utwory / premiery w sieci

U progu sławy

Łukasz Kosik

Premierowe opowiadanie Łukasza Kosika U progu sławy. Prezentacja w ramach projektu „Połów prozatorski 2021”.

Począt­ko­wo spór szedł o to, czy wypi­cie ćwiart­ki moż­na zakwa­li­fi­ko­wać do kate­go­rii „chla­nie”. Rzecz wca­le nie była pro­sta i wyma­ga­ła ana­li­zy o wie­le głęb­szej niż sama ćwiart­ka. Nad pro­ble­mem pochy­li­ło się trzech wia­ry­god­nych znaw­ców tema­tu. Od lewej: Łepeć, prak­tyk wie­lo­let­ni, Zawa­da, degu­sta­tor naj­wyż­szej pró­by, oraz Wąs, pro­fe­sor nad­zwy­czaj­ny oma­wia­nej tema­ty­ki. Moment na roz­wa­ża­nia jed­nak nie­zbyt szczę­śli­wy. Czas pilił, a jak wia­do­mo, czyn­ność jaka­kol­wiek doko­ny­wa­na w pośpie­chu całą powa­gę sytu­acji odbie­ra. Oprócz tego ostat­nie dni obfi­to­wa­ły w wąt­ki rów­nie waż­ne co kwe­stia gra­ma­żu.

– Zaraz momen­cik, zaraz chwi­lecz­kę – Zawa­da pode­rwał rekla­mów­kę z zie­mi – nale­ży się w tym miej­scu małe uści­śle­nie. Ćwiart­ka to jest wyra­że­nie ze świa­ta kul­tu­ry, a wła­ści­wie histo­rii kul­tu­ry, ponie­waż ćwiar­tek dziś już nie uświad­czysz. Dziś kupu­jesz małp­kę albo krów­kę, a ćwiart­ka to jest epo­ka minio­na. Nie jestem pewien, czy to jest jakiś prze­łom w fizy­ce, ale z całą pew­no­ścią w tym kra­ju zmie­ni­ły się mia­ry obję­to­ści. Teraz obo­wią­zu­je inna ska­la i inny prze­licz­nik. Posłu­guj­my się cza­sem teraź­niej­szym, wte­dy łatwiej o kon­kret i wnio­ski. To tyl­ko taki mały postu­lat z mojej stro­ny.

Rekla­mów­ka Zawa­dy brzęk­nę­ła, potwier­dza­jąc słusz­ność poczy­nio­nej uwa­gi.

– Pano­wie – popra­wił beret Łepeć – małp­ki małp­ka­mi, ale chciał­bym jesz­cze na szyb­ko odnieść się do wyda­rzeń wczo­raj­szych. Krót­ko, bo trze­ba ruszać. Spra­wą wąt­pli­wą pozo­sta­je to, czy udzie­le­nie wywia­du dla „Super Expres­su” moż­na uznać za moment prze­ło­mo­wy dla naszej sytu­acji życio­wej. Zarys poten­cjal­nych pro­fi­tów na chwi­lę obec­ną maja­czy w nie­okre­ślo­nej przy­szło­ści niczym fata­mor­ga­na. Poja­wie­nie się na okład­ce wyso­ko­na­kła­do­we­go pisma może co praw­da zwia­sto­wać pew­ne zmia­ny, jed­nak to jesz­cze nicze­go nie prze­są­dza i nicze­go nie warun­ku­je. Może ktoś nas roz­po­zna i na kie­li­cha zapro­si, a może wła­śnie w dru­gą stro­nę. Jedy­ne, czym poczę­stu­ją, to głu­pie uśmiesz­ki i nady­ma­nie ust. Ludzie są w dzi­siej­szych cza­sach bez lito­ści, a popu­lar­ność może przy­bie­rać for­my nie do pozaz­drosz­cze­nia. Chcia­łem w tym miej­scu dodać, iż zda­rza­ły się u nas wypad­ki podob­nej wagi, a mimo to prze­cho­dzi­ły bez echa. Wspo­mnę tu jedy­nie o połknię­ciu żylet­ki przez obec­ne­go tutaj Wład­ka Wąsa i bra­ku w tej kwe­stii jakiej­kol­wiek reak­cji ze stro­ny świa­ta medy­cy­ny. Przy­po­mnę rów­nież o nie­wy­tłu­ma­czal­nym znik­nię­ciu samo­go­nu pod­czas chrzcin u Sta­cha Dział­ko­wi­cza i reper­ku­sjach, któ­re wów­czas wystą­pi­ły. Wyjąt­ko­wość tego wyda­rze­nia powin­na dawać nadzie­ję, iż spra­wa odbi­je się echem nie tyl­ko w sfe­rach pol­skie­go Kościo­ła, ale tak­że sam Waty­kan będzie miej­scem dla tego typu nie­wy­ja­śnień. Nie przy­po­mi­nam sobie jed­nak, aby jaki­kol­wiek hie­rar­cha raczył odwie­dzić nasze skrom­ne pro­gi w celu zba­da­nia tego cudu. Wno­szę zatem, aby kwe­stię wywia­du dla popu­lar­nej gaze­ty z całym wachla­rzem jej następstw pozo­sta­wić na razie bez osta­tecz­ne­go komen­ta­rza. O wie­le głęb­szej inspek­cji pod­dał­bym nato­miast pro­blem poru­szo­ny wcze­śniej. Cho­dzi, rzecz jasna, o meto­do­lo­gicz­ne uję­cie oba­le­nia ćwiart­ki w sze­ro­ko poję­tym kon­tek­ście chla­nia.

– Małp­ki.

– Dobrze, małp­ki. Sta­wiam oto tezę, iż oba­le­nie małp­ki samo w sobie nicze­go nie czy­ni, nicze­go nie zmie­nia i w grun­cie rze­czy jest aktem o zbyt małej sile raże­nia, aby moż­na je ująć w jakie­kol­wiek kar­by nauko­we.

– Nie zgo­dzę się z takim posta­wie­niem tema­tu – odchrząk­nął Zawa­da, odsta­wiw­szy jed­nak rekla­mów­kę – nie zgo­dzę się po sto­kroć. Przede wszyst­kim oba­le­nie małp­ki może i jest aktem nie­wiel­kiej wagi, ale zgo­dzi­cie się chy­ba, że rze­czy małe to nie to samo, co rze­czy nie­istot­ne. W całej histo­rii ludz­ko­ści znaj­dzie się bez liku dowo­dów, gdzie małe wpły­wa­ło na duże albo wręcz małe sta­wa­ło się duże. Weź­my dla przy­kła­du atom. Atom jest tak mały, że nikt go nie widział, a prze­cież wia­do­mo, że jest. I prze­pra­szam, że zapy­tam, ale czy ćwiart­ka rów­nież nie jest zbu­do­wa­na z ato­mów? I ile takich ato­mów może ona liczyć? Try­lio­ny, kosmo­lio­ny, gigan­to­ny ato­mów muszą się zna­leźć w jed­nym miej­scu, żeby ćwiart­ka była ćwiart­ką.

– Małp­ką.

– O poje­dyn­czym ato­mie nie ma roz­mo­wy, ale jeśli taki atom coś two­rzy, daj­my na to, rze­czo­ną ćwiart­kę, to już coś jest na rze­czy. To już coś się dzie­je, a wte­dy jest kwe­stia i poja­wia się pyta­nie. Reasu­mu­jąc, to, że coś jest małe, jesz­cze nic nie zna­czy, tak jak i to, że mała rzecz nie może mieć na coś wpły­wu. Przyj­mij­my odpo­wied­nią opty­kę, a wte­dy dopie­ro zaczy­naj­my spo­ry. Wła­dziu, co myślisz.

Z otchła­ni cha­rak­te­ry­stycz­nej zadu­my powró­cił Wąs.

– W tema­cie sła­wy nie zabie­ram ofi­cjal­ne­go sta­no­wi­ska, ponie­waż pod­czas udzie­la­nia wywia­du dla „Super Expres­su” zasną­łem. Jeśli zaś cho­dzi o pro­blem dru­gi, to ja bym pod­szedł do spra­wy mate­ma­tycz­nie. Otóż z logicz­ne­go punk­tu widze­nia każ­de chla­nie to licz­ba wychy­leń podzie­lo­na przez obję­tość wszyst­kich fla­szek. Doko­nu­jąc zatem uprosz­cze­nia przez wspól­ny mia­now­nik, każ­de chla­nie to jedy­nie suma opróż­nio­nych fla­szek. Gdy­by zatem przy­jąć mia­rę tra­dy­cyj­ną i każ­dy z nas przy­niósł swo­je, to w takim zbio­rze znaj­dzie­my spo­koj­nie trzy pół­li­trów­ki. W takiej sytu­acji rachu­nek mówi nie­zbi­cie, że każ­de chla­nie to jest, ści­śle licząc, sześć ćwiar­tek. Wybacz­cie, ale jed­na ćwiart­ka w zbio­rze mogła­by dla nas wszyst­kich brzmieć nie­co obraź­li­wie. Ogól­nie moż­na spra­wę ująć w ten spo­sób: x to licz­ba wychy­leń, nato­miast y to licz­ba fla­szek. Na dobrą spra­wę jaką­kol­wiek zmien­ną tu pod­sta­wić, to efekt zawsze będzie taki sam. Krót­ko mówiąc, chla­nie jest bar­dzo logicz­ne.

– Dodaj­my tyl­ko – poczy­nił uwa­gę Zawa­da – że wszyst­ko będzie mia­ło sens przy zało­że­niu, że x dąży do nie­skoń­czo­no­ści.

– Dokład­nie tak.

– Pano­wie – Łepeć pod­niósł się ze skrzyn­ki po piwie – sytu­acja nie nastra­ja nie­ste­ty do dłuż­szych dys­put, ponie­waż czas ucie­ka. Dla for­mal­no­ści dodam tyl­ko, że jak nie ruszy­my teraz, to zamkną nam ostat­ni czyn­ny sklep we wsi, co z kolei może prze­ło­żyć się na eska­la­cję ner­wo­wo­ści w naszych sze­re­gach. Bio­rąc to pod uwa­gę, pro­po­nu­ję odło­żyć nasz dys­kurs do chwi­li, kie­dy oka­że się, że dotar­cie do skle­pu jest nie­za­gro­żo­ne. A jeśli cho­dzi o kwe­stię popu­lar­no­ści, to chciał­bym moje sta­no­wi­sko w tej spra­wie uzu­peł­nić o jeden szcze­gół. Popu­lar­ność może mieć wie­le punk­tów stycz­nych z oba­le­niem małp­ki albo nawet ćwiart­ki. Idzie­my.

Dro­ga przez sta­ry las ogra­ni­cza­ła się do przej­ścia obok dużych krza­ków i skrę­ce­nia w lewo obok krzy­ża. Potem tyl­ko z gór­ki, a w tle maja­czy­ła już cha­łu­pa sta­rej Babiu­cho­wej. Stam­tąd to już kawa­łe­czek do pola Wacia­ków i byli­śmy na miej­scu, czy­li pod skle­pem. Sklep był wła­sno­ścią Fal­cza­ków, ale pro­wa­dzi­ła go Fal­cza­ko­wa. Nie żeby się do tej robo­ty pali­ła, ale innej nie było. Fal­czak tro­chę poma­gał, ale głów­nie sło­wem. Poza tym sie­dział na ław­ce i popi­jał piwo. Lubił swo­ją robo­tę. Tym razem jed­nak ani wła­ści­cie­li, ani niko­go woko­ło nie uświad­czysz. Cicho i pusto. Pożół­kła kar­tecz­ka przy­cze­pio­na do drzwi rdza­wy­mi pinez­ka­mi infor­mo­wa­ła bez lito­ści: sklep czyn­ny do 20.00. Była 20.03.

– Wszyst­ko przez wasze dys­pu­ty, nara­dy i nie­koń­czą­ce się wywo­dy. Oto jak koń­czą się filo­zo­ficz­ne baja­nia. Smut­ny koniec marzeń. Zupeł­nie jak w pol­skiej pił­ce. I co teraz? No pytam, co teraz?

Gdy­by nie kasz­lą­cy sil­nik sta­rej Nysy gdzieś w odda­li, pano­wa­ła­by zupeł­na cisza.

– To jest, dro­dzy pano­wie, poraż­ka potrój­na. To jest tryp­tyk pora­żek zebra­ny we wspól­ną anto­lo­gię upad­ku. Po pierw­sze, gada­nie o jakimś arty­ku­le dla „Super Expres­su”, któ­re nic nie wno­si. Po dru­gie, meto­do­lo­gicz­ne uję­cie oba­le­nia ćwiart­ki…

– Małp­ki.

– Małp­ki czy ćwiart­ki, któ­re też nic nie wno­si, a na koniec osta­tecz­na klę­ska, czy­li spóź­nie­nie nio­są­ce ze sobą dale­ko­sięż­ne skut­ki.

– Traf­na uwa­ga, ale spró­buj­my z naszej sytu­acji wycią­gnąć jakiś pozy­tyw – Łepeć klap­nął na ław­kę przed skle­pem. Rekla­mów­ka klap­nę­ła obok nie­go. – To jest nie­zbi­ty dowód na to, że nie­szczę­ścia cho­dzą para­mi. Jedy­na nie­zgod­ność to ta, że jest nas trzech, a nie­szczę­ście jed­no, czy­li coś się nie zga­dza. Nie popa­daj­my jed­nak w skraj­ny pesy­mizm. Spóź­nie­nie to nie koniec świa­ta.

– Owszem, spóź­nie­nie to nie koniec świa­ta – Zawa­da przy­siadł obok – Małysz też się kie­dyś spóź­nił na skocz­nię, a i tak wygrał.

– Uznaj­my zatem, że wygra­li­śmy. To sklep prze­grał.

– Tak jest, sklep prze­rą­bał z kre­te­sem.

Łepeć obma­cał kie­sze­nie i z ostat­niej wycią­gnął coś, co kie­dyś było pacz­ką papie­ro­sów.

– Sko­ro już odtrą­bi­li­śmy suk­ces, to pozwól­cie na małą reflek­sję. Zna­leź­li­śmy się oto w sytu­acji, w któ­rej niczym bume­rang powra­ca do nas pyta­nie fun­da­men­tal­ne, pyta­nie, któ­re zada­je sobie od tysię­cy lat cały nasz gatu­nek, pyta­nie, któ­re brzmi: „co dalej?”.

Tym razem nasta­ła zupeł­na cisza.

– Wyglą­da na to, że zosta­li­śmy z pro­ble­mem sami i żad­na nad­przy­ro­dzo­na siła nam nie pomo­że. Boska inge­ren­cja nie wcho­dzi w grę. Tu potrze­ba pla­nu, kon­kre­tów i mate­ma­ty­ki. Wła­dziu, pochyl się nad spra­wą, ty masz naj­więk­sze kom­pe­ten­cje.

– Mam, ale na razie brak jakich­kol­wiek danych utrud­nia nawet roz­grzew­kę.

– Dane są takie: jest dokład­nie 20.09. Do naj­bliż­sze­go skle­pu w Chle­wi­kach jest sześć kilo­me­trów. Sklep tam­tej­szy zamy­ka­ją o 21.00. Zada­nie pole­ga na obli­cze­niu, czy damy radę poko­nać taki dystans w okre­ślo­nym cza­sie i przy zało­że­niu, że opty­mal­nie wybra­na tra­sa nam się nie popie­przy.

Wła­dy­sław Wąs popra­wił beret.

– Ja widzę ten pro­blem ina­czej – wtrą­cił – sytu­acja, w któ­rej się zna­leź­li­śmy, ma w sobie wię­cej egzy­sten­cjal­ne­go chło­du niż mate­ma­ty­ki. Na cóż skom­pli­ko­wa­ne obli­cze­nia, po kie­go jakieś wzo­ry i licz­by, kie­dy na usta ciśnie się pyta­nie zgo­ła inne.

– Jakie?

– Czy to ma sens?

– No masz, sko­czyć po flasz­kę zawsze ma sens, co ty, Wła­dziu – obu­rze­nie wpra­wi­ło Zawa­dę w stan małej lewi­ta­cji.

– Ja w tym widzę sym­bo­li­kę głęb­szą. Spójrz­my na to w ten spo­sób. Oto trzech śmiał­ków, mając za nic prze­ciw­no­ści losu, wyru­sza po kil­ka piw do pobli­skie­go skle­pu. Odwa­ga i prze­bo­jo­wość spra­wia­ją, iż obce są im strach i zwąt­pie­nie. Bra­wu­ro­wo prze­mie­rza­ją nie­przy­stęp­ne oko­li­ce. Brną przez chasz­cze i knie­je. Jed­nak los bywa okrut­ny, a świat nie­spra­wie­dli­wy. Ich misja koń­czy się klę­ską. Sta­ją wobec nie­unik­nio­ne­go. Finał jest dra­ma­tycz­ny i nie ma hap­py endu. To jest nie­mal jak kla­sycz­na grec­ka tra­ge­dia.

Oko­licz­ne drze­wa zasty­gły w zadu­mie. W koń­cu ode­zwał się Łepeć:

– Zapro­po­no­wał­bym inne zakoń­cze­nie. Jesz­cze nie­daw­no dys­ku­to­wa­li­śmy o tym, czy po ostat­nim wywia­dzie dla „Super Expres­su” cze­ka­ją nas jakieś zmia­ny. Może i cze­ka­ją. Nie war­to się pod­da­wać. Gło­su­ję, aby ruszyć jed­nak do Chle­wi­ków. Każ­dy moment opóź­nia nasze szan­se, a los się wkrót­ce uśmiech­nie. Kto wie, może już się uśmiech­nął, tyl­ko w zaist­nia­łej sytu­acji tego nie widzi­my.

– Też jestem za tym, żeby ruszyć – Zawa­da pod­niósł się cięż­ko z ławecz­ki – daj­my sobie jakąś szan­sę.

Wąs pod­szedł jesz­cze raz do drzwi skle­po­wych i wpa­tru­jąc się w zmar­nia­łą kar­tecz­kę, zaczął mówić jak­by do sie­bie:

– Czyn­ne od ósmej do dwu­dzie­stej. Od ósmej do dwu­dzie­stej. Oby­dwaj macie tro­chę racji. Może nasze życie czyn­ne jest od ósmej do dwu­dzie­stej? Może cały ten świat wyłą­cza się po dwu­dzie­stej? Logicz­nie rozu­mu­jąc, powin­ni­śmy teraz nie żyć. Lepiej stąd chodź­my, dziw­nie się jakoś poczu­łem.

– Wszyst­ko przez to małe spóź­nie­nie. Powró­cę na chwi­lę do wąt­ku dziś poru­sza­ne­go – Zawa­da uniósł palec ku górze. – Małe może mieć wpływ na więk­sze albo stać się więk­sze.

– Cie­ka­we – zasta­na­wiał się dalej Wąs – powiem wam, że kie­dyś roz­pa­try­wa­łem kwe­stię spóź­nie­nia jako dowo­du na ist­nie­nie przy­pad­ku. Dosze­dłem wte­dy do kil­ku cie­ka­wych spo­strze­żeń. Jed­nym z nich było to, iż jedy­nym, na co opła­ca się w życiu spóź­nić, jest Sąd Osta­tecz­ny. Wte­dy czło­wiek zosta­je bez wyro­ku i może żyć dalej. Tak to sobie przy­naj­mniej wyobra­żam. Tak jest, na Sąd Osta­tecz­ny zamie­rzam się spóź­nić z całą kon­se­kwen­cją tego czy­nu.

– Nie był­bym taki pew­ny – Łepeć zacią­gnął ostat­nie­go macha. – W takiej sytu­acji zosta­je nam tyl­ko nie­po­kój. Nawet wię­cej, zosta­je strach. Bo co, jeśli wer­dykt nie­ła­ska­wy?

– Ale nie­do­star­czo­ny. Jak awi­zo z sądu. Nie liczy się.

– Jakie awi­zo, Wła­dziu, tu mowa o boskich decy­zjach, a nie jakieś… nie jakieś…

No i nie wia­do­mo, jakie argu­men­ty jesz­cze by padły, jakie fra­zy dały­by począ­tek nowym nara­dom. Ba, nie wia­do­mo nawet, czy eks­pe­dy­cja do skle­pu w Chle­wi­kach by ruszy­ła, ponie­waż w tym momen­cie coś poru­szy­ło się w pobli­skich krza­kach.

– Jasna cho­le­ra z tymi krza­ka­mi. Jasna cho­le­ra z tym dzia­do­stwem.

Z sze­lesz­czą­cej ciem­no­ści wyło­nił się Fal­czak i sta­nął tak samo osłu­pia­ły jak pozo­sta­ła trój­ka.

– Świę­ty duch, Wie­siu, to ty?

– To ja, a wy tu co?

– A ty tu co?

– No ja tak sobie.

– No my też tak sobie. Po piwo wdep­nę­li­śmy, ale spóź­nie­nie nas dopa­dło nie­wiel­kie.

– Spóź­nie­nie pro­ble­ma­tycz­na rzecz – Fal­czak ski­po­wał pod nogi – cho­ciaż, z dru­giej stro­ny, Małysz też się kie­dyś spóź­nił na skocz­nię, a wygrał. Poga­da­my, ale pocze­kaj­cie, sklep otwo­rzę, zosta­wi­łem tu klu­cze od cha­łu­py.

Łepeć zro­bił kil­ka kro­ków i zła­pał się nagle za gło­wę.

– Wie­siu. Czy ty wiesz, co ozna­cza two­je nadej­ście? Czy ty wiesz, co ozna­cza two­ja oso­ba? Tu i teraz?

– No?

– Czło­wie­ku, przy­no­sisz nam nadzie­ję w chwi­li zwąt­pie­nia, przy­no­sisz nam radość życia w momen­cie trwo­gi. Ooo, to nie takie sobie sia­nie rze­pa­ku, Wie­siu, to nie takie sia­nie rze­pa­ku. Spójrz­my na to sze­rzej. W obec­nej sytu­acji jesteś jak zba­wi­ciel, jesteś jak Jezus, któ­ry otwie­ra nam bra­my do nowe­go świa­ta. Powia­dam wam, bra­cia, oto przed nami nowy roz­dział, nie bądź­my śle­pi na to, co dooko­ła – nawo­ły­wał Łepeć. – Widzi­cie sami, że nie ma przy­pad­ków. Los się zawsze odmie­ni.

– Jak dla mnie fra­za jed­nak zbyt strze­li­sta, ale z ogól­nym wydźwię­kiem się zga­dzam – skwi­to­wał Zawa­da.

Zachro­bo­ta­ły klu­cze i cała czwór­ka weszła do skle­pu.

– Nie wiem, o co cho­dzi, ale bierz­cie piwo – powie­dział Fal­czak – usią­dzie­my przed skle­pem, zdą­ży­my się napić i życie wró­ci na wła­ści­we tory. Poza tym: cze­go nam wię­cej trze­ba.

Łepeć trwał w unie­sie­niu.

– Życie zawsze wra­ca na wła­ści­we tory. Jest tu jakaś pra­wi­dło­wość. Jakaś odwiecz­na rów­no­wa­ga. Ludz­ki los jest jak sinu­so­ida. Jak to powia­da­ją, co się polep­szy, to się popie­przy, ale prze­cież moż­na to czy­tać tak­że od koń­ca. Co za pięk­ny wie­czór, moi mili. A ty, Wła­dziu, co taki mar­kot­ny?

Kolej­ny raz Wąs powró­cił z głę­bo­kiej zadu­my.

– Bo mnie nie­po­koi.

– Co cie­bie nie­po­koi, Wła­dziu?

– Wła­śnie ta rów­no­wa­ga mnie nie­po­koi. Ten balans mnie nie­po­koi. W przy­ro­dzie to nie jest takie pro­ste, a w mate­ma­ty­ce cza­sem nie­moż­li­we. Nie ma tak łatwo, że wszyst­ko się zawsze sumu­je i zga­dza. Cza­sem się wła­śnie nie zga­dza, a w życiu ludz­kim nie zga­dza się naj­czę­ściej. I ja to widzę zupeł­nie ina­czej. Ja to widzę tak, że sko­ro się spóź­ni­li­śmy, to powin­no nastą­pić jakieś następ­stwo. Jakaś kon­se­kwen­cja powin­na zaist­nieć. Dra­ma­tur­gia pod­po­wia­da jakiś moc­ny finał, logi­ka pod­po­wia­da jakieś żela­zne wnio­ski. Może jakiś ele­ment dydak­tycz­ny? Bo ja wiem, żeby­śmy się wię­cej nie spóź­nia­li? Może jakaś kara powin­na nas spo­tkać? Tak, żeby spra­wie­dli­wie było?

– Wła­dziu, ty się po pro­stu piwa napij – ode­zwał się Fal­czak – od razu ci się wszyst­ko zgo­dzi.

– Życie to nie jest jakiś księ­go­wy bilans. To nie jest waga skle­po­wa. I to mnie nie­po­koi. Nasze spóź­nie­nie fak­tycz­nie może mieć dale­ko­sięż­ne skut­ki, tyle że inne, niż nam się wyda­je, i prze­pra­szam cię, Bro­niu, ale two­ja epi­fa­nia nie prze­ko­nu­je mnie w żad­nym calu. Dla­te­go ape­lu­ję do was, moi dro­dzy, lepiej już stąd chodź­my.

– Chwi­lecz­kę – Fal­czak się­gnął do kie­sze­ni – pośpiech, jak to mówią, jest naj­lep­szym przy­ja­cie­lem dia­bła. Daj­że ludziom chwil­kę wytchnie­nia. Papie­ro­sa zapal, piwo mach­nij. Ciesz się życiem.

– Ja się z życiem zga­dzam do momen­tu, kie­dy życie zga­dza się z rze­czy­wi­sto­ścią. Rów­no­wa­ga jest pięk­nym hasłem, jed­nak tyl­ko hasłem, teo­rią, zało­że­niem. Jeśli nasze spóź­nie­nie było dzie­łem przy­pad­ku, to każ­de następ­stwo jest moż­li­we. Jeże­li jed­nak nie było przy­pad­kiem, to następ­stwo powin­no nieść w sobie jakąś logi­kę. A tu logi­ki brak. Pro­szę bar­dzo, sie­dzi­my, pije­my piwo i miło gawę­dzi­my. I wła­śnie to miłe gawę­dze­nie mnie nie­po­koi. Tutaj coś się po pro­stu nie zga­dza. Wybacz­cie, pano­wie, ale ja idę. Coś tu jest na rze­czy.

Wąs chwy­cił swo­ją rekla­mów­kę i ruszył w powrot­ną dro­gę odpro­wa­dza­ny nie­ro­zu­mie­ją­cy­mi spoj­rze­nia­mi. Kie­dy jego kro­ki roz­pu­ści­ły się w ciem­no­ściach, ode­zwał się Łepeć:

– Pano­wie, sytu­acja jest poważ­na. Wyglą­da na to, że nasz towa­rzysz, kom­pan i wier­ny druh Wąs Wła­dy­sław zwa­rio­wał. Nie­ste­ty nie mam oso­bi­ste­go doświad­cze­nia, co w takiej sytu­acji nale­ża­ło­by zro­bić. Jakieś pomy­sły?

– Zaraz chwi­lecz­kę, zaraz momen­cik – wtrą­cił Zawa­da – w kwe­stii pomo­cy to wyda­je mi się, że Sta­chu Dział­ko­wiec jest z wykształ­ce­nia wete­ry­na­rzem. Nie wiem tyl­ko, czy ten obszar wie­dzy wystar­czy do peł­nej dia­gno­zy. Ale dru­ga kwe­stia jest taka, że skąd mamy pew­ność, czy Wła­dziu zwa­rio­wał. Może to takie jego kolej­ne dzi­wac­two? Zna­ny jest prze­cież z nie­kon­wen­cjo­nal­nych zagrań.

– To praw­da – potwier­dził Fal­czak – pew­no­ści brak. To jest temat do prze­gry­zie­nia. Cze­kaj­cie, przy­nio­sę jesz­cze flasz­kę ze skle­pu, to prze­my­śli­my kwe­stię. No, chy­ba że się gdzieś spie­szy­cie?

Spoj­rze­li po sobie.

– A dokąd my, Wie­siu, się może­my spie­szyć! Nam życie nie ucie­ka. Innym ucie­ka, nam nie.

– No tak, to przy­nio­sę.

Wie­czor­ne nie­bo było czy­ste i spo­koj­ne. We wsi kła­dli się już spać, a oko­licz­ne wzgó­rza nio­sły ze sobą cie­pły let­ni wiatr. Jedy­nie na ławecz­ce przy skle­pie Fal­cza­ków trwa­ła jakaś moc­na dys­ku­sja. Począt­ko­wo spór szedł o to, czy Wąs Wła­dy­sław zwa­rio­wał. Nad pro­ble­mem pochy­li­ło się trzech wia­ry­god­nych znaw­ców tema­tu.

O autorze

Łukasz Kosik

mieszczanin, który wyprowadził się na wieś. Autor wciąż niewydanej książki stulecia. Pasjonat. Laureat kilku lokalnych konkursów z literaturą w tle. Badacz. Kontestator. Krytyk. Kociarz.