Nowe głosy z Europy: Ciwanmerd Kulek
nagrania / między wierszami Bronka Nowicka Ciwanmerd Kulek Wieńczysław DębińskiDziewiąty odcinek programu „Nowe głosy z Europy” z udziałem Ciwanmerda Kuleka.
WięcejPremierowy fragment powieści Ciwanmerda Kuleka Motyle księgi w przekładzie Aleksandry Kamińskiej. Prezentacja w ramach projektu Nowe głosy z Europy.
1.
Przyjechałem z Istambułu do Cizîru w piątek, 21 marca. Zdążyłem przeczytać zapiski pana Takiego a takiego już dwukrotnie. Pisząc, ludzie nie mają serca na dłoni, jak w powiedzeniu. Podczas każdej lektury dostrzegałem tak wiele znajomych rzeczy, osobiście mi bliskich, całe mnóstwo, do tego stopnia, że nawet gdyby wszystkie te szczegóły nie zdradzały tożsamości autora, i tak bym ją odgadł. Wyglądało na to, że przybrawszy nowe nazwisko, pan Taki a taki już na wstępie natrafił na kogoś ze swojego starego życia, choć tak bardzo nie chciał zostać rozpoznany. Widocznie to wszystko było nieporozumieniem.
Dziesiątki stronic opisujących nasze studenckie przygody z niemiłosiernymi, najdrobniejszymi szczegółami, które pochwycił i spreparował, by – nasycając je dezorientacją i swego rodzaju lękiem wysokości, wiążącym się z jego miłością do literatury – gromadzić je nie tylko w swojej narracji, lecz także w głębszym i szerszym sensie. Kiedy zdołałem powiązać ze sobą przeszłość i teraźniejszość, jak gdybyśmy spotkali się właśnie przypadkiem na ulicy po latach bez wieści o sobie nawzajem, i usiedli razem w herbaciarni, wymieniając się informacjami i wspomnieniami, zobaczyłem go nagle przed sobą tak wyraźnie, jak gdyby nigdy nie odszedł. To musiał być Ferzende. Któż inny rysowałby motyle na marginesie każdej stronicy, jaka wpadła mu w ręce? Ani gazeta, którą czytaliśmy przy śniadaniu, ani zakazane polityczne pisma, które wówczas przynosili nam do domu nasi przyjaciele, nie mogły się uchronić przed tymi motylami rysowanymi długopisem. Oba tomy Antologii poezji tureckiej, które pożyczył ode mnie i trzymał miesiącami, zdążyły przybrać dziwaczną formę, zanim je odzyskałem. Niektóre wiersze pokryły się motylami do tego stopnia, że nie dało się ich już czytać. Dlatego też nie zdziwiłem się, czytając jego trzepoczące od motyli zapiski, że na jednej ze stron, pełnej motyli ze względu na jego uczucie do Luz, dostrzegłem, iż gdy nadejdzie ten czas i urodzi im się córka, będzie chciał dać jej na imię Mariposa. Motyl.
W gruncie rzeczy jednak najbardziej ze wszystkiego zaskoczyło mnie to, że rozpoznałem na tych kartkach Gulten, gdy już przestałem wierzyć, że jeszcze ją kiedyś zobaczę – choć czasem daleki a nagły głos lub emocja przypominały mi o niej i podburzały wyobraźnię. Ferzende nie zmienił zdania, ale zmienił jej imię i los, tak jakby on również nie miał dla niej litości. Kiedy okłamywałem sam siebie w tych latach, gdy ją wspominałem, nie byłem dla niej łagodny, lecz mimo to w moich myślach Gulten wciąż była sobą. Prawda była taka, że jakkolwiek nie zmieniłaby się jej sytuacja, nic nie mogło zmienić jej samej. Nawet drobny szczegół wystarczał, by przywołać ów obraz, który odnajdowałem na dnie serca. Czytając niekończące się stronice, na których odmalował ją pan Taki a taki, miałem wrażenie, że to ja sam napisałem te słowa. Odczuwaliśmy podobne emocje. W miejscach, w których nie mógł zawrzeć jej imienia wprost, rysował niebieskiego motyla z trzema kropkami na skrzydłach, a ja od razu rozpoznawałem ją i czułem przypływ radości. Unosiłem się nad ziemią ze szczęścia – nie tylko dlatego, że upewniałem się, że jej obraz wciąż we mnie żyje, lecz także dlatego, że żywe były również moje uczucia. Na widok tych sekretnych napomknięć nie mogłem się uspokoić; było też oczywiste, że Ferzende był w trudnej sytuacji, gdy pisał te wzmianki.
Nie odważyłem się wyznać swoim przyjaciołom z Istambułu, że wybieram się na spotkanie z nią, podobnie jak nie mogłem się pogodzić z faktem, że uczucia, jakie do niej żywiłem przez wszystkie te lata, były tak bardzo zbliżone do uczuć pana Takiego a takiego. Zastanawiałem się, czy podejrzenia Ferzende nie padły na Evdo raczej niż na mnie, kiedy dowiedział się, że człowiek, w którym Luz się zakochała i którego nazywała Rêzan, był jednym z nas, jego własnych współlokatorów, i przepalała go zazdrość? Zastanawiałem się, czy może Gulten w jakiś sposób sprawiła, że dostrzegł tę miłość, jaką ja i Evdo czuliśmy do niej po jego wyjeździe, jednocześnie ukrywając ją przed nią i przed sobą nawzajem oraz kładąc wszystkie karty na stół? Kiedy postanowiłem przyjechać i spotkać się z Luz, najbardziej martwiło mnie to, że niezależnie od tego, co musiałem powiedzieć i zrobić, by przekonać ją, że jego dzienniki powinny zostać opublikowane razem z powieścią, bo są niczym barwny ogród i bogaty skarbiec jego twórczości, sprawa coraz mocniej dotyczyła też mnie samego i uczucia, które wciąż sekretnie w sobie pielęgnowałem. Odczuwałem niepokój i nie miałem pojęcia, jak sprawić, by to pojęła.
Czekałem na nią w kafejce z bajglami na Orhan Doğan. Przez całą podróż towarzyszyły mi pełne emocji frazy z dzienników i ciężka, nieokreślona atmosfera powieści pana Takiego a takiego. Zagłębiłem się w jego relację i wiele razy gubiłem w niej trop, traciłem orientację, aż wreszcie docierało do mnie, że przestaję rozumieć, co chciał przekazać, i palił mnie wstyd, bo zdawałem sobie sprawę, że pewnych rzeczy wolałem nie wiedzieć. Czy po tym, jak poznałem tak wiele szczegółów, Luz mogła mnie jeszcze pokochać? Istniała możliwość, że przez to już nigdy nie będzie chciała na mnie spojrzeć.
Popijając herbatę przy stoliku w rogu, przypomniał mi się Ferzende. To tutaj powiedział Hesret o swojej decyzji, by odejść. Czy Gulten kiedykolwiek czytała jego zapiski? Czy odkryła, że miał romans z Hesret? Tej ostatniej nocy musiała chyba wiedzieć o jego skrywanych uczuciach i tolerować je, skoro przyprowadził Hesret do jej domu. Czy to możliwe? Ferzende wspominał co prawda, i to z entuzjazmem, że Luz potrafiła czytać po kurdyjsku, ale nigdzie nie napisał, czy czytała jego notatki. W każdym razie często powtarzały się w nich to wściekłe, to znowu smutne komentarze, że nikt go nie czyta, a ci, którzy czytają, i tak go nie rozumieją, a i zresztą on sam nie pojmuje siebie do końca i jak dotąd nie napisał jeszcze tego, co wyrazić pragnął i umiał.
Zerknąłem na zegarek. Do przyjścia Gulten zostało jeszcze dziesięć minut. Kiedy po raz pierwszy zadzwoniłem do niej do szkoły, byłem w kropce; nie miałem pojęcia, jak się przedstawić i co jej powiedzieć. Poznała mnie od razu. Wysłuchała mnie spokojnie i nie powiedziała „nie”, tak jakby wcale jej to nie zaskoczyło. Dwa dni wcześniej kupiłem już sobie bilet i uprzedziłem ją, że zamierzam przyjechać. Zaniepokoiła się trochę, nie wiedziała, jak zareagować, jak gdyby zapomniała, że kiedyś był taki plan, i odpowiedziała, że zastanawia się, czy jest sens znowu o tym rozmawiać. W jej odczuciu mleko się rozlało i chciała o wszystkim zapomnieć. Niemniej po tym, jak najpierw grzecznie zakończyła temat, w końcu zgodziła się na mój przyjazd. Czekałem na nią teraz, a czas ciążył mi jak żelazo; bezustannie i w pośpiechu przełykałem herbatę, zastanawiając się, jak mnie przywita. Bałem się i czułem, że drżę. Gdy dziesięć minut wreszcie upłynęło, zwiesiłem głowę ze wstydem, że pewnie jej nie rozpoznałem. Usłyszałem stukot obcasów i zobaczyłem idącą w moim kierunku kobietę. Byłem przerażony do szpiku kości. Minęła mnie, zostawiając za sobą ciężką chmurę perfum. Uniosłem oczy. Miała dużą czarną torebkę, grzywkę i brązowe pasma w farbowanych włosach. Rozejrzała się szybko, omiatając wzrokiem stoliki. Była pulchna, a nawet trochę otyła. Na pełnych, krągłych udach opinały się jej niebieskie, wyglądające jak rajstopy spodnie, które w rzeczywistości były dżinsami. Po ruchach wydawała się starsza. Wielkie nieba! Chciałem odejść, ale wstając przewróciłem szklankę z herbatą, która o mały włos zalałaby mi całe ubranie. Sympatyczna czarnowłosa kelnerka w luźnym fartuchu natychmiast przybiegła mi z pomocą.
– Nic się nie stało – wykrztusiłem głosem zdradzającym zakłopotanie i rzuciłem serwetkę na stół. Tamta kobieta szła dalej i doznałem uczucia cudownego ocalenia, gdy zatrzymała się naprzeciw mężczyzny z kurtką na oparciu krzesła i nosem zanurzonym w gazecie. Podała mu rękę i usiadła naprzeciwko. – Nic się nie stało – powtórzyłem, ale kelnerka przyniosła ścierkę, wytarła stolik i zabrała pustą szklankę. – Proszę mi podać jeszcze jedną.
Zdążyłem wypić kolejną herbatę, ale Luz wciąż nie przychodziła. Czy powinienem do niej zadzwonić? Gdyby coś jej wypadło, chyba by zadzwoniła? A jeśli zamierzała się pojawić, to jaki był powód spóźnienia? Czemu nie mogła przysłać wiadomości, że coś ją zatrzymało? Spojrzałem na telefon. Ostatnia wiadomość w skrzynce była od Xidiro. Kiedy wylądowałem na lotnisku w Mêrdîn i wsiadłem do autobusu do Cizîru jadącego przez Nisêbîn, napisał, żeby wracając przywieźć mu trzy kilo ziołowego sera, pół kilo szmuglowanej herbaty i wagon papierosów Prestige.
– Cześć!
Podniosłem głowę i zobaczyłem, że stoi przede mną. Miała na sobie duże ciemne okulary w czarnych oprawkach. Nie rozumiałem, jak mogłem pomyśleć, że mogła się zmienić i pomylić ją z kimś innym, z tą grubą babą, z którą nie miała absolutnie nic wspólnego. Nagle poczułem zdenerwowanie. Chwiejnie wstałem z krzesła. Potrzebowałem chwili, by uścisnąć jej dłoń i się przywitać.
– Witaj – powiedziała Luz. Zdjęła okulary i umieściła je na czubku głowy. Obeszła stolik i usiadła na krześle, które dla niej odsunąłem. Rude włosy miała związane w koński ogon, przecinający jej plecy jak wstęga, połyskująca w niewiarygodnych falach na tle cienkiej białej koszulki z groteskowym rysunkiem jakiejś postaci z kreskówki. Spojrzałem jej w oczy, podobne do oczu kobiet z amazońskiego plemienia Dessana – jasne i czyste jak dwa agaty, przypominające butelki wody w promieniach słońca zachodzącego za szczyty ośnieżonych gór – i zakręciło mi się w głowie. To były oczy rozproszone we wszechświecie, jak gdyby nigdy nie zmąciła ich żadna litera, jakby żadne linie zdań nie odbiły w nich nigdy złośliwych miraży, żadne duchowe nieporozumienia, rozbieżności ani rozdarcia nigdy nie przyćmiły ich światła, żadna pustka nie wsączyła się w nie poprzez słowa, które nie chcą ułożyć się w całość, mimo że pióro wyryło je obok siebie. Czy to mogły być soczewki kontaktowe? Nie potrafiłem zrozumieć, jak to możliwe, że moje wspomnienia, na których polegałem tak całkowicie i co do których byłem przekonany, że nigdy nie zbledną, przykrył kurz czasu. Uświadomiłem sobie, że nigdy dotąd nie potrafiłem spojrzeć jej w oczy. Dotarło do mnie, że się myliłem. Odbyłem podróż wstecz nie za sprawą wyobraźni czy wspomnień, lecz dzięki prawdzie ukrytej w obecnym momencie. Dotąd sądziłem, że to niemożliwe. Teraz nie mogłem uwierzyć swojemu szczęściu, które sprawiło, że dana mi była jeszcze jedna szansa na coś, co zawsze wydawało mi się nieosiągalne. Może kiedyś nie kochałem wystarczająco, ale teraz znów poczułem miłość i jeszcze więcej bólu, który przeszywał mi serce. Czułem ogień, który nieomal wygasł, a dziś znów zostanie rozdmuchany, dopóki w nim nie spłonę. Lepiej dla mnie, jeśli wyprowadzę tę miłość z platońskiej jaskini i dam się pokonać. Wyszeptałem w sercu jej imię: Luz. W tej chwili zrozumiałem, czemu Ferzende nadał jej to imię. Należała do kobiet, które pięknieją i jaśnieją tym mocniej, im bardziej są kochane. Łatwo potrafiłem dostrzec ucieleśnienie jej nieziemskiego piękna w tej prawdziwej tożsamości, budowanej na połączeniu dwóch liter. Piękne, godne podziwu zespolenie L i Z, niezwykłe podparcie U, brzmiącego dokładnie jak samogłoska Ŭ w języku kurdyjskim, przypominającego starożytny most o rzeźbionych łukach, uświęcającego związek małżeński spółgłosek jak jedyny w swoim rodzaju sojusz, budujący najpiękniejsze, najkrótsze imię. Lŭz. Napełniło mi usta jak kęs pokarmu, a ja nie mogłem gryźć i walczyłem o oddech.
– Nie sądziłem, że przyjdziesz – powiedziałem.
(Rozdział zatytułowany Veger, Queder z powieści Defterên Perrîdankan („Motyle księgi”)
Tłumaczenie z angielskiego przekładu Kawy Nemira: Aleksandra Kamińska)
Urodzony w 1984 roku. Nauczyciel, tłumacz, prozaik i poeta piszący w języku kurdyjskim. Autor czterech powieści: Nameyek ji Xwedê re (List do Boga, 2007), Otobês (Autobus, 2010) Zarokên Ber Çêm (Dzieci nad rzeką, 2012) i Defterên Perrîdankan (Księga motyli, 2014). W 2015 roku ukazała się jego nowela Çar Yek (Ćwiartka). W 2016 roku debiutował jako poeta tomem Strana Şev û Rojekê (Pieśń jednego dnia i jednej nocy). Mieszka w Stambule.
Dziewiąty odcinek programu „Nowe głosy z Europy” z udziałem Ciwanmerda Kuleka.
WięcejZapis spotkania autorskiego „Nowe głosy z Europy 2016: Proza”, w którym udział wzięli Jerzy Jarniewicz, Rumena Bužarovska, Erika Fatland, Ciwanmerd Kulek i Zoran Pilić. Spotkanie odbyło się w ramach festiwalu literackiego Stacja Literatura 21.
WięcejRozmowa Veroniki Stivali z Ciwanmerdem Kulekiem. Prezentacja w ramach projektu Nowe głosy z Europy.
WięcejGłosy o twórczości Ciwanmerda Kuleka, wybrane przez autora. Prezentacja w ramach projektu Nowe głosy z Europy.
WięcejAutorski komentarz Ciwanmerda Kuleka do powieści Motyle księgi, którego fragment publikujemy w biBLiotece. Prezentacja w ramach projektu Nowe głosy z Europy.
WięcejGłosy o twórczości Ciwanmerda Kuleka, wybrane przez autora. Prezentacja w ramach projektu Nowe głosy z Europy.
Więcej