Budzę się z nogami w wodzie, z głową na kamykach.
Gdzie je jestem? Gdzie jest stos głazów? Nie słyszę żadnego gwizdu, ale niebo raz po raz przecinają ptaki w locie. Mewy, rybitwy, zimorodki, trznadle! Te chmary ptaków napełniają moje serce radością. Ich krzyki, ich szczebiot wibrują mi w uszach i rozchodzą się po całym ciele aż do palców u nóg. Chyba, że… ależ, tak! Moje gołe stopy są zanurzone w wodzie jeziora, gdzie małe rybki uwijają się w poszukiwaniu pokarmu. Siadam i uderzam nogami w wodę. Chlapię i zanoszę się od śmiechu – śmieję się i dotykam trawę rosnącą dokoła.
Coś się zmieniło w tundrze – nie wiem co. Powróciło życie, życie znowu stanęło mi przed oczyma. Nie jestem już sama. Cała natura oddycha razem ze mną.
Wstaję i wołam sukę. Nie odpowiada – zaczynam obchodzić jezioro. Popołudniowe słońce odbija się od wody, drobne fale połyskują jak kryształki lodu. Idąc wolno brzegiem, raz po raz mijam ławicę maleńkich rybek. Czyżby pstrągi tego roku wcześniej udały się na tarło? Nie przypominam sobie, żebym widziała ikrę.
Szybko docieram do miejsca, gdzie mała rzeczka wpada do jeziora. Jeszcze raz wołam Ikasuk i zaczynam podążać w górę rzeki, tak jak pstrągi. Woda nie jest tak głęboka jak przy brzegu jeziora, przechodzę przez rzekę w miejscu, gdzie dno jest pełne kamyków. Wydaje mi się, że za każdym krokiem słyszę śmiech Małych Postaci. Jakby mówiły: „Tak, tak, to tędy, tędy!”.
Idę dalej, aż do miejsca, gdzie rzeka opływa wzniesienie, tworząc zakole. Za nim, między dwoma liniami skał, stoi woda, tworząc małe bagno. W chwili gdy siadam na kamieniu, żeby trochę odpocząć, zza wzniesienia wyskakuje Ikasuk. W pysku niesie moją niedźwiedzią skórę, a w niej cały mój majątek: oszczep, harpun, zaokrąglony nóż. A do tego tuzin jaj. Ptasich jajek.
Na ten widok napada mnie głód. Połykam je jedno po drugim, a potem rozgniatam skorupki w palcach, przed nosem Ikasuk, która szczeka jak szalona. Potem rozsmarowuję na twarzy śliską chropowatą maskę. Nie wiem dlaczego. Tundra jest piękna. Jest piękna i śpiewa.
Mam rodzinę, córkę, która chodzi, mówi i śmieje się. Mogłabym żyć spokojnie. Lecz gdy tylko zostaję sama, strach powraca, z każdą chwilą silniejszy, i nie opuszcza mnie. Boję się złych duchów, które mogą mi zaszkodzić. Wiem, że Hila jest bezpieczna, dzięki zabiegom Sauniq, ale ja? Kto mi zapewni bezpieczeństwo? Za każdym razem, kiedy wsiadam do kajaka, żeby polować na foki, boję się, że wbrew mojej woli coś wezwie mnie na pełne morze. Nawet kiedy jestem z innymi myśliwymi, boję się, że im umknę i zniknę we mgle.
Któregoś dnia, kiedy z tego powodu płynęłam zbyt blisko, mój wuj zapytał mnie, co tu robię: „Wypłoszysz zwierzynę, jak tak się będziesz zachowywać – i nie będę mógł zabierać cię ze sobą”. Uznałam rozsądną uwagę za groźbę i chciałam go za pomocą długiego wiosła zepchnąć do wody. Mój wuj wyszedł z tego bez szwanku i nie okazał złości, ale po powrocie na ląd, powtórzył słowa przestrogi.
Wtedy jakbym się wściekła. Uderzyłam go, uderzyłam wiosłem, potem zaczęłam walić pięściami i kopać. Krzyczałam: „Jesteś dobrym myśliwym, chcę, żebyś mnie zjadł! Żebyś mnie zjadł!”. Nie mogłam przestać krzyczeć i uderzać. W końcu inni myśliwi złapali mnie, związali ścięgnem foki i przyprowadzili do obozu.
Po tym ataku wściekłości przez cztery dni byłam jak skamieniała. Sauniq opiekowała się mną. Kiedy już mogłam mówić, powiedziałam: „Jesteś stara, Sauniq. Pewnego dnia zostawimy cię na wyspie z psami. Kiedy ja też umrę, zwyciężona przez duchy, Hila zostanie sama. Będzie naprawdę sierotą. Nawet jeśli strzegą ich amulety, nic dobrego nie zdarza się sierotom”.
Sauniq nie odpowiedziała, ale następnego dnia, powierzyła Hilę mojej siostrze Pukajaak i poszłyśmy obie do stóp góry zwanej Ta-co-jest-przecięta-linią. Lodowiec, który ją pokrywa, zatrzymuje się nagle, tworząc czarniawy obryw. Mówią, że olbrzym w tym miejscu wyszedł z morza i rozbił lód wielkimi stopami. Odtąd góra jest niebezpieczna i niestabilna.
Podając mi moją starą niedźwiedzią skórę, Sauniq powiedziała:
– Pozostaniesz tu kilka dni. Twoje schronienie powinno się znaleźć nie dalej niż dwadzieścia kroków od klifu. Podczas dużego wiatru usłyszysz, jak kawałki lodu i kamienie spadają dokoła ciebie.
– Ale mogę przecież tu umrzeć, Sauniq.
– Oczywiście, moja córko. Ale przecież z tym już się pogodziłaś, skoro chciałaś, żeby twój wuj cię pożarł. Takie pragnienia wypowiada się tylko wtedy, kiedy się chce uniknąć śmierci, która wydaje się pewna. Przyprowadziłam cię tutaj, żebyś skorzystała z szansy.
Potem Sauniq odeszła. Zostałam na klifie sama, miałam tylko starą niedźwiedzią skórę i nic do jedzenia. Wiem, co Sauniq chce zrobić: chce uwolnić Hilę i całą grupę od mego szaleństwa, wystawić mnie na próbę obcowania z duchami.
Bez noża do śniegu, tylko z moim jednym ulu, wznoszę prowizoryczne schronienie z kamieni. Szpary wypełniam zrębami starego lodu. Mam żwir pod paznokciami, poranione palce. Pierwszego wieczora ssę własną krew i patrzę na sklepienie niebios.