Miłosz Fleszar
marmurowe dłonie zaćmiły słońce
dorastaliśmy w rozkruszonej wierze na wersalce.
tańczymy wokół dogasającego w brzuchu ogniska.
twoje oczy się mienią, to naftowy ocean.
ojciec krzyczy, że w ostatnim zębie mądrości
hoduje rdzewiejące plemię. strzała przestrzela widnokrąg.
bierzemy się z urzędnikiem za ręce i zasypiamy
w rozetlonych organach. tam czeka na nas bankier.
śnieg z popiołem otulają nagrzane ciała.
ciąg fibonacciego
ścięgna naciągnięte jak struny w kontrabasie.
kwas rozlewa się po mięśniach, więc weksluj zwrotnice
ciała, by nie doszło do kolizji, fuzji komórkowej.
powieś się na chwili jak na skalnej półce, by po koślawym
skoku opaść w nadmuchaną ciemność, gdzie błyszczą
jaskrawe logarytmy, a ja dochodzę do siebie na krześle
z grawitonów i ciemnej materii. mam przełyk
porośnięty zgniłą lianą, w płucach cienkie zgłoski
bez ujścia. skąpany w cieniu zamykam oczy
i widzę rzęsę mnicha tańczącą pośród tornad.
proliferacja
chcemy wykrzesać z ust tlący się kolor,
wybiec przed terakotowy szereg i zaśpiewać:
borem, lasem, tandaradei. wyczesując płomień
z warkoczy, kroczyć przez pustynię,
gasić wapno językiem, gdy szalę przechylają
szron oraz rdza. biegniemy gromadą, niosąc
świt na skroni, gdy z kaplic startują jesienne
fajerwerki, żeby poświęcić nam wodę.
wykręci się kule, napnie bieguny, by znaleźć
puste: żyły wśród tkanek i nagłe drgania splotu.
krwiste salwy z mięśni, falujące szarfy.
ran jest wiele, ale w domu najwięcej
Jakub Grabiak
Ludzie w strażackich kaskach mają dzisiaj wolne
z moją śmiercią zgiń, ziemio, w płomieniach
na barkach podlasia obozem się kładę!
wszyscy to jeden i ten sam snop.
Swetoniusz opisał, lecz właśnie on dzierżył
pochodnię, to on miał w garści wiatr.
suniemy powoli, powoli do przodu:
Cirrus fibrarus, Cumulus humillis.
o której godzinie przebiegł po nas tętent,
a ilu zostanie pod brzuszkiem?
kamieniarz I
proboszcz puchnie jak balon. orzeł płacze,
gdy my płaczemy. dlatego zrywamy się z przyrki,
lekką dłonią markując podpis? w parku grzebią
liście. zgodnie stwierdzamy, że z liści schodzi skóra.
jesteśmy prawie na miejscu. on był kwarcowym homarem,
wspinającym się po ścianie jak pod szczupły szczyt.
teraz jest stuletnim żółwiem. wpuszcza nas, ale nic
nie mówi, zaniechał mowy, tak jak można zaniechać się.
nie pokażę wam języka, nie przetłumaczę zaklęć.
w kieszeniach ciuła kamyczki. karmi nimi wróble.
wesołe miasteczko
gdy miasto śpi, drzewa zbliżają się do siebie,
mizdrzą. po wszystkim wypuszczają źródło.
policja w tym czasie sporządza protokół:
niebo to zbyt duży mundur, bóg się wprawdzie
topi, wciąż musi salutować, strącać samoloty.
gniazdo możemy uwić w ustach, schować się
w środku, ale to właśnie ucho jest najczulszym
punktem – troszkę zagilgocze i zjedziemy po szyi…
dotknij tylko tych miękkich kulek!
kamieniarz II
wanna jest pełna, ale nie wiem, czy się zgadza.
puszczam oko. łyse klepisko, na nim tytuł
wymachuje łopatą, chociaż to nie jest jego łopata,
to nawet nie jest jego dom. baldachim nad łożem
w połowie przerwany. w połowie baldachim.
wtedy wyłożyła na ladę wszystko, co miała, i tak
uczyniłem z niej pierwszą ladacznicę! w tym zdaniu
przeczytaj starożytną kajutę, chadzenie na palcach.
gliniane dzieci i gliniane słońce napinają żagiel.
rączka w rączkę. to jest zielona szkoła, o, kapitanie…
romb
wyobraź sobie Miejsce jako debiut dla Czasu
Tomasz Pułka
ktoś komuś wjechał na kwadrat. ktoś
otworzył obóz śmierci przy trzepaku. głęboka konspiracja
każe o tym milczeć.
handlować spojrzeniami jak napisami pod kapslem,
zwozić rzeźby i światło, chłodny kompot, zanim słońce
znów zacznie napierdalać i obiecywać techno, piksy
poszerzone o ruch skoczka w polu (ma na imię
synergia i nosi współrzędne jak sekret) albo
rzut dwiema kostkami, z których jedną trzeba złożyć,
żeby sprawdzić, czy ma ten sam wynik.
każdy nasz filtr był składnią, miarową
adoracją SVO w ujęciu POV.
uczyliśmy się mówić na jednym oddechu,
po otwartych powiekach ślizgał nam się puls.
moja matka Riley Reid mówiła
jest mnie więcej niż spotyka oko.
moja matka Faye Reagan mówiła
głód jest kwestią alokacji rytmu.
Joanna Łępicka
Zeszyt ćwiczeń
City of Zeugma
a gdybym nazwała: drut żyletkowy Concertina, wąwóz, w który wyrzucano śmieci,
z imienia każdą, która była w Bruzgach. Metaforą ciasną, jak nieoznaczona ciężarówka,
a byliśmy pieszo.
przeskoczyć czas, której na imię: osypanie muru.
Jeszcze „można”. Widzieć
raj jako ogród. Byłabyś porzeczką?
że nie idziemy do lasu bo to jest nasz las
skąd przychodzę brudna i wychodzę brudna
ruch jako obrót, którego domem jest mała zapadnia
[podp.nieczyt.]
przeszłość jest uparta, święta są zmięte,
gorące szczury są święte, ścierwojady są święte,
seks jest święty, rozpasanie nóg jest święte,
kłiry są święte, pijalnie wódki są święte,
ogon tadzika jest święty, obsikane nogawki są święte,
radość jest święta, żarty są martwe i przeklęte,
księżyc, jezioro i serce są przeklęte,
góra i dół są pomylone, róża wiatrów jest czarna i ścięta,
języki ognia są martwe, bramy miast otwarte,
mój szef jest martwy, jego praca jest martwa,
wyliczenia są martwe. Wyliczenia są święte,
próba jest spóźniona,
Słońce nas spali,
zgaszą za nas światło. Owoc z nas kpi.
W cieniu czeka cię ciemna gałąź światła, druga strona ust.
miałam na myśli siebie
po piśmie poznaję że rośnie tu jaśmin
a ściemniam światło które nie nadąża
Amelia Żywczak
międzymiastowie
halka
kiedy patrzyłam na pornograficzny baner przy zakopiance
moja siostra powiedziała:
wczoraj spłukałam rzygi w łazience. myślałam o ojcu,
pamiętasz jak szukał żebra?
praga
wyjebałam się na rowerze jadąc przez pragę co spowodowało otworzenie się tętnicy udowej z której ku uciesze przechodniów zaczęła wyłaniać się postać: kanadyjski matematyk po pogodzeniu źrenicy ze światłem wyciągnął z tylnej kieszeni zapis rozbieżności w mojej dokumentacji medycznej po czym szybko go spożył. ugryzł mnie w palec dla stworzenia pozorów i odszedł pozostawiając w błogim stanie wtyku.
poe i
poe wjeżdża odnóżem pod kołdrę miziając łydkę włoskiem
brąz przepoczwarzy się kiedyś w solówkę stratocastera
zawsze gdy odwracam na chwilę wzrok zaczyna przędzenie
mojego sweterka zamiast w granny squares zatacza się w mandali
rozciągniętej jak jama ustna podczas zdejmowania aparatu stałego
kleszczami szczególnie zamków przyklejonych do siódemek
patrzymy na siebie gęsto opuszek krąży po karapaksie
igła wosk helicery pisk karaczan subimago hydrożel z pieluchy