Undergroundowy wiersz dla pewnego kreta
Spoglądam w czarne lustro. Korony z korzeni
rosną w pulchnym powietrzu. W czarnoziemistym niebie czerwie
szybują swobodnie i śpiewają czerwonawe piosenki.
Jest pięknie. Gdzie byś się nie obrócił
niczego nie widać i dlatego widzisz wszędzie
i wszystko: na dnie każdej błotnej dziury
stoję ja na dachu drapacza chmur.
Reszta to kłamstwa: jakaś rzeka zapomnienia,
przewoźnik, moneta za przeprawę, cienie
ukochanych ludzi, którzy już nigdy
nie powrócą. Łzy, łzy, łzy.
Głupstwa. Płaczę tylko po to, by zmiękczyć
ziemię, by łatwiej kopać. Tunele
są pępowiną mojego szczęścia.
A śmierć jest nie tu, jest zawsze tam,
po drugiej stronie tego, co po drugiej stronie, gdzie
łopaty są bezużyteczne. Jest dziećmi,
które bawią się w chowanego, lecz znajdują
kreta w otwartej trumnie światła
pośród łąki i świec z dmuchawców.
„Ojej, martwy kret” – mówią martwe dzieci.
Założenia nosorożca
Załóżmy, że jestem nosorożcem.
Załóżmy, że jestem żeńskim nosorożcem.
Załóżmy, że jestem zamknięta
w ogrodzie zoologicznym w Sofii, w Bułgarii.
Załóżmy, że żywię się słomą i lucerną.
Załóżmy, że mam osiem lat.
Załóżmy, że lubię się tarzać w błocie,
by chronić się przed ostrymi promieniami
słońca i gryzącymi owadami.
Załóżmy, że na horyzoncie widzę górę Witoszy,
która mętnie przypomina Kilimandżaro.
Załóżmy, że moi krewni żyją
w Indiach i Indonezji, jak również w RPA,
wszystkich krajach, których nie widziałam
i nie mam chęci zobaczyć.
Załóżmy, że jestem zagrożonym gatunkiem zwierząt.
Załóżmy, że unoszę ogon w niebezpieczeństwie.
Załóżmy, że każdego dnia spaceruję
po placu oddzielonym od zwiedzających głębokim rowem.
Załóżmy, że zwiedzający mnie widzą
a ja widzę ich, mimo słabego wzroku.
Załóżmy, że moim sąsiadem jest słoń.
Załóżmy, że słoń jest nieznośnym sąsiadem.
Załóżmy, że słoń w tajemnicy marzy o ucieczce,
myśląc, że istnieje świat lepszy niż te.
Załóżmy, że nie podzielam marzeń słonia.
Załóżmy, że zewnętrzny świat
jest tak naprawdę kolejnym zoo.
Załóżmy, że interesuję się filozofią,
ale nie znoszę większości filozofów.
Załóżmy, że interesuję się fizyką.
Załóżmy, że ziemia jest okrągła
i kręci się wokół Słońca, gwiazdy typu G2.
Załóżmy, że przyciąganie ziemskie jest równe 9,8 m/s2.
Załóżmy, że zero absolutne to –273,15°C.
Załóżmy, że śledzę sytuację polityczną,
mimo że nosorożce nie mogą głosować.
Załóżmy, że 11 września 2001 roku
terroryści uderzyli dwoma rejsowymi samolotami
w Światowe Centrum Handlu w Nowym Jorku
i że widział to cały świat.
Załóżmy, że ponad pół miliona ludzi
zginęło w wojnie w Iraku, do teraz.
Załóżmy, że lodowce się topią,
a globalne temperatury drastycznie rosną
w wyniku efektu cieplarnianego.
Załóżmy, że puszcza amazońska jest wycinana.
Załóżmy, że bułgarskie lasy są wycinane.
Załóżmy, że nie lubię poezji politycznej
i ten wiersz nie jest polityczny.
Załóżmy, że jestem głodna.
Załóżmy, że chłopak, który się mną opiekuje
idzie do mnie ze słomą i lucerną.
Załóżmy, że ten chłopak mnie kocha.
Tygrys ludojad
Z moich ust zwisają ludzkie wnętrzności. Jestem
przenicowanym człowiekiem. Serce mi krwawi przed oczyma,
moje kości bielą się na stosie przede mną. Tak oto
widzę siebie z boku, wyciągam to, co najbardziej osobiste
na pokaz, a potem sam się zjadam. Czy to dlatego
nazywają mnie tygrysem ludojadem i tak bardzo się mnie
boją? Robią trofea z mojej wygarbowanej skóry,
by udowodnić, że w środku jestem całkiem pusty, podczas
gdy oni przechadzają się wokół mnie jak obdarte tygrysy.
Albo zamykają mnie w klatce, gdzie pchają we mnie
wołowinę w nadziei, że znów zmienią mnie w bestię.
Na próżno. Skoro raz spróbowałem delikatnego ludzkiego mięsa,
na zawszę pozostanę człowiekiem. Za kratami
z żelaza moje kratowane pręgi przypominają im,
że w środku wszystko jest takie samo,
że niebawem, całkiem niebawem, będą musieli mnie zjeść.