utwory / zapowiedzi książek

Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny

Andrij Lubka

Bohdan Zadura

Jurij Andruchowycz

Ołeksandr Irwaneć

Fragmenty zapowiadające książkę Piszą, więc żyją. Pierwszych sto dni wojny w tłumaczeniu Bohdana Zadury, która ukaże się w Biurze Literackim 29 sierpnia 2022 roku.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Andrij Lub­ka

Tak właśnie ona wygląda, jedność

Nie wiem, czy w te dni jest ktoś w Ukra­inie, kto może nor­mal­nie i w porę zasnąć. Ja – nie mogę. Budzę się w nocy i spraw­dzam wia­do­mo­ści, budzę się rano – i przede wszyst­kim czy­tam pasek infor­ma­cji agen­cyj­nych. Wia­do­mo­ści są coraz gor­sze.

Nie da się pra­co­wać. Nie moż­na na niczym się sku­pić. Przy­swa­ja­nie wia­do­mo­ści zatru­wa i zwięk­sza lęk, ale zmu­sić się, żeby ich co każ­de kil­ka minut nie otwie­rać i nie czy­tać, nie uda­je się. Pró­by uciecz­ki – w przy­ro­dę, na nar­ty, w alko­hol – też nie doda­ją spo­ko­ju. Lęk rośnie w środ­ku, cał­ko­wi­cie pod­po­rząd­ko­waw­szy sobie codzien­ne życie.

Ktoś mówi i pisze w te dni: „Tobie dobrze, miesz­kasz w Użho­ro­dzie, nie masz czym się dener­wo­wać”. Po czę­ści to praw­da: Użho­rod jest na tyle dale­ko od rosyj­skiej gra­ni­cy, że wąt­pli­we, by bez­po­śred­ni atak nastą­pił dzi­siej­szej nocy.

Jed­no­cze­śnie zło­żo­ne i wie­lo­et­nicz­ne Zakar­pa­cie to poręcz­ny przy­czó­łek dla pro­wo­ko­wa­nia cha­osu, aktów ter­ro­ru, któ­re natych­miast uzy­ska­ją mię­dzy­na­ro­do­wy roz­głos, więc za moc­no tu też się nie odprę­żysz. Cho­ciaż, jasne, w te dni miesz­kać na Zakar­pa­ciu – to nie to samo, co żyć na musz­ce rosyj­skie­go żoł­nie­rza.

Ale uwierz­cie, że i w Użho­ro­dzie, na samej gra­ni­cy z UE, nie ma spo­ko­ju. Przed wia­do­mo­ścia­mi i tutaj się nie ukry­jesz. Po nich i tutaj nie zaśniesz. Choć wyobra­żam sobie, jak cięż­ko jest tym ludziom, któ­rzy miesz­ka­ją bli­żej Rosji. Jak się lęka­ją każ­de­go dnia i każ­dej godzi­ny. Mar­twię się o nich.

O Jaro­sła­wa z Czer­ni­cho­wa, o Ser­hi­ja z Char­ko­wa, o Jewhe­na z Sumów, o Sier­hi­ja z Mariu­po­la, o Swi­tła­nę z Ode­ssy – o wszyst­kich tych, któ­rych mogę nazwać zna­jo­my­mi i przy­ja­ciół­mi, z któ­ry­mi byłem i bywa­łem. Roz­ma­wia­łem i sprze­cza­łem się, o wszyst­kich tych, któ­rzy swo­je mia­sta i regio­ny czy­nią Ukra­iną.

Ale nie tyl­ko o nich. Mar­twię się o ludzi, któ­rych nie znam i któ­rych nigdy nie widzia­łem, o Ukra­iń­ców, o swo­ich współ­ro­da­ków. Boję się, że w ich domy mogą tra­fić poci­ski, że do ich domów wedrą się obcy uzbro­je­ni ludzie, że przyj­dzie im boso ucie­kać w mroź­ną noc. Chcę ich objąć, pod­trzy­mać, uspo­ko­ić. Chciał­bym, żeby wie­dzie­li, że nie są sami.

Do dia­bła, to jest wła­śnie to, co w patrio­tycz­nych wier­szach nazy­wa­ją „jed­no­ścią”, a w pra­cach nauko­wych – „wspól­no­tą, któ­ra two­rzy naród”. Uczu­cie dumy, kie­dy spor­to­wiec z Char­ko­wa zdo­by­wa medal i wcho­dzi na podium z ukra­iń­ską fla­gą, i uczu­cie lęku, kie­dy na miesz­kań­ców Char­ko­wa szcze­rzy zęby zezwie­rzę­co­na isto­ta.

Jak­kol­wiek banal­nie by to nie zabrzmia­ło, ale kraj to orga­nizm, a jego gra­ni­ce to skó­ra, i gdzie by nie ude­rzy­li, ból odczu­wa­ją wszy­scy. Nie może być ata­ku tyl­ko na Char­ków czy Mariu­pol – atak będzie na całą Ukra­inę. To woj­na nie prze­ciw czer­ni­how­cza­nom czy ode­scza­nom, a prze­ciw Ukra­iń­com, Ukra­inie jako idei, któ­ra wszyst­kich nas trzy­ma w kupie.

Tak też żyje­my, złą­cze­ni lękiem, stra­chem, bez­sen­no­ścią. Tuląc się bli­sko, ramię do ramie­nia, łokieć do łok­cia, zbli­ża­my się, żeby się ogrzać i pod­trzy­mać jeden dru­gie­go. Sło­bo­żańsz­czy­zna jesz­cze nigdy nie była tak bli­sko Zakar­pa­cia, jak teraz, w czas zagro­żeń i pogró­żek; Don­bas jesz­cze nigdy nie był tak bli­sko Zakar­pa­cia, jak teraz, kie­dy w oko­pach sie­dzą tam bojow­ni­cy naszej Zakar­pac­kiej Gór­skiej Bry­ga­dy Sztur­mo­wej.

Kraj, któ­ry był geo­gra­ficz­ną mapą w szkol­nym pod­ręcz­ni­ku czy na ekra­nie tele­wi­zyj­nej pro­gno­zy pogo­dy, nabie­ra real­nych rysów twa­rzy ludzi, o któ­rych się mar­twisz, któ­rych chcesz wes­przeć i obro­nić. Bez­sen­ność osie­dli­ła się w każ­dym domu od Użho­ro­du do Don­ba­su, nie śpi­my razem, jeste­śmy razem w tej łodzi, któ­ra nazy­wa się „Ukra­ina”. Tak wła­śnie ona wyglą­da, jed­ność.


Ołek­sandr Irwa­neć

Notatki z czasu wojny

Nigdy nie myśla­łem, że będę pisał tekst pod takim tytu­łem. Tym bar­dziej we wła­snym domu, w swo­im kra­ju…

ponie­dzia­łek, 28 lute­go, ostat­ni dzień zimy, ale nie ostat­ni dzień woj­ny

No i zno­wu przy­szło nam two­rzyć histo­rię, jak dwa­dzie­ścia osiem lat temu, jak dzie­więć lat temu. Jakaś taka cyklicz­ność się poja­wia: 2004–2013-2022. Dwa Maj­da­ny, a teraz woj­na. I za każ­dym razem naród Ukra­iny musi wal­czyć prze­ciw­ko Rosji. Dla­te­go też łączę te trzy daty. Powsta­nie – ono i w cza­sie woj­ny tak­że jest powsta­niem, ogól­no­na­ro­do­wy pro­test, cał­ko­wi­te odrzu­ce­nie sta­no­wi­ska oraz dzia­łań kra­ju z pół­noc­ne­go wscho­du. Tyl­ko teraz Maj­da­nem dla nas sta­ła się już cała Ukra­ina.

Żeby to był ostat­ni raz, „Bóg Trój­cę lubi”, mówi się u nas, a Pola­cy mają porze­ka­dło: „do trzech razy sztu­ka”. Jesz­cze w 2004 roku, już w grud­niu, kie­dy ogła­sza­no powtór­kę dru­giej tury wybo­rów pre­zy­denc­kich, na potrze­by swo­jej rubry­ki w ówcze­snym pią­tym kana­le tele­wi­zyj­nym, w ówcze­snym pro­gra­mie Rom­ka Czaj­ki „5 Kopie­jek” napi­sa­łem wiersz, w któ­rym były takie linij­ki:

Ktoś się zmę­czył, ktoś już jest nie­do­łęż­ny,
ale wresz­cie to się wyda­rzy,
bo i w baj­kach dobro zwy­cię­ża
osta­tecz­nie za trze­cim razem!

A teraz piszę notat­ki z Irpie­nia, gdzie prze­by­wam z żoną Oksa­ną, jej dzie­więć­dzie­się­cio­jed­no­let­nią mat­ką i trzy­let­nim kotem Bashō. Kot i mama sła­bo rozu­mie­ją, co się dzie­je, a my z Oksa­ną od cza­su do cza­su tro­chę wariu­je­my (prze­kre­ślo­ne) dener­wu­je­my się i na prze­mian wza­jem­nie się uspo­ka­ja­my.

W czwar­tek 24 lute­go nad ranem wyrwa­ły nas ze snu dźwię­ki wybu­chów. Do Hostom­la w linii pro­stej jest od nas jakieś pięć, sześć kilo­me­trów i z bal­ko­nu (miesz­ka­my na pią­tym pię­trze) było widać wybu­chy i roz­bły­ski. Wybu­chy z roz­bły­ska­mi to napły­wa­ły fala­mi, to cichły. Tak jest do dzi­siaj. Cho­ciaż licz­ba fal się zmniej­szy­ła, ale mimo to powta­rza­ją się kil­ka razy w cią­gu godzi­ny.

Jak wie­le się sta­ło przez te czte­ry dni! W śro­dę, w ostat­ni przed­wo­jen­ny wie­czór, z Petrem Załma­je­wem pili­śmy kawę w towa­rzy­stwie kil­ku pięk­nych dam. Petro ma ame­ry­kań­ski pasz­port, zapy­ta­łem go, czy w związ­ku z nie­bez­pie­czeń­stwem woj­ny zamie­rza wyje­chać do Sta­nów. Bro­dacz Załmaj-aga tyl­ko się uśmiech­nął: jestem dzien­ni­ka­rzem, zosta­ję. Kil­ka razy wycho­dzi­li­śmy na wewnętrz­ne podwór­ko kawiar­ni przy Rej­tar­skiej, żeby zapa­lić, było wil­got­no i dość cie­pło jak na koniec lute­go. Chcia­łem zacząć następ­ne zda­nie od słów „nic nie zapo­wia­da­ło”, ale zacią­łem się – nie, jakieś prze­czu­cie prze­cież było, wisia­ło w powie­trzu. I to prze­czu­cie oka­za­ło się nie­bez­pod­staw­ne.

Hosto­mel, Bucza, Irpień – to teraz „miej­sca bojo­wej chwa­ły” czy nawet bez cudzy­sło­wu i dużą lite­rą – Miej­sca Bojo­wej Chwa­ły.

W Buczy na postu­men­cie stał sta­reń­ki BTR, pomnik upa­mięt­nia­ją­cy kra­ja­nów, któ­rzy pole­gli w Afga­ni­sta­nie. Oku­pan­ci z dale­ka zauwa­ży­li ten woj­sko­wy pojazd i, nie zorien­to­waw­szy się, śmia­ło roz­po­czę­li z nim bój. Zmar­no­wa­li znacz­ną część amu­ni­cji, a póź­niej ude­rzy­li na praw­dzi­we ukra­iń­skie trans­por­te­ry opan­ce­rzo­ne i oczy­wi­ście ten poje­dy­nek prze­gra­li. Taka jest woj­na, woj­na w Ukra­inie. Nawet pomni­ki są po naszej stro­nie.

Jesz­cze wczo­raj padła łącz­ność tele­fo­nicz­na – być może uszko­dzi­li tutej­sze wie­że prze­kaź­ni­ko­we Kyivsta­ru. Inter­net na razie jesz­cze jest i mam nadzie­ję, że uda mi się wysłać ten tekst do „Zbru­cza”.

Dziś rano na podwór­ku i na uli­cy był duży ruch – ponie­dzia­łek, począ­tek tygo­dnia. Godzi­na poli­cyj­na trwa­ła do ósmej rano i od razu po ósmej podwór­ko zapeł­ni­ło się miesz­kań­ca­mi i zwy­kły­mi prze­chod­nia­mi – podwór­ko mamy prze­chod­nie. Dozor­czy­ni Nad­ia czy­sto zamio­tła asfalt, śmie­cie też zosta­ły wywie­zio­ne – służ­by komu­nal­ne dzia­ła­ją.

W Irpie­niu otwar­te są poje­dyn­cze skle­py, kolej­ki do nich są dość dłu­gie, ale ani sprze­czek, ani awan­tur, ani innych kon­flik­tów się nie obser­wu­je. Z pół­noc­ne­go wscho­du, od Hostom­la i Buczy, cza­sem docho­dzą odgło­sy wybu­chów. Kil­ka razy sły­chać było dźwięk samo­lo­tów na nie­bie – moc­ny, ostry i szyb­ki. A wczo­raj przy wjeź­dzie z Buczy do Irpie­nia koło Cen­trum Han­dlo­we­go „Żyra­fa” trwa­ła praw­dzi­wa wal­ka, sły­chać było wystrza­ły i w tam­tą stro­nę bie­gli chłop­cy w cywi­lu, ale z auto­ma­ta­mi – być może obro­na tery­to­rial­na.

Jesz­cze bli­żej epi­cen­trum boju niż my miesz­ka mał­żeń­stwo – Siar­hiej Pry­łuc­ki i Ołe­na Ste­pa­nen­ko, z małym synem, Ada­mem. Bucza jest obok Hostom­la, dwa, trzy kilo­me­try. Uda­ło się do nich dodzwo­nić, kie­dy jesz­cze dzia­ła­ły tele­fo­ny. Byli poza domem. I to dobrze, bo miesz­ka­ją w nowym budow­nic­twie, na wyso­kim pię­trze – widok z okien pięk­ny, ale i praw­do­po­do­bień­stwo tego, że w okno tra­fi jakiś pocisk, też wyso­kie. A w samym Hostom­lu miesz­ka przy­ja­ciół­ka mojej żony, archi­tekt­ka Oksa­na Biło­us, i już od paru dni nie ma z nią kon­tak­tu. Ser­ce ści­ska się od złych domy­słów…

W Irpie­niu od ostrza­łu ucier­pia­ła też nowa wyso­ka zabu­do­wa i dziel­ni­ca domów jed­no­ro­dzin­nych, wie­le tam uszko­dzo­nych budyn­ków, oku­pan­ci strze­la­li do okien, zabie­ra­li ludziom samo­cho­dy, żeby nimi jechać na Kijów. Jed­nak mosty przez rze­kę Irpień i Buczan­kę wysa­dzo­ne, jeste­śmy teraz jak na wyspie. Dokąd więc doje­cha­li – nie wia­do­mo.

Woj­na woj­ną, a nasz kot to stwo­rze­nie roz­pusz­czo­ne i dla­te­go jest wybred­ny, jak już się naje, to zosta­wia dużo jedze­nia na swo­im spodecz­ku, a potem doma­ga się świe­że­go. Pode­schłą i zwie­trza­łą kocią kar­mę wyno­szę kotom podwór­ko­wym – one nie są takie wybred­ne. Wczo­raj dość póź­no, jak już zaczę­ła się godzi­na poli­cyj­na, wynio­słem im, jak z Oksa­ną żar­tu­je­my, „prze­sył­kę od Bashō”. Mia­sto było zupeł­nie ciem­ne, latar­ni na podwó­rzu i przy uli­cy nie zapa­la­no od kil­ku dni. W oknach domów też pra­wie się nie świe­ci­ło – wie­lu ludzi opu­ści­ło Irpień. W naszej klat­ce na trzy­dzie­ści sześć miesz­kań świe­ci­ło się tyl­ko u nas i jesz­cze w dwóch – na trze­cim i na siód­mym pię­trze. Z głę­bi podwór­ka przy­bie­gły dwa koty i cho­dzi­ły wokół wysy­pa­nej prze­ze mnie kar­my.

Wycią­gną­łem papie­ro­sa, zapa­li­łem i sia­dłem na ław­ce pod klat­ką. Zanim go wypa­li­łem, zry­mo­wa­łem dwie strof­ki. To, oczy­wi­ście nie jest poezja wyso­kich lotów, ale mimo wszyst­ko je poka­żę:

Sta­rym już, lecz nie cho­ry i nie kale­ka jesz­cze.
Więc mnie prze­stra­szyć, wro­gu, nawet się nie sta­raj!

Rosyj­ski myśliw­cu, śmi­głow­cu, okrę­cie,
Już to sły­sza­łeś od kogoś: Spier­da­laj!

Jesz­cze nie wzią­łem do rąk kała­cha,
wsty­du ze tę lek­sy­kę nie czu­jąc ni winy,
mówię ci teraz otwar­cie, bez stra­chu:
Rosyj­ski żoł­nie­rzu,
Spier­da­laj z Ukra­iny!


Jurij Andru­cho­wycz

Półsacharow. Półzwycięstwo

Ode­zwa­li się dysy­den­ci – i wło­da­rze Fra[nkiwska] poka­za­li ple­cy. Czy z sza­cun­ku dla więź­niów sumie­nia, o któ­rych być może usły­sze­li pierw­szy raz, a może ze stra­chu o wła­sne noto­wa­nia?

I teraz decy­zja ojców mia­sta – w dosłow­nym tego sło­wa zna­cze­niu – sta­ła się poło­wicz­na: daw­ną uli­cę Aka­de­mi­ka Sacha­ro­wa podzie­lą. Jed­na część pozo­sta­nie z imie­niem aka­de­mi­ka, ta mniej oka­za­ła. Dru­ga otrzy­ma wcze­śniej zapo­wia­da­ną nazwę – Ukra­iń­skie­go Zwy­cię­stwa. Ojco­wie mia­sta nie mie­li naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści, czy taka nazwa mia­stu jest koniecz­nie potrzeb­na. I nie zwa­ża­li na to, że w takim przy­pad­ku zwy­cię­stwo oka­że się tro­chę krót­kie, bo zale­d­wie czte­ry­stu­me­tro­we. Bar­dzo skrom­ne zwy­cię­stwo i, co trze­ba przy­znać, to nie uli­ca, a jakiś odkra­jek, odci­nek.

Jed­nak, jeśli poli­czyć, że wła­śnie ten jej odci­nek otrzy­mu­je już siód­mą nazwę (swe­go cza­su będąc Nową, Biliń­skie­go, Poli­ze­istras­se, Czka­ło­wa, Cze­ki­stów, Aka­de­mi­ka Sacha­ro­wa), to pozo­sta­je zawie­rzyć szczę­śli­wej sió­dem­ce.

Z dru­giej stro­ny – wca­le nie dla wszyst­kich oka­zy­wa­ła się ona taka krót­ka. Taka, że każ­dy na pie­cho­tę śred­nim tem­pem poko­na ją w pięć minut. Cza­sem mówio­no o niej jako o naj­dłuż­szej: „Któ­ra uli­ca w Sta­ni­sła­wie jest naj­dłuż­sza? – Czka­ło­wa. – Jak to? Dla­cze­go? – A dla­te­go, że jak nasz Iwan znik­nął na niej, to dopie­ro po dwu­dzie­stu pię­ciu latach wró­cił”.

Ale ten żart raczej nie jest o ukra­iń­skim zwy­cię­stwie. Raczej o ukra­iń­skich ofia­rach.

Spe­cy­fi­ka tej uli­cy tkwi w cał­kiem masyw­nym budyn­ku, gdzie za róż­nych reży­mów nie­for­tun­ni odwie­dza­ją­cy go mogli zaznać wszyst­kie­go: bez­li­to­śnie prze­słu­chi­wa­no ich i gno­jo­no dłu­go w aresz­cie, a tak­że – grze­chu nie ukry­jesz – kato­wa­no i zabi­ja­no. Te dwa ostat­nie dzia­ła­nia prze­pro­wa­dza­no nie­rzad­ko ze szcze­gól­nym, zwie­rzę­cym okru­cień­stwem. W tym dzie­le gesta­po i NKWD, MBR i KGB nawet mogły wal­czyć, wybacz­cie sło­wo – o pal­mę pierw­szeń­stwa.

Kie­dy więc w paź­dzier­ni­ku pierw­sza demo­kra­tycz­nie wybra­na, „ruchow­ska”– jak wte­dy mówio­no – miej­ska rada roz­po­czę­ła wstęp­ne zmia­ny nazw ulic, nie­przy­pad­ko­wo na cze­le listy zna­la­zła się uli­ca Cze­ki­stów. Że jej nazwę zmie­nio­no wła­śnie na „Aka­de­mi­ka Sacha­ro­wa”, też było nie­przy­pad­ko­we: w tam­tym cza­sie był to szcze­gól­nie dotkli­wy poli­czek wymie­rzo­ny sowiec­kim (w isto­cie rosyj­skim) siłow­ni­kom.

Aka­de­mik Sacha­row więź­niem poli­tycz­nym nigdy nie był. Sys­tem po pro­stu potrze­bo­wał go nie w zonie – jako wybit­ne­go, na świa­to­wym pozio­mie, fizy­ka jądro­we­go. Za to obję­to go bar­dzo spe­cjal­ną, aż prze­sad­ną kon­tro­lą – z wszyst­ki­mi odczu­wal­ny­mi i nie­od­czu­wal­ny­mi ogra­ni­cze­nia­mi, pro­wo­ka­cja­mi, mole­sto­wa­nia­mi, tzw. pod­słu­cha­mi i obser­wa­cją zewnętrz­ną. W koń­cu nastą­pi­ło i sze­ścio­let­nie zesła­nie do nie­zbyt przy­ja­zne­go mia­sta Gor­ki, wywo­ła­ne nie­ustra­szo­nym oświad­cze­niem aka­de­mi­ka co do inwa­zji afgań­skiej. Były też nie­jed­no­krot­ne pro­te­sta­cyj­ne gło­dów­ki, któ­re od cza­su do cza­su musiał podej­mo­wać, żeby wywal­czyć w sys­te­mie choć­by cen­ty­me­try prze­strze­ni dla sie­bie. Oni bali się go żywe­go, ale też bali się jego śmier­ci. Do cza­su, jak się oka­za­ło.

Tak, nie był więź­niem poli­tycz­nym. Ale był kimś, kto całe­mu cywi­li­zo­wa­ne­mu świa­tu o nich, sowiec­kich polit­ze­kach mówił. W grud­niu 1975 roku – naj­do­bit­niej:
w wykła­dzie z oka­zji otrzy­ma­nia nagro­dy Nobla, gło­sem swo­jej żony, pani Bon­ner. Same­go Nobli­sty oczy­wi­ście do Oslo na cere­mo­nię nie wypusz­czo­no.

„Po pro­stu wymie­nię w tej sali nazwi­ska nie­któ­rych zna­nych mi więź­niów… pro­szę przy­jąć, że wszy­scy oni są więź­nia­mi sumie­nia, a wszy­scy poli­tycz­ni więź­nio­wie moje­go kra­ju dzie­lą ze mną honor Poko­jo­wej Nagro­dy Nobla”. Te sło­wa aka­de­mi­ka są klu­czo­we dla zro­zu­mie­nia tej wyjąt­ko­wej szla­chet­no­ści ducha, z jaką pro­wa­dził on swo­ją głe­bo­ko oso­bi­stą wal­kę za wszyst­kich.

Pluszcz. Głu­zman. Moroz. Nad­ija Swi­tłycz­na. Ste­fa­nia Sza­ba­tu­ra, Iry­na Kały­neć. Sta­siw. Iry­na Senyk. Szmuk. Kara­wań­ski. Wałe­rij Marc­czen­ko. Szu­chew­ko­wij. Seń­kiw. Hryń­kiw. Liso­wyj. Czor­no­wił. Osad­czy. Musta­fa Dże­mi­lew. Trzy­dzie­sci sześć ukra­iń­skich nazwisk, wymie­nio­nych w wykła­dzie, któ­re obok dzie­siąt­ków innych zabrzmia­ły pierw­szy raz na cały świat. I jesz­cze jeden, bar­dzo waż­ny akcent: „Nie mogłem wymie­nić wszyst­kich zna­nych mi więź­niów z bra­ku miej­sca, a jesz­cze więk­szej ilo­ści nazwisk nie znam albo nie mam pod ręką ich świa­dec­twa. Ale wszyst­kich mam w myślach i wszyst­kich, któ­rych nie wymie­ni­łem, pro­szę o wyba­cze­nie. Każ­de wymie­nio­ne i nie­wy­mie­nio­ne nazwi­sko – to cięż­ka i hero­icz­na czło­wie­cza dola, lata cier­pień, lata wal­ki o ludz­ką god­ność”.

Nada­jąc imię aka­de­mi­ka uli­cy, któ­ra dotąd nosi­ła imię katów i zabój­ców, mia­sto odda­wa­ło swój naj­wyż­szy sza­cu­nek jed­ne­mu z lide­rów ducho­we­go sprze­ci­wu wszech cza­sów. W ten spo­sób prze­zwy­cię­ża­ło tak­że wła­sną pro­win­cjo­nal­ność. Poza tym było to tak­że odda­nie hono­ru oso­bi­stej ofie­rze Sacha­ro­wa. Ist­nie­je wie­le pod­staw ku temu, żeby za przy­czy­nę przed­wcze­snej śmier­ci nobli­sty w grud­niu 1989 roku uwa­żać (kla­sy­ka gatun­ku!) otru­cie. Wte­dy sys­tem praw­do­po­dob­nie zde­cy­do­wał się nie odkła­dać już jego śmier­ci. Ten, kto sam jeden potra­fił wyzy­wa­ją­co prze­ciw­sta­wiać się całej depu­tac­kiej „agre­syw­no-posłusz­nej więk­szo­ści”, sta­wał się zbyt nie­bez­piecz­ny, aby dalej chro­nić go ze wzglę­du na pra­cę nauko­wą, nawet w dzie­dzi­nie jądro­wej.

Teraz, kie­dy w mie­ście zapach­nia­ło osta­tecz­nym pozby­ciem się resz­tek rosyj­skich nazw, naj­pierw pomy­śla­łem: tyl­ko nie Sacha­ro­wa… Może wystar­czy rozu­mu?

Nie wystar­czy­ło.

Zro­zu­miał­bym jesz­cze, gdy­by rad­ni miej­scy pró­bo­wa­li użyć jakichś argu­men­tów. Powiedz­my, że trak­tu­ją aka­de­mi­ka jako współ­twór­cę, w dodat­ku jed­ne­go z klu­czo­wych, sowiec­kiej bro­ni jądro­wej, szcze­gól­nie bom­by wodo­ro­wej. Czy­li kogoś, kto bez­po­śred­nio przy­czy­nił się do uzy­ska­nia sta­tu­su jądro­we­go mocar­stwa przez impe­rium zła, a to ozna­cza, że kie­dy putin dzi­siaj gro­zi swą jądro­wą potę­gą, to część odpo­wie­dzial­no­ści spo­czy­wa też na Sacha­ro­wie. To było­by cie­ka­we etycz­nie sta­no­wi­sko, z któ­rym napraw­dę moż­na było­by z pożyt­kiem dys­ku­to­wać – i mia­sto na takiej dys­ku­sji tyl­ko by zyska­ło.

Bie­da jed­nak w tym, że ojco­wie mia­sta na żad­ne argu­men­ty się nie zdo­by­li. Wra­że­nie jest takie, że oni w ogó­le nie za bar­dzo wie­dzą, kim był ten jakiś aka­de­mik Sacha­row, wła­snym przy­kła­dem jak­by pod­wa­ża­jąc to, co powie­dział on w wykła­dzie noblow­skim: „Tysią­ce lat temu ludz­kie ple­mio­na pro­wa­dzi­ły bru­tal­ne wal­ki w celu prze­ży­cia i w tej wal­ce waż­na była nie tyl­ko umie­jęt­ność wła­da­nia maczu­gą, ale i zdol­ność do myśle­nia, do zacho­wa­nia tra­dy­cji, do altru­istycz­nej samo­po­mo­cy w ramach swe­go ple­mie­nia”.

A co w naszym ple­mie­niu mamy dzi­siaj? Ode­zwa­li się dysy­den­ci – i Sacha­row został. O poło­wę go skró­co­no i jak nad bied­nym krew­nym się uli­to­wa­no. Ogól­nie rzecz bio­rąc, puti­no­wi zno­wu uda­ła się zemsta, któ­rej narzę­dziem tym razem sta­li się wło­da­rze mia­sta Fra. Takie „ukra­iń­skie zwy­cię­stwo”.

Żeby z tego powo­du nie popaść w cał­ko­wi­te zwąt­pie­nie, znaj­du­ję sło­wa pocie­sze­nia: „Ale wszyst­ko to nie powin­no zmniej­szać nasze­go świę­te­go pra­gnie­nia, żeby wła­śnie na tym świe­cie, gdzie, niby roz­błysk w ciem­no­ści, poja­wi­li­śmy się na jed­ną chwi­lę z czar­ne­go nie­by­tu bez­świa­do­me­go ist­nie­nia mate­rii, urze­czy­wist­nić wymo­gi Rozu­mu i stwo­rzyć Życie, god­ne nas samych i nie­wy­raź­nie domy­śla­ne­go się przez nas Celu”.

22.04.2022

O autorach i autorkach

Andrij Lubka

Urodzony w 1987 roku w Rydze. Ukraiński poeta i tłumacz. Autor tomów wierszy "Osiem miesięcy schizofrenii" (2007), "Terroryzm" (2008), "Czterdzieści baksów plus napiwek" (2012). Jako prozaik debiutował tomem opowiadań "Killer" (2012). Laureat literackiej nagrody „Debiut” (2007) i „Kijowskie laury” (2011). Był stypendystą kilku europejskich programów literackich (w tym dwukrotnie Gaude Polonia), uczestniczył w wielu ukraińskich i europejskich akcjach i festiwalach literackich. Ukończył szkołę wojskową w Mukaczowie i ukrainistykę na Narodowym Uniwersytecie w Użhorodzie. Obecnie studiuje bałkanistykę na Uniwersytecie Warszawskim. Mieszka w Warszawie.

Bohdan Zadura

Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.

Jurij Andruchowycz

Urodzony 13 marca 1960 roku. Ukraiński poeta, prozaik, eseista i tłumacz. Ukończył studia w Ukraińskim Instytucie Poligrafii im. I. Fedorowa we Lwowie (1982). W latach 1990-1991 studiował w Instytucie Literatury im. Gorkiego w Moskwie. Laureat m.in. Nagrody Herdera (2001), Nagrody Europejskiego Porozumienia Leipziger Buchpreis (2006). Za powieść Dwanaście kręgów otrzymał Nagrodę Literackiej Europy Środkowej „Angelus” (2006). Założyciel grupy poetyckiej Bu-Ba-Bu. Jeden z twórców fenomenu stanisławowskiego. Jest autorem przekładów z języka polskiego, niemieckiego i rosyjskiego. Mieszka i pracuje w Iwano-Frankowsku.

Ołeksandr Irwaneć

Urodzony 24 stycznia 1961 roku na Wołyniu. Ukraiński poeta, prozaik, dramaturg, felietonista, krytyk literacki. Ukończył studia w moskiewskim Instytucie Literackim im. Gorkiego. Współzałożyciel grupy literackiej Bu-Ba-Bu. Stypendysta Kuenstlerakademie Schloess Solitude (Stuttgart, RFN, 1995), kuenstlervilla Waldberta (Monachium, RFN, 2001), Fundacji KulturKontakt (Wiedeń, Austria, 2002). Stypendysta Fundacji Fulbrighta (USA, 2005-2006), stypendium „Gaude Polonia” 2008 r. Mieszka w Rownym i w Irpeniu pod Kijowem.

Powiązania