1. BŁĄD POMIARU JAKO PROBLEM BEZ ZWIĄZKU
Wyciągnąłem cię z szafy, byś nie malała mi w oczach,
gdy tak znikasz coraz częściej w domu, w którym przebywam
od święta, czyli wcale, bo przecież obchodzimy tylko siebie,
najlepiej szerokim łukiem. Ostatni dreszcz dopadł mnie,
kiedy promień słońca był najdłuższy. Zresztą o jakiej gwieździe
tu mówimy? Jakiej rekompensacie? Wygasły karzeł może
wziąć leki i pójść spać, bo kto zaspokoi jego wieczną
ciekawość. Piekło jak zawsze, niebo jak nigdy,
bo przecież znika przy zbyt logicznym myśleniu o mecie,
wróć – to już było! – poziomie meta, rosnącym niczym
brak: to spuchnięte ciało, na którym trzyma się
pierścień mocy, orbita do tańca ostatnich wątpliwości:
jesteś moja, a nie umiesz przerwać tego zdania. Jesteś moja,
a forma wgniata cię w słabość i nieuchronność tego wiersza.
2. EMPATIA
Narzekasz, że już o tobie nie piszę,
kiedy twój nadmiar rozsadza mnie od środka,
aż muszę sobie radzić siłą, pierwotną
ostoją bliskości. Czas stanął w miejscu:
oswoiłem cię, by oddać ci dzikość, blask
odbity od kobiet i mężczyzn, z którymi
poszłabyś w ten sam ogień, gdyby nie
najbardziej stanowcza blokada: wolność
to wybór, Jezus, który nie umiera na krzyżu,
bo woli pozostać człowiekiem do końca.
(Nie mieszaj w to Boga – powiedziałabyś,
ale przy obustronnym otwarciu zawsze
pojawi się ktoś trzeci). Nie wierzymy
w zmartwychwstania, a jednak wciąż
wywołujemy demony: mówię o tym,
używając przeklętych imion. Brzmi to
nadzwyczaj zabawnie. Tobie wystarcza
trup w szafie, grób, w którym zadajesz
najważniejsze pytania: jak się nie zatracić
w cudzej twórczości, nawet jeśli w znaczącym
stopniu dotyczy mnie? Kiedy wiesz, że pewni
wysłannicy ciemnej strony mocy przez „ty”
rozumieją „ja”. I zawsze odbiją piłeczkę,
by po swojej stronie siatki mieć jak najwięcej
przestrzeni. Tymczasem gra powoli się kończy.
Zostaje odarte ze złudzeń życie: prasowanie
czerwonych spodni i jajecznica z wegetą.
Jak w wierszach młodych katolików, gdy
szybko stracili nadzieję na życie doczesne.
Jeżeli chcesz skoczyć, pognieć ten obrazek
w kształt, jaki może z nami wytrzymać
jutro (zawsze jest tylko jedno). Nie myśl
o pełnym widoku z okna. Skup się
na szczególe, który kojarzy się tylko
z dobrą śmiercią.
3. ZANIM ODEJDĘ, nie napiszę ci listu; jeden
już dostałaś i do tej pory budzisz się
z krzykiem. Nie popełnię tego błędu,
ale wynagrodzę to innymi: nie myśl,
że tak łatwo okiełznasz we mnie demona.
Kiedy mnie opętał, miałem wiele
piekieł do wyboru, teraz pętla powoli
się zacieśnia. Powietrze z innych
przestrzeni zanieczyszcza się, by ranić
dla zabawy serce, które otwartością
nigdy nie dorówna rozumowi. Co z tego,
że wszystko dzieje się w głowie?
Pozwoliłaś mi brać udział w sztafecie,
tylko że ja zbyt często gubię pałeczkę;
w tłumie zachowanie twarzy przestaje
znaczyć. Tych kilku intymnych szczegółów
nie uniesiesz nawet w sobie, bo w końcu
– na moje życzenie – ktoś je z ciebie
wypłucze, by zachować równowagę
w liczbie obcych ciał, jakie aplikujemy
sobie dla zdrowia. Jak długo da się
usuwać je bezboleśnie? Zanim odejdę,
uwolnię cię od nich jednym porządnym
trzęsieniem ziemi. I coraz głośniej liczę,
że wtedy oboje się w niej znajdziemy,
wreszcie sam na sam.
4. DOM WSCHODZĄCEGO SŁOŃCA
Jesteś moim fundamentem. Mijam cienie
rzeczy, które przypominają mi, że to dopiero
początek: jeszcze zdążę zatęsknić za płaszczem
i szablą w kolejnych nierównych pojedynkach
z dachem. I jeśli takie wyznanie otwiera
przestrzeń, mamy się na celownikach i trwamy
w tym dynamicznym stanie, choćbyśmy
nie trafiali, licząc pudła przed wyprowadzką
z siebie. I jeśli takie wyzwanie niczego nie
zamyka, korzystajmy z szerokiego pobocza
i jeszcze szerszego marginesu na błędy
natury. Cytowanie klasyków kończy się
klęską urodzaju; taki nadmiar szkodzi tylko
nałogowcom, tańczącym w rytmie mono.
Mini na twarz – i nie widzi świata poza
przebraniem na okazję wyłączności,
jak Temida pilnuje ogrodu przed
nadejściem ożywczych chwastów.
Smaków, przedłużających oddech.
Mieć do siebie prawo? To ma być
porządek? Kiedy sprzątam, to nie błysk
wyzwala sens. Potrzebne jest inne zdjęcie
ciężaru, efekt motyla, który niby
tracąc równowagę i tor lotu, dociera
tam, gdzie chce, bo jego cel nie
ma nic wspólnego z celą, nie zna ścian.
5. MIAŁO BYĆ GŁOSOWANIE W SPRAWIE UCHODŹCÓW,
ALE POSŁANKA WRÓBEL MA PYTANIE. O ABORCJĘ
Miałem ci powiedzieć dwa zdania, z których jedno
będzie prawdziwe, jeśli drugiego nie zrozumiesz.
Miałem ma idealny czas. Do przeszłości należy
posiadanie czegokolwiek ponad język i wyobrażenie
o nim. Ponad obraz, z którego zszedł człowiek,
by omijać krzyże. Zbyt proste odniesienia
do następnej szansy. Czy niebo naprawdę
jest tak blisko? Z bliska pogrąża się w czarnej
materii, jakby złowieszczo podpowiadało,
kto rządzi na tym świecie. A na tamtym? Oba
zdania można sprowadzić do jednego:
pustka. Dotrzesz do niej, gdy wyłączysz zmysły,
wzniesiesz się ponad siebie, osiągniesz stan
najbardziej precyzyjnych myśli, choć nigdzie
nieprowadzących. I to jest właśnie szczęście,
zapiałby właściciel najdłuższego fraka, ale już
przecież wykluczyliśmy sprawy majątkowe.
Jednak nie wymagaj odległości tam, gdzie
przestrzeń rozszerza się szybciej niż źrenica
na mocnym dopingu. Skanduj swoją wersję,
może się przyjmie i więcej nic cię nie zaskoczy.
Jednak czymże jest życie bez tajemnicy?
Porażka bez zemsty na słabszym i siła woli,
ćwiczona w powtarzaniu dwóch zdań:
Nie jestem godzien, by cię z siebie usunąć.
Być to znaczy uchodzić przed brakiem miłości.
Mój głos będzie niepoliczalny tylko wtedy,
gdy będzie miał twoje echo.