utwory / premiera w sieci z Połowu

Zasady poruszania się po ringu

Alicja Sawicka

Premierowa proza Alicji Sawickiej Zasady poruszania się po ringu. Prezentacja w ramach projektu „Połów. Prozatorskie debiuty 2021”.

dla Łuka­sza z Bałut

Powie­dzia­ła, że to głu­pie, kie­dy wje­chaw­szy fia­tem na podwór­ko, wysko­czył na zewnątrz, nawet nie otwie­ra­jąc drzwi. W masce czer­wo­ne­go cadil­la­ca odbi­ja­ły się czub­ki jabło­ni. A co zro­bisz zimą? – zapy­ta­ła, więc zapre­zen­to­wał, jak dzia­ła mecha­nizm zasu­wa­ne­go dachu. Nie masz co robić z pie­niędz­mi? – pró­bo­wa­ła narze­kać. Sta­li zno­wu w dwóch naroż­ni­kach. Zaszu­rał po żoł­nier­sku buta­mi, zosta­wia­jąc w wyschłej zie­mi ślad przy­po­mi­na­ją­cy skrzy­dła moty­la. Musia­ła się uśmiech­nąć. Uśmiech cza­sem wygry­wał z nawy­ka­mi twa­rzy. Krą­żą­ca osa kre­śli­ła pętle prze­cią­ga­ją­ce­go się ocze­ki­wa­nia. Kie­dy odle­cia­ła, by wkom­po­no­wać się w klomb wyso­kich ger­ber, wycią­gnął w stro­nę mat­ki kar­to­no­we pudeł­ko. Ona zapy­ta­ła, z jakiej oka­zji, a on odpo­wie­dział, że bez oka­zji. Otwo­rzył pudeł­ko, nadal sta­ła bez ruchu, i potrzą­snął nim, jak­by chciał obu­dzić znaj­du­ją­ce się w środ­ku zwie­rząt­ko. Otar­ła spo­co­ne dło­nie w spód­ni­cę i się­gnę­ła po apasz­kę. Nie­bie­ski mate­riał zatrze­po­tał, roz­po­starł się na wie­trze. Ład­na – przy­zna­ła. Trzy­ma­ła rogi kciu­kiem i pal­cem wska­zu­ją­cym, dwa rogi apasz­ki, trzy­ma­ła deli­kat­nie, samy­mi koń­ców­ka­mi pal­ców, pozwa­la­jąc mięk­kiej tka­ni­nie uno­sić się, powie­wać. Zapa­trzy­ła się. Sta­nął przed mat­ką i zbli­żył dło­nie do jej dło­ni. Napiął kra­wędź mate­ria­łu, okrył nim wło­sy, rów­no nad czo­łem, a ona chwy­ci­ła brze­gi pod bro­dą i zawią­za­ła podwój­ny supeł. Ude­rze­nie w gong lub ner­wo­wy klak­son od uli­cy. To jak? – ski­nął. – Może­my jechać?

W ostrym świe­tle trze­ba mru­żyć oczy, ale nawet nie od spo­glą­da­nia w samo słoń­ce, któ­re wzno­si się, osią­ga­jąc wła­śnie apo­geum moż­li­wo­ści. Pro­mie­nie prze­pa­la­ją wszyst­ko, co spo­ty­ka­ją na dro­dze, przez co bar­wa pia­sku, wody, ota­cza­ją­cych rze­kę drzew i traw zaczy­na fos­fo­ry­zo­wać, migo­tać, pul­so­wać. Kon­tu­ry zacie­ra­ją się i trud­no przy­wró­cić porzą­dek – pla­ży, rze­ce i oto­cze­niu. Dopie­ro pod przy­mknię­ty­mi powie­ka­mi rze­czy sta­ją się na powrót rze­cza­mi, do jakich przy­wy­kli­śmy.

Samo­chód zapar­ko­wał na most­ku, w pobli­żu. Nie ze stra­chu, tyl­ko w nadziei, że prze­cho­dzą­ce mał­żeń­stwa i ich dzie­ci, że trzy­ma­ją­ce się za ręce pary i pokrzy­ku­ją­ce gru­py mało­la­tów będą przy­sta­wać, rzu­cać zazdro­sne spoj­rze­nia. Nie mógł czy­tać, bo raz, że upał, dwa, że samo­chód, trzy, że mistrzo­stwa. Sło­wa zda­wa­ły się przy­pad­ko­we, zda­nia ucie­ka­ły przed sen­sem. Nadal miał naj­lep­sze noty w okrę­gu, więc dla­cze­go jesz­cze go nie wysta­wi­li? Co czy­tasz? – zapy­ta­ła, sia­da­jąc. Pię­ta­mi wyko­pa­ła w pia­sku wgłę­bie­nia, w któ­rych umie­ści­ła szklan­ki z sokiem. Czer­wo­ny czy żół­ty? – zapy­ta­ła zno­wu. Się­gnął po czer­wo­ny, był led­wo słod­ki, lek­ko gazo­wa­ny. Scho­waj­my się w cień – on, pro­szą­co, marud­nie. Nie, trze­ba się nagrzać przed jesie­nią – ona, rze­czo­wo, gło­sem dźwię­czą­cym, jak­by meta­lo­wą kul­kę toczyć po szkle. Mamo… – on. Idę – ona. Cios i kon­tra. Przy­sta­nę­ła tuż przy linii rze­ki, zbli­ży­ła się o krok, sto­py znik­nę­ły w wodzie. Kolej­ne dwa kro­ki i unio­sła spód­ni­cę na wyso­kość kolan. Kawa­łek dalej i bez­tro­sko uwol­ni­ła brze­gi. Spód­ni­ca ufor­mo­wa­ła kie­lich tuli­pa­na, jed­nak mate­riał szyb­ko nasiąk­nął, napiął się, przy­kle­ja­jąc się do kolan i łydek. Odwró­ci­ła się i poma­cha­ła. Ale nie jak­by chcia­ła go przy­wo­łać do sie­bie i nie w zabaw­nym pozdro­wie­niu. Jej postać roz­my­ła się w upal­nym powie­trzu, a wraz z nią zna­cze­nie tego gestu.

Teraz ona sie­dzia­ła na ręcz­ni­ku, kie­dy on raz za razem zanu­rzał się w wodzie. Nur­ko­wał, a po wynu­rze­niu potrzą­sał gło­wą i prze­cie­rał twarz dłoń­mi. Zauwa­ży­ła książ­kę rzu­co­ną nie­dba­le w pia­sek, nie się­gnę­ła jed­nak po nią. Prze­czy­ta­ła tyl­ko tytuł – Ujarz­mie­nie pio­ru­nów. Nie było potrze­by, żeby musia­ła wie­dzieć cokol­wiek na ten temat. Tym bar­dziej, że sam tytuł wydał jej się mało poważ­ny, a książ­ka zbyt cien­ka jak na tak skom­pli­ko­wa­ne zagad­nie­nie. Dla­cze­go nie pły­wa? – zasta­na­wia­ła się, obser­wu­jąc jak zawi­sa w rze­ce, poru­sza­jąc ramio­na­mi, mącąc wodę, by po chwi­li zno­wu znik­nąć pod powierzch­nią. Stop. Odli­cza­ła sekun­dy. Raz, dwa trzy. Bez stra­chu, o co mia­ła do sie­bie pre­ten­sję. Sześć, sie­dem, osiem. Chcia­ła nawet przy­wo­łać w wyobraź­ni maka­brycz­ne obra­zy, żeby ser­ce ude­rzy­ło o żebra. To było­by wła­ści­we, myśla­ła, każ­da mat­ka powin­na tak czuć, to nale­ży do jej obo­wiąz­ków. Ale prze­cież przy­rze­ka­ła. Nie będzie się bać, powie­dzia­ła, nie będzie. Obie­caj, że nie będziesz się bała – naci­skał wte­dy, przed pierw­szym poje­dyn­kiem – musisz obie­cać, o nic wię­cej już nigdy cię nie popro­szę. Przy­tak­nę­ła, cze­go teraz bar­dzo żało­wa­ła. Trze­ba było dopy­tać, jaki zasięg ma mieć obiet­ni­ca. Posta­no­wi­ła, że musi to w koń­cu wyja­śnić, a w osta­tecz­no­ści, jeże­li będzie upar­ty, zła­mać raz dane sło­wo. Bar­dzo potrze­bo­wa­ła tego lęku. Lęk przy­wró­cił­by porzą­dek spra­wom. Bała­by się, ale mogła­by z tym żyć. Wycho­dził wła­śnie na brzeg, więc uda­ła, że cie­ka­wi ją bawią­cy się nie­opo­dal malec. Tarzał się w pia­sku, choć jeże­li lepiej się przyj­rzeć, to chy­ba cho­dzi­ło mu o zro­bie­nie fikoł­ka. Pró­bo­wał w sku­pie­niu, z powa­gą, igno­ru­jąc grup­kę innych smar­ka­czy, grze­bią­cych bez sen­su łopat­ka­mi. Jesz­cze będzie z nie­go spor­to­wiec – usły­sza­ła nad gło­wą. Czas iść – wsta­ła. Pod­nio­sła ręcz­nik i wytrze­pa­ła go kil­ko­ma szyb­ki­mi rucha­mi. Tuż przy twa­rzy syna, ale nawet nie drgnął.

Naj­bar­dziej lubił lipiec i sier­pień, mie­sią­ce środ­ko­we, któ­re doda­no do rocz­ne­go kalen­da­rza, aby zatrzy­mać czas. Przez pierw­sze sześć mie­się­cy dzień wydłu­ża się na linii wzno­szą­cej godzin, a przez ostat­nie czte­ry skra­ca, opa­da­jąc coraz krót­szy­mi dnia­mi. Tak, wie­dział, że to nie do koń­ca jest praw­da, że rzecz ma się nie­co ina­czej, lecz wolał swo­ją teo­rię od fak­tów. Są dwa let­nie mie­sią­ce, kie­dy czas tęże­je w bez­ru­chu. Zatrzy­mu­je się, przy­sta­je w pół kro­ku. Wzrok cza­su jest zamglo­ny. Całe to tak wycze­ki­wa­ne lato jest po pro­stu sta­nem rezy­gna­cji, odrę­twie­nia, smut­ku. Naj­bar­dziej lubił lipiec i sier­pień. Tro­chę przez ten smu­tek, kie­dy fan­ta­zjo­wał, jak by to było, gdy­by jed­nak się pod­dał, a tro­chę dla­te­go, bo ona je lubi­ła. Zobacz, jaki pach­ną­cy kope­rek – powie­dzia­ła i pode­tknę­ła wil­got­ny pęczek, któ­ry łasko­tał w nos. Koper­ko­wej nago­tu­ję, na zim­no też sma­ku­je, idź po śmie­ta­nę, w pierw­szej szu­fla­dzie są drob­ne – nóż już ude­rzał o deskę. Mówi­ła bar­dziej do szat­ko­wa­ne­go koper­ku, niż do nie­go, jak­by on był bez więk­sze­go zna­cze­nia, jak­by był tyl­ko kolej­nym przy­rzą­dem kuchen­nym potrzeb­nym, żeby obiad był na czas. Poro­zu­mie­wa­li się, patrząc na przed­mio­ty, a przed­mio­ty prze­ka­zy­wa­ły mię­dzy sobą infor­ma­cje w głu­chym tele­fo­nie. Ile tej śmie­ta­ny? – zapy­tał monet roz­sy­pa­nych na dnie szu­fla­dy, a ona odpo­wie­dzia­ła ile.

Opo­ny są nie­zbęd­ne do tre­nin­gu. Źdźbła tra­wy wła­zi­ły w oczy, słoń­ce cią­gle było wyso­ko. Leżąc, zasta­na­wiał się, czy dzi­siaj zadzwo­nią z klu­bu i gdzie scho­wa­ła opo­ny. Do tre­nin­gu muszą być dwie. Jed­na jest pew­nie pod scho­da­mi, przy­kry­ta kocem, zasta­wio­na skrzy­nią z cebu­lą. Ale dru­ga? Dru­ga zawsze była wyzwa­niem. Przy­cią­gnął ramio­na, prze­wró­cił się na brzuch. Zaczął liczyć, uno­sząc się raz na pra­wej, raz na lewej ręce. Z każ­dym ruchem w dół wdy­chał zapach suchej zie­mi. Z każ­dym ruchem w górę ser­ce gubi­ło rytm. Nikt się nie dowie. Jeże­li się dowie­dzą, nigdy nie zadzwo­nią. Co praw­da mówią, że jest za wol­ny, ale prze­cież nad­ra­bia tak­ty­ką. Póki co, się masku­je. Mat­ka sta­nę­ła w otwar­tych drzwiach. Ring wol­ny, pierw­sze star­cie. Opo­na! – krzyk­nął. Znik­nę­ła w kory­ta­rzu. Pró­bo­wał odtwo­rzyć w wyobraź­ni jej tra­sę i miej­sce poten­cjal­nej skryt­ki. Gra­li w to od daw­na, w kół­ko odtwa­rza­li te same figu­ry napię­te­go rytu­ału. Zno­wu poka­za­ła się w drzwiach. Kie­dy wstał, w jego kie­run­ku toczy­ła się pierw­sza, któ­rą pchnę­ła moc­no, dba­jąc o pre­cy­zję toru. Zablo­ko­wał opo­nę sto­pą. Po chwi­li dru­ga, wyrzu­co­na jesz­cze sil­niej­szym ruchem. Minę­ła go o kil­ka metrów i zakre­śli­ła łuk, zatrzy­ma­na przez pień jabło­ni. Odwró­cił się w stro­nę domu, ale zoba­czył tyl­ko zatrza­sku­ją­ce się drzwi wej­ścio­we. Sku­tecz­na kon­tra. Oddech już się wyrów­nał. Jeże­li dziś nie, to poju­trze, bo w nie­dzie­lę nie dzwo­nią – powie­dział na głos, tak bar­dzo chciał uwie­rzyć. Młot wisiał na haku, koło okna kuchen­ne­go. Się­gnął i zaj­rzał do środ­ka. Otwar­te okno prze­sła­nia­ła sza­ra firan­ka o gęstym splo­cie. Zarys mat­ki prze­su­wał się za tą kur­ty­ną, postu­ki­wał tale­rza­mi i sztuć­ca­mi. Daj mi jesz­cze dzie­sięć minut – on, łagod­nie. I tak za gorą­ca, żeby od razu – ona, wycho­dząc, zni­ka­jąc za pro­giem. Remis. Po chwi­li poja­wi­ła się na weran­dzie, prze­szła przez podwór­ko. Nawet butów nie wło­ży­ła, tyl­ko tak w kap­ciach – pomy­ślał. Zatrzy­ma­ła się przy pierw­szej opo­nie, trą­ci­ła ją czub­kiem bure­go lacz­ka. Spoj­rza­ła na dru­gą, wes­tchnę­ła. Lewą dło­nią chwy­ci­ła się w pasie, pra­wą otar­ła pot, co spły­wał po brzu­chu. Schy­li­ła się po rzu­co­ną w tra­wie ska­kan­kę. Trze­ba jed­ną na dru­gą poło­żyć! – krzyk­nął. Ale chy­ba lepiej jak w cie­niu – twier­dzą­co, kie­dy już sta­nął obok.

Od ponad kwa­dran­sa okła­dał opo­ny mło­tem. Przy­mie­rzał, uno­sił, krok w tył, krok do przo­du, ude­rzał. Odchy­li­ła firan­kę. Teraz już poru­szał się na ugię­tych kola­nach, krót­ki­mi rucha­mi wyrzu­cał pię­ści przed sie­bie lub skry­wał twarz przed wyima­gi­no­wa­nym prze­ciw­ni­kiem. Wal­ka z cie­niem. W pół­mro­ku sta­rych drzew jego syl­wet­ka wta­pia­ła się w tło, tra­ci­ła bar­wy, sama sta­jąc się kształ­tem nie­wy­raź­nym, o mięk­kich kon­tu­rach. Tro­chę nie­re­al­nym, a tro­chę komicz­nym, bo kie­dy mru­ga­ła szyb­ko powie­ka­mi, widzia­ła pod­ska­ku­ją­cą postać, któ­rej ruchy nie łączy­ły się płyn­nie. Chcia­ła zamknąć oczy na dłu­żej, żeby nie dowie­dzieć się, co będzie póź­niej i jak się to wszyst­ko skoń­czy. Zadrża­ła na dźwięk tele­fo­nu. A jed­nak – pomy­śla­ła. Pierw­szy sygnał, dłu­ga, dłu­ga cisza. Dru­gi. Trze­ci. Przy trze­cim powró­cił lęk, sil­ny i nie­omal zwie­rzę­cy. Pode­szła do sto­ją­ce­go w sie­ni tele­fo­nu. Czwar­ty sygnał.

O autorze

Alicja Sawicka

Urodziła się w 1981 roku w Szczecinie. Obroniła doktorat w Instytucie Filozofii UW. Autorka publikacji z zakresu teorii sztuki w pismach i antologiach. Pracuje w sektorach non-profit i prywatnym w zakresie sztuki i kultury. Przez kilkanaście lat pełniła funkcję dyrektor programowej Festiwalu Fama w Świnoujściu. Menadżer programowa m.in. Festiwalu im. Zygmunta Haupta w Gorlicach oraz Festiwalu Filmu i Sztuki Dwa Brzegi w Kazimierzu Dolnym. Współpracuje z warszawską Szkołą Impro, której jest absolwentką. Brała udział w warsztatach prozatorskich Wydawnictwa Czarne. Zrealizowała kilka odcinków podcastu dla Tok FM, w których czytała autorskie opowiadania („Gdy pytasz, co u mnie słychać”). Mieszka na Grochowie w Warszawie.  

Powiązania

Rozmowy na koniec: odcinek 2 Nowe głosy z Polski: proza

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Dru­gi odci­nek z cyklu „Roz­mo­wy na koniec” w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27.

Więcej

Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty 2021

nagrania / transPort Literacki Różni autorzy

Czy­ta­nie z książ­ki Połów. Poetyc­kie i pro­za­tor­skie debiu­ty 2021 z udzia­łem Iwo­ny Bas­sy, Alek­san­dry Byr­skiej, Bar­ba­ry Frą­czyk, Bar­to­sza Hory­zy, Zofii Kil­jań­skiej, Szy­mo­na Kowal­skie­go, Mir­ka Kuli­sza, Patry­ka Kul­py, Patric­ka Leftwi­cha, Oli Lewan­dow­skiej, Mar­ty Lipo­wicz i Ali­cji Sawic­kiej w ramach festi­wa­lu Trans­Port Lite­rac­ki 27. Muzy­ka Hubert Zelmer.

Więcej

Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty 2021 (proza)

utwory / zapowiedzi książek Różni autorzy

Frag­men­ty zapo­wia­da­ją­ce książ­kę Połów. Poetyc­kie i pro­za­tor­skie debiu­ty 2021, któ­ra uka­że się w Biu­rze Lite­rac­kim 3 paź­dzier­ni­ka 2022 roku.

Więcej

Zamiast przybliżać, wznosimy kolejne okopy

debaty / ankiety i podsumowania Alicja Sawicka

Odpo­wie­dzi Ali­cji Sawic­kiej na pyta­nia Tade­usza Sław­ka w „Kwe­stio­na­riu­szu 2022”.

Więcej

Manifestowi wystarczy dziesięć punktów

recenzje / KOMENTARZE Alicja Sawicka

Autor­ski komen­tarz Ali­cji Sawic­kiej, lau­re­at­ki pro­jek­tu „Połów. Pro­za­tor­skie debiu­ty 2021”.

Więcej

Spróbuj opisać to inaczej

wywiady / o pisaniu Alicja Sawicka Barbara Frączyk

Roz­mo­wa Bar­ba­ry Frą­czyk z Ali­cją Sawic­ką, lau­re­at­ką pro­jek­tu „Połów. Pro­za­tor­skie debiu­ty 2021”.

Więcej

Wycieczki i małe opętania

wywiady / o pisaniu Alicja Sawicka Mirek Kulisz

Roz­mo­wa Ali­cji Sawic­kiej z Mir­kiem Kuli­szem, lau­re­atem pro­jek­tu „Połów. Pro­za­tor­skie debiu­ty 2021”.

Więcej

Opowiadanie o starych kobietach

utwory / premiery w sieci Alicja Sawicka

Opo­wia­da­nie Ali­cji Sawic­kiej Opo­wia­da­nie o sta­rych kobie­tach nagro­dzo­ne w kon­kur­sie „Wier­sze i opo­wia­da­nia doraź­ne 2021”.

Więcej

Przeciwstawienie kobiety i mężczyzny

wywiady / o pisaniu Alicja Sawicka Olivia Panufnik

Roz­mo­wa Oli­vii Panuf­nik z Ali­cją Sawic­ką, lau­re­at­ką kon­kur­su „Wier­sze i opo­wia­da­nia doraź­ne 2021”.

Więcej

Długo po zakończeniu

recenzje / IMPRESJE Adam Kaczanowski

Impre­sja Ada­ma Kacza­now­skie­go na temat pro­zy Ali­cji Sawic­kiej, lau­re­at­ki pro­jek­tu „Połów. Pro­za­tor­skie debiu­ty 2021”.

Więcej