10
Olbrzym przemówił i muszę opuścić jego wyspę. Co robić. Powędrować w stronę gór i światła? Może spróbować dotrzeć do brzegu? Lód tutaj jeszcze długo nie puści, ale zwierzyny nie przybędzie. Gdybym miała harpun ojca w całości, mogłabym upolować fokę. Ale z tymi drzazgami, co mi zostały, nie ma o tym mowy. Zresztą nie poluje się na morzu za pomocą broni, co zabijała na lądzie.
Psy idą za mną, znów nasunęłam ciężką skórę na głowę. Takie wędrowanie w półmroku, bez sanek, to niedorzeczność, ale nie mam pojęcia, co robić. Góry są zbyt daleko, za wszelką cenę muszę dotrzeć do brzegu. Jaka to odległość? Śnieżna płaszczyzna nie daje żadnego znaku. Wije się wszędzie jak poruszona fala, cała w lodowych szczelinach.
Pod koniec dnia w dali zaczyna się coś rysować. Dwie małe czarne plamki suną po horyzoncie. Zaprzęgi. Wkrótce słyszę rozkazy wydawane psom. Ili, ili – na lewo, Ion, ion – na prawo. Czy na pewno wiedzą, dokąd podążają?
Człowiek kierujący pierwszym zaprzęgiem unosi kilka razy ramię ku drugiemu. Nasze drogi chyba wkrótce się przetną. Żeby tylko z takiej odległości nie wzięli mnie za prawdziwego niedźwiedzia. Szczuję na nich moje psy; dwie sfory przypadają do ziemi naprzeciwko siebie, warczą. Mężczyźni przywołują swoje psy i sami zbliżają się do mnie. Kładę moją skórę na ziemi i czekam.
11
Grupa, do której przystałam, składa się z trzech rodzin. Dwóch braci i siostra, niedawno owdowiała. Były tam też dzieci, dwóch synów, starszych ode mnie, mały chłopiec i trzy dziewczynki. Opuścili wielkie zimowe obozowisko, tuż po przesileniu, ponieważ wyczerpały się im zapasy żywności. Ponadto wiatr nie był wystarczająco silny, żeby korytarze stały się drożne dla fok, a połowy z wybitym otworem w lodzie, aglu, nic nie dały. Powiedziałam, że tam, za wyspą, od której idę, lody już puściły. Mówią, że nie ma tam co chodzić, zanim nie narodzą się foki, ponieważ szczeliny, które się wtedy otwierają, nie zamykają się. Nie pytają, skąd wiem, że tam znad wody unoszą się opary, a ja przemilczam fakt, że moja rodzina zniknęła we mgle.
Jednak ci ludzie mnie znają. Trzy letnie sezony pod rząd obozowaliśmy w tym samym miejscu, zwanym Tullaat. Obaj bracia wiedzą, że mój ojciec jest doskonałym myśliwym. Dopytują się, skąd pochodzi niedźwiedzia skóra, którą noszę, kto zabił zwierzę, ile było psów, jak przebiegło polowanie. Nie chcą wierzyć, że tamtego dnia byłam tam tylko ja i ojciec. Żartują sobie: „Skóra jest wielka, niedźwiedź musiał być silny, ale na tyle głupi, żeby dać się zabić jednemu mężczyźnie i takiej smarkuli!”
Nie mogę pozwolić, żeby obrażali niedźwiedzia ani osobę, która go zabiła, więc opowiadam: „Była wczesna zima. Foki opuściły zwykłe miejsca polowań, więc udaliśmy się w głąb fiordu, tam, gdzie lodowa pokrywa jest cienka i łamliwa. Siedziałam z matką w śniegowym igloo i żułyśmy skóry, żeby je zmiękczyć, kiedy mój brat i siostra, którzy od rana bawili się na zewnątrz, zawołali, że chcą jeść. Matka wyszła, spojrzała na słońce i kazała mi zanieść kilka kawałków mięsa ojcu, który wyszedł kilka godzin wcześniej: kiedy poszłam w jego stronę, tam, gdzie woda nie była ścięta lodem, był tylko maleńkim punkcikiem.
„Dotarłam na odległość głosu i uniosłam ramię, żeby nie zakłócić ojcu polowania. Był zwrócony ku mnie, ale nie poruszył się. Położyłam zawiniątko z mięsem tam, gdzie stałam. Już miałam zawracać, ale po raz ostatni rzuciłam okiem w stronę wody. I tam, za nim, ujrzałam lśniący lodowy blok. Teraz i ojciec zwrócony był w stronę morza. Wreszcie przywołał mnie ruchem ramion. Idąc ku niemu, natknęłam się na jego kurtkę i oszczep, które zastawił za sobą. Wzięłam oszczep i poszłam do niego.
Na lodowym bloku polował niedźwiedź. Chyba zobaczył ojca, ale wcale się nie spłoszył, widząc samotnego człowieka bez psa. Wiatr wiał od strony otwartego morza i pewnie dlatego zwierzę mnie nie wyczuło. W każdym razie, teraz oboje byliśmy blisko niego. Doszłam do ojca, świeciły mu się oczy. «Ty pierwsza zobaczyłaś tego niedźwiedzia, jest twój.» Jedną ręką podał mi strzelbę, drugą sięgnął po oszczep, który przyniosłam. Z harpunem na plecach zaczął skakać po lodowych blokach, coraz to zbliżając się do niedźwiedzia. Spłoszone zwierzę zanurzyło się w wodzie, ale nie zrezygnowało z polowania: wylazło na lód kilka metrów dalej. Ojciec uzbroił harpun i wystrzelił w jego kierunku na postrach. Niedźwiedź znowu zanurzył się w wodzie i straciliśmy go z oczu. Ojciec spojrzał na mnie, nie wiedziałam, co mam robić, przyciskałam tylko strzelbę do policzka.
Potem niedźwiedź znowu pojawił się w strumieniu przy brzegu lodowej platformy. Wyskoczył jednym ruchem, cały niebieski jeszcze od wody lśniącej na futrze. Był jakieś dziesięć metrów ode mnie, dostrzegł mnie dopiero dokładnie w chwili, kiedy wycelowałam w niego strzelbę. «Strzelaj!» – krzyknął ojciec. Strzeliłam. Raz, trafiając w prawy bok. Niedźwiedź się cofnął, ale nie upadł. Zaryczał straszliwie, unosząc się na tylnych łapach. Strzeliłam znowu, celując w lewy bok. Chciałam trafić w serce, ale niedźwiedź dalej ryczał i szedł ku mnie chwiejnym krokiem.
Wreszcie mój ojciec go dobił strzałą w gardło. Niedźwiedź runął kilka kroków ode mnie, był martwy. Ojciec stał obok”.
Nie wspominam tym dwóm mężczyznom, którzy mnie słuchają, że w jego oczach lśniła radość i duma. Zabiłam swojego pierwszego niedźwiedzia. Najstarsze jego dziecko zostało oto prawdziwym myśliwym.
„Bardziej bym uwierzył w tę historię, gdybym ją słyszał od twojego ojca” , odezwał się w końcu jeden z dwóch braci. Drugi dodał: „Wkrótce zabierzemy cię na polowanie i zobaczymy, czy jesteś taka dzielna, jak mówisz. Na razie nie opowiadaj tych głupot kobietom”.
Nie zamierzam opowiadać kobietom żadnych kłamstw. Nikomu innemu zresztą też nie.