utwory / premiera w sieci z Połowu

Pierwszy raz (fragment)

Mirek Kulisz

Premierowa proza Mirka Kulisza Pierwszy raz. Prezentacja w ramach projektu „Połów. Prozatorskie debiuty 2021”.

***

Plac zabaw świe­cił pust­ka­mi. Zupeł­nie jak nigdy.

– Chodź­cie na buj­ki!

Pobie­gli w stro­nę huś­ta­wek. Oliw­ka pierw­sza, bo na rowe­rze. Za nią truch­ta­li kuzy­ni – Darek i Aga­ta. Lubić ich nie lubi­ła, ale żad­ne inne dzie­cia­ki nie przy­szły.

Oliw­ka – na wyraź­ne, dwu­krot­ne żąda­nie mamy – zdję­ła z ocią­ga­niem bia­łą komu­nij­ną suk­nię i prze­bra­ła się w inną, pra­wie bia­łą, choć tak napraw­dę był to brud­ny róż. No, trud­no już. Niech będzie. Za to upar­ła się, że wia­nek ma zostać. Jecha­ła więc na żół­tym rowe­rze, z bia­łym ser­cem na gło­wie.

Wysko­czy­ła pro­sto z sio­deł­ka i już raz, i dwa. Buja się! San­dał­ki już pra­wie nad gło­wą. Buj i buj.

Z otwar­tych okien dooko­ła dźwię­czał ryt­micz­ny stu­kot sztuć­ców. Powiał lek­ki wia­te­rek. Nad­ła­ma­ny krzak bzu syp­nął bia­łym kwie­ciem. „Może jed­nak zosta­nę bie­lan­ką?” – roz­ma­rzy­ła się Oli­wia.

Darek dopadł huś­taw­ki jako dru­gi, ale Aga­ta się pory­cza­ła.

– Powiem mamie, że mnie bije­cie!

Darek sap­nął. Kop­nął pia­sek, po czym ustą­pił młod­szej sio­strze miej­sca na huś­taw­ce. Aga­ta z god­no­ścią wcią­gnę­ła gila i zaczę­ła powo­li, z mozo­łem gra­mo­lić się na sie­dze­nie.

– Robi­my kto pierw­szy sto buj­ków od teraz? – zapro­po­no­wa­ła jej Oliw­ka.

– Kto się ści­ga, ten wiesz co – ucię­ła krót­ko Agat­ka.

Oliw­ka wyobra­zi­ła sobie, że huś­taw­ka uno­si ją wyso­ko w górę, aż pod gru­by konar sta­rej topo­li, aż pra­wie pod nie­bo. Wresz­cie dola­tu­je do tego naj­wyż­sze­go punk­tu, gdzie roz­pęd naraz się ury­wa. Sta­je tam na moment. Bia­łe ser­ce na uła­mek sekun­dy prze­sta­je bić. Ale już rusza z powro­tem. W dół. Cią­gle w dół. I zaraz potem z jej lek­ko roz­chy­lo­nych ust chlu­sta na cały świat olbrzy­mi, wie­lo­barw­ny paw. Niczym tęczo­wa fon­tan­na pro­sto z Disney­lan­du. A ona jest Mysz­ką Miki, co nawet jej rzy­gi peł­ne są ulu­bio­nych pio­se­nek, mydla­nych baniek wiel­ko­ści tram­wa­ju i kolo­ro­we­go ptac­twa, któ­re z rado­snym piskiem sia­da prze­chod­niom na ramio­nach.

– A cze­mu nie ma two­je­go tatu­sia? – zapy­ta­ła naraz Aga­ta, macha­jąc błę­kit­ny­mi kokard­ka­mi na gło­wie. Oliw­ka popa­trzy­ła na nią prze­cią­gle.

– Musiał zostać w pra­cy. W Nor­we­gii. Ma bar­dzo waż­ne zada­nie. Prze­no­szą plat­for­mę wiert­ni­czą z jed­ne­go miej­sca na dru­gie.

– Plat­for­mę?

– Takich rze­czy nie moż­na prze­ry­wać. To zbyt nie­bez­piecz­ne. Przy­słał mi rower.

– A ja sły­sza­łem, że twój sta­ry zna­lazł sobie nową córu­nię! – włą­czył się Darek.

Korzy­sta­jąc z oka­zji, dorwał żół­te­go góra­la Oliw­ki. Stał na peda­łach i z zacię­tą miną sta­rał się zmie­nić prze­rzut­kę. Zgrzyt­nę­ło. Kole­biąc się na sio­deł­ku, poci­snął wokół pla­cu.

– Złaź! – wrza­snę­ła Oliw­ka.

– Mat­ka mówi­ła, że ją prze­le­ciał i wła­śnie za to go zamknę­li.

– Mor­da!

Darek z wol­na nabie­rał roz­pę­du. Krą­żył wokół nich, zakre­śla­jąc kolej­ne kół­ka. Niczym po torze prze­szkód – omi­jał karu­ze­lę, chy­bo­tli­we koni­ki, zakrę­cał za zjeż­dżal­nią.

– Ty? To praw­da, że on się z nią ukry­wał w jakimś dom­ku na dział­kach?

Oliw­ka zesko­czy­ła z huś­taw­ki. Jed­ną ręką przy­trzy­ma­ła bia­łe ser­ce na gło­wie.

– Na dział­kach?! – skrzy­wi­ła się Agat­ka – Błe. Tam są prze­cież żaby.

– I ogó­ry! – zachrum­kał Darek – Za-ki-sił o‑gó-ra!

Gru­be koła góra­la dziel­nie poko­ny­wa­ły złą­cze­nia płyt chod­ni­ko­wych, tra­wę, nawet pia­sek. Twar­de opo­ny miaż­dży­ły z trza­skiem suche paty­ki.

– Za-ki-sił o…

Nie wia­do­mo, jak to się sta­ło. Ręce Oliw­ki same odła­ma­ły gałąź bzu i cisnę­ły ją pro­sto w szpry­chy. Rower sta­nął dęba. Darek wyle­ciał z sio­deł­ka. Nawet nie zdą­żył pisnąć.

– No to teraz masz grzech śmier­tel­ny i cał­ko­wi­cie prze­je­ba­ne! – zawy­ro­ko­wa­ła bez­li­to­śnie Agat­ka.

***

Jak nie moż­na w nocy spać, róż­ne rze­czy cho­dzą po gło­wie. Ścia­ny są cien­kie i w miesz­ka­niu na par­te­rze leży się tro­chę tak, jak w wan­nie, z gło­wą ukry­tą pod powierzch­nią czar­nej wody. Sły­chać każ­dy szmer. Odpry­ski innych żyć. Gra­ją­cy tele­wi­zor, odkry­to nie­le­gal­ną fer­mę norek, szu­ra­nie, sapa­nie, zło­rze­cze­nie, zno­wu cię, cho­le­ro, cią­gnie, w odpo­wie­dzi war­cze­nie, psy­ka­nie ostat­nich puszek piwa, prze­ły­ka­nie, sika­nie. Obieg zamknię­ty. Kie­dy ktoś spusz­cza wodę, cały syf spły­wa do nich, na sam dół. Taki los. Rury we wszyst­kich ścia­nach dooko­ła gło­wy tło­czą z bul­go­tem całą tę złą, nie­czy­stą krew miesz­kań­ców budyn­ku pro­sto do ich wan­ny. Jak w maszy­nie, do któ­rej dok­to­rzy pod­łą­cza­li w szpi­ta­lu cio­cię Ewę, kie­dy popsu­ły jej się ner­ki i musia­ła cho­dzić na dia­li­zy. Tyl­ko gdzie jest ten magicz­ny guzik, żeby – pstryk – maszy­ne­ria ruszy­ła i spe­cjal­ne mie­sza­dła zaczę­ły mozol­nie oczysz­czać czar­ny od szla­mu zaj­za­jer.

Gdzieś tam, sto tysię­cy pię­ter nad nimi, w nie­du­żej celi leży sobie ojciec. Ręce ma uło­żo­ne pod gło­wą. Jego pierś uno­si się mia­ro­wo. Ojciec poru­sza szorst­kim wąsem, pochra­pu­je z cicha. Księ­życ wpa­da przez zakra­to­wa­ne okien­ko i stem­plu­je sen ojca srebr­nym paznok­ciem, odbi­tym na ścia­nie tuż nad jego pry­czą. I Oliw­ka wie dobrze, że nie ma jej w tym śnie. I wie, że nie powin­no jej tam być. Ale ma to gdzieś. Idzie.

Wąską, zaro­śnię­tą ścież­ką pomię­dzy uśpio­ny­mi dział­ko­wy­mi ogród­ka­mi. Traw­nicz­ki kar­nie przy­strzy­żo­ne. Cięż­kie od rosy piwo­nie pospusz­cza­ły gło­wy. Zmęt­nia­łe oczka wod­ne łypią na nią zło­wro­go. Przez żywo­pło­ty z ber­be­ry­su prze­le­wa się mgła. Na koń­cu alej­ki poły­sku­je cher­la­we świa­teł­ko.

„Zrób­cie coś z tą waszą suką, bo się do moje­go ślub­ne­go łóż­ka ładu­je!” – dud­ni Oliw­ce w gło­wie, mat­ka strzy­ka jadem do słu­chaw­ki, a gdzieś tam, po dru­giej stro­nie kabla, sta­rzy Ady, jesz­cze do nie­daw­na przy­ja­cie­le domu, zaci­ska­ją pię­ści z bez­sil­nej zło­ści i wsty­du, pró­bu­jąc nie­mra­wo odbi­jać piłecz­kę. „Sama pil­nuj tego swo­je­go knu­ra. Tego wie­prza na smycz weź lepiej, bo Adu­się nam psu­je”.

Tyle lat jeź­dzi­li wspól­nie na waka­cje. Dom­ki, jezio­ro, wędecz­ki, ogni­ska. Cze­re­da dzie­cia­ków pusz­czo­nych samo­pas. Do raju po drze­wach. Na bru­da­sa.

Adu­sia czte­ry lata star­sza od Pau­li. Zawsze pierw­sza. Pierw­sze minió­wy, pierw­sze cyc­ki. Pierw­sze spa­ce­ry w mrok wokół dys­ko­tek w ośrod­ku. Mia­ła skoń­czo­ne czter­na­ście, ale w nocy docho­dzi­ła do dwu­dzie­stu.

– Ruszaj nim. Ale nie tak sztyw­no! To mają być śli­ma­ki – instru­owa­ła potem Pau­lę.

Oliw­ka podej­rza­ła je któ­re­goś wie­czo­ra, jak popi­ja­ły zwę­dzo­ny sta­rym cio­cio­san i wsu­wa­ły sobie języ­ki w usta.

Ogni­sko pło­nie. Magne­to­fon tro­chę zwal­nia i rzę­zi, bo bate­ria słab­nie, ale jesz­cze ryczy na cały zicher „Oh, no! No, no, no, no!”, i Oliw­ka widzi wyraź­nie, że ojciec się dymi. W oczach żarzą mu się węgle. Te same węgle, co w oczach Ady. I Oliw­ka nie chce widzieć, jak ręce ojca chwy­ta­ją Adę za bio­dra. Sta­ry podry­gu­je jak tro­chę zbyt moc­no nakrę­co­ny auto­mat. Ada rośnie w oczach, jest pra­wie jego wzro­stu albo i wyż­sza, jej roz­ko­ły­sa­ne bio­dra wier­cą w roz­grza­nym powie­trzu nie­wi­docz­ne tune­le, jesz­cze chwi­la i jej twar­de pier­si wykłu­ją ojcu oczy. Deski pomo­stu drżą od cięż­kich pod­sko­ków. Gwiaz­dy błysz­czą tępo, jed­no­staj­nie. Mama nicze­go nie widzi. Chi­cho­cze prze­wie­szo­na przez ramię wuj­ka Wald­ka. „Oh, no! There’s no limits!”

I dla­te­go teraz Oliw­ka idzie ciem­ną dział­ko­wą alej­ką w stro­nę cher­la­we­go świa­teł­ka. Bo musi coś zro­bić. Bo to nie może tak być, że ktoś sobie przy­cho­dzi, jakaś tam zdzi­ra, i ot tak zabie­ra ci ojca. Na to zgo­dy nie ma.

Domek jest mały, z zie­lo­nej pły­ty, weran­da poro­śnię­ta dzi­kim wino­gro­nem. Z drew­nia­ne­go ogro­dze­nia zwi­sa luź­no jed­na deska. Oliw­ka schy­la się i wycią­ga ją z pło­tu. Na koń­cu deski ster­czy prze­rdze­wia­ły gwóźdź, któ­rym Oliw­ka roz­gar­nia ciem­ność tuż przed sobą.

Robi krok. Chrzęst żwi­ru na ścież­ce przy­po­mi­na wystrzał. Scho­dzi więc na grząd­kę. Płó­cien­ne tramp­ki grzę­zną w wil­got­nej zie­mi.

Sko­bel w drzwiach odgię­ty, tak że nie da się ich cał­kiem domknąć. Oliw­ka wcho­dzi do środ­ka pra­wie bez­sze­lest­nie i omia­ta wzro­kiem zagra­co­ną izbę. Świa­teł­ko z uchy­lo­nej lodów­ki pokry­wa powierzch­nię przed­mio­tów cien­kim, bla­dym nalo­tem podob­nym do szro­nu. Jest tu kośla­wa, tro­chę zbyt niska ława przy­kry­ta musz­tar­do­wą ser­wet­ką. Sto­ją na niej dwie szklan­ki z wytar­ty­mi od mycia nadru­ka­mi pił­ka­rzy i nie­do­pi­ta flasz­ka owo­co­we­go wina domo­wej robo­ty. Pod ścia­ną przed­po­to­po­wa komód­ka przy­gnie­cio­na do zie­mi paro­ma rocz­ni­ka­mi sta­rych, zawil­go­co­nych „Maga­zy­nów Dział­kow­ca”. Paź­dzie­rzo­wa sza­fa z oblu­zo­wa­ną poło­wą drzwi. W ogó­le wszyst­ko tu jest paź­dzie­rzo­we. Oprócz kury. Bo kura jest sło­mia­na. Wisi sobie na żył­ce, ponad ławą, uple­cio­na ze sło­my kokosz­ka. Na co, po co? Gdy­by tak usiąść tuż pod nią, mia­ło­by się na gło­wie coś jak­by kurzą koro­nę. Kró­lo­wa. Głu­pia kwo­ka.

Na roz­chwie­ru­ta­nej wer­sal­ce pod oknem roz­wa­li­ła się Ada. Jezu, jaka ona dłu­ga! – dzi­wi się Oliw­ka. Całe łóż­ko zaj­mu­je pra­wie. Leżą­cy obok ojciec skur­czo­ny jak­by, zma­la­ły. Powie­trze z nie­go uszło, jak z dziu­ra­we­go mate­ra­ca. Led­wo chra­pie. Led­wo zipie. Wypom­po­wa­ła go, szma­ta – Oliw­ka zaci­ska pal­ce na drew­nia­nej desce zabra­nej z pło­tu. Ostra kra­wędź wrzy­na się we wnę­trze dło­ni pra­wie do krwi.

Oliw­ka uno­si zakoń­czo­ną gwoź­dziem deskę i zaczy­na sunąć nią tuż ponad bla­dym, oszro­nio­nym ramie­niem Ady, krą­ży nad roz­la­ną pier­sią, potem zno­wu opa­da w dół masyw­ne­go uda. Jak różdż­karz, co pod sko­ru­pą zie­mi sku­tej gru­bym lodem ma zna­leźć żyłę cie­płej krwi. Naprę­żo­na różdż­ka drży leciut­ko. Tutaj! Tutaj wbij łopa­tę!

Pić. Naraz w gar­dle sucho. Śli­ny prze­łknąć nie moż­na. Jak­by kto gar­dło na sko­bel zawarł. Że aż boli. Dusi. Oliw­ka musi się napić. Jest tyl­ko wino. No to wino. Niech będzie i wino. Sło­dziuś­kie. Mnia­mu­śne. Bie­rze łyk i dru­gi. Naraz w gar­dło pali. Błe! Co za świń­stwo piją!

Albo i nie świń­stwo. Cze­kaj. Jesz­cze popró­bu­ję. Leje Oliw­ka wię­cej. W brzu­chu cie­pło, cie­plej. Gorą­co. Let­nia noc w koń­cu. Co się będę cza­ić! Ta noc do innych jest nie… W poko­ju cie­plej, milej. Szron z wol­na top­nie­je.

– Tańcz, Kró­lo­wo nasza! – gda­cze raź­no kokosz­ka pod sufi­tem.

No i tań­czy Oliw­ka. Tań­czy, jak ta głu­pia. Mała Lady Li. Ber­łem zaostrzo­nym macha. Cza­ry sobie odpra­wia. Pęki sta­rych susz­ków, co wisia­ły zaku­rzo­ne pod sufi­tem, naraz gło­wy pod­no­szą, po latach ze snu się budzą. Kto my, kto my, kie­dy my?

Na ojca, na Adę macha. Pod­no­sić mi się zaraz. I do tań­ca, już! Cia­ram­ciam ciam!

Nie wsta­ją. Leżą jak te kło­dy. Ojciec pod nosem mam­ro­cze, opę­dza się jak od muchy. Jak się zawsze opę­dzał. A idź mi stąd, zoł­zo. Daj żyć.

Ada spuch­nię­ta jakaś. Wil­got­na. Gąb­cza­sta. Zmar­nie­li tu obo­je. Bo bez słoń­ca sta­le. Cho­wa­ją się przed ludź­mi jak szczu­ry. Jak te kre­ty w norze. A bez słoń­ca ani rusz. Każ­de dziec­ko wie. I Oliw­ka też.

W „Maga­zy­nie Dział­kow­ca” stoi jasno: ide­al­na pora na sadzon­ki jest wła­śnie dziś. Do zie­mi się ich wsa­dzi, po pas albo i po samą szy­ję, konew­ką pod­le­je, sło­necz­kiem w dzień pod­grze­je, zaraz odży­ją obo­je, zaraz ruszą w tany!

Adę precz ode­gna. Won, do rodzi­ców, zga­go. W domu cze­ka­ją, łzy za cie­bie piją. Wsty­dem zagry­za­ją.

Z ojcem się zasta­no­wi. Może go jed­nak do domu zabie­rze. Patrz, mat­ka, jaki roz­kwit­nię­ty. Wąs jak­by buj­niej­szy. Lico bar­dziej ogo­rza­łe. Ramio­na moc­ne, sęka­te, jak kie­dyś. „Zatań­czy­my, Bożen­ka?” – mru­gnie okiem sta­ry.

Bożen­ka jesz­cze się boczy. Jesz­cze fuka gniew­nie. Ale od razu widać, że to tyl­ko na pokaz. Żeby nie od razu. Żeby za łatwo nie miał. Sukin­kot. Skur­wi­po­łeć. No, chodź. Już chodź.

No to do zie­mi obo­je! Oliw­ka się nady­ma, siły wszyst­kie zbie­ra, ojca szar­pie, za nogę Adę cią­gnie. Ale to jeden kloc i dru­gi kloc. Cze­kaj, Oliw­ka, na spo­koj­nie. Grunt to narzę­dzia. Narzę­dzia prze­cież masz. Trze­ba po tacz­kę. Cia­ram ciam! Plą­sa Oliw­ka do ogro­du. Kro­czek tu, kro­czek tam.

Ale noc jesz­cze ciem­na. Gwiaz­dy, coście takie sła­be. Pro­szę mnie tu świe­cić raź­no!

I gwiaz­dy na ten tych­miast wszyst­kie się w kupę zbi­ja­ją i do Oliw­ki zzzium! Ramio­na jej obsia­da­ją i dalej­że błysz­czeć, migo­tać. Bo to nie gwiaz­dy wca­le. Haha! Tyl­ko świe­tli­ki prze­cież. A Oliw­ka dzi­siaj kró­lo­wa. To i słu­chać muszą.

No to doł­ki naj­pierw. Na jed­ne­go. Na dru­gie­go. Łapie Oliw­ka łopa­tę. I ciach. A zie­mia taka mięk­ka, jak masło roz­grza­ne. Łopa­ta wcho­dzi gład­ko. Świe­tli­ki migo­czą jak lam­pio­ny. Robo­ta sama się robi.

No to kop. Kop, Oliw­ka.

Kop.

(…)

O autorze

Mirek Kulisz

Urodzony w 1974 roku w Pruszkowie. Scenarzysta, copywriter, tancerz. Autor opowiadań, tekstów piosenek zespołu Kinky Lobster. Publikował m.in. w „Akcencie”, „Przekroju”, „Kontencie”. Laureat pracowni „Połów. Prozatorskie debiuty 2021”. Mieszka na warszawskiej Pradze.

Powiązania

Zbieg z okoliczności

wywiady / o książce Janusz Rudnicki Mirek Kulisz

Roz­mo­wa Miro­sła­wa Kuli­sza z Janu­szem Rud­nic­kim, towa­rzy­szą­ca pre­mie­rze książ­ki Czło­wiek na ron­dzie Janu­sza Rud­nic­kie­go, wyda­nej w Biu­rze Lite­rac­kim 26 czerw­ca 2023 roku.

Więcej

Rozmowy na koniec: odcinek 2 Nowe głosy z Polski: proza

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Dru­gi odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na koniec” w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27.

Więcej

Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty 2021

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Czy­ta­nie z książ­ki Połów. Poetyc­kie i pro­za­tor­skie debiu­ty 2021 z udzia­łem Iwo­ny Bas­sy, Alek­san­dry Byr­skiej, Bar­ba­ry Frą­czyk, Bar­to­sza Hory­zy, Zofii Kil­jań­skiej, Szy­mo­na Kowal­skie­go, Mir­ka Kuli­sza, Patry­ka Kul­py, Patric­ka Leftwi­cha, Oli Lewan­dow­skiej, Mar­ty Lipo­wicz i Ali­cji Sawic­kiej w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27. Muzy­ka Hubert Zelmer.

Więcej

Wsłuchuj się w najlżejsze powiewy wiatru

debaty / ankiety i podsumowania Mirek Kulisz

Odpo­wie­dzi Mir­ka Kuli­sza na pyta­nia Tade­usza Sław­ka w „Kwe­stio­na­riu­szu 2022”

Więcej

Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty 2021 (proza)

utwory / zapowiedzi książek Różni autorzy

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Połów. Poetyc­kie i pro­za­tor­skie debiu­ty 2021, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 3 paź­dzier­ni­ka 2022 roku.

Więcej

Szczęśliwe historie są nudne

wywiady / o pisaniu Barbara Frączyk Mirek Kulisz

Roz­mo­wa Mir­ka Kuli­szaz Bar­ba­rą Frą­czyk lau­re­at­ką pro­jek­tu „Połów. Pro­za­tor­skie debiu­ty 2021”.

Więcej

Confetti w rynsztoku

recenzje / KOMENTARZE Mirek Kulisz

Autor­ski komen­tarz Mir­ka Kuli­sza, lau­re­ata pierw­sze­go Poło­wu pro­za­tor­skie­go.

Więcej

Wycieczki i małe opętania

wywiady / o pisaniu Alicja Sawicka Mirek Kulisz

Roz­mo­wa Ali­cji Sawic­kiej z Mir­kiem Kuli­szem, lau­re­atem pro­jek­tu „Połów. Pro­za­tor­skie debiu­ty 2021”.

Więcej

Zupełnie jak nigdy

recenzje / ESEJE Adam Kaczanowski

Impre­sja Ada­ma Kacza­now­skie­go na temat pro­zy Mir­ka Kuli­sza, lau­re­ata pierw­szej edy­cji Poło­wu pro­za­tor­skie­go.

Więcej