utwory / premiery w sieci

Poza czasem

Erika Fatland

Fragment książki Sowietstany Eriki Fatland w przekładzie Marii Gołębiewskiej-Bijak. Prezentacja w ramach projektu Nowe głosy z Europy.

Słoń­ce kry­ło się za hory­zon­tem, gdy wresz­cie doj­rze­li­śmy w dali pierw­szy kyszłak, Bidef, poło­żo­ny kawa­łek dro­gi od rze­ki na szczy­cie wzgó­rza. Po zbo­czu wiła się zyg­za­kiem wąska ścież­ka. Zbo­cze było bar­dziej stro­me, niż na to wyglą­da­ło, poza tym znaj­do­wa­li­śmy się na wyso­ko­ści pra­wie trzech tysię­cy metrów. Dopie­ro teraz zauwa­ży­łam, jak bar­dzo roz­rze­dzo­ne jest tu powie­trze. Nogi mia­łam jak z gala­re­ty już na pierw­szym podej­ściu. Pot spły­wał mi stru­ga­mi po ple­cach. Oddy­cha­łam cięż­ko, tak napraw­dę bra­ko­wa­ło mi powie­trza. Tym­cza­sem jakiś chło­pa­czek w latek­so­wych san­dał­kach minął nas lek­kim truch­tem, mimo­cho­dem pozdro­wiw­szy weso­ło, i znik­nął za grzbie­tem pagór­ka.
Dotar­li­śmy pra­wie na szczyt koło gli­nia­nych chat. Wte­dy usły­sza­łam ryt­micz­ne bęb­nie­nie. Brzmia­ło to jak sza­mań­skie bęb­ny. Czyż­by to, co sły­sze­li­śmy, było ryt­mem jakie­goś tajem­ne­go, zoro­astryj­skie­go rytu­ału? Nie wie­rzy­łam wła­snym uszom. (…)

Pro­wa­dze­ni dźwię­ka­mi minę­li­śmy polet­ko ziem­nia­ków i weszli­śmy w cia­sne przej­ście mię­dzy cha­ta­mi z gli­ny. Wycho­dzi­ło ono na otwar­ty plac. Z dwóch gło­śni­ków huczał na cały regu­la­tor tadżyc­ki pop. Podwór­ko peł­ne było kobiet i męż­czyzn. Nie­któ­rzy bez­czyn­nie sta­li, inni spie­szy­li w róż­ne stro­ny. Kobie­ty mia­ły na sobie pro­ste, choć barw­ne baweł­nia­ne sukien­ki, męż­czyź­ni – dżin­sy i dre­sy. Pod ścia­ną domu jakiś czło­wiek mie­szał cho­chlą w wiel­kim żeliw­nym garze, nucąc i poru­sza­jąc się w rytm melo­dii.
– Mamy far­ta – zauwa­żył Muqim. – Tra­fi­li­śmy na wese­le. (…)

(…) tu w doli­nie Jagno­bu, dokąd wyznaw­cy zoro­astry­zmu sal­wo­wa­li się uciecz­ką przed pod­bo­jem arab­skim, nikt nie chciał sły­szeć o sta­rej reli­gii. Jak man­trę powta­rza­no, że Jagnob­czy­cy są rów­nie dobry­mi muzuł­ma­na­mi jak Tadży­cy.
Dla­cze­go Jagnob­czy­kom tak zale­ża­ło na upodob­nie­niu się do więk­szo­ści etnicz­nej?

(…) To rzad­ki typ ludu, któ­re­go człon­ków na całym świe­cie żyje zale­d­wie kil­ka tysię­cy i któ­re­go język, jagno­bi, jest dla obec­nych bada­czy jedy­nym jesz­cze żywym łącz­ni­kiem z wymar­łym języ­kiem sog­dyj­skim. I to wła­śnie oni upie­ra­li się, że są dokład­nie tacy jak Tadży­cy. Może korze­nie tego bra­ku wia­ry w sie­bie jako lud moż­na odszu­kać w poli­ty­ce Związ­ku Radziec­kie­go wobec mniej­szo­ści naro­do­wych? Jagnob­czy­cy nie byli wystar­cza­ją­co licz­ni, by uzy­skać sta­tus osob­nej naro­do­wo­ści. Po depor­ta­cjach w 1970 roku wła­dze radziec­kie posu­nę­ły się aż do usu­nię­cia jagnob­skiej gru­py etnicz­nej ze wszyst­kich reje­strów. Po pro­stu zde­cy­do­wa­ły, że Jagnob­czy­cy nie ist­nie­ją. Wszyst­kich ich zare­je­stro­wa­no jako Tadży­ków. I ten stan trwa, ponie­waż rów­nież wła­dze Tadży­ki­sta­nu wyzna­czy­ły dol­ną gra­ni­cę liczeb­no­ści gru­py, któ­rą moż­na uznać za naro­do­wość. Wyno­si ona pięć­dzie­siąt dwa tysią­ce osób. Jagnob­czy­ków nie ma tylu nawet w przy­bli­że­niu.
– Kie­dy uro­dził mi się syn, pro­si­łem pie­lę­gniar­kę, żeby w krat­ce „naro­do­wość” wpi­sa­ła „jagnob­ska” – ode­zwał się mil­czą­cy dotąd męż­czy­zna. – Nie posłu­cha­ła mnie, wpi­sa­ła „tadżyc­ka”. Dzi­siaj się z tego cie­szę. Gdy­by zro­bi­ła tak, jak pro­si­łem, mój syn pew­nie miał­by tyl­ko masę nie­po­trzeb­nych pro­ble­mów.
Ten, któ­ry to powie­dział, robił wra­że­nie bied­niej­sze­go od pozo­sta­łych. Miał wybla­kłą kra­cia­stą koszu­lę i dżin­sy tak sta­re, że pra­wie się roz­pa­da­ły. Trój­kąt­ną, podob­ną do lisiej mord­ki twarz ota­cza­ła pięk­nie ufry­zo­wa­na bia­ła bro­da.
– Nazy­wam się Mirzo­na­zar, uro­dzi­łem się w roku wybu­chu Wiel­kiej Woj­ny Ojczyź­nia­nej, czy­li 1940, w Nomet­ko­nie, nie­da­le­ko stąd – cią­gnął. – Jestem jedy­nym z obec­nych w tym pomiesz­cze­niu, któ­ry wró­cił do doli­ny. Kie­dy przy­le­cie­li heli­kop­te­ra­mi, żeby nas zabrać, wła­śnie skoń­czy­łem budo­wać nową cha­tę dla sie­bie i swo­jej rodzi­ny. Gdy­bym wie­dział, że zmu­szą nas do prze­no­sin, nigdy bym jej nie posta­wił. Znisz­czy­łem sobie przez to krę­go­słup.
Mirzo­na­za­ra z żoną i czwor­giem dzie­ci wła­do­wa­no siłą do heli­kop­te­ra i prze­trans­por­to­wa­no do koł­cho­zu w Zafa­ro­bo­dzie na nizi­nach. Naj­star­szy syn, Sohib­na­zar, miał wte­dy jede­na­ście lat, Chol­mah­mad – osiem, Gobi­na­zar – sześć, a naj­młod­sza córecz­ka, Szo­hi­bi, mia­ła led­wie roczek.
W pierw­szym tygo­dniu poby­tu w Zafa­ro­bo­dzie zmar­li Sohib­na­zar, Gobi­na­zar i Szo­hi­bi. Dzie­ci żyły dotych­czas w izo­la­cji i nie były odpor­ne na cho­ro­by wystę­pu­ją­ce na nizi­nach.
W 1981 roku, po jede­na­stu latach spę­dzo­nych w koł­cho­zie, Mirzo­na­zar, jego żona i Chol­mah­mad wró­ci­li do doli­ny Jagno­bu.
– Kie­dy wyjeż­dża­łem, mia­łem czar­ną bro­dę – sko­men­to­wał Mirzo­na­zar. – Kie­dy wró­ci­łem, była bia­ła.
Przez jede­na­ście lat nie­obec­no­ści Mirzo­na­za­ra jego dom cał­ko­wi­cie znisz­czy­ły desz­cze i śnie­gi. Ścia­ny i dach się zawa­li­ły, oko­licz­ni paste­rze zuży­li ele­men­ty drew­nia­ne na opał. Póki Mirzo­na­zar nie odbu­do­wał cha­ty, nie­wiel­ka rodzi­na musia­ła miesz­kać w staj­ni, jed­nym z naj­mniej uszko­dzo­nych budyn­ków w całym kyszła­ku.
– Teraz wra­cam do Zafa­ro­bo­du jedy­nie na grób dzie­ci – cią­gnął. – Sohib­na­zar był napraw­dę jedy­ny w swo­im rodza­ju. Inte­li­gent­ny, dobrze sobie radził w szko­le. Kie­dy przy­cho­dził do mnie i pro­sił o dzie­sięć rubli na zeszyt i pió­ro, dawa­łem mu zawsze dwa­dzie­ścia, tak bar­dzo go kocha­łem. Mówi­łem mu, żeby za dodat­ko­we dzie­sięć kupił sobie cia­stek i pie­ro­gów.
– Utra­ta troj­ga dzie­ci w tak krót­kim cza­sie musia­ła być dla pań­skiej żony cięż­kim prze­ży­ciem – zauwa­ży­łam.
Pozo­sta­li męż­czyź­ni zamil­kli i słu­cha­li. Mirzo­na­zar wes­tchnął i roze­śmiał się gorz­ko, wpa­trzo­ny w coś nie­wi­dzą­cym spoj­rze­niem.
– To ona zapro­po­no­wa­ła powrót – odrzekł. – Mój ojciec prze­strze­gał nas przed tym. Jego zda­niem mogło być trud­no z dosta­tecz­ną ilo­ścią żyw­no­ści. A ja mu na to, że trzy gar­ście wody ze źró­dła Lata­band­soi, tuż przy naszej wsi, zaspo­ko­ją mój głód.
Mie­siąc po ich uciecz­ce do doli­ny przy­szło dzie­się­ciu poli­cjan­tów i praw­nik, żeby namó­wić rodzi­nę na powrót na nizi­ny.
– Musi­cie wyje­chać, heli­kop­te­ry zaraz tu będą – nale­ga­li mun­du­ro­wi.
Kie­dy tyl­ko zna­leź­li się poza zasię­giem słu­chu mun­du­ro­wych, praw­nik powie­dział, że Mirzo­na­zar może odmó­wić. Jego zda­niem poli­cja nie mia­ła mocy go zmu­sić, jeże­li będzie twar­do obsta­wał przy swo­im:
– Przy­ja­cie­le – powie­dział więc poli­cjan­tom, – może­cie mnie zabrać z powro­tem do Zafa­ro­bo­du, ale nie żywe­go. Nie zabi­je mnie może kula z pierw­sze­go kara­bi­nu ani z dru­gie­go, ale z dzie­sią­te­go na pew­no. Mimo to się was nie boję.
Kie­dy przy­le­ciał heli­kop­ter, poli­cjan­ci i praw­nik weszli na jego pokład bez rodzi­ny Mirzo­na­za­ra.
– Jak się żyje tu w doli­nie? – spy­ta­łam.
– Życie jest tu dobre pod każ­dym wzglę­dem, ina­czej bym nie wra­cał. Mógł­bym wymie­nić nazwy sie­dem­dzie­się­ciu sze­ściu roz­ma­itych roślin, któ­re tu rosną. Kie­dy na wio­snę zaczy­na­ją kieł­ko­wać, może­my jeść ich pącz­ki. Mógł­bym wymie­nić czy­ste powie­trze, któ­re­go na nizi­nach nie mają. Jeśli­bym jed­nak musiał wymie­nić tyl­ko jed­ną jedy­ną rzecz, wymie­nił­bym naszą czy­stą zim­ną wodę. Taką wodę znaj­dzie się tyl­ko tutaj. W tej doli­nie wystę­pu­je tyl­ko jed­na cho­ro­ba, śmierć!
Mirzo­na­zar zaśmiał się, obna­ża­jąc ostre sie­ka­cze, przez co jesz­cze bar­dziej upodob­nił się do lisa. (…)

Star­si pro­wa­dzi­li oży­wio­ną roz­mo­wę. Wie­lu z nich nie widzia­ło się ponad rok, mie­li więc spo­ro do omó­wie­nia.
– Star­si ludzie lubią wspo­mi­nać swo­je życie – ode­zwał się prze­mą­drza­le Muqim.
– O czym mówią?
– Nie rozu­miem za wie­le z tego, co mówią, tyl­ko poje­dyn­cze sło­wa – uspra­wie­dli­wiał się. – Mię­dzy sobą poro­zu­mie­wa­ją się po jagnob­sku.
Sączy­łam her­ba­tę i pró­bo­wa­łam ziden­ty­fi­ko­wać obce sło­wa i dźwię­ki w tym świe­cie bród, kafta­nów i pła­skich kape­lu­szy. Może to melo­dia? Tro­chę tward­sza wymo­wa i bar­dziej stac­ca­to niż po tadżyc­ku? Mnie, któ­ra nie zna­łam żad­ne­go z tych języ­ków, nie było łatwo wychwy­cić róż­ni­ce. Mimo to sama świa­do­mość, że sie­dzę tutaj i słu­cham jagno­bi, naj­bliż­sze­go dziś języ­ka pokrew­ne­go sog­dyj­skie­mu, mowie daw­nej Sog­dia­ny, spra­wia­ła, że z emo­cji drża­ła mi bło­na bęben­ko­wa. To był język, któ­rym posłu­gi­wa­li się zoro­astryj­scy kapła­ni w modłach do boga ognia przed dwo­ma tysią­ca­mi lat; to był język, w któ­rym bła­ga­no Alek­san­dra Wiel­kie­go, gro­żo­no mu i nego­cjo­wa­no z nim, gdy pod­bi­jał kró­le­stwo za kró­le­stwem od Gre­cji po Indie, pod­czas swej legen­dar­nej wypra­wy w IV wie­ku przed Chry­stu­sem; to był język, w któ­rym kup­cy tar­go­wa­li się o ceny nie­wol­ni­ków na Jedwab­nym Szla­ku, tak, od Tur­cji po same Chi­ny uży­wa­no sog­dyj­skie­go, han­dlo­wej lin­gua fran­ca.
– Czy wszy­scy Jagnob­czy­cy zna­ją jagno­bi? – spy­ta­łam zno­wu sąsia­da.
– Nie, teraz coraz mniej­sza ich licz­ba posłu­gu­je się tym języ­kiem. Więk­szość Jagnob­czy­ków, któ­rzy miesz­ka­ją w Duszan­be i jego oko­li­cach, mówi tyl­ko po tadżyc­ku. Nam, miesz­ka­ją­cym w Zafa­ro­bo­dzie, uda­ło się zacho­wać język, cho­ciaż w szko­łach nie uczy się jagno­bi ani w jagno­bi. W dzi­siej­szych cza­sach wie­lu Jagnob­czy­ków żeni się z kobie­ta­mi Tadży­ków albo Uzbe­ków, ich dzie­ci z regu­ły nie uczą się jagno­bi. Naj­bar­dziej oba­wia­my się tego, że nasz język nie­dłu­go wymrze. (…)

Był wrze­sień i plo­ny pra­wie pod dachem. W następ­nych tygo­dniach aż do pierw­szych śnie­gów w doli­nie odby­wa­ły się wese­la – co tydzień, cza­sem dzień po dniu. Ludzie prze­no­si­li się z uro­czy­sto­ści na uro­czy­stość, na nic inne­go pra­wie nie mie­li cza­su. W następ­nym tygo­dniu żenił się jeden z mło­dzień­ców ze wsi Mirzo­na­za­ra i wszyst­ko już było przy­go­to­wa­ne do wese­la. W kącie leżał stos kolo­ro­wych, mięk­kich mate­ra­ców i sta­ła duża drew­nia­na skrzy­nia wypeł­nio­na fili­żan­ka­mi, noża­mi, tale­rzy­ka­mi, tale­rza­mi, mate­ria­łem na ubra­nia i inny­mi sprzę­ta­mi, któ­rych nowo­żeń­cy będą potrze­bo­wa­li w gospo­dar­stwie domo­wym. W izbie czuć jesz­cze było lek­ko far­bę, a pod krót­szą ścia­ną stał mały tele­wi­zor dla roz­ryw­ki mło­dych.
Sie­dzie­li­śmy, sącząc her­ba­tę. Muqim opo­wia­dał o Ame­ry­ce, a Mirzo­na­zar dłu­gą chwi­lę słu­chał bez komen­ta­rza. Potem z nagłą bez­rad­no­ścią wyj­rzał przez okno.
– Śro­dek dnia się już zro­bił – jęk­nął. – Robo­ta cze­ka. Nie mam cza­su tu sie­dzieć i zbi­jać bąki.
Muqim i ja zaczę­li­śmy się pako­wać, ale Mirzo­na­zar nie spie­szył się ze wsta­wa­niem.
– Żona mi umar­ła czter­na­ste­go lute­go w tym roku – ode­zwał się. – I teraz, po pięć­dzie­się­ciu ośmiu latach w mał­żeń­skich kaj­da­nach, zno­wu jestem kawa­le­rem – Pode­rwał się lek­ko z zie­mi. – No, muszę się brać za moją dniów­kę. Nie mam cza­su na mar­no­wa­nie dnia.
Mimo to nie ruszał się z miej­sca. Kie­dy byli­śmy goto­wi iść dalej, zaczął zno­wu opo­wia­dać o Sohib­na­za­rze, swo­im pier­wo­rod­nym, któ­ry jako jede­na­sto­la­tek zmarł w Zafa­ro­bo­dzie.
– Ach, jak ja bym chciał, żeby żył! Ze wszyst­kich czte­ry­stu uczniów w szko­le był naj­by­strzej­szy i naj­lep­szy z zacho­wa­nia. Na jego pogrzeb przy­szło ponad pięć­set osób!
Zamru­gał szyb­ko, a potem uśmiech­nął się tym swo­im lisim uśmie­chem.
– Kie­dy wró­ci pani do swo­jej ojczy­zny, niech pani napi­sze, że gdzieś hen, dale­ko, w odle­głej doli­nie, w odcię­tym od świa­ta zakąt­ku gór spo­tka­ła pani sta­re­go czło­wie­ka, któ­re­go dotknął w życiu tra­gicz­ny los.

(prze­ło­ży­ła Maria Gołę­biew­ska-Bijak)


Frag­ment książ­ki Sowiet­sta­ny. Pod­róż po Turk­me­ni­sta­nie, Kazach­sta­nie, Tadżyki­sta­nie, Kir­gi­sta­nie i Uzbe­ki­sta­nie (W.A.B., War­sza­wa 2016). Dzię­ku­je­my Wydaw­cy za zgo­dę na prze­druk.


nowe_glosy_eu_eng

Pro­jekt Nowe gło­sy z Euro­py reali­zo­wa­ny przez Biu­ro Lite­rac­kie wraz z mię­dzy­na­ro­do­wy­mi insty­tu­cja­mi lite­rac­ki­mi dzia­ła­ją­cy­mi w ramach plat­for­my Lite­ra­ry Euro­pe Live i finan­so­wa­ny z unij­ne­go pro­gra­mu Kre­atyw­na Euro­pa.

O autorze

Erika Fatland

Urodzona w 1983 w Haugesund, dorastała w Ølen w regionie Rogaland, gdzie znajduje się firma jej rodziny, największa w Norwegii prywatna spółka prowadząca rzeźnie i i zaklady mięsne. Wegetarianka. Szkoły średnie kończyła w Lyonie i Helsinkach. Studiowała w Kopenhadze i w Oslo. Antropolożka społeczna, była stypendystką i asystentką naukową w Norweskim Instytucie Polityki Zagranicznej, studiowała germanistykę i zajmowała się problematyką ludobójstwa na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie. Debiutowała książką dla dzieci Foreldrekrigen (2009, Rodzicielska wojna). Następnie wydała Englebyen. Historier fra Beslan (2011, Miasto aniołków. Historie z Biesłanu), nominowaną do prestiżowej nagrody Bragego, reportaż Året uten sommer (2012, Rok bez lata) dokumentujący skutki indywidualne i społeczne masakry na Utøyi. W 2015 wyróżniona Nagrodą Księgarzy za całokształt tworczości, w tym za relację z podróży Sovjetistan (2014, Sowietstany), znalazła się też (jako jedyna reprezentantka literatury faktu) na liście dziesięciu najlepszych norweskich pisarzy poniżej 35 roku życia.

Powiązania

Nowe głosy z Europy: Erika Fatland

nagrania / między wierszami Bronka Nowicka Erika Fatland Wieńczysław Dębiński

Pią­ty odci­nek pro­gra­mu „Nowe gło­sy z Euro­py” z udzia­łem Eri­ki Fatland.

Więcej

Nowe Głosy z Europy 2016: Proza

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Zapis spo­tka­nia autor­skie­go „Nowe gło­sy z Euro­py 2016: Pro­za”, w któ­rym udział wzię­li Jerzy Jar­nie­wicz, Rume­na Buža­ro­vska, Eri­ka Fatland, Ciwan­merd Kulek i Zoran Pilić. Spo­tka­nie odby­ło się w ramach festi­wa­lu lite­rac­kie­go Sta­cja Lite­ra­tu­ra 21.

Więcej

Świat jest olbrzymi

wywiady / o pisaniu Erika Fatland Maria Gołębiewska-Bijak

Roz­mo­wa Marii Gołę­biew­skiej-Bijak z Eri­ką Fatland. Pre­zen­ta­cja w ramach pro­jek­tu Nowe gło­sy z Euro­py.

Więcej

Jak cofanie się w czasie

recenzje / KOMENTARZE Erika Fatland

Autor­ski komen­tarz Eri­ki Fatland do publi­ko­wa­ne­go w biBLio­te­ce frag­men­tu książ­ki Sowiet­sta­ny. Pre­zen­ta­cja w ramach pro­jek­tu Nowe gło­sy z Euro­py.

Więcej

Osobiste wzruszenie i chłodne spojrzenie analityka

recenzje / NOTKI I OPINIE Maria Gołębiewska-Bijak

Gło­sy o twór­czo­ści Eri­ki Fatland, wybra­ne przez Marię Gołę­biew­ską-Bijak. Pre­zen­ta­cja w ramach pro­jek­tu Nowe gło­sy z Euro­py.

Więcej