[I zdaje mi się deszczem]
I zdaje mi się deszczem,
gdy opada na ludzi jak kopalniane tumany:
na plecy od trudu zgarbione,
na ciężki kilof
w zdrewniałych dłoniach trzymany.
Kto w nim dojrzy złoto? Kto odblask miedziany?
I zdaje mi się niczym cierpliwość –
nadzieją biedaka na okruszek chleba.
Nie wróci na gałąź, nie odżyje,
lecz łudzi się ciągle, choć umrzeć mu trzeba.
Kto w nim dojrzy ziemię? Kto gwieździste nieba?
I zdaje mi się – mną, bo też upada.
Zachwycą się nim spacerujący kochankowie.
Uschłe… lub jeszcze wilgotne przypomni się,
gdy słowa rozstania któreś wypowie.
Kto w nim dojrzy duszę? Kto zwykłe listowie?
I zdaje mi się,
gdy opada na chodnik po lecie,
że zbieram je, słowo po słowie,
i żegnam, nim się rozpierzchnie po świecie.
I widzę je w myślach… kocham je…
wyrzutów mu nie robię.
O, jesienne listowie, co spadasz
na życie jak cios zadany mieczem.
[Kilka słów… wiąże cię w bukiet wstążką moich żył]
Kilka słów… wiąże cię w bukiet wstążką moich żył
i stwarza cię całą,
od ziemi po gwiazdy na niebie.
Być może: napisałem cię,
a może: do ciebie.
Pieśni zwiędły na gałęziach mego głosu
i przyszła zima.
Pakuje torby,
stawia mi z nich domy.
Kraj cały umarł i wszystko, co w nim,
ty zaś jak kamień… nie masz za złe tym,
co umierają, i sama nie umierasz.
Może nie węgielkiem malowałaś oczy,
ale krwią zaschłą na chodnikach i zmarzniętej glebie.
Być może: napisałem cię,
a może: do ciebie.
Nienawidzę cię
jak więzienia, zdrady, okrucieństwa,
jak rany, co mi na plecach odcisk swój wyryła,
życie zabrała…
Nienawidzę cię
z każdą mijającą chwilą,
z każdym słowem, którym zimnym murom się zwierzałem,
jak bardzo cię kocham,
z każdą kroplą krwi, co mój sekret zdradziła.
Może jeśli spłonie mego serca słońce,
uratuję z niewoli twego cienia… siebie.
Być może: napisałem cię,
a może: do ciebie.
[Może skądś przyszła sama… i pójdzie też sama]
Może skądś przyszła sama… i pójdzie też sama,
może to imiona brzmią obco… a może to rana,
może poczuła się jak ciało duszą – spętana.
Lecz my jeszcze dłonie mamy.
Jutro zostało za nami, serca nasze – brama.
Może zbłądziła jutrzenka w nocy cieniu,
może przysnęła w objęciach jasnej przestrzeni
lub zaczytała się w nas na ulicach z brukowanych kamieni,
jakbyśmy byli jak prawda w książkach niespotykana.
Może jest wśród nas ktoś o woli twardej
z oczami jak gwiazdy… niezłomny i hardy.
Gdy zawoła, zabrzmi odpowiedź wraz ze wszystkich gardeł:
Ojczyzna – to my,
a nie ziemia sama.
[U drzwi tych, co wracają, trwam; zarazem odchodząc]
U drzwi tych, co wracają, trwam; zarazem odchodząc,
dusza mi w gardle stanęła okoniem.
W ciele już jej nie ma, do Stwórcy nie umknęła.
Jakbym łzą był dziesięciu mężczyzn za kratami,
co oparli się nawzajem o swoje niedole.
Ona zaś, zawstydzona, zawisła
w oku,
nie popłynęła.
[Lubię podróżować, lecz strach mnie ogarnia przed drogami]
Lubię podróżować, lecz strach mnie ogarnia przed drogami.
Powietrze pachnie podróżą,
jakby ktoś wyczyścił chmury kroków echami.
Noc ścieżki nasze w nas zamyka:
żadnych ludzi,
domów,
dróg,
nic nie widać poza ciemnościami.
Powietrze pachnie podróżą,
nabrzmiałe tęsknotą i śpiewem,
i ścieżka nam spada pomału… przelotnymi deszczami.
Lubię podróżować,
lecz strach mnie ogarnia przed drogami.
Jak ktoś, kogo miłość zaskoczyła nagłymi ulewami.
Może chciał do rodzinnego domu, lecz zmienił zdanie?
Może zbłądził, z drogi zboczył?
Może nie mógł już znieść ludzi?
Może go ich chłód zaskoczył?
Może go życie znowu skusiło,
mówiło: podejdź…
i zasiedział się z nim, zestarzał?
Może poznał nowych przyjaciół przez nieuwagę
i nie widuje się już ze starymi druhami?
Lubię podróżować,
lecz strach mnie ogarnia przed drogami.
Lubię podróżować,
znam historie nigdy nieopowiedziane.
Słucham, jak ulice szepcą do przechodniów,
od światła się uczę,
od śniegu, od wiatru płomieni,
słucham wiedzy skrytej w ogniu.
Otwieram celę trosk moich,
na spacer je biorę,
przechadzamy się z nieszczęściami ulic pijanych
i na placach zasypiamy.
Lubię podróżować,
lecz strach mnie ogarnia przed drogami.
Znużony liczę migające drzewa,
twarze wymięte i piękne,
ręce machające do okien,
serca, co tęsknotę odsiały, żeby dać ci odejść,
serca, co cię zapomniały,
milczące głosy w płatkach kwiatów skryte,
ile dni czekać ktoś będzie, by cię objąć i zasnąć,
a gdy wstanie, nie poznasz, czy był naprawdę przy tobie.
Niezmordowanie liczę,
iloma się ludzkie historie mienią kolorami.
Lubię podróżować,
lecz strach mnie ogarnia przed drogami.
Jak pięknie byłoby podróżować, pisząc,
w odgłosach, w miłości wykrzyknieniach, z wiatrami,
w świetle, w wonnej fali,
w bagażu z druhami,
jak łatwo byłoby poruszać się niczym tęsknota,
dróg nie potrzebować,
jak pięknie byłoby stać się… słowami.
Lubię podróżować,
lecz strach mnie ogarnia przed drogami.