***
We wnętrzu żółtej kuli, wypełnione upałem pojawiają się teraz te miasta.
Niespodziewanie. Białe kamienie i dachy. A w tle lato na wypłowiałej kliszy.
Wszystko jest ważne. Siedzisz przy targu na fragmencie rzymskiego muru.
A potem otwierasz drzwi od samochodu i słychać wyraźnie, jak śpiewają muezini.
Ich wezwanie trwa. Wznosi się i opada. Wypełnia ulice, rośnie w arabeski.
Rozciąga się dalej ten dzień nad miastami i patrzysz w ciszy na górzyste wybrzeże.
A potem przychodzi wieczór i dopala się żar.
***
Z upalnego wnętrza oglądam, jak nad ulicą Tomića pojawiają się strome, czerwone dachy.
Idę przez plac w niebieskim świetle. Oglądam szyldy. Jadę przez most nad wąską Sawą.
W wysokim słońcu patrzę na płowe domy. Myślę o tym, jak stąd daleko do jałowych gór i miast wybrzeża.
Oglądam białe w jasności przecznice. Jestem kimś w chwili obecnej. Jestem kimś na ulicach.
A potem na jugosłowiańskim blokowisku przeżywam inny wariant swojego życia.
ULICA FERHADIJA
Zaczynają nawoływać muezini. Blisko. A zaraz potem w oddali.
Ciemność trwa teraz na wzgórzach. I głosy łączą się nad oświetlonym miastem.
Pasja. Kształt minaretów i konstelacje świateł. A teraz jasność, uderzająca.
Znad kierownicy patrzę na szare kamienice. Wzdłuż górskiej rzeki domy.
Na połyskliwej kliszy wzgórza. Niech jakiś ład nastanie wśród tych obrazów wreszcie.
Wieczorem Ferhadija. Niezwykle pełna życia. Orient i habsburska dzielnica.
To, co przede mną otwarte. I to, co przede mną zakryte. Wracamy potem,
Na naszą znaczoną kulami ulicę.
***
U wylotu ulic szczyt Medvednicy zawieszony wysoko. Na placu drzewa jaśnieją jak popiół.
Ten żywioł bez nazwy. Zanurzasz się w nim przed wieczorem na ulicy w dużym mieście.
Kończy się tutaj Panonia. Równina i na niej samotna wyspa gór. Ale to nieważne.
A więc dalej. Wzdłuż szarych kamienic, do końca gasnącej jasności.
We wstecznym lusterku auta jak na połyskliwej kliszy okruchy miasta nad zatoką.
Ogromne tu i teraz. Rozciągające się bez granic. I znów ten żywioł bez nazwy.
Dźwigi stoczni nad świątynią Augusta. Ulice z czasów Austrii i Węgier.
Na wzgórzach miasto wygląda, jakby opuściło je morze. Zostawiam teraz te obrazy.
I ten zapis zawsze niepełny.
***
Lipiec. Przed zmierzchem. Miasto niskich domów pod połyskującym stalowo niebem.
Długie ulice zamykają gmachy i łagodnie wzburzone góry. Zapach lata i świerszcze.
Chciałem dotknąć węgierskiej przeszłości miasta. Ale pochłania mnie teraźniejszość.
Idę więc w ten ogromny wieczór niepozorną uliczką.