utwory / premiery w sieci

ULICA FERHADIJA

Krzysztof Dąbrowski

Premierowy zestaw wierszy Krzysztofa Dąbrowskiego.

***

We wnę­trzu żół­tej kuli, wypeł­nio­ne upa­łem poja­wia­ją się teraz te mia­sta.

Nie­spo­dzie­wa­nie. Bia­łe kamie­nie i dachy. A w tle lato na wypło­wia­łej kli­szy.

Wszyst­ko jest waż­ne. Sie­dzisz przy tar­gu na frag­men­cie rzym­skie­go muru.

A potem otwie­rasz drzwi od samo­cho­du i sły­chać wyraź­nie, jak śpie­wa­ją muezi­ni.

Ich wezwa­nie trwa. Wzno­si się i opa­da. Wypeł­nia uli­ce, rośnie w ara­be­ski.

Roz­cią­ga się dalej ten dzień nad mia­sta­mi i patrzysz w ciszy na górzy­ste wybrze­że.

A potem przy­cho­dzi wie­czór i dopa­la się żar.


***

Z upal­ne­go wnę­trza oglą­dam, jak nad uli­cą Tomi­ća poja­wia­ją się stro­me, czer­wo­ne dachy.

Idę przez plac w nie­bie­skim świe­tle. Oglą­dam szyl­dy. Jadę przez most nad wąską Sawą.

W wyso­kim słoń­cu patrzę na pło­we domy. Myślę o tym, jak stąd dale­ko do jało­wych gór i miast wybrze­ża.

Oglą­dam bia­łe w jasno­ści prze­czni­ce. Jestem kimś w chwi­li obec­nej. Jestem kimś na uli­cach.

A potem na jugo­sło­wiań­skim blo­ko­wi­sku prze­ży­wam inny wariant swo­je­go życia.


ULICA FERHADIJA

Zaczy­na­ją nawo­ły­wać muezi­ni. Bli­sko. A zaraz potem w odda­li.

Ciem­ność trwa teraz na wzgó­rzach. I gło­sy łączą się nad oświe­tlo­nym mia­stem.

Pasja. Kształt mina­re­tów i kon­ste­la­cje świa­teł. A teraz jasność, ude­rza­ją­ca.

Znad kie­row­ni­cy patrzę na sza­re kamie­ni­ce. Wzdłuż gór­skiej rze­ki domy.

Na poły­skli­wej kli­szy wzgó­rza. Niech jakiś ład nasta­nie wśród tych obra­zów wresz­cie.

Wie­czo­rem Fer­ha­di­ja. Nie­zwy­kle peł­na życia. Orient i habs­bur­ska dziel­ni­ca.

To, co przede mną otwar­te. I to, co przede mną zakry­te. Wra­ca­my potem,

Na naszą zna­czo­ną kula­mi uli­cę.


***

U wylo­tu ulic szczyt Medved­ni­cy zawie­szo­ny wyso­ko. Na pla­cu drze­wa jaśnie­ją jak popiół.

Ten żywioł bez nazwy. Zanu­rzasz się w nim przed wie­czo­rem na uli­cy w dużym mie­ście.

Koń­czy się tutaj Pano­nia. Rów­ni­na i na niej samot­na wyspa gór. Ale to nie­waż­ne.

A więc dalej. Wzdłuż sza­rych kamie­nic, do koń­ca gasną­cej jasno­ści.

We wstecz­nym luster­ku auta jak na poły­skli­wej kli­szy okru­chy mia­sta nad zato­ką.

Ogrom­ne tu i teraz. Roz­cią­ga­ją­ce się bez gra­nic. I znów ten żywioł bez nazwy.

Dźwi­gi stocz­ni nad świą­ty­nią Augu­sta. Uli­ce z cza­sów Austrii i Węgier.

Na wzgó­rzach mia­sto wyglą­da, jak­by opu­ści­ło je morze. Zosta­wiam teraz te obra­zy.

I ten zapis zawsze nie­peł­ny.


***

Lipiec. Przed zmierz­chem. Mia­sto niskich domów pod poły­sku­ją­cym sta­lo­wo nie­bem.

Dłu­gie uli­ce zamy­ka­ją gma­chy i łagod­nie wzbu­rzo­ne góry. Zapach lata i świersz­cze.

Chcia­łem dotknąć węgier­skiej prze­szło­ści mia­sta. Ale pochła­nia mnie teraź­niej­szość.

Idę więc w ten ogrom­ny wie­czór nie­po­zor­ną ulicz­ką.

O autorze

Krzysztof Dąbrowski

ur. w 1975 r. Poeta, laureat Połowu organizowanego przez Biuro Literackie, konkursu im. Haliny Poświatowskiej, Nadnyskich Spotkań Literackich, konkursu im. Rainera Marii Rilkego. Publikował w „Twórczości”, „Studium”, „Pograniczach”, „Zeszytach Poetyckich”, „Toposie”. Mieszka w Katowicach.

Powiązania