawsze…
Ewa zamy­śli­ła się.
Zda­ła sobie spra­wę, że waż­ne jest nie tyl­ko nazy­wa­nie rze­czy oraz zwie­rząt, ale tak­że wła­snych odczuć i emo­cji. To trud­ne.
– Widzisz – pod­ję­ła po chwi­li. – On spra­wia wra­że­nie, jak­by się sta­rał. Nie potra­fi jed­nak… Pew­nie mię­dzy Nim a mną jest taka sama róż­ni­ca jak mię­dzy mną a zwie­rzę­ta­mi. Kie­dyś pró­bo­wa­łam z nie­któ­ry­mi roz­ma­wiać. Nie reago­wa­ły. To zna­czy reago­wa­ły, ale raczej nie rozu­mia­ły tego, co do nich mówi­łam. Jakieś tam wyda­wa­ły gło­sy, ale zno­wu ja nie do koń­ca mogłam pojąć, o co im cho­dzi.
– Yhy…
– Jesteś pierw­szym zwie­rzę­ciem, któ­re odpo­wia­da.
Zapa­dła cisza. Ewa myśla­ła inten­syw­nie, a wąż po pro­stu mil­czał.
– A może nie jesteś zwie­rzę­ciem.
Ewa spoj­rza­ła prze­ni­kli­wie na węża.
– Sko­ro mówisz, to powin­ni­śmy zali­czyć cię do ludzi, nie?
– Nazwij­my mnie wężem. I na tym poprze­stań­my. Szcze­gó­ły nie są takie istot­ne.
– Dobrze. Niech tak będzie. O czym, wężu, chcia­łeś roz­ma­wiać?
Wśród mali­no­wych krza­ków coś zasze­le­ści­ło. Mogło to być jakieś zwie­rzę lub coś, co jesz­cze nie docze­ka­ło się wła­ści­wej sobie nazwy. Ewa się nie prze­ję­ła tymi odgło­sa­mi, ponie­waż zare­je­stro­wa­ła je wyłącz­nie mimo­cho­dem. Sku­pi­ła się teraz na roz­mo­wie.
– Wła­ści­wie jestem tu po to, aby odpo­wie­dzieć na two­je wąt­pli­wo­ści.
– Moje wąt­pli­wo­ści?
– Coś mnie jed­nak dzi­wi.
– Co?
– Kim jest On, o któ­rym mi wspo­mnia­łaś?
– Jak to?
Ewie wyda­wa­ło się, że sko­ro On stwo­rzył wszyst­ko, to wszyst­ko powin­no Go znać, ale naj­wy­raź­niej się myli­ła.
– On jest tym, któ­ry nas stwo­rzył.
Kie­dy sło­wa te wybrzmia­ły pośród owo­co­wych drzew i krze­wów, zda­ły się jej jakieś nie­wła­ści­wie. Może nawet nie­praw­dzi­we.
– On?
– No… tak…
Ale pew­ność opu­ści­ła Ewę.
– Dla­cze­go uwa­żasz, że to On?
– A któż inny?
Wąż zasy­czał. Nie było to jed­nak zło­wro­gie sycze­nie. Przy­po­mi­na­ło bar­dziej śmiech.
– Ewo – zaczął i znów zasy­czał, w ten sam spo­sób jak poprzed­nio.
– Co?
Ewa poczu­ła się zupeł­nie zbi­ta z tro­pu. Nie mia­ła poję­cia, co wężo­wi cho­dzi po gło­wie. Prze­sta­wa­ła mu ufać.
– O stwa­rza­niu poga­da­my innym razem. Cho­dzi­ło mi o to, dla­cze­go uwa­żasz, że to On, a nie na przy­kład Ona albo Ono. Dla­cze­go nazy­wasz to coś Nim?
Skąd? Jak to skąd?
– Nor­mal­nie.
Jak to nor­mal­nie? Sama zada­ła sobie to pyta­nie w myślach. Zada­ła sobie to pyta­nie, bo zro­zu­mia­ła, że to, co przyj­mo­wa­ła dotych­czas za pew­nik, oka­za­ło się praw­dą, któ­rą spo­koj­nie moż­na było pod­wa­żyć.
– Nigdy nie pro­te­sto­wał, więc…
Wąż tyl­ko bez­wied­nie machał… ogo­nem? Nie mia­ła teraz ocho­ty na ana­li­zo­wa­nie jego ana­to­mii.
„On nigdy nie pro­te­sto­wał, czy może po pro­stu nie rozu­mia­łam tych pro­te­stów? Zresz­tą – czy fakt, że nie pro­te­sto­wał, cokol­wiek zmie­niał?”
– Poza tym – kon­ty­nu­owa­ła – Adam tak mi powie­dział.
To w sumie mogła być praw­da, to Adam…

*

To Adam poja­wił się nie­spo­dzie­wa­nie na polan­ce, przez któ­rą szła z wężem u boku. To Adam prze­biegł wśród traw z unie­sio­nym w pra­wej ręce kamie­niem. To Ada­mo­wi w gro­te­sko­wy spo­sób dyn­dał w trak­cie dzi­kie­go bie­gu penis. To Adam zabił węża kamie­niem.
Ewa dłu­go wpa­try­wa­ła się w coś, co jesz­cze nie­daw­no tęt­ni­ło życiem, a teraz leża­ło bez naj­mniej­sze­go ruchu. Z kil­ku miejsc na cie­le węża sączy­ła się czer­wo­na sub­stan­cja, któ­ra wid­nia­ła tak­że na kamie­niu cały czas trzy­ma­nym przez Ada­ma w ręce. Jak­by wypły­wa­ją­ca czer­wień zabie­ra­ła ze sobą moż­li­wość ruchu, samo­dziel­ne­go ruchu. Życia.
Adam też przy­glą­dał się wężo­wi. Oczy miał sze­ro­ko otwar­te i dyszał. Prze­biegł w koń­cu spo­ry kawał polan­ki. Sta­li tak, zamar­li w zdzi­wie­niu, aż przy­szedł On (Ona? Ono?).

*

Od tam­te­go cza­su Ewa woli o Nim myśleć Ono. To wyda­je się jej naj­od­po­wied­niej­sze. Ona przy­bli­ża­ło­by Go do niej, zaś On – do Ada­ma. Było­by to spo­re nad­uży­cie, tak się zbli­żyć. Tym bar­dziej, że od cza­su, kie­dy Adam zabił węża, bar­dzo się od nie­go odda­li­li. Samo odda­le­nie nie było tak przy­kre, jak świa­do­mość, któ­ra wraz z odda­le­niem nade­szła.
Odda­le­nie ozna­cza­ło opusz­cze­nie ogro­du. Tego kon­kret­ne­go Ogro­du. Ono w swej zło­ści wyrzu­ci­ło Ada­ma i Ewę. Dowie­dzie­li się, że za ścia­ną drzew, za gra­ni­cą, do któ­rej kil­ka razy dobrnę­ła Ewa, świat wyglą­da ina­czej niż ten zna­ny. Spo­wi­jał go mrok. Musie­li bar­dzo dłu­go iść przez zaro­śnię­ty naj­róż­niej­szy­mi chasz­cza­mi las, aby wresz­cie dotrzeć do otwar­tej prze­strze­ni.
– Łąka! – wykrzy­czał eufo­rycz­nie Adam.
Radość szyb­ko przy­ćmił fakt, że dooko­ła pano­wał nie­ład. Owo­ce były mniej­sze i się psu­ły. Poza Ogro­dem mija czas. To napraw­dę trud­no zro­zu­mieć. Tutaj napraw­dę mija czas. Nie ozna­cza to tyl­ko, że gdy idziesz z jed­ne­go punk­tu do dru­gie­go, potrze­bu­jesz cza­su, aby wyzna­czo­ną sobie dro­gę prze­być, ale że wszyst­ko się sta­rze­je, zni­ka, obumie­ra. Jabł­ka gni­ły.
Kie­dy napo­tka­li pierw­sze mar­twe zwie­rzę, odży­ły wspo­mnie­nia Ogro­du, odży­ła w ser­cach idyl­la raju utra­co­ne­go. Przy­po­mniał im się wąż zabi­ty przez Ada­ma i gniew, któ­ry spadł na nich po tym wyda­rze­niu. Gniew nie do opa­no­wa­nia.
Wąż był Jego wysłan­ni­kiem. Adam zabił Jego wysłan­ni­ka. Adam zabił. Adam wpro­wa­dził śmierć, znisz­cze­nie do Ogro­du nie­prze­mi­ja­ją­ce­go. Musiał odejść, a Ewa podą­ży­ła za nim. Mogła zostać, ale wte­dy wyda­wa­ło jej się, że Adam bliż­szy jej jest niż Ono. Potra­fi­ła zro­zu­mieć czło­wie­ka, nie potra­fi­ła zro­zu­mieć nad czło­wie­ka się wywyż­sza­ją­ce­go. Ono w swo­im gnie­wie i unie­sie­niu przy­po­mi­na­ło jej Ada­ma, któ­ry w sza­le biegł przez polan­kę z unie­sio­nym wyso­ko kamie­niem. Adam już zro­zu­miał swój błąd. Ewa rozu­mia­ła Ada­ma.
Ewa poszła z Ada­mem.
Ono zosta­ło samo.

*

Kie­dy po raz pierw­szy napo­tka­li mar­twe zwie­rzę, z któ­re­go uno­sił się odór zgni­li­zny, Ewa zapy­ta­ła:
– Czy nas też to kie­dyś spo­tka?
Adam chwy­cił ją za dłoń i przy­cią­gnął do sie­bie. Dłu­go sta­li tam jesz­cze w zamy­śle­niu. Nie potra­fi­li wyra­zić tego, co czu­li sło­wa­mi. Ich myśli tra­wił smu­tek wywo­ła­ny obra­zem prze­mi­ja­nia. Zaś cie­pło wła­snych ciał two­rzy­ło mię­dzy nimi bli­skość, któ­rej jesz­cze nigdy nie doświad­czy­li, któ­rej nie dało im Ono, jak­by bało się sil­ne­go uczu­cia z nim zwią­za­ne­go. Kie­dy w koń­cu wró­ci­li na łąkę, na któ­rej się osie­dli­li, kocha­li się po raz pierw­szy. Po raz pierw­szy odkry­li w peł­ni radość z bycia ludź­mi, radość złą­cze­nia i pojed­na­nia… Radość, jakiej Ono nigdy nie mogło im dać. A o któ­rej może opo­wie­dział­by im wąż.

*

Adam i Ewa prze­mi­ja­li. Tak jak owa napo­tka­na przez nich padli­na. Bali się upły­wu cza­su, ale potra­fi­li tak­że czer­pać z tego przy­jem­ność. Cze­ka­nie na sen, cze­ka­nie na seks, cze­ka­nie na plo­ny. Nada­wa­li kształt panu­ją­ce­mu cha­oso­wi roślin­no­ści. Wpro­wa­dzić porzą­dek, któ­ry pamię­ta­li z Ogro­du. Porzą­dek, któ­ry utra­ci­li. Porzą­dek, za któ­rym tęsk­ni­li. Każ­de kolej­ne pró­by oczy­wi­ście koń­czy­ły się nie­po­wo­dze­niem, ale wspól­ne drob­ne suk­ce­sy zbli­ża­ły Ada­ma do Ewy i Ewę do Ada­ma.
Prze­mi­ja­li, ale w prze­mi­ja­niu tym odnaj­dy­wa­li sie­bie.
Para­dok­sal­nie, to odda­le­nie, na któ­re Ono ich ska­za­ło, spo­wo­do­wa­ło zbli­że­nie.
Im bli­żej był czło­wiek czło­wie­ka, tym bar­dziej odda­lał się od Nie­go.
A może:
Im dalej od Nie­go, tym bli­żej czło­wie­ko­wi do czło­wie­ka?

*

W tym nie­do­sko­na­łym świe­cie poja­wił się nowy czło­wiek. Ale to już inna opo­wieść.

O autorze

Michał Domagalski

Urodził się w Ostrzeszowie w 1982. Publicysta i krytyk. Redaktor prowadzący portalu Wywrota  w latach 2015-2016. Debiutował w almanachu Połów. Poetyckie debiuty 2014-2015, w 2018 roku ukazała się jego pierwsza książka poetycka - Poza sezonem. Mieszka w Poznaniu.

Powiązania

Romantyczność 2022

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Czy­ta­nie z książ­ki Roman­tycz­ność. Współ­cze­sne bal­la­dy i roman­se inspi­ro­wa­ne twór­czo­ścią Ada­ma Mic­kie­wi­cza w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27.

Więcej

Żeby potwór pojawił się na pierwszej stronie

debaty / ankiety i podsumowania Michał Domagalski

Odpo­wie­dzi Micha­ła Doma­gal­skie­go na pyta­nia Tade­usza Sław­ka w „Kwe­stio­na­riu­szu 2022”.

Więcej

Stany wyjściowe

wywiady / o książce Joanna Roszak Michał Domagalski

Roz­mo­wa Micha­ła Doma­gal­skie­go z Joan­ną Roszak, towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki plo­so Joan­ny Roszak, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 13 kwiet­nia 2020 roku.

Więcej

Poza sezonem

nagrania / stacja Literatura Michał Domagalski

Czy­ta­nie z książ­ki Poza sezo­nem z udzia­łem Micha­ła Doma­gal­skie­go w ramach festi­wa­lu Sta­cja Lite­ra­tu­ra 23.

Więcej

Czytając Tytusa Żalgirdasa

felietony / cykle PISARZY Michał Domagalski

15. odci­nek cyklu „Re:cyklizacje” autor­stwa Micha­ła Doma­gal­skie­go.

Więcej

Poza sezonem i strefą komfortu

wywiady / o książce Michał Domagalski Tomasz Bąk

Roz­mo­wa Toma­sza Bąka z Micha­łem Doma­gal­skim towa­rzy­szą­ca wyda­niu książ­ki Poza sezo­nem, któ­ra uka­za­ła się w Biu­rze Lite­rac­kim 23 lip­ca 2018 roku.

Więcej

Poza sezonem (2)

utwory / zapowiedzi książek Michał Domagalski

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Poza sezo­nem Micha­ła Doma­gal­skie­go, któ­ra uka­że się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 23 lip­ca 2018 roku.

Więcej

Poza sezonem (1)

utwory / zapowiedzi książek Michał Domagalski

Frag­ment zapo­wia­da­ją­cy książ­kę Poza sezo­nem Micha­ła Doma­gal­skie­go, któ­ra uka­że się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 23 lip­ca 2018 roku.

Więcej

Głos jeszcze do wyłowienia

felietony / cykle PISARZY Michał Domagalski

11 odci­nek cyklu „Re:cyklizacje” autor­stwa Micha­ła Doma­gal­skie­go.

Więcej

Świat jest ogromny

recenzje / ESEJE Michał Domagalski

Recen­zja Micha­ła Doma­gal­skie­go towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Mil­jen­ko Jer­go­vi­cia Dru­gi poca­łu­nek Gity Danon, wyda­nej w prze­kła­dzie Miło­sza Wali­gór­skie­go w Biu­rze Lite­rac­kim 22 lute­go 2016 roku.

Więcej

Przechodzę lekkim tangiem do pytania…

wywiady / o książce Różni autorzy

Roz­mo­wa Mar­ty Pod­gór­nik i Dariu­sza Sośnic­kie­go z lau­re­ata­mi 10. edy­cji pro­jek­tu Połów, auto­ra­mi e‑booka Połów. Poetyc­kie debiu­ty 2014–2015, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 4 kwiet­nia 2016 roku.

Więcej

Komenatrz do wiersza “Ona jest mną”

recenzje / KOMENTARZE Michał Domagalski

Autor­ski komen­tarz Micha­ła Doma­gal­skie­go w ramach cyklu „Histo­ria jed­ne­go wier­sza”, towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze e‑booka Połów. Poetyc­kie debiu­ty 2014–2015, wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 4 kwiet­nia 2016 roku.

Więcej

Stare wiersze z czarnej dziury i nowa utopia

wywiady / o książce Michał Domagalski Zbigniew Machej

Roz­mo­wa Micha­ła Doma­gal­skie­go ze Zbi­gnie­wem Mache­jem, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze e‑booka Tele­fon z anty­po­dów. Wier­sze z mło­do­ści w epo­ce minio­nej (1978–1990), wyda­ne­go w Biu­rze Lite­rac­kim 8 mar­ca 2016 roku.

Więcej

Świat jest ogromny

recenzje / IMPRESJE Michał Domagalski

Recen­zja Micha­ła Doma­gal­skie­go towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Mil­jen­ka Jer­go­vi­cia Dru­gi poca­łu­nek Gity Danon, wyda­nej w prze­kła­dzie Miło­sza Wali­gór­skie­go w Biu­rze Lite­rac­kim 22 lute­go 2016 roku.

Więcej

Komenatrz do wiersza „Ona jest mną”

recenzje / KOMENTARZE Michał Domagalski

Kome­natrz Micha­ła Doma­gal­skie­go do wier­sza „Ona jest mną” z ala­ma­na­chu Połów. Poetyc­kie debiu­ty 2014–2015, któ­ry uka­zał się nakła­dem Biu­ra Lite­rac­kie­go 2 listo­pa­da 2015 roku.

Więcej

Warto

recenzje / ESEJE Michał Domagalski

Recen­zja wybo­ru wier­szy Jac­ka Pod­sia­dły Być może nale­ża­ło mówić (1984–2012), któ­ra uka­za­ła się na stro­nie Wywrota.pl.

Więcej

Układając składniki Farszu (kilka przyczynków do analizy)

recenzje / IMPRESJE Michał Domagalski

Esej Micha­ła Doma­gal­skie­go towa­rzy­szą­cy pre­mie­rze książ­ki Farsz Mar­ci­na Sen­dec­kie­go.

Więcej