utwory / premiery w sieci

Wydrąż mi rodzinę w serze (fragmenty)

Aleksandra Kasprzak

Premierowa proza Aleksandry Kasprzak Wydrąż mi rodzinę w serze. Prezentacja w ramach projektu „Połów. Prozatorskie debiuty 2023”.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Michał Wiśniew­ski nie wie­rzy, że uro­dził mnie turec­ki ksią­żę

Ostat­nim męż­czy­zną, któ­ry dawał mojej mat­ce nadzie­ję, że może jed­nak prze­dłu­że­nie nasze­go rodu nie skoń­czy się klę­ską, że jesz­cze wszy­scy zbie­rze­my się przy obkle­jo­nym od bro­wa­ra sto­le i spa­ła­szu­je­my pysz­ny obia­dek, był Michał Wiśniew­ski.

Michał Wiśniew­ski był efek­tem obni­żo­nych ocze­ki­wań. Wia­do­mo, zawsze mogło być lepiej – mogłam poznać porząd­ne­go, poczci­we­go sam­ca alfę, Andrze­ja z wąsem, faj­ką i upodo­ba­niem do młod­szych o dwa­dzie­ścia lat dziew­czy­nek, któ­ry przy­nie­sie i wypła­tę, i umiar­ko­wa­ny wstyd na dziel­ni, a potem rzu­ci mnie na blat pełen ble­tek i zro­bi rodzi­nie rumia­ne­go dzi­dziu­sia, a mama nakar­mi go owsian­ką, nie poża­łu­je ani mle­czy­ków, ani szczy­pior­ku i wszyst­ko będzie w porzą­decz­ku, jak naj­le­piej. Chło­pak, dziew­czy­na, szczę­śli­wa rodzi­na.

Szczę­śli­wa rodzi­na to taka tro­chę dys­funk­cyj­na, bo w zasa­dzie tyl­ko tro­chę szczę­śli­wa, od nad­mia­ru prze­wra­ca się w dupach, więc na dru­giej rand­ce z Micha­łem powin­nam napluć mu w pysk, bo w koń­cu ma czer­wo­ne wło­sy, więc to tak, jak­by sam się pro­sił.

Michał Wiśniew­ski uwiódł mnie, choć chy­ba tego nie pla­no­wał.

Wyda­wa­ło mi się, że męż­czyź­ni są sło­ika­mi z musz­tar­dą, a ja lubię hot-dogi z keczu­pem. A jed­nak Michał tchnął we mnie te reszt­ki i posta­no­wi­łam dać mu szan­sę, choć nasza schadz­ka, moja i jego nadzie­ja, zda­rzy­ła się cał­kiem przy­pad­kiem.

Do Mocho­wa nie jeż­dżą pocią­gi. Nie jeż­dżą też auto­bu­sy, więc wybra­li­śmy się na rodzin­ną wyciecz­kę naszą rodzin­ną maz­dą w bar­wie zgni­ły glon – tą samą, w któ­rej kil­ka lat wcze­śniej zgi­nę­ła Han­ka Mosto­wiak. Kar­to­ny doło­ży­li gra­tis.

Wyciecz­ka była, moż­na powie­dzieć, wyjaz­dem służ­bo­wym. Ojciec zwie­trzył inte­res w wymia­nie zwie­trza­łej gou­dy na Taj­nej Gieł­dzie Sera. Umó­wił się z jakimś gościem, że ten za dzie­sięć kilo dwu­let­niej gou­dy z wyraź­ny­mi nut­ka­mi chmie­lu odda mu kilo­gram lazu­ra, dwa oscyp­ki i koszyk uple­cio­ny z kaba­no­sów, któ­re­go nie spo­sób odróż­nić od wikli­no­we­go, a taki to solid­niej­szy i znacz­nie smacz­niej­szy niż byle wikli­no­wy kubeł. Nie dość, że gieł­da była taj­na, to jesz­cze wymia­nę musie­li odby­wać w sekre­cie, bo gdy­by ktoś dowie­dział się, że na sero­wym polet­ku han­dlu­je się mię­sem, to był­by nie­zły kwas.

W aucie cisza. Ojciec na gieł­dzie drze mor­dę, że oscyp­ki mia­ły być dwa, kie­dy nagle mil­cze­nie nie­za­an­ga­żo­wa­nych w sero­we trans­ak­cje kobiet prze­rwał słod­ki głos czer­wo­no­wło­se­go bożysz­cza:

Zaaaaaaaw­sze z tobą chciał­bym być
Przez całe laaaaato­ooooooo
Zawsze z tobą chcia­łym być
Kochaj mnie za to!

Mar­ta wysko­czy­ła z auta i zerwa­ła się na krzy­we nogi. Wie­dzia­łam, co to ozna­cza. Sio­strza­ny bunt.

– Mamo, mamo, czy może­my sko­czyć na Micha­ła?

Wie­dzia­łam, że jej oczy zapło­nę­ły, mimo pogar­dy do sza­lo­ne­go kolo­ru wło­sów, tatu­aży i wszyst­kie­go, co inne.

– Tyl­ko na jed­ną pio­sen­kę.

I pogna­ły­śmy na kon­cert, a z nami pogna­ła mat­ka, a chwi­lę póź­niej dołą­czył też ojciec ucha­cha­ny, bo oszu­kał fra­je­ra na oscy­pek.

Mocho­wo zia­ło ogniem, Mocho­wo zia­ło piwem moc­nym 9%. Mocho­wo zia­ło roman­tycz­nym odde­chem pod­chmie­lo­ne­go Micha­ła Wiśniew­skie­go.

Dożyn­ki jak dzi­ka świ­nia, a i świ­nie, owszem, nabi­te na pal, kon­kur­sy z wycią­ga­niem jabł­ka sto­pą, czer­wo­ne mor­dy, nie­przy­zwo­ita licz­ba dewo­cjo­na­liów, alko, alko, alko­ooo.

Za ten papie­ros tuż po
I ten szam­pan tuż przed
Za poca­łu­nek w tę noc
I za sto­su­nek w dzień

Mocho­wo Micha­łem pija­ne, jak wata cukro­wa, to tyl­ko z wódą.

Sta­rzy poszli w tan­go, Mar­ta – w hazard żeto­na­mi z podo­bi­zną kur­cza­ka, a mi zosta­ła rand­ka z Micha­łem Wiśniew­skim.

Pooooowiedz, powiedz cze­mu­uuu
Świat twój mil­czy cały bla­dy od wzru­uuszeń

I faj­nie, do cza­su, aż wró­ci­łam na par­king i oka­za­ło się, że nasza glo­no­wa­ta maz­da znik­nę­ła.

Zaczę­ło zmierz­chać. Michał led­wo zawo­dził, naj­wy­raź­niej jego kon­cert miał potrwać całe dożyn­ki, całą noc.

Ludzie prze­le­wa­li się jak piwo w brzu­chach, ludzie pod­pa­la­li sobie wło­sy petar­da­mi i rzu­ca­li do popcor­nu dia­beł­ki. Po godzi­nie byłam już pew­na – moja rodzi­na zgi­nę­ła w bitwie o kieł­ba­ski, a ja nigdy już nie wyja­dę z Mocho­wa.

I poczu­łam radość, mochow­ską wol­ność, więc ska­ka­łam jak dzik, keine gren­zen, wypij­my za to i kochaj mnie, kochaj! Tłum porwał mnie do góry, pija­ne ręce ano­ni­mo­wych cio­tek i wuj­ków prze­su­wa­ły mnie do sce­ny, wię­cej, wię­cej. I dosta­łam wię­cej, aż w koń­cu minę­ło oko­ło stu lat i zechcia­ło mi się, by wybił kuchen­ny dzwon i żeby wszy­scy zgro­ma­dzi­li się w domu.

Pija­ny ochro­niarz zauwa­żył, że spi­jam zlew­ki i pła­czę. Zapro­wa­dził mnie na back­sta­ge, gdzie Michał płu­kał zachryp­nię­te gar­dło drin­kiem z amo­lu i wód­ki.

– Zgu­bi­ła się. Ogłoś ją albo coś.

Tyl­ko Michał i ja, wód­ka i amol.

– Gdzie twoi rodzi­ce?

– Mój ojciec to turec­ki ksią­żę. Uro­dził mnie w krysz­ta­ło­wym zam­ku, zapłod­nił się krysz­ta­łem, więc jestem księż­nicz­ką czy­stej krwi. Tata poje­chał na dyplo­ma­tycz­ną misję, ale wkrót­ce wró­ci do Pol­ski i przy­wie­zie szma­rag­dy, dia­men­ty i milio­ny lir, więc mogę wnieść duży posag.

– Nic się nie bój, maleń­ka – wychar­czał Wiśniew­ski, więc sta­łam się maleń­ka i znik­nął strach.

Wziął mnie za rękę, wypro­wa­dził na sce­nę, tłum wstrzy­mał dech.

I oto odbył się ślub, uro­czy­sty sakra­ment bez księ­dza, bo czer­wo­no­wło­sy Michał i nud­no­wło­sa ja byli­śmy naj­więk­szy­mi ban­dzio­ra­mi w gmi­nie. Nasz ślub jak zaślu­bi­ny Pol­ski z morzem, wszyst­ko pięk­ne, wszyst­ko pija­ne, choć jedy­ne, co wyda­wa­ło mi się podej­rza­ne, to odej­ście od świec­kiej tra­dy­cji przy­pie­czę­to­wa­nia związ­ku piwem. Ojciec od zawsze powta­rzał, że wszel­kie usta­le­nia mał­żeń­skie powin­ny odby­wać się tyl­ko i wyłącz­nie w obec­no­ści chmie­lu. Michał wziął mnie za żonę dziw­ny­mi sło­wa­mi:

– Czy ktoś tu zgu­bił małą dziew­czyn­kę?

Tłum wiwa­to­wał, tłum znów chciał mnie pożreć i chwy­cić w ramio­na.

Nikt nie zgu­bił małej dziew­czyn­ki.

Chwi­lę przed świ­tem, gdy pra­wie całe Mocho­wo zasnę­ło, zna­la­złam Mar­tę z tor­bą peł­ną żeto­nów i wiel­kim plu­szo­wym kan­gu­rem. Obok niej spo­czę­li naje­ba­ni sta­rzy.

– Ojciec pobił się z bur­mi­strzem, bo powie­dział, że wyglą­dam jak brzyd­ki chło­pak. Mat­ka pobi­ła się z Jeho­wy­mi, bo przy­zna­li bur­mi­strzo­wi rację – wyja­śni­ła Mar­ta i uło­ży­ła kan­gu­ra jak­by był podusz­ką.

To wła­śnie wte­dy po raz pierw­szy poczu­łam dumę. I tro­chę było mi głu­pio, że tak per­fid­nie oszu­ka­łam męża z tą całą histo­rią ojca. Może i zro­dzi­ło go piwo, ale uro­dzi­li­śmy się w jed­nej butel­ce.

Sta­ry nie wyda­wał mi się dłu­żej prze­ter­mi­no­wa­ną musz­tar­dą, sta­ry był wyjąt­ko­wy jak majo­nez kie­lec­ki, a może nawet jak winia­ry, nie­waż­ne, krew nie woda, piwo nie woda, ale ser woda, jesz­cze jak. Pomy­śla­łam, że jeśli wyj­dzie­my z tego cało, to ufor­mu­ję z nim sero­wą odmia­nę mię­sne­go jeża.

Krwa­we lima, piw­ne śla­dy.

Ktoś zaje­bał auto.

Byli­śmy pocz­tów­ką z waka­cji, któ­rej nikt nie przy­cze­pił­by na lodów­ce.

O autorze

Aleksandra Kasprzak

Slamerka, dziennikarka w ASZdziennik.pl. Nominowana do Nagrody Głównej w XXVIII Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim im. Jacka Bierezina, nagrodzona w Miêdzynarodowym Festiwalu Opowiadañ. Ultraska chipsów koperkowych. Lubi brokat i kaczki.

Powiązania