utwory / premiery w sieci

Wczorajdzisiaj

Juliusz Pielichowski

Fragment powieści Wczorajdzisiaj Juliusza Pielichowskiego. Prezentacja w ramach projektu „Opowiadania i powieści”.

1
WTEDY pytam ją, czy nie wyszła­by ze mną na zewnątrz. Od razu robi się chłod­niej. Robi się ciszej. Cie­pło jej cia­ła, czu­ję je. Jej wło­sy błysz­czą w ciem­no­ści. W kału­ży odbi­ja się jakieś zie­lo­ne świa­tło. Neon, myślę. Mru­ga do mnie.
– Jak­by dopie­ro tam świe­cił napraw­dę – mówię.

Uśmie­cha się, cały czas. Myślę o tym, żeby ją poca­ło­wać. Wia­do­mo, pierw­szy raz. Nie­śmia­ło. Deli­kat­nie. Bo naj­pierw musi być tro­chę słod­ko, myślę. Taki roman­tycz­ny począ­tek. Taka kon­wen­cja. Też to lubię, to uczu­cie. Sam począ­tek. Więc cze­ka­my, obo­je. Na kolej­ny ruch. Chcę ją przy­cią­gnąć do sie­bie i przy­tu­lić. Żeby poczu­ła mnie na swo­im cie­le. Cały czas mi stoi. Cięż­ko mi to ukryć. Wiem, że ona to zauwa­ży­ła. Ale ja nie mam nic do ukry­cia, myślę. Teraz. Wcze­śniej poło­ży­ła rękę na mojej nodze. Pochy­li­ła się, żeby powie­dzieć coś Paw­ło­wi. Sie­dział po dru­giej stro­nie. Patrzy­łem na jej ucho. Czu­łem jej zapach. Spe­cjal­nie zro­bi­ła to w ten spo­sób. Musnę­ła go wte­dy. To mogło być przy­pad­ko­we. Tak, to mia­ło być przy­pad­ko­we. Mogłem poli­zać jej ucho. Mogłem wło­żyć do nie­go swój język. Uwiel­biam to robić. Patrzy­łem na jej ucho. I w koń­cu zapy­ta­łem, czy nie wyszła­by ze mną na zewnątrz. Powie­dzia­łem jej to pro­sto do ucha. Chwi­lo­we spo­wol­nie­nie cza­su, o tak. Wła­ści­wie cza­so­prze­strze­ni. Odru­cho­wo obró­ci­ła gło­wę w moją stro­nę, jak tyl­ko zaczą­łem mówić. Patrzy­ła mi w oczy. Tak patrzą takie dziew­czy­ny. Jej zapach.
– Chodź­my, tu jest strasz­nie gorą­co.

Wte­dy dotknę­ła go dru­gi raz, cofa­jąc rękę.
– Zie­lo­ne świa­tło. Mamy je – mówię.

Kasia, Katiu­sza. Jak suka, myślę.

2
TAK, bo nasze mia­sto jest zaje­bi­ste, zawsze to mówię, jak ktoś pyta, że nasze mia­sto wprost ocie­ka zaje­bi­sto­ścią, tyl­ko trze­ba umieć to poka­zać, to coś, w nim, w nas, wszę­dzie, to życie, sekret­ne takie, no więc sko­ro pytasz, to ci to mówię, ale to trze­ba umieć same­mu zoba­czyć, wiesz?, a nie każ­dy to potra­fi, o nie, nie każ­dy, i nie każ­dy jest na tyle sil­ny, żeby naj­pierw to zoba­czyć, a póź­niej jesz­cze udźwi­gnąć, no i wła­śnie tu jest ten haczyk pogrze­ba­ny, że tak powiem, głów­nie w tym, jak ty się na nie patrzysz, swo­imi cho­ry­mi ocza­mi, sam zresz­tą zobacz, jak wszyst­ko nią ocie­ka, obfi­cie bar­dzo dzi­siaj, i jak ono się teraz do nas łasi, i pod­cho­dzi, jak zbi­ty pies, taka znaj­da łacia­ta, po ciem­ku, żeby­śmy je pogła­ska­li, to mia­sto nasze, tak zwy­czaj­nie, tro­szecz­kę, za uszkiem, i choć na chwi­lę wzię­li je w ramio­na, i przy­tu­li­li do sie­bie, bo jed­ni dru­gich brze­mio­na noście, sły­sza­łeś o tym, no nie?, o tak, tu i teraz, w tym zaje­bi­ście nie­po­wta­rzal­nym momen­cie, w samym środ­ku tej naj­czar­niej­szej dupy, do jakiej mogli­śmy tra­fić, wszy­scy, bo ja o wszyst­kich teraz mówię, w całej histo­rii zasra­ne­go kosmo­su, no więc czyż ono nie jest pięk­ne?, no przy­znaj, że ono jest po pro­stu pięk­ne, nie­ziem­sko, a jak­że­by ina­czej, moim skrom­nym zda­niem, i to jest ta praw­dzi­wa pięk­ność, dnia, i nocy też.

3
– JAKIE fil­my lubisz?

Patrzę na nią. Widzę, że cały czas ma ocho­tę brnąć w to dalej.
– Lubię sta­re, wło­skie – mówię. – Anto­nio­ni, Fel­li­ni, Viscon­ti.

Strze­lam. Patrzę, jak zare­agu­je. Nie wystra­szy­ła się. Chy­ba coś koja­rzy. Ojciec fasze­ro­wał mnie tym od dziec­ka, więc znam. Ale wca­le nie lubię. W każ­dym razie to robi wra­że­nie, myślę. Cza­sa­mi war­to spró­bo­wać.
– Sła­bo znam – mówi.
– A ty? – pytam.
– Uwiel­biam Lyn­cha – mówi.

Lynch, no tak. To było do prze­wi­dze­nia. Wszy­scy uwiel­bia­ją Lyn­cha.
– Też lubię – mówię. – Poza tym lubię Taran­ti­no.
– Wia­do­mo – mówi.

No to wie­my, że lubi­my to samo, co wszy­scy, myślę. Podo­ba mi się, coraz bar­dziej. Napraw­dę, coraz bar­dziej.
– Jak byłam mała, to byłam zako­cha­na w agen­cie Coope­rze – mówi.

Bie­rze łyk piwa. Patrzę, jak prze­ły­ka. Wybu­cham śmie­chem. Tro­chę za gło­śno. Bo wszy­scy dooko­ła odry­wa­ją się od swo­ich roz­mów. Jak­że zaj­mu­ją­cych. Patrzą w naszą stro­nę. No i co, osioł­ki, myślę. No dobra, koniec przed­sta­wie­nia. Ole­wam ich. Pew­nie myślą, że flir­tu­je­my. Jak to w pra­cy. Nie mają poję­cia, co tu się dzie­je. Jasne, że flir­tu­je­my. Wra­ca­ją do swo­ich spraw.
– Jak byłem mały, byłem agen­tem Coope­rem – mówię.

Śmie­je się.
– To teraz już wszyst­ko jasne.

Zakła­da nogę na nogę, w moją stro­nę. Już któ­ryś raz. To zapro­sze­nie, myślę. Zapro­sze­nie do miło­ści. Śmie­ję się, sam do sie­bie.
– Z cze­go się śmie­jesz? – pyta.
– Nie, nic takie­go – mówię. – Coś mi się przy­po­mnia­ło, jed­na sce­na z tego. Musia­łaś być malut­ka, jak to oglą­da­łaś.

Spe­cjal­nie powie­dzia­łem malut­ka.
– Tak, byłam malut­ka.

Zno­wu się śmie­je. Cały czas się śmie­je­my. Jak­by ktoś to oglą­dał bez dźwię­ku, to pomy­ślał­by, że cały czas tyl­ko się śmia­li­śmy.
– Ile ty wła­ści­wie masz lat, co?

Takie pyta­nia zbli­ża­ją, wia­do­mo. Poza tym to takie nawią­za­nie. Do począt­ku naszej roz­mo­wy. Dobre, myślę. Albo będzie chcia­ła powie­dzieć mi coś wię­cej, albo się wyco­fa.
– We wrze­śniu skoń­czę trzy­dzie­ści.
– Wrze­sień dobrze się do tego nada­je – mówię.
– Chy­ba tak – odpo­wia­da. – Ale tro­chę mnie to prze­ra­ża.

Cały czas się śmie­je.
– Myśla­łem, że jesteś młod­sza.

Nie wiem, po co to powie­dzia­łem.
– Nie­ste­ty – mówi. – Roz­cza­ro­wa­ny?
– Wręcz prze­ciw­nie. Ale dał­bym ci naj­wy­żej dwa­dzie­ścia pięć, może sześć.
– O nie – mówi.

Patrzy gdzieś w bok, jak­by coś spraw­dza­ła.
– Jestem bar­dziej doświad­czo­na, niż ci się wyda­je – doda­je.

Robi się tro­chę poważ­niej, myślę.

4
PATRZ dalej, sko­ro już zaczą­łeś, jak­byś chciał je prze­świe­tlić, albo prze­le­cieć, sam nie wiem, jak wolisz, swo­imi fala­mi, tym, co tam masz pod czasz­ką, i patrz, jak one idą, te sucz­ki, i ich nogi, jak się rusza­ją, nie prze­sta­waj, i nie zwal­niaj, i cały czas tyl­ko patrz, zresz­tą jak już raz zaczniesz, to nie będziesz potra­fił się zatrzy­mać, te dziew­czy­ny, na przy­kład, cze­mu nie, wła­śnie one, ten jeden raz, no patrz, aż to zoba­czysz, po pro­stu sobie idą, sunie, ślicz­ne małe kobiet­ki, i jak myślisz, co one tam mają pod spodem, co?, już to sobie wyobra­żasz?, wia­do­mo, co tam mają, tak tyl­ko mówię, żar­tu­ję sobie z cie­bie, no bo ja już to sobie wyobra­żam, wła­ści­wie to są dziew­czyn­ki jesz­cze, no nie?, mógł­bym być ich ojcem, i patrz, jak one się nam wła­śnie teraz pre­zen­tu­ją, za dar­mo, że tak powiem, o tej godzi­nie, na tej zaje­bi­stej uli­cy, od tyłu, jak się nam odda­ją, w tym mie­ście naszym, tro­chę wietrz­nym dzi­siaj, jak­by otwar­tym, bo wszyst­ko tutaj jest wła­śnie takie, lubież­ne i bez­wstyd­ne, że aż się moż­na zawsty­dzić, i ty już też się zawsty­dzi­łeś, tym, co teraz powie­dzia­łem, no nie?, no prze­cież widzę, że to jest ten ślicz­ny chło­piec w tobie, teraz, i jak­by się tro­chę zawsty­dził, ten grzecz­ny, odro­bi­nę, tym, co wła­śnie usły­szał, zupeł­nie przy­pad­ko­wo, ale chy­ba wiesz, o co mi cho­dzi?, i ja cię wła­ści­wie rozu­miem, bo prze­cież ty mnie w ogó­le nie znasz, i ja cie­bie też nie znam, i nic o mnie nie wiesz, no to tro­chę się zlą­kłeś, przy­znaj, tego moje­go pier­do­le­nia, że może jestem poje­ba­ny, tak sobie pomy­śla­łeś, że nagle ci to wszyst­ko mówię, wła­śnie teraz, tak bez powo­du, poja­wiam się zni­kąd, coś tam nawi­jam pod nosem, i zni­kam, zga­dza się?

5
WCZEŚNIEJ jest kibel, ścia­na. W tej kolej­no­ści. Za każ­dym razem to samo uczu­cie. Jak­bym zni­kał, na chwi­lę. Opie­ram się o ścia­nę i sikam. Zni­kam. Czu­ję go, jest spo­co­ny. To jestem ja. Cały się pocę. Bo jest gorą­co. Jestem za bar­dzo pod­nie­co­ny, myślę. Cięż­ko się sika ze wzwo­dem. Cze­kam. Myślę o niej. Jej twarz, ład­na. Jej usta. Wyobra­żam sobie, jak to robi­my. Jak­bym widział kil­ka rze­czy naraz. Jak­bym z nią roz­ma­wiał, posu­wał ją i patrzył na nią z boku. Rów­no­cze­śnie. W róż­nych uję­ciach. Do tego cały czas sikam. Nagle jeb, ude­rze­nie. W drzwi. Ktoś chce wejść.
– Zaraz – mówię.

I tak mnie nie usły­szy. Wszyst­ko, kur­wa, dud­ni. Ścia­ny rusza­ją się od wstrzą­sów. Wyda­je ci się, myślę. Zno­wu jeb, ude­rze­nie. To nie było puka­nie. Ktoś się tu dobi­ja, myślę. Zapi­nam spodnie. Kogo pan Bóg nie­sie. Otwie­ram drzwi, powo­li.
– Już – mówię.

Jakiś gość prze­ci­ska się do środ­ka. Nawet nie zdą­ży­łem wyjść. Poka­zu­je mi, że dłu­żej nie wytrzy­ma. Jest cały czer­wo­ny. Poci się, on też.
– Okej – mówię – teraz rozu­miem.

Wycho­dzę. Dobrze, że wsze­dłem przed nim, myślę. Patrzę na auto­mat z kon­do­ma­mi, obok umy­wal­ki. Kon­do­mat, myślę. Dzię­ku­ję, ale może innym razem. Już mam. Ja zawsze mam, od daw­na. To pod­sta­wa. Widzę na nim moje imię. Ktoś je tu napi­sał. Widzę róż­ne imio­na. To nie jestem ja. Po co ludzie piszą takie rze­czy? Cięż­ko mi się myśli. Szum, w mojej gło­wie. Przy nie­któ­rych są nume­ry. Peda­ły, no tak. Nie naj­gor­sza for­ma komu­ni­ka­cji. Zno­wu myślę o niej. Że nie mam jej nume­ru. A powi­nie­nem mieć. I tak cię znaj­dę, myślę. Zawsze cię znaj­dę, jak będę chciał. I wra­cam do nich. Idzie mi się teraz tak lek­ko, do niej.

6
WŁAŚCIWIE masz rację, ponie­kąd, bo skąd niby miał­byś wie­dzieć, że jestem jak­by arty­stą?, w tym mie­ście, i że aku­rat krę­ci­my tu film taki, dokład­nie w tym momen­cie, i wła­śnie tak to robi­my, bo to jest jak­by ta nasza meto­da, twór­cza, że patrzy­my na wszyst­ko, jak leci, i zaga­du­je­my też do ludzi, bez wyjąt­ku, i nie odrzu­ca­my nicze­go, ani niko­go, może z mały­mi wyjąt­ka­mi, bo wszyst­ko jest waż­ne, samo w sobie, dokład­nie tak samo waż­ne, pusz­czo­ne samo­pas, na ten cho­ry żywioł, i ja to wła­śnie nazy­wam losem, bo tyl­ko o to w tym cho­dzi, rozu­miesz?, tyl­ko o to, no dobra, widzę, że teraz już kapu­jesz, widzę to w two­ich oczach, że jak­by coś tro­chę już rozu­miesz, i zaczy­nasz łączyć te zaje­bi­ście dziw­ne fak­ty, masz takie oczy, że to widać, nie żebym się do cie­bie przy­sta­wiał, czy coś w tym sty­lu, ej, nie zro­zum mnie źle, chy­ba tak sobie o mnie nie pomy­śla­łeś, co?, nie bój się, nie jestem peda­łem, cho­ciaż dużo ich się ostat­nio poka­za­ło, w ostat­nich latach, jak­by skądś powy­ła­zi­li, wyro­ili się, spod zie­mi, ale spo­ko, ja tam nie mam nic prze­ciw­ko, ja ich nawet lubię, powiem ci szcze­rze, tę ich łagod­ność taką, jak do sie­bie mówią, te ich czu­łe słów­ka, pedal­skie, zresz­tą zawsze było ich dużo, daw­niej też, tyl­ko lepiej się kamu­flo­wa­li, wiesz?, żeby ktoś im przy­pad­kiem nie wpier­do­lił, bo kie­dyś łatwiej było tu o wpier­dol, tak mi się wyda­je, jak już komu­na padła, i ludzie zno­wu poczu­li się wol­ni, no, cho­ciaż ja aku­rat jestem hete­ro, czy­stej krwi, i pod każ­dym kur­wa wzglę­dem, a nawet bar­dziej, ale zwra­cam na takie rze­czy uwa­gę, na oczy, rozu­miesz?, po pro­stu to zauwa­żam, jak komu z nich patrzy, i powiem ci, tak mię­dzy nami, że to dobrze, że masz takie ład­ne, nie­mę­skie, ty ceń to sobie, wiesz?, bo takie oczy rzad­ko się tra­fia­ją, tro­chę się na tym znam, ty nawet poję­cia nie masz, w jakie oczy ja się już tutaj patrzy­łem, w tym naszym weso­łym mia­stecz­ku, zaje­bi­stym, no, więc nam wła­śnie o to cho­dzi, żeby teraz ci tę zaje­bi­stość poka­zać, wła­śnie tobie, że jesz­cze raz do tego wró­cę, bo to waż­ne jest, wszę­do­byl­ską, kur­wa, powsze­dnią, jak chleb nasz powsze­dni, cho­ciaż ja aku­rat nie jem pie­czy­wa, bo mi szko­dzi, nie­to­le­ran­cję mam, pokar­mo­wą, ale to ja, więc się nie suge­ruj, i tyl­ko o to nam cho­dzi, żebyś ty też to zoba­czył, i przy­znał, że tak, że ono napraw­dę zaje­bi­ste jest, to mia­sto, a my w nim, i żeby wszy­scy w koń­cu to zoba­czy­li, i przy­zna­li, i wresz­cie doce­ni­li je, przy­par­ci do muru, dla­te­go krę­ci­my ten nasz film pokrę­co­ny, o tym mie­ście ciem­nym, żeby wszy­scy wresz­cie je poczu­li, takim, jakie ono jest napraw­dę, i żeby im też się udzie­li­ła ta radość nasza, i żeby w koń­cu, w koń­cu uwie­rzy­li.

O autorze

Juliusz Pielichowski

Urodzony w 1984 r. w Gliwicach. Poeta, tłumacz z języka angielskiego. Autor tomów wierszy Czarny organizm (Mikołów 2019) oraz Przeciwwiersze (Poznań 2023). Przekłada na język polski eseje i pisma H. D. Thoreau (O chodzeniu, Lublin 2019; wybór z „Dziennika”, „Literatura na Świecie” nr 9-10/2020). Przygotował wybór szkiców i opowiadań Elizabeth Bishop (Amerykańska Szkoła Pisania, razem z Andrzejem Sosnowskim i Marcinem Szustrem, Stronie Śląskie 2020) oraz – z angielskiego przekładu – spolszczenie zaginionego opowiadania Marka Hłaski (Diabły w deszczu, Mikołów 2020). Współpomysłodawca i członek Rady Programowej Nagrody Dramaturgicznej im. Tadeusza Różewicza.

Powiązania