Joanna Roszak
flara
przed domem ślady na śniegu
zwierzęce to czy ludzkie
coraz widniej
dojrzewają zakopane dzwony
mrowiska jeszcze śpią
zwierzęta nie kładą rąk na ludzkich głowach
deszcz pachnie ziemią
na nastroszonych kartkach
zachodzą na siebie ślady ludzi i zwierząt
nic co leśne nie jest nam obce
oglądamy się za siebie
by zdobyć bezpieczniejszą przeszłość
iglastą liściastą mieszaną
w drodze po rozpylonych kamieniach
nieba bez pokrycia
ziemie bez pokrycia
wody bez pokrycia
we wszystkim był cały świat
we wszystkim jest cały świat
„A kto dziewczyna? Ja nie wiem”. Ta linijka ze „Świtezianki” wracała do mnie wielokrotnie. Jednak z całą mocą ożywa mi ta rusałczana ballada w pamięci, gdy znajduję się nad jeziorami i w lasach. Także nad poznańskim jeziorem Rusałka. Rozpisywały się o nim media, gdy kilka lat temu zaczęło oddawać fragmenty macew, którymi więźniowie żydowscy z Kraju Warty pod nadzorującym spojrzeniem nazistów brukowali dno akwenu podczas II wojny światowej. Wtedy nazwano go Elsensee. Spoglądamy na macewy, odszyfrowujemy fragmenty napisów. Mężczyzna to czy kobieta? Dziewczyna? Kto? Ja nie wiem.
Aktualizują się Mickiewiczowskie ballady, gdy rozmyślamy dziś o deficycie drzew i wody, także o rozpylonej intensywności poezji. Intensywność versus wytrzebione lasy, mętne jeziora. Już nie głucho i ciemno, ale za jasno i za gwarno wszędzie. Autostrady zamiast puszcz. Komunały zamiast tajemnicy.
Piotr Matywiecki
Historia Adamowa
I
Kiedy się rodził
były cudowne znaki.
Na walijskim pastwisku krowa skubnęła źdźbło.
W Ameryce rozwrzeszczało się niemowlę.
Bóg widział wszystkie miejsca na Ziemi.
Właśnie w tej chwili umarł paryski żebrak.
Komuś cierpiącemu na zanik pamięci
przypomniało się pewne słowo.
Papież Pius VI wyjrzał przez okno.
Znalazła się igła w stogu siana.
II
To dziecko zewsząd wszystkiemu mówiło,
że jest wszystkim. Jak każde dziecko.
I cokolwiek spotykał
– krajobrazy, rzeczy, ludzi –
było mową
o każdym spotkaniu.
Dlatego nie da się dzielić jego życia
spisanym kalendarium.
Każda chwila jest słowem.
Ale tylko to dziecko
wydoroślało razem z taką mową.
III
15 sierpnia 1820 roku w Szczorsach
do bawiącego tam Franciszka Malewskiego
„wpada z hukiem Adam”.
– Tak w liście napisał Malewski do Jeżowskiego.
IV
1798–1855
„A po drodze poczty biegą”,
rozsyłają to życie.
V
ROMANTYCZNOŚĆ
Stare licho kuśtyka ekstazami,
grzęźnie w porzekadłach.
Nasłuchuje, jak prawda
w litewskich bagnach bulgoce.
Duszny opar
jak obłok strącony
w zimnym powietrzu.
Usta zamknięte.
Z litewskich bagien
wygadała się prawda,
trupia, lozańska.
VI
Mówi w sobie,
ale to nie znaczy, że do siebie.
Zresztą to nie jest ani „w”, ani „do”.
Mówi sobie samą treść
tego, kim jest
bez miejsca i kierunku.
Wyobraża sobie
nieznanego słuchacza,
może Boga. A jeżeli nie Boga,
to Nikogo. Jeżeli nie Nikogo,
to samosłyszącą się mowę
zatopioną w sobie.
Ostatnie, niesłyszalne, wiersze Mickiewicza.
VII
Pan Odrzywolski,
członek Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych,
tak się ze Sztuką spoufalił,
że zaprojektował i wykonał
sarkofag Mickiewicza.
Ozdobny, z cennego kamienia.
A Mickiewicz
zwyczajniej niż ktokolwiek
nie żyje.
W 1855 roku Mickiewicz przed wyjazdem do Konstantynopola spalił papiery. Było tam wiele wierszy. Jeśli nawet nie powodowało nim przeczucie śmierci, to z pewnością przeczucie śmiertelności słów. Nie miał przed oczami ognia oczyszczającego, niweczącego to, co zbędne, aby pozostawić Dzieła. Raczej był to ogień Milczenia, które jest w słowach i w braku słów, ogień, który w jeden popiół przemienia to, co wyrażone, i to, co zaniechane w wyrażeniu, nie-napisane. A może także „nie-uczynione”? Wyjeżdżał działać, tyle kart zamieniwszy w popiół, w milczące nic, że i działanie zaraził milczeniem, nie-dokonaniem. Śmierć przyszła, żeby prze-milczeć jego milczenie.
Od tamtej chwili mówią chórem – Mickiewicz i śmierć.
Stąd dzisiaj niepowtarzalne brzmienie jego słowa – niebędącego już nawet poezją. W tym chórze nie ma nuty dla Czasu, Czas wyczerpał się w życiu i w słowach życia. Kiedy Mickiewicz to odczuł (przeczuł na pośmiertną przyszłość, na wiecznie teraźniejszą śmierć przyszłości) – spalił papiery. Dał swojej Księdze inny papier, inną okładkę – milczenie, śmierć. I z tak śmiertelnej okładki wydobywa się Słowo Słów.
Miłosz Biedrzycki
2.0, 22
Z romantycznością mało co się równa,
i ja jej chciałem dla siebie.
Bowiem wiedziałem, że kto przymiot ów ma,
na ziemi żyje jak w niebie.
Zacność, uroda, moc, pieniądze, sława
przy tym są, co romantyczny.
Dni jego płyną jak jedna zabawa
wśród uciech i wzruszeń licznych.
*
Tutaj przystanę, by rozpiąć kilka haftek
w gorsecie formy. Bo romantyczność
na bieżąco i z marszu ustala własne normy.
Niewykluczone, że później zdejmę go całkiem
i stanę wobec słowa nagą duszą i każdym brzucha wałkiem.
Wszystko zaś po to, by zamieszkać w księstwie ducha,
w sensie: mówisz do dzieweczki, a ona wtedy słucha.
*
Pierwsza rzecz – środki. Mówiąc wprost: kapusta.
Trudno o romantyczność, kiedy kieszeń pusta.
Trza, jak Juliusz, na giełdach nastrugać bekonu
albo, niczym Zygmunt, być ładowanym z domu.
To drugie mi nie grozi, więc wprzęgam myśl lotną
i dłoń Midasową ćwiczę, by nią świata dotknąć.
Akcje! opcje! fundusze! wykres palnej świécy!
nie kryją już przede mną żadnej tajemnicy.
Skonstruowałem portfel i czekam na skutki.
I rzeczywiście – mejlik przychodzi malutki.
„Nie mamy pańskich pieniędzy, i co pan nam zrobi?”
Cóż, trzeba romantyczność inaczej sposobić.
Trzeba potrząsnąć, myślę, jakimś nowym kwiatem.
W stronę tej jutrzenki kieruję się zatem,
gdzie intelektu nowego bije zdrój przeczysty:
pragnę albowiem zdobyć zawód programisty.
Mocno chwytam rydwanu swojego lejce oraz jelce.
Po niedługiej chwili znam intymnie if, then i else.
Po drugiej – trzeszczą w falach kodu klawiatury wręgi,
a ja pewnie dzierżę w dłoniach tej harmoniki kręgi.
Na szklanny ekran oko natężam ciekawie,
aż uderza mnie myśl – do ziemi zginam się prawie.
„Człowieku, co robisz – szepcę do siebie wargami blademi –
Tyś przecież miał czuć czuciem, wierzyć wiarą wielu,
a nie formułować zapytania w SQL‑u”.
Na co żwawy (agile) mistrz ciżby (scrum master)
na wpół do mnie mówi, a na wpół się śmieje:
„Oj, coś pan chyba u nas miejsca nie zagrzeje!”.
Bez hajsów, bez pracy, jak szkielet w prysiudy
puszczam się ulicami dzielnicy ułudy.
Patrzę: idzie dzieweczka, a takiej urody,
że natychmiast zaczynam łaknąć jej, jak wody
łaknie farys od tygodni trzech na pustyni.
„To jest to – myślę – tak się romantyczność czyni!”
Zraszam ją zaraz głosu mego dźwięczną pianką:
„Bogdanko! czy chcesz być moją kochanką?”.
Ona obraca ku mnie swoje oblicze dziewicze:
„Jeśli mnie koleżanki oraz sosziale nie mylą,
to jesteś od dawna żonaty ze swoją Marylą”.
„Przez grzeczność nie zaprzeczę – odpowiadam skromnie –
lecz na romantyczności mi zależy ogromnie.
Więc by się móc zatracić w miłosnym amoku,
pragnąłbym mieć też młodą bogdankę na boku”.
„Już lepiej nic nie mów – ona na to – albowiem
głębiej w dziaderstwo pogrążasz się z każdym słowiem[1]”.
„Ależ, dzieweczko” – zaczynam, a ona: „Tralala, nie marudź mi tu
i nie zapominaj, że teraz jest hasztag #MeToo!”.
Czmychnęła i być może, że aż dotąd czmycha,
ja zaś na wpół się śmieję, a na poły wzdycham.
„Rzeczywiście, to lubię, czegóż nie lubić, tralala.
Romantyczność dwa zero i jeszcze dwadzieścia dwa!”
„Na Strasznam sudzie ŭsim u sraku budzie” – tak pewnego dnia, kiedy byłem bardziej czynny w soszialach niż teraz, ogłosiła moja koleżanka Maryja, a chodziło mniej więcej o to, że na Sądzie Ostatecznym wszyscy dostaniemy… no, w kość. „Sama prawda, Maryjko, i życiowa” – odpowiedziałem. „A toż to nasz Adam!” „Jaki znowu Adam?” „No Mickiewicz przecie”. Co się okazało: Adam usłyszał takie zdanie gdzieś na wiosce, czy może usłyszał je któryś z jego towarzyszy zabaw i jambów i powtórzył mu, a on sobie zapisał w notatniku. A teraz jest przytaczane jako przykład mowy, która jakiś czas później wykrystalizuje w białoruski język literacki, przykład nobilitowany miejscem w notatniku przyszłego wieszcza mowy sąsiedzkiej. „No patrz, nic nam o tym w szkole nie mówili” – ja na to. „A nam (Maryja chodziła do szkół z białoruskim językiem nauczania, co, jak wiadomo, nie jest w Białorusi czymś oczywistym) mówili!” No i tak. Jednym mówią to, drugim tamto, jeszcze innym nic nie mówią i – frrr! – odlatują. A ten jakiś przedziwny kwiatek, wyrosły na splątanej masie korzeniowej Reczy Paspalitaj, podglebnie złączonej z paneuropejską grzybnią rytmów i miar wierszowych, po dziś dzień kogo wkurza, kogo tumani, przestraszać raczej już nie przestrasza, chyba że dziatwę szkolną przed klasówką, złocistą główką kiwa, a słowa płyną, płyną, płyną…
Przypisy:
[1] Regionalna wymowa z okolic Nowogródka [przyp. red. wyd. kryt.].
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.