Adam Mickiewicz jest zatęchłym dziadem. Można go odnaleźć w starych książkach lub w kącie łazienki, tam, pod prysznicem – wieszcz pleśniowy w spoinie silikonowej, osiadły wśród fug. W liceum ojciec jeszcze zamalowywał. Matka wodą polała i wieszcza-pleszcza zimnym strumieniem cuciła. Podobno kuzyni obsikiwali kafelki. W studenckim mieszkaniu na Adama nie ma lekarstwa – solidnie wieje grzybem.
Czasami myślę, że mogłabym go odkryć na nowo. Thomas Mann napisał esej „Brat Hitler”, więc może i do Mickiewicza można podejść nie z pozycji dwudziestoczterolatki uzbrojonej w grzybobójczy preparat, a jakoś tak ze środka, wprost z trzewi. Autentycznie się zachwycić, zamiast święcie oburzać. Ale wtedy przypomina mi się, że gdy byłam dzieckiem, mama recytowała:
„Kobieto, ty puchu marny”.
I czułam się puchem marnym.
„A duszę gorszą masz niż przebóg”.
I duszę miałam gorszą niż przebóg.
Nikt nie przemówił do mnie podczas odprawiania Dziadów. W tym roku pozostaje mi odprawić Baby.
Słuchaj – ona nie słucha – o co ci chodzi? Wreszcie wyjechałaś tam, gdzie zawsze chciałaś, z zupełnie własnej woli, nikt cię nie wygnał, nigdy nie chciałaś być Polką – a teraz co?
Idziesz ulicami zachodnich miast, tam nie ma nic polskiego, to dzień biały, to miasteczko, a ty wszędzie widzisz polskość i czepiasz się jej jak brzytwy. Wszystko ci o niej przypomina, poprawiasz wściekle, żeby nie mówili „Curie”, tylko „Skłodowska”, chodzisz śladami polskich emigrantów, każdy dźwięk polskiego przyciskasz do ust. I wszędzie widzisz poezję, nie możesz przestać nią myśleć, cytować, mimo że po angielsku brzmi gorzej.
Idziesz sama amsterdamską ulicą, ale zachowujesz się, jakbyś z kimś rozmawiała. Nie ma przy tobie żywego ducha, jest z tobą tylko Największy Polski Emigrant, zimny i biały jak chusta. Mówi: źle ci w ludzi tłumie? Płaczesz, a oni szydzą? Idź za mną, przebuduj swoją narodowość, zaufaj mi, z oddali jest łatwiej być Polakiem, ja wymyśliłem Polskę na odległość, home office w Paryżu. Łatwiej ją widzieć, kiedy na nią nie patrzysz. Mówi: odrzuć zachodnie szkiełko i oko. Mówi: popatrzmy razem słowiańską nieracjonalnością. I chociaż idziesz sama, bierzesz go za rękę.
Po kilku kolejnych rozmowach idziecie razem wzdłuż kanału, a ty zaczynasz się rozgrzewać w swojej polskości. Nie oznacza już tylko polityki i frustracji, a bardziej małe zwyczaje, język, książki, sztukę – powoli hodujesz w sobie sympatię do tych rzeczy. Zastanawiasz się: skąd ona przyszła, jak mokry jaskier na bagnie, przecież nigdy nie byłaś patriotką? Czemu pojawiła się dopiero za granicą, miałaś czekać jej przyjścia na brzegach kanału? Nie ma czasu myśleć, bo Mickiewicz zaczyna być wymagający. Mówi: dobrze wreszcie lubić swoją polskość? Mówisz: no, chyba tak. Mówi: to jak, obiecujesz, będziesz jej stała? Przysięgasz, piekielne wzywasz potęgi? Nie jesteś przekonana, ale to prawda, dobrze wreszcie nie nienawidzić mówienia, skąd jesteś. Kiwasz głową, Mickiewicz więcej nie czeka, znika.
Idziesz naprawdę sama kanałem, błędny krok niesie cię do dzielnicy turystycznej, wiatr szumi, ale to normalne w Holandii. I wtedy pojawia się ona: zachodnia tożsamość, kosmopolityczność, neutralność, przeciwieństwo polskości. Jak mgła lekka, tak lekko być zachodnią. Mówi: po co żałujesz polskości, która zwabia cię w te knieje? Może jeszcze się śmieje? Porzuć polskie frustracje, do mnie tu, do mnie, będziemy mówić zawsze po angielsku, nie głosować w polskich wyborach, wracać jedynie na święta, przestaniemy czytać polskie książki. Czy chcesz oblicze tylko swojej tożsamości muskać, cały dzień w blaskach Zachodu się pluskać? Myślisz: po to tu przyjechałam. Nigdy nie chciałam być Polką, to tylko boli i denerwuje. I tak cię to łechce, i tak cię nęci, i polskość się w tobie rozpływa, już niosą cię nowe przestworza.
Z bliska twarz nowej tożsamości wydaje się jednak znajoma. Szerokie czoło, potężne bokobrody… Patrzy na ciebie rozczarowany, gdzie przysięga, gdzie jego rada, gdzie poświęcenie się idei zbudowania polskości na nowych, może zdrowszych fundamentach? Tak łatwo zapomnieć o tym, skąd jesteś? Pamiętaj, tylko ty możesz to ignorować, twój akcent i nazwisko przypomną wszystkim innym. Nie tobie igrać przez srebrne tonie, trzeba było urodzić się gdzie indziej, polskość to nie wybór. Niech lat doczeka tysiąca, ty masz być lawą, masz być polska, nie ma na czym zgasić gorąca.
Zbrodnia to niesłychana, emigrantka zabiła ducha ojca wszystkich emigrantów – albo próbowała. Tak cię zdenerwował tą głupią próbą, tym kuszeniem, teraz masz dosyć Polski jeszcze bardziej niż zwykle. Czy ona musi zjadać wszystko, przerzucać się na wszystkie części życia? Czy nie można być Polką hobbystycznie, casualowo, friends with benefits? Czy od razu trzeba się jej oświadczać, umierać za nią? Wrzuciłaś Mickiewicza do kanału, a teraz cała mentalnie skrwawiona wsiadasz na rower, jedziesz jak najszybciej, i górą, i dołem, i górą.
Myślisz, że jesteś bezpieczna, że się go pozbyłaś, ale wtedy hamulce trzaskają, wiatr zawiewa, lampki rowerowe gasną. Na drodze pojawia się znana osoba, znany chód, znany gniew. I mówi podziemnym głosem: mnie się nie da utopić, nie możesz ode mnie uciec. Nie ma ciebie bez polskości, nie ma polskości beze mnie. Myślisz, że możesz sobie wybierać, stopniować swoją narodowość, brać za rękę tylko wtedy, gdy potrzebujesz się na czymś oprzeć, i wpychać do kanału, gdy jest niewygodna? Polskość zawsze się wynurzy, zawsze jest w tobie, bez niej nie masz sensu jako osoba i postać. To przez nią tak lubisz narzekać, jesteś cyniczna, traktujesz słowa jak rozkosz i potrzebę, widzisz świat jako tekst. Myślałaś, że możesz zrywać polskości jak kwiaty z grobu? Rosną w tobie i one, i chwasty. Nosisz w sobie polskość jak kręgosłup i jak wirus. Polski hymn to obietnica i klątwa, wiesz? Dopóki żyjesz, ona żyje też.
Rower trzeszczy, zarywa się chodnik. Emigrantka zapada w głąb. Woda kanału ją z wierzchu kryje, a na niej rosną lilije, a rosną tak wysoko, jak polskość w niej leży głęboko.
Lubiłam Mickiewicza w szkole, ale nie umiałam nigdy w pełni wyjaśnić dlaczego – ta relacja naprawdę pogłębiła się dopiero po mojej emigracji. Twoja percepcja Polski zmienia się, gdy ją opuszczasz, dla mnie dopiero wtedy stała się czymś naprawdę istotnym i definiującym w moim życiu, a nie po prostu miejscem, gdzie się urodziłam. Gdy myśli się o Polsce poza nią, nie da się uniknąć tego, który z jednej strony właściwie wymyślił polskość tak, jak ją rozumiemy, ale z drugiej strony jest także archetypicznym polskim emigrantem. Dlatego jako emigrantka mam wrażenie, że on zawsze gdzieś tu jest, zawsze poza, obserwuje moje próby zbudowania własnej polskości z nieco drwiącym uśmiechem, i gdziekolwiek nie pójdę, wszędzie dopatrzę się jego ducha, bo morzem płynie i lądem idzie za mną w drogę.
ONA i ON znajdują się obecnie w wieku przedprodukcyjnym. Można zakładać, że wejdą na rynek pracy za około pięć lat. Biorąc pod uwagę ich zainteresowania, kapitał rodziców, sytuację gospodarczą w ich mieście i zakładając wspólne pożycie oraz brak poważnych schorzeń lub wypadków, szacuje się, że do wieku emerytalnego wypracują łączny przychód w wysokości około sześciu milionów złotych brutto.
W parku spotkali się wcześniej dziewięciokrotnie, on – kiedy wracał ze szkoły, ona – wyprowadzając psa. Nigdy jednak ze sobą nie rozmawiali i nie zapamiętali swoich twarzy.
Ascendent w Baranie spotkał się z Marsem w Byku. Zdarzyć się może wszystko. Era Wodnika zaczęła się dwa lata temu.
Panel 1: Kadr na około 2/3 strony. Rzut z góry na park – wczesna jesień, wszystko żółte i pomarańczowe, pojedynczy spacerowicze w lekkich kurtkach. Wśród postaci, ale nie w centrum, ONA razem z PSEM. Czytelnik na razie nie wie, że ONA jest centralną postacią.
Panel 2: Pierwszy z trzech równych paneli pod Panelem 1. Perspektywa pieszego, na pierwszym planie kobieta prowadzi wózek dziecięcy przez alejkę, za nią na ławce rozmawia para staruszków. Dalej polana między drzewami, ktoś uprawia jogging, widać, jak ONA rzuca patyk, PIES ma oczy na patyku, napięty, gotów do biegu.
Panel 3: PIES, powykręcany w skoku, z rozchełstaną skórą i sierścią, z wykrzywionym pyskiem łapie patyk w locie.
Panel 4: PIES trzyma patyk, zadowolony, szaleńczo biegnie dalej, kogoś goni albo ucieka.
Inżynierii materiałowej
Ławka z modrzewiowych desek grubości pięciu centymetrów wsparta na stalowym stelażu na podłożu z betonu B55 mogła unieść pięćset kilogramów i za nic miała ciężar ich ciał. Jej kolczyki w kształcie sówek były zrobione ze stopu miedzi Z40 uzyskanego z odpadów konstrukcyjnych. Gdyby z milionów takich kolczyków zrobić podpory mostu, prawdopodobnie zawaliłyby się pod pierwszą ciężarówką. Pozostawione samym sobie w ciągu kilku miesięcy zaczęłyby korodować i odkształcać się.
Brak zauważalnej poprawy w obszarach dyscypliny partyjnej i bezpieczeństwa narodowego. Ich spotkanie nie sprzyjało świadomemu krzewieniu wartości socjalistycznych, wpływało jednak pozytywnie na ogół zadowolenia narodu.
Gleba słaba, na żwirach i piaskach przysypanych podłożem warzywnym do zasiewu trawy i nasadzeń. Na jego kurtce, naniesione przez psa, znajdowały się ślady błota i mułu zebranego z pobliskiego stawu.
W pobliżu nie było jaskiń.
Nie mieli szans na zbawienie.
Ich historię jako bohaterów opowiadania można było czytać jak komiks – od początku do końca, albo odwrotnie, albo z góry na dół, albo co drugą stronę, albo najpierw strony o numerach równych liczbom pierwszym, potem parzyste, potem z dzielnikiem siedem, potem wszystkie pozostałe. Ich życie można dowolnie rozszarpywać i składać, na przykład: kupują razem chodzik dla niego, a następnie jej wypada ostatni mleczny ząb i biorą ślub.
Bomba TBX, w odróżnieniu od konwencjonalnych ładunków punktowych, nie zabija gorącem czy odłamkami, ale skokiem, a następnie spadkiem ciśnienia trwającym milisekundy. Ściana zgęstniałego powietrza wnika wszędzie i rozrywa organy wewnętrzne, powodując rozległy krwotok. Dodatkowy czynnik stanowi paliwo zawarte w bombie, które jest silnie toksyczne i wywołuje oparzenia skóry oraz układu oddechowego. W samym centrum wybuchu zgon następuje natychmiastowo, w przypadku oddalenia od centrum agonia może trwać od kilku do kilkunastu minut. Taka bomba jednak nigdy nie spadła w ich okolicy.
pokazuje mu obejmuje ją
Zaledwie 17% par, które poznały się w wieku licealnym, wieńczy swój związek ślubem. Z tego 38% małżeństw kończy się rozwodem w ciągu dziesięciu lat od zawarcia przysięgi, odsetek ten jednak maleje do 24%, jeżeli małżonkowie pochodzą z rodzin o podobnym statusie społecznym.
Jednego ze spacerowiczów
Przychodzę do parku prawie codziennie dla zdrowia i w nadziei, że coś się wydarzy. Spotykam tutaj wiele młodych par, myślę, że wiem, o którą chodzi, ale nie wydaje mi się, żebym widział moment, w którym zaczęli wspólne chodzenie.
Kiedy łapczywie oglądała jego twarz i po raz pierwszy zaczęła zdawać sobie sprawę z rodzącego się w niej uczucia, kilka metrów dalej jej pies dostał potwornej biegunki spowodowanej resztkami wyjedzonymi ze śmietnika. Nigdy się o tym nie dowiedziała.
Całowali się nad kośćmi umarłych wojowników.
Dziadek Axela był czempionem małym münsterländerem i właśnie po nim nasz mieszaniec miał białą sierść z brązową plamą na grzbiecie oraz smutne spojrzenie.
Pierwszy tydzień wyglądał tak: wstawałem rano i czytałem wszystkie wpisy z nocy. Każdą najdrobniejszą wiadomość: o pierwszej piętnaście senator z Wirginii potępił inwazję, dwie minuty później syreny w Kijowie, potem przypomnienie, że Unia rozpatruje kwestię członkostwa Ukrainy, brak zdecydowanego stanowiska Meksyku, wpół do drugiej opis działania bomby termobarycznej i tak dalej. Przez cały dzień mierzyłem puls Ukrainie, szukając jakichś przełomowych informacji. Ogłupiałem się nagraniami wybuchających rosyjskich kolumn, przez chwilę naprawdę myśląc, że oglądam coś, co ma wpływ na ruchy na mapie. Gorączkowo doktoryzowałem się z różnic pomiędzy konstrukcją wieżyczek czołgów zachodnich i rosyjskich, z geografii Ukrainy, pajęczyn oraz zawijasów światowych sojuszy i powiązań. Były też mniej oczywiste, ale zauważalne oznaki wojny wokół mnie. Mieszkam niedaleko bazy lotniczej. Ludzie dawno przestali zwracać uwagę na latające MiG‑i, ale tym razem pod marketem wszyscy patrzyli w górę ciekawi, czy tym razem to nasze. Z kolei dzieci zwróciły mi uwagę, że na niebie widać jakieś poskręcane chmury. Smugi kondensacyjne wyznaczały tor lotu zawracających samolotów pasażerskich.
W tym pędzie do gromadzenia informacji było zarazem coś rozpaczliwego i zabawnego. Jakby bezsensowne strzępy komunikatów mogły pomóc przepracować tę namiastkę traumy, której wszyscy doświadczaliśmy. Natomiast kiedy odświeżyłem sobie Mickiewicza, uderzył mnie kontrast: pojawiały się jakieś postaci, ale nie za bardzo wiadomo, gdzie i kiedy, w dodatku nie miały genomu ani paszportu. Wiek i wykształcenie – nieznane. Ci fikcyjni ludzie nie mieli tożsamości, żyli i umierali wyłącznie na potrzeby swoich historii.
Przypomniała mi się wtedy mała książeczka, którą dawno temu dostałem od matki na urodziny. Bezmiar form i ujęć z Ćwiczeń stylistycznych Queneau to w gruncie rzeczy nasz sposób postrzegania i tworzenia świata. Po raz pierwszy przekonałem się osobiście, że czasem wychodzą z tego rzeczy dziwne i zaskakujące.