utwory / premiery w sieci

Ten pies imieniem Rimbaud i inne metale ciężkie

Konstanty Famulski

Premierowy zestaw wierszy Konstantego Famulskiego Ten pies imieniem Rimbaud i inne metale ciężkie. Wyróżnienie w ramach projektu „Pracownie przed debiutem wierszem 2024”.

Prośba

Bar­dzo zale­ży mi na tym, żebym nie był dla was tyl­ko prze­ga­da­ny,
ale też przy­ja­cie­lem.

Cie­li­zna, całost­ka – palin­drom poły­kaj w cało­ści,
nie roz­gry­zaj; tak jak łosoś poły­ka opił­ki, prze­cież ich nie żuje.


Bez­y­mien­nyj, pio­sen­ka kam­czac­ka I

Po kącie zesta­wię skrwa­we olśnie­nie,
odpa­lę jed­no od dru­gie­go, oby się wzię­ło, oby się

Bez­y­mien­nyj ci mogę scze­znąć za życie.

zaję­ło; śnie­giem wsy­pa­li­śmy się w ozo­no­we szklar­nie, wul­ka­nicz­ne
zie­mie, bez­wstyd­ną deka­den­cję nosi­li­śmy jak jeden dobry gar­ni­tur,

Bez­y­mien­nyj ci mogę scze­znąć zabi­cie.

na jed­no chu­jo­we życie, u pana boga szy­ty – na zamó­wie­nie.
Z trzech bra­ci jeden ma czar­ne oczy. Los go mro­czy, mro­czy, mro­czy.

Bez­y­mien­nyj ci mogę scze­znąć za kogoś.

Co inne­go zosta­je, się w kolej trans­sy­be­ryj­ską wpiąć,
wpi­sać cudow­ną księ­gę Kosze­le­wa, kość-kość-ole­wa w pamięć

Bez­y­mien­nyj ci mogę scze­znąć nie­zdro­wo.

i kro­czyć dum­nie przez naj­sa­mot­niej­sze miej­sce na wier­sza pado­le,
widzieć Kamień, Uksi­czan, Małoj Zim­noj, Kul­czew­ską Sop­kę.

Bez­y­mien­nyj ci scze­znę, się upier­do­lę, się upier­do­lę.


Bezymiennyj, piosenka kamczacka II

Grzesz­ni­ku z hote­lo­we­go lob­by, two­je modły
minę­ły nas, bo – czy to nie jasne – jestem sam

Zla­ne z hory­zon­tem stra­to­wul­ka­ny,

w wier­szu. Czar­ne oczy pod para­sol­ką źre­ni­cy
a czas się liczy, liczy, li-czy. Grzesz­ni­ku,

zala­ny Mer­ku­ry i Rim­baud zala­ny,

któ­ry ocze­ki­wa­łeś wyja­śnie­nia. Cóż rzec,
roz­ma­wia­my w krysz­ta­ło­wych kie­lisz­kach,

roz­cza­ro­wa­nie: sta­tek pija­ny,

pły­wa­ją słów­ka, bez­won­na che­mia. Jak poda­wać wód­kę
z kul­tu­rą? Naj­le­piej wca­le, vis-à-vis z minio­ną ele­gan­cją

a los nie lep­szy. Gore­je na stra­ty.

ale nie­któ­rzy się nią podu­szą, bez ryt­mu zatań­czą. Na
siat­ków­kach duszy mojej; wul­kan leje w mózg płyn­ne lob­by

A gdy­by­śmy jesz­cze kie­dyś byli zako­cha­ni,

hote­lo­we – u kre­su doby. W pal­nej Kam­czat­ce, po nocy kre­sie
mag­mo­wą mam jaźń, ty tańcz powi­do­ko­wą baśń, zatańcz, za-tańcz, ta-tańcz.

ślij mi nar­ko­tycz­ne fabu­ły hur­tem i w tan­de­mie będzie­my prze­gra­ni.


Bezymiennyj, piosenka kamczacka III

Tań­czysz, a umrzesz przede mną, sta­ra­łem się o to spa­wać,
bliź­nij w cyklu tanecz­nym, przede mną sto­pio­ny sczeź­niesz.

Kasz­lał pyłem, roz­try­snął ognik;

Kie­dy mia­łem już mala­rię, wie­dzia­łem, że jesteś skoń­czo­ny,
obu­dzę się w paź­dzier­ni­ku spa­lo­nym, pój­dę na grób twój, nigdy

cho­dzi­li­śmy w świę­to zmar­łych.

nie będziesz prze­ba­czo­ny, twój brak. Jeśli masz być
pta­kiem, bądź koli­brem. Zapa­mię­tam two­je mięk­kie pod­brzu­sze;

Pluł dymem, słow­ni­kiem z bru­nat­ne­go węgla.

że cokol­wiek war­te wia­ry, to aku­rat Kam­czat­ka,
kar­ta­cze-wul­ka­ny. Nie­wy­pa­ły. Lawi­na wyrzu­tu,

Chi­me­ra gubi­ła łuski, prze­grza­na,

opa­li­za­cja. Przy­wo­ła­ne duchy zrzu­ci­łem w pumeks,
wsią­kły w pory zie­mi. Umrzesz przede mną, czy ci

gniaz­do kala­ła, oku­ta w zapal­nicz­ki:

nie szko­da, skoń­czo­ny przy­ja­cie­lu, że zdech­niesz?
Spa­wa­łem wiersz – ina­czej nie umia­łem się zwie­rzyć, że

grze­je­my, grze­je­my, chi­me­ra zdech­nie

kto palił mak, czer­wo­ną rtę­cią bar­wił ser­ce,
moje zli­zał Rim­baud, wię­cej mnie nie będzie.

Z jej skó­ry splo­tę nowe pal­ce, pio­sen­kę-Kam­czat­kę.


Bezymiennyj, piosenka kamczacka IV

Kie­dy poczę­stu­jesz mnie żyznym miliar­dem,
mar­ką, rublem, dola­rem – uciek­nę cia­łem

jest tyl­ko Krie­stow­skij, ciem­na sfe­ra

w Pie­tro­paw­łowsk Kam­czac­ki, póki co duchem
jedy­nie jestem w tar­czo­wym wul­ka­nie, osła­nia

jest tyl­ko Bol­sza­ja Udi­na, spal­ni­ca,

co jesz­cze zosta­ło – nie­bo jest rzad­kie, nie­ba jest
mało. Dla­cze­go świat wciąż się kur­czy? Na Bati­gnol­les

jest tyl­ko Bol­szoj Zim­noj, oplu­ty z nie­ba

nikt nie przy­cho­dzi. Byłem nad jego gro­bem; co mi zosta­ło,
nie było cia­ła. Czer­wo­na poma­rań­cza strze­la­ła, sca­la­ła.

Jest tyl­ko Kamień, bez duszy go nie ma.

Nie było cia­ła. Gdy­by Rim­baud zro­bił miliard fran­ków
na sprze­da­ży pro­chu, czy pro­chów, czy fla­ków; uciekł­by cia­łem

Jest tyl­ko Toł­ba­czik, fata­mor­ga­na,

w Pie­tro­paw­łowsk Kam­czac­ki. Tak też myślę zro­bił,
prze­żył – cał­kiem wariac­ki: miesz­ka w blo­ku,

jest tyl­ko Sried­na­ja Sop­ka, skok z dwu­na­ste­go pię­tra.

jak nasze pol­skie, peere­low­skie. Cza­sem za psem Rim­bau­dem
wzrok łza­wi; ma gra­mo­fon, nasłu­chu­je; naj­chęt­niej War­sza­wy.

Jest tyl­ko Bez­y­mien­nyj i wła­śnie się pali, li-pa-li, pło­nie.

O autorze

Konstanty Famulski

Postrzeleniec. Dziewiętnaście lat. Mieszka w Warszawie.