utwory / premiera w sieci z Połowu

Złodziejka matek

Magdalena Genow

Premierowa proza Magdaleny Genow Złodziejka matek. Prezentacja w ramach projektu „Połów. Prozatorskie debiuty 2023”.

Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

Taki dźwięk sły­sza­łam wcze­śniej tyl­ko raz – u cio­ci na wsi przy świ­nio­bi­ciu. Pier­wot­ny i roz­dzie­ra­ją­cy krzyk. Jak­by docho­dził z pie­kieł. Podą­żam za nim, cią­gnę za dłu­gi szla­frok po kory­ta­rzach oświe­tlo­nych jarze­niów­ka­mi. Odru­cho­wo spraw­dzam, czy bia­łe kafel­ki na pod­ło­dze nie są zbro­czo­ne krwią. Wiem, że powin­nam zawró­cić, taki stres w moim sta­nie nie jest wska­za­ny, ale kusi mnie jądro ciem­no­ści tego szpi­ta­la, miej­sce przej­ścia z zaświa­tów na świat, z wnę­trza brzu­cha pod pierś. Nęci mnie ten prze­skok, prze­pra­wa, choć może to tyl­ko kosme­ty­ka i rację mają Japoń­czy­cy, licząc począ­tek życia czło­wie­ka od star­tu cią­ży.

Krzy­ki przy­bie­ra­ją na sile, po chwi­li dołą­cza­ją kolej­ne gło­sy i następ­ne, następ­ne. Za zakrę­tem roz­po­ście­ra się napis: ODDZIAŁ PORODOWY.

Dziś peł­nia. Kobie­ty wyją do księ­ży­ca. W takie noce w szpi­ta­lach położ­ni­czych rodzi się nawet na kory­ta­rzach. Liczę, że i ja dam uwieść się księ­ży­co­wi, wpa­tru­ję się w jego srebr­ny glob, oczy z kra­te­rów i koły­szę bio­dra­mi. Poru­szam mię­śnia­mi dna mied­ni­cy: win­da w górę i w dół. To 40. tydzień, Jakub powi­nien już wyjść. Położ­na dora­dza krok bocia­ni, któ­rym wra­cam do sali.

*
Od dwóch tygo­dni leżę na pato­lo­gii cią­ży, gdyż przed­wcze­śnie skró­ci­ła mi się szyj­ka maci­cy. Miesz­kam na sali z kobie­ta­mi, któ­re całą cią­żę musia­ły spę­dzić w szpi­ta­lu. Jed­na od począt­ku dru­gie­go try­me­stru mia­ła nad­ci­śnie­nie, co gro­zi­ło poja­wie­niem się sta­nu prze­drzu­caw­ko­we­go, a dru­giej, w cią­ży bliź­nia­czej, wody ode­szły w siód­mym mie­sią­cu. Oprócz sta­łych rezy­den­tek poja­wia­ły się ron­ki. Pró­bo­wa­ły­śmy ukry­wać przed nimi peł­ne brzu­chy. Na ich widok wybu­cha­ły pła­czem. Roni­ły, a pie­lę­gniar­ki pokrze­pia­ły je: – Niech się pani nie mar­twi, szyb­ko zaj­dzie pani w kolej­ną cią­żę.

Tam­ten oddział pęcz­niał od opo­wie­ści. Mat­ka, któ­ra tra­fi­ła do szpi­ta­la psy­chia­trycz­ne­go, bo nie chcia­ła się dzie­lić z nikim opie­ką. Mat­ka, któ­ra uro­dzi­ła mar­twe dziec­ko i dowie­dzia­ła się o tym dwie godzi­ny po poro­dzie. Mat­ka, któ­rej dziec­ko uro­dzi­ło się, mając jeden kilo­gram. Mat­ki z tik-toka, któ­re trans­mi­tu­ją swój poród na żywo.

*
W cza­sie poro­du żad­na z moich rakiet nie była dostęp­na. Ziem­ska gra­wi­ta­cja trzy­ma­ła mnie moc­no nić­mi, któ­ry­mi zszy­wa­no mi pochwę na żyw­ca. Mimo proś­by zawar­tej w „pla­nie poro­du”, zosta­łam nacię­ta. Wte­dy nawet ja poczu­łam cia­ło i choć pró­bo­wa­łam, nie byłam w sta­nie ule­cieć.

Po poro­dzie całą noc toczą mi krew. Zawsze mia­łam ostre jaz­dy z hemo­glo­bi­ną, ale teraz czu­łam, że zjeż­dżam gdzieś w tro­pi­ki, w jakiś gorąc, gdzie tra­ci się świa­do­mość.

Myśla­łam, że nowa krew się nie przyj­mie, bo na cie­le poja­wi­ła się wysyp­ka.

Kuba śpi obok. Nie mam siły zmie­nić mu pie­lusz­ki. Pie­lę­gniar­ki nie przy­cho­dzą. To pierw­sza lek­cja, aby zro­zu­mieć, że w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku, choć będą mówić: „cała wio­ska”, „tacie­rzyń­ski”, „pięć­set plus” „dopła­ty do żłob­ków”, „ela­stycz­ny model pra­cy”, to cała, ale to cała odpo­wie­dzial­ność spa­da na kobie­tę, więc teraz wsta­niesz, nie­za­leż­nie od tego, że masz czar­no przed ocza­mi, że two­je dło­nie to pozba­wio­ne łyka łody­gi, i prze­wi­niesz swo­je dziec­ko, bo takie jest życie, a ty jesteś mat­ką polką.

*

Na oddzia­le nowo­rod­ko­wym same pier­wo­ród­ki. Ja z dru­gim dziec­kiem jestem wete­ran­ką.

– Ty to masz dobrze, two­je w ogó­le nie pła­cze – zarzu­ca mi mło­da bru­net­ka, któ­ra jako jedy­na ma na sobie pry­wat­ną piża­mę. Pozo­sta­łe mamy (tutaj celo­wa­łam w rze­czow­nik, ale jeśli odczy­ta­cie toto cza­sow­ni­kiem, to też pasu­je) koszu­le noc­ne ze szpi­ta­la.

– Już przy pierw­szym daro­wa­łam sobie odkła­da­nie dziec­ka do akwa­rium – odpo­wia­dam. Dzie­ci nie kuma­ją, że to akwa­rium i ma im się koja­rzyć z wodą. Tęsk­nią za cie­płem wód pło­do­wych i pła­czą.

Łączą nas sfa­ty­go­wa­ne szpi­tal­ne koszu­le noc­ne. Co rusz je zakrwa­wia­my, bo mimo że opa­tu­la­my nasze pochwy gru­by­mi pod­kła­da­mi popo­ro­do­wy­mi, krwa­wie­nie jest super­sil­ne. Popla­mio­ne wrzu­ca­my do spe­cjal­ne­go pojem­ni­ka na brud­ną bie­li­znę. Nasze koszu­le współ­gra­ją z out­fi­tem położ­nych, pie­lę­gnia­rek, salo­wych i leka­rzy. Wyglą­da­my jak­by­śmy byli wyznaw­ca­mi tej samej reli­gii – ste­ryl­no­ści.

Jestem jedy­ną kobie­tą na sali, któ­ra nie idzie po mle­ko mody­fi­ko­wa­ne. Chcia­ła­bym im wytłu­ma­czyć to, cze­go mnie uczo­no w szko­le rodze­nia, że dziec­ko w pierw­szej dobie pije sia­rę, że jest jej tyle, co w kie­lon­ku, ale nie chcę być opre­syj­na.

Wycią­gam szki­cow­nik, któ­ry zawsze noszę przy sobie, i rysu­ję per­so­nel medycz­ny w kształ­cie bocia­nów. Bocia­ny w kitlach przy­no­szą dzie­ci mat­kom do łóżek. Zwa­żo­ne, zmie­rzo­ne, zaszcze­pio­ne. W akwa­riach pły­wa­ją dzie­ci-kijan­ki.

– Jesteś malar­ką? – pyta mama Basi. Bycie mamą Olgi nauczy­ło mnie, że mat­ki czę­sto pamię­ta­ją się po imio­nach dzie­ci. Swo­je imio­na zna­ją rzad­ko. Kon­tak­ty w moim tele­fo­nie komór­ko­wym pod lite­rą „m” wypeł­nia sek­cja mam kole­ża­nek Olgi – np. „mama Ali”, mam pozna­nych na zaję­ciach sen­so­rycz­nych np. „mama Paw­ła” czy mam funk­cyj­nych z przed­szko­la np. „mama skarb­nik”.

– Malu­ję dla przy­jem­no­ści – odpo­wia­dam.

– Zaro­bi­łaś coś kie­dyś na tym?

– Nie.

– A czym się zaj­mu­jesz zawo­do­wo?

Moja pra­ca to był zawód. Porzu­ci­łam ją tydzień po pozy­tyw­nym teście cią­żo­wym. Nie cier­pia­łam jej i marzy­łam o zmia­nie. Test ozna­czał wol­ność. Kolej­ny test prze­dłu­żał wol­ność od pra­cy, któ­ra wyda­wa­ła mi się kapi­ta­li­stycz­nym szam­bem. Nie mogłam zna­leźć pra­cy w obsza­rze kul­tu­ry, a na to liczy­łam po histo­rii sztu­ki. Zatrud­nio­no mnie w ban­ku w dzia­le sprze­da­ży kre­dy­tów.

– Ład­ny ten obraz. Dzie­ciom by się spodo­bał. Gdy­by było mnie stać, to kupi­ła­bym go od cie­bie.

– To miłe. Pra­wie jak­bym sprze­da­ła pierw­szy obraz w życiu.

Mama Basi jest jedy­ną kobie­tą na poro­dów­ce, z któ­rą roz­ma­wiam o życiu zawo­do­wym. Tutaj dys­ku­tu­je się o mle­ku, wypraw­ce, chu­s­tach, gon­do­lach. Tutaj pozy­cjo­nu­jesz się ilo­ścią godzin, któ­re two­je dziec­ko prze­sy­pia w nocy.

*

Ola w pierw­szych dniach wyda­wa­ła dźwię­ki jak żab­ka, Kuba pisz­czy jak pta­szek. Każ­de dziec­ko na oddzia­le przy­po­mi­na roz­licz­ną ist­ność. Pierw­szej nocy śni mi się, że każ­da z kobiet uro­dzi­ła zwie­rzę inne­go gatun­ku. W akwa­riach leżą więc mło­da żyra­fa, malut­ki goryl, zmi­nia­tu­ry­zo­wa­ny słoń (przy­po­mi­na­ją­cy Pome­lo – sło­nia z ksią­że­czek dla dzie­ci, któ­ry miesz­ka pod dmu­chaw­cem), licha jaskół­ka, tyciu­sień­ki hipo­po­tam. Jak­by nasza sala zamie­ni­ła się w arkę, a kobie­ty ustą­pi­ły miej­sca w brzu­chach zagro­żo­nym gatun­kom.

Odu­rzam się zapa­chem moje­go (jed­nak) homo sapiens. To jest taki czas, że nawet smół­ka pięk­nie pach­nie. Wwą­chu­ję się w jego głów­kę. Chcia­ła­bym to pach­ni­dło wyde­sty­lo­wać i odu­rzać się nim codzien­nie – zapach nowe­go życia, zapach, od któ­re­go chce się żyć. Może to był­by pomysł na anty­de­pre­sant?

– Ile waży? – pyta­ją kole­żan­ki z sali.

– Trzy dzie­więć­set.

– Moja dwa sie­dem­set. Jak ty go prze­pchnę­łaś?

– Dru­gie z regu­ły są więk­sze od pierw­sze­go, a cia­ło bar­dziej roz­cią­gnię­te.

– To cie­ka­we, jak któ­raś rodzi pią­te.

Po powro­cie do domu zosta­wia­my Kubę w fote­li­ku w salo­nie. Olga krą­ży wokół nie­go. Z począt­ku go nie doty­ka, potem łasko­cze, a w koń­cu szczy­pie, jak­by spraw­dza­ła, czy jest żywy. Potem przy­cho­dzi kot. Wącha mu twarz. Pró­bu­je zaj­rzeć w oczy. Cze­ka na jakiś znak, ale gość się nie rusza. Koci­sko wcho­dzi w dziw­ny trans, zaczy­na się wić i ocie­rać o fote­lik. Zacho­wu­je się jak­by Kuba spry­ska­ny był koci­mięt­ką.

Karol po dwóch tygo­dniach musi wyje­chać w dele­ga­cję. Zosta­ję sama z dzieć­mi. Kuba budzi się w nocy co pół­to­rej godzi­ny. Ma pie­lusz­ko­we zapa­le­nie skó­ry. Zmie­niam mu pam­per­sy i kar­mię go. Zasy­piam o czwar­tej, a o pią­tej wsta­je Olga, któ­ra prze­sta­wi­ła się na super­w­cze­sne poran­ki. Houston, czy jest noc, czy dzień? Chy­ba mam pie­lusz­ko­we zapa­le­nie mózgu.

Jestem na innej pla­ne­cie. Ota­cza­ją mnie ufo­lud­ki. Zaczy­nam dusić się w tym kosmicz­nym ska­fan­drze. Nie wiem, jak wró­cić na zie­mię. Pomo­cy, Houston!

Rano idzie­my na zaku­py. Muszę się upew­nić, że życie na zie­mi ist­nie­je nadal, że to tyl­ko u mnie są zakłó­ce­nia pola magne­tycz­ne­go, a poza tym pie­ka­rze upie­kli buł­ki, kurie­rzy wypeł­ni­li pacz­ko­ma­ty, a dzie­ci w blo­ku zamel­do­wa­ły się w oknach na przy­jazd śmie­ciar­ki. Chmu­ry wyglą­da­ją jak zsia­dłe mle­ko, zma­ce­ro­wa­ne i podziu­ra­wio­ne, śnież­no­bia­łe i ubi­te. Aż chcia­ło się je nakła­dać na łyżecz­kę albo zosta­wić na póź­niej: sfer­men­to­wać na ser.

Wcho­dząc do pie­kar­ni sły­szę: – Pięć­set plu­sy przy­szły.

Ten komu­ni­kat pozwa­la mi zlo­ka­li­zo­wać się w geo­prze­strze­ni. Pół­ku­la pół­noc­na i wschod­nia, pomię­dzy 49°00’ a 54°50’ sze­ro­ko­ści geo­gra­ficz­nej pół­noc­nej, oraz mię­dzy 14°07’ a 24°09’ dłu­go­ści geo­gra­ficz­nej wschod­niej. Houston, mamy obraz!

Jako stu­dent­ka lubi­łam obser­wo­wać wóz­ko­we z dzieć­mi w par­kach. Marzy­łam już o wła­snych i dość czę­sto krę­ci­łam się w oko­li­cach pla­ców zabaw. Mia­ły aurę weso­łe­go mia­stecz­ka, nie­usta­ją­cej zaba­wy i roz­kosz­nej papla­ni­ny. Teraz, mija­jąc mat­ki, zaglą­dam pod fata­mor­ga­ny, mie­rzę siń­ce pod ocza­mi i chcia­ła­bym im coś powie­dzieć, ale odwra­cam wzrok, bo boję się, że źle spoj­rzę, że poczu­ją się oce­nia­ne, że mój uśmiech wezmą za iro­nicz­ny.

O autorze

Magdalena Genow

Autorka nagradzanej książki non-fiction Bułgaria. Złoto i rakija. Publikowała m.in. w „Znaku” i „Przekroju”. Pisze o poznańskich osobliwościach do magazynu „Dynks”. Przez ponad 10 lat tworzyła i rozwijała jedno z największych wydawnictw w Polsce – najpierw jako redaktorka prowadząca, potem jako naczelna Wydawnictwa Poznańskiego. Obecnie prowadzi własną działalność „Radość pisania” – projektuje „STORY regeneracje” dla firm i instytucji kultury. Na indywidualnych sesjach pisarskich pomaga w inkubacji książek. Lubi bałkańskich pisarzy i Shakirę.

Powiązania