utwory / premiery w sieci

Opowiadanie o starych kobietach

Alicja Sawicka

Opowiadanie Alicji Sawickiej Opowiadanie o starych kobietach nagrodzone w konkursie „Wiersze i opowiadania doraźne 2021”.

Gdy­bym ci powie­dzia­ła, ale prze­cież mówi­łam, tyl­ko że ty mia­łeś koszu­lę poza­pi­na­ną, a pod nią wło­sy, a co mówi­łam do cie­bie, zaraz musia­łam powtó­rzyć albo się zamknąć, ale gdy­bym raz kie­dyś rze­czy­wi­ście ci powie­dzia­ła, to pod warun­kiem, że byś spał albo był mar­twy, jak teraz, to mówię teraz. Kaza­łeś sadzić sobie brat­ki fio­le­to­wo-żół­te, brat­ki i nic inne­go, kosz­to­wa­ły nie­ca­łe dwa zło­te, jak umie­ra­łeś, za sadzon­kę, a ja sta­łam pod ścia­ną okien, szu­ka­łam okna, za któ­rym umie­rasz, żeby być z tobą, a jed­no­cze­śnie cię zosta­wić z umie­ra­niem same­go, a teraz już kosz­tu­ją trzy czter­dzie­ści, a cza­sem trzy i wię­cej, zale­ży przy któ­rej bra­mie. Cmen­tarz jest wiel­ki jak park czy jakiś las i żyją w nim zwie­rzę­ta, lisy, zają­ce, bor­su­ki, nie tyl­ko jeże i wie­wiór­ki, nie tyl­ko, nie powiesz nic, że bre­dzę, ja wiem, bo idąc do cie­bie, mijam tabli­cę, gdzie są wszyst­kie wymie­nio­ne, ze zdję­cia­mi, i jesz­cze inne zwie­rzę­ta, ale te zapa­mię­ta­łam, innych nie. Brzy­dzę się, kie­dy sadzę brat­ki, doty­kam zie­mi, na któ­rą sika­ją lisy, zają­ce, w któ­rej ty jesteś, brzy­dzę się, doty­ka­jąc cie­bie w zie­mi, wiem, że nie tra­fię na palec ani żad­ną kostecz­kę, ale ty mnie zno­wu doty­kasz, umar­łeś, a pod paznok­cia­mi przy­no­szę cię do domu.

Raz ci powie­dzia­łam: „sta­re kobie­ty wsta­ją o świ­cie, kupu­ją mię­so, owo­ce, chleb, sprzą­ta­ją, gotu­ją”, zrzu­ci­łeś wte­dy nóż ze sto­łu, a chcia­łeś chwy­cić i wbić na sztorc w blat, wypadł z powy­krę­ca­nej dło­ni, znik­nął pod szaf­ką kuchen­ną, mię­dzy zaschnię­ty­mi odpad­ka­mi, czoł­gaj się, sta­ra, czoł­gaj się, sycza­łeś. Raz ci powie­dzia­łam: „sta­re kobie­ty są nie­śmier­tel­ne, sta­re kobie­ty są nie­znisz­czal­ne”, zesi­ka­łeś się wte­dy w pościel, nie­mo i z satys­fak­cją. Jak suszy­łam prze­ście­ra­dło na słoń­cu, to w uchu zadzwo­ni­ło, a potem mat­ka, moja mięk­ka i różo­wa mamu­sia zanu­ci­ła sło­wa, zawsze je lubi­łam, mia­ły wie­le zna­czeń. Sły­sza­łam w uchu: dobra­noc, koły­sać, sza­ro, śmia­ło, wszyst­ko. Raz ci powie­dzia­łam: „sta­re kobie­ty wsta­ją o świ­cie, otwie­ra­ją okna, usu­wa­ją nie­czy­sto­ści”, zaczą­łeś wte­dy umie­rać, uło­żo­ny pod ślub­nym por­tre­tem, cał­kiem mi na złość, bo była sobo­ta i aku­rat mia­łam wycho­dzić do magla, a ty umie­ra­łeś jesz­cze kil­ka dłu­gich dni, któ­re spę­dzi­łam z two­imi buta­mi, grze­bie­niem i wyszczer­bio­nym kub­kiem z wize­run­kiem lwa sple­cio­ne­go z wężem. Kie­dy wresz­cie umar­łeś, poszłam do magla, i to był dzień jak dzień moich uro­dzin, kie­dy mat­ka, moja słod­ka i okrą­gła mamu­sia przy­no­si­ła mi do łóż­ka cia­sto z owo­ca­mi, jabł­kiem lub rabar­ba­rem, a pościel pach­nia­ła czy­stą wodą.

Nigdy ci nie powie­dzia­łam, że koł­nierz two­jej mun­du­ro­wej kurt­ki cuch­nie mi stra­chem, on zbie­rał się przez lata, z wil­go­cią, co scho­dzi­ła do nas ze stry­chu, z gru­dnio­wym śnie­giem, na któ­ry upa­da­li tam­ci, był dymem, pyłem, skó­rą, śli­ną, łzą. Naj­pierw robię w zie­mi znak krzy­ża. Cze­kam na kro­plę krwi, aby połą­czyć cie­bie z Bogiem lub dia­błem, z czym­kol­wiek, ale w gle­bie są tyl­ko gni­ją­ce liście. Tak, posa­dzę ci brat­ków, mają krót­kie korzon­ki, mają twa­rze i oczy. Wie­rzę, że two­je życie nie jest wiecz­ne i skoń­czy­ło się, skła­dam modli­twę w inten­cji, Bóg ist­nie­je i ma litość, więc modlę się, żeby znik­nął. Dzi­siaj jest kolej­ny rok, jak tu leżysz, to ci mówię, że tak, zno­wu się spo­wia­da­łam w uro­dzi­ny two­je­go odej­ścia. Ksiądz nie rozu­mie, wier­ci się na ław­ce, sapie, dla­cze­go, cór­ko, dla­cze­go, sta­ra kobie­to, spo­wia­dasz się zno­wu z tego same­go, to pycha, wyznaj lepiej grzech pychy. Wyzna­ję księ­dzu, cze­go nigdy ci nie powie­dzia­łam, że zaczą­łeś umie­rać w dwu­dzie­stą rocz­ni­cę ślu­bu, wie­dzia­łam, ale trzy­ma­łam tyl­ko dla sie­bie, pod klu­czem. Poda­łam ci kra­wat, a ty wrza­sną­łeś, nie ten kra­wat, Hele­na, jesteś głu­pią świ­nią, Hele­na, nie, skrze­cza­łeś na mnie imie­niem swo­jej pierw­szej żony, odważ­nej i mądrej Hele­ny, nie mia­łam z nią nic wspól­ne­go, chy­ba że cie­bie. Potem wzię­łam jej zdję­cia i scho­wa­łam, wzię­łam ci z biur­ka i dałam do kre­den­su mię­dzy odświęt­ne tale­rze, bo mia­łeś dło­nie, w któ­rych por­ce­la­na zamie­nia­ła się w sko­ru­py. Łazi­łeś ze sto­ło­we­go do sypial­ni, krę­ci­łeś się po przed­po­ko­ju, stu­ka­łeś szu­fla­da­mi biur­ka, a ja doglą­da­łam tyl­ko, jak słab­niesz, jak zaczy­nasz się gubić, aż w koń­cu musia­łam już pro­wa­dzić cię za rękę, prze­sta­wiać z kąta w kąt. Raz zna­la­złam cię na dywa­nie, w piża­mie i sta­rym płasz­czu, tym z dziu­rą, co zro­bi­ła się, jak prze­ła­zi­li­śmy przez płot na dział­ce. Zgu­bi­li­śmy klucz, to zna­czy ty mówi­łeś, że ja zgu­bi­łam, a ja mówi­łam, że wca­le nie, bo ty, bar­dzo źli na sie­bie wyty­ka­li­śmy się pal­ca­mi, ale to prze­cież były tyl­ko takie żar­ty. Zna­la­złam cię na dywa­nie, całe­go w pła­czu i gry­ma­sach, co ty wypra­wiasz, pytam, a ty: gdzie są zdję­cia?, a ja: jakie zdję­cia, do dia­ska?, a ty, że gdzie są zdję­cia Hele­ny, a ja na to, że nie znam żad­nej Hele­ny i że nigdy nie było takiej. Na koniec jesz­cze pogłasz­czę twój grób, jak gła­dzi się kota, na koniec zbio­rę łopat­kę, zmiot­kę, butel­kę zie­lo­ną od wody, folio­we toreb­ki i szmat­ki pocię­te z two­jej koszu­li, na koniec prze­cze­szę wło­sy pal­ca­mi, odrzu­ca­jąc je w tył, bo tak się pozna­li­śmy, ja popra­wia­łam wło­sy w witry­nie pie­kar­ni, a ty aku­rat wycho­dzi­łeś ze środ­ka.

 

Dofi­nan­so­wa­no ze środ­ków Mini­stra Kul­tu­ry, Dzie­dzic­twa Naro­do­we­go i Spor­tu pocho­dzą­cych z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tu­ry – pań­stwo­we­go fun­du­szu celo­we­go.

 

O autorze

Alicja Sawicka

Urodziła się w 1981 roku w Szczecinie. Obroniła doktorat w Instytucie Filozofii UW. Autorka publikacji z zakresu teorii sztuki w pismach i antologiach. Pracuje w sektorach non-profit i prywatnym w zakresie sztuki i kultury. Przez kilkanaście lat pełniła funkcję dyrektor programowej Festiwalu Fama w Świnoujściu. Menadżer programowa m.in. Festiwalu im. Zygmunta Haupta w Gorlicach oraz Festiwalu Filmu i Sztuki Dwa Brzegi w Kazimierzu Dolnym. Współpracuje z warszawską Szkołą Impro, której jest absolwentką. Brała udział w warsztatach prozatorskich Wydawnictwa Czarne. Zrealizowała kilka odcinków podcastu dla Tok FM, w których czytała autorskie opowiadania („Gdy pytasz, co u mnie słychać”). Mieszka na Grochowie w Warszawie.  

Powiązania