
Powieść o nas
recenzje / ESEJE Filip ŁobodzińskiImpresja Filipa Łobodzińskiego na temat prozy Krystyny Czarneckiej, wyróżnionej w ramach projektu „Pracownie otwarte prozą 2023”.
WięcejFragment zapowiadający książkę Johna Lennona Przestworzone rzeczy, w tłumaczeniu Filipa Łobodzińskiego, którą ukaże się w Biurze Literackim 9 listopada 2020 roku.
Wkrótce nasz stary tato stał się
namolnym, zrzędłym dziadkiem.
Chyba to pojął, bowiem jął
pakować swe manatki.
„Jam stary i kaleki – mówił –
więc już mnie macie dość”.
„Psiamać, tak jest” – chcieliśmy rzec, lecz
sił zbrakło jak na złość.
Pakował cały wiek i lepiej
swe szpuchy i ciargały.
Chcąc go popędzić, śmy pod drzwiami
gromko pochrząkiwali.
„Pożytku ze mnie zwierz ni człowiek
już nie ma” – rzekł spłakany.
„Dlatego właśnie, bury dzwońcu,
się ciebie pozbywamy”.
Zwrócił ku nam zmarszczoną twarz,
szukając jakichś szans;
grosz dostał, jeszcze hak mu
domyliśmy na glans.
„To nie tak, że cię nie lubimy –
wzrok błądził nam po placu –
chcieliśmy zrobić na tym biznes,
uwiędły ty pajacu!”.
Aż w końcu wszystko już spakował,
w tym swą żelazną rękę.
Wziął też penisa, co go wygrał,
gdy poszedł na loterię.
„Skreślicie choć dwa słowa, prawda?” –
swym dręczył nas frasunkiem.
Spisaliśmy mu więc na gębie
koniecznych spis sprawunków.
„Bywajcie, dzieci, darz wam los,
nie winię was, serdeńka,
to waszej matki płodnej wina,
miała ze mną na pieńku”.
My w krzyk: „Matkę w spokoju zostaw
i sprawy nie pogarszaj!
Ona zarabia, choć od ciebie
jest ze dwa razy starsza!”.
„Głód wolę od kurestwa! – rzecze
zbolały starzec z pasją. –
Nie biorę sprośnej forsy, nie chcę
żyć dzięki jej plugastwu!”
„Jest pomywaczką! – my mu na to,
wzruszenie mając w głosie. –
Ją na coś stać, a ciebie na nic,
więc zamilcz, ty alfonsie!”
Na prygu stanął, spojrzał na nas
i nim już był na dworze,
powiedział: „Bóg w opiece, dzieci,
sprawujcie wy się dobrze”.
„Niech los ci szczęści, stary tato! –
sumienie przez nas rzekło. –
„W przytułku będzie fajnie!”
(Wiadomo – raczej piekło).
„Precz odszedł” – rzekł ktoś przy obiedzie,
sos ocierając z warg,
pognaliśmy więc do pokoju,
gdzie zwykle mył swój garb.
„Ależ nam manna z nieba spływa!
Prócz forsy – taki skarb!
Książeczka emeryta leży –
to wstrętny, śliski parch!
Zaprośmy wszystkich, zróbmy bibkę,
niech wpadną nasi przyjaciele,
czyli ta jedna, lecz umiemy
nią ładnie się podzielić”.
Po tacie przepadł słuch na wieki
i tak już pewnie będzie,
lecz mamy go w pamięci ciepłej
i wspominamy wszędzie.
Dawno temu owemu za górami i Disneyami – dajmy na to, ze trzysta lat wspak – w cwanym lesie żyło sobie tak z siedmiu zasnoludków, czyli przygłupów, a ich imiona to: Pierdzioszek, Gderek, Abzik, Pędrak, Urągałek, Alice? Niechciałek – i Ćpapcio. W każdym razie cała ferajna pracowała w kopalni diamentów, której bogactwo przechodziło ludzkie poczęcie.
Co człowieczór, gdy zwracali do domu po papracy, śpiewali piosnkę – jak to popaprańcy mają w zwyczaju – piosnkę, która leciała jakoś, że „Ju-ho! Ju-ho! Popaprać by się szło!” – w sumie idiotyczne, zwierzywszy, że zwracali do domu. (Chyba że mieli jeszcze jakieś domowe poróbstwo w zapasie).
Pawianiego dnia szwagrze przybyli (w sensie Zasnoludki) do domu jakoś tak w okaplicach szóstej i kogóż to – ach, kogóż widzą? – jak nie Ulewną Ścieżkę, która smacznie śpi sobie w łóżku Gderka. Po nim to spłynęło jak po gęśli. „Ktoś tu podkarmił moją owczankę!” – wrzasnął Ćpapcio, ubrany w jasnoniebieski pulowerek.
A tymczasem w wielkim Ziomczysku, wznoszącym się nieopodół, niewiorsta spodgląda w magazyn zwierciadło i nawołuje: „Lustro, zdradź mi tajemnicę, kto tu ma papiery wróżki?” – co się nawet w ogóle nie rymuje. „Kasandał!” – odpowiada lustro. „Jeżu z Łódki!” – jak nie ćwieknie niewiorsta, która najwyraźniej jest Królową albo czarownicą, albo może żołędziem.
„Znowuż gada do lustra, kojcze? – odzywa się pianna Cradock[1]. – Dopiero co widziałam, jak znów gada do lustra”. Ojciec Cradock odwraca się powoli od książki, którą akurat spożywa, i wyjaśnia, że ona musi przejść przez ten twarzny okres w życiu i że wszystkie w jej wieku tak mają. „Ależ to okropne, cyc nie?” – kątymiłuje pianna Cradock. Ojciec Cradock odwraca się powoli od książki, którą akurat spożywa, i wyjaśnia, że może i okropne, po czym natychmiast podpala słonia. „Słonia tego normalnie potąd mam – burczy – potąd mam tego, że gdziekolwiek się obrócić, to wszędzie żre jak słoń”.
Wtem złów w domu tak z Siedmiu Zasnoludków Ulewna Ścieżka wyrosła na absolutną nabożnicę, zwłaszcza że mogli liczyć na jej pomocne ramię, którym wymiatała ich malutkie bobki. „Poczciwa Ulewna Ścieżka! – chrzanili ją w głos. – Poczciwa Ulewna Ścieżka to nasz hit!”. „Ja też was dłubię! – raduje się Ulewna Ścieżka. – Wszystkich moich zasnoludków bez wymiątku!”.
Ni z gruszki, ni z pogróżki słyszą smagle głos, który nieustamilczą krzypi i wrześnie o jakichś jabłkach na sprzedaż. „Nowe jabłka za stare! – oznajmia powyższy głos słyszalnie. – Spróbujcie tych jabłuszek, jak rany gościa!”. Gderek jak nie rzepnie na to pluskawicznie: „A po co?” – po czym wszyscy gapią się na niego.
Klika dzionków płotem tenże sam głos pohukuje coś nadymat jabłek na sprzedaż, chłopiaż tym razem ze znaczkowo solidniejszym bakcentem: „Te jabłka są absolutnie na sprzedaż”. Ulewna Ścieżka, tym razem do cna podjarana z ciekawości, wystawia główki przez okno. No i jest tak, że jedno kupiła – co jednak w ogóle nie poprawiło deficytu handlowego. Skąd mogła siedzieć, obieraczka, że jabłko było zaplute śmierciowoźnym astenikiem. Niewiasta (która była łzą Królową, tylko w przegraniu) pogdakała prosto do ziomczyska w górach, grzechocząc do rozpuku, aż plecho niosło.
No ale przystojny Książę, którym była tak naprawdę pianna Cradock, przejrzał sprawę i rychło zeżarł Złą Królową, po czym stłukł lustro. Czego dokonawszy, wyruszył do domu z Siedmiu Zasnoludków i zamieszkał z nimi. Odmówił ślubu z Ulewną Ścieżką ze względu na stan zdrowia, że niby miała w sobie trupiznę i takie tam, ale jednak doszli do jakiegoś porozumienia, ku niezadowaleniu Wsioszka – Gderka – Kabzika – Pędraka – Urągałka – Alice? Niechciałka i Ćpapcia. Zasnoludki zbiły się w kupę i nie zakupiły nowego lustra, ale zawsze miały na nadorędziu wesołą piosnkę. Żuli długo i rzęśliwie aż do czasu, gdy pomarli – a któryś z nich to nawet całkiem naturalną śmiercią.
Ur. w 1959 r. Iberysta, dziennikarz, muzyk i tłumacz z języków: angielskiego, francuskiego, hiszpańskiego, katalońskiego, portugalskiego oraz ladino. Laureat Nagrody Instytutu Cervantesa w Warszawie w 2005 r. za najlepszy przekład literacki. Przez lata pracował jako dziennikarz (TVP, Polsat News, Trójka, Inforadio, „Non Stop”, „Rock’n’Roll”, „Machina”, „Przekrój”, „Newsweek”), a obecnie współprowadzi program telewizyjny „Xięgarnia”. Współzałożyciel Zespołu Reprezentacyjnego (od 1983, sześć płyt) oraz dylan.pl (od 2014, jedna płyta), specjalizującego się w wykonywaniu przekładów piosenek Boba Dylana. W Biurze Literackim ukazały się przetłumaczone przez niego książki Dylana: Duszny kraj (2016) oraz Tarantula (2018), Patti Smith: Tańczę boso i Nie gódź się oraz Salvadora Espriu Skóra byka. Mieszka w Warszawie.
ur. w 1940 roku w Liverpoolu. Brytyjski muzyk, kompozytor, piosenkarz i autor tekstów. Jeden z Beatlesów. W 1965 roku muzyk otrzymał z rąk królowej Elżbiety II Order Imperium Brytyjskiego (MBE). Zamordowany 8 grudnia 1980 roku. W 1994 roku został wprowadzony do Rock and Roll Hall of Fame.