utwory / premiery w sieci

Zwis ugięty

Anja Golob

Premierowy zestaw wierszy Anji Glob w przekładach Marleny Grudy. Prezentacja w ramach projektu Nowe głosy z Europy.

ŚWIATŁO DOCHODZI Z DOŁU

Świa­tło docho­dzi z dołu,
cia­ło śpi obok two­je­go i nie widzi,
jak czai się na zewnątrz, ude­rza w okna,
wśli­zgu­je się pod drzwia­mi,
wypły­wa z cie­bie.

Two­je cia­ło jest zim­ne i skrę­co­ne
jak prze­grza­ny dru­cik w bute­lecz­ce,
w sta­łym ostrym ryt­mie migo­cze
(wyobraź sobie taką wyjąt­ko­wo pre­cy­zyj­ną latar­nię)
zaspa­nym ster­ni­kom na trans­atlan­ty­kach.

Świa­tło docho­dzi z dołu.
Nie wie­dzia­ło, że jestem świe­tli­kiem, że mam
też dłu­gie czuł­ki i gniaz­do z wosku –
jest wypi­sa­ne na pal­cach, lecz tego nie zauwa­ży­ło.

Może noszę w rękach wszyst­ko, co już kocha,
lecz naj­praw­do­po­dob­niej mam tyl­ko krze­mień i drew­no na roz­pał­kę
i nie wiem jak uczy­nić z nich ogień.

Mimo to prze­wra­ca się we śnie, wypo­wia­da imię
i bie­rze mnie sobie, cho­ciaż
świa­tło nie żywi się świa­tłem.

Następ­nie razem dłu­go
z zapar­tym tchem gra­my
na skó­rze powie­trza, że
roz­świe­tla noc sza­rym bla­skiem i
prze­bi­ja się powo­li w gęstym pół­mro­ku
jej cia­ło świa­tło z ciem­no­ści.

Zaśnij, zaśnij z powro­tem, szep­czę,
niech oślep­nie, pro­szę cicho, niech nigdy nie widzi,
czym w isto­cie jestem, i niech nie rozu­mie,
że nic, co mam, nie jest tak napraw­dę moje,
gdyż wszyst­ko, całe pięk­no,
tak jak świa­tło,
docho­dzi z dołu.


ŻYŁY DRUTU

To mi się śni: zwie­rzę ma pal­ce.
Leży na boku, patrzę na nie od tyłu,
pochy­la gło­wę, jak­by było
nie­śmia­łe, i koły­sze się lek­ko ryt­micz­nie.
Mecha­nicz­ny­mi, pusty­mi rucha­mi
grze­bie w roz­dar­tej dziu­rze, pal­ce ostroż­nie
prze­bie­ra­ją tkan­kę i szu­ka­ją żył.
Wydzie­ra­ją jed­ną po dru­giej, żeby je lepiej zła­pać –
żyły są cien­kie, lecz twar­de, jak dru­ty w ukła­dzie elek­trycz­nym –,
i z tru­dem je roz­ry­wa­ją, jed­ną po dru­giej.
Zwie­rzę pra­cu­je bez­gło­śnie, jest pra­wie nie­ru­cho­me, powo­li
i osta­tecz­nie odci­na dopły­wy pul­su do ser­ca,
któ­re z jękiem się zamy­ka, tak jak­by zwie­rzę zasła­nia­ło kota­ry źre­nic.
Miej­sce wokół nie­go jest opu­sto­sza­łe, zanu­rzo­ne w bło­cie
ciek­ną­cej krwi, nad któ­rą nie ma i nie chce już mieć wła­dzy.
Płaszcz jego skó­ry przy­kry­wa szkie­let jak chwie­ją­cy się
namiot w wio­sen­nym wie­trze, przed któ­rym
jak poroz­rzu­ca­ne baga­że leżą tubyl­cze orga­ny.
Zwie­rzę dyszy (cia­ło to maszy­na), nasłu­chu­je,
zwi­ja się, zapa­da, wycią­ga napuch­nię­te pal­ce
i trium­fal­nie zamie­ra.


TAK, BYŁEŚ POTRZEBNY WIOSNOM

Wio­snom nie jesteś potrzeb­ny. Nie jesteś potrzeb­ny
latom, zimom i jesie­niom. Ludziom
i zwie­rzę­tom nie jesteś potrzeb­ny, drze­wom
i cza­so­wi nie jesteś potrzeb­ny, nie jesteś potrzeb­ny
i nie jesteś przy­dat­ny. Nic cię nie potrze­bu­je.
Nie ma pie­nię­dzy, któ­rych był­byś wart.
Bycie poza świa­tem daje ci radość,
pocie­sza i ska­zu­je tyl­ko na wła­sne towa­rzy­stwo.
Gdzie nie spoj­rzysz, widzisz sie­bie, tyl­ko ty sły­szysz,
co sam mówisz, sobie nale­wasz her­ba­ty do swo­je­go naczy­nia,
ze sobą się kochasz, przed sobą ucie­kasz.
Byłeś kimś, kto zatrzy­mu­je czas,
teraz jesteś tyl­ko cie­niem z ogro­mem ciszy,
zaufa­łeś, śmia­łeś się, mówi­łeś gło­śno,
teraz sie­dzisz w swo­im lego­wi­sku, zato­pio­ny w ana­li­zę
ścian, licze­nie śmi­gieł, na prze­lo­ty samo­lo­tów rzad­ko kie­dy zwra­casz uwa­gę.
W głę­bi duszy chciał­byś tyl­ko, żeby wio­sna roz­bi­ła wszyst­kie okna, sko­pa­ła ci
tyłek i krzyk­nę­ła do ucha, że masz wstać, leniu, że jesteś potrzeb­ny,
że jesteś przy­dat­ny, że nie jesteś bez war­to­ści i że wszech­świat bez cie­bie nie prze­trwa,
lecz w sobie, w tym skry­tym, wil­got­nym koko­nie, bez cie­nia wąt­pli­wo­ści wiesz,
że to życie, ta śmierć już daw­no temu
zre­kom­pen­so­wa­ły ci wszyst­ko, co było zapi­sa­ne w księ­gach.
Tak, byłeś potrzeb­ny wio­snom i nie­zbęd­ny, by świat się krę­cił,
a pew­nym oczom, aby otwie­ra­ły się każ­de­go ran­ka,
potrzeb­ny, przy­dat­ny, nie do przej­rze­nia –
kie­dyś, wcze­śniej, raz daw­no temu.


RÓWNOWAGA

„Musi­cie wie­dzieć, dziew­czę­ta, że jed­ną z naj­waż­niej­szych rze­czy w życiu jest utrzy­mać rów­no­wa­gę.”
Ne čakaj na maj (F. Čap, 1957)

Moż­na sobie dosyć dokład­nie wyobra­zić,
o czym myśli uczeń wiszą­cy z bro­dą
nad drąż­kiem, gdy odli­cza sekun­dy i obser­wu­je
zie­wa­ją­ce­go nauczy­cie­la w‑f-u
ze sto­pe­rem – tyl­ko co z drąż­kiem?
Naj­pierw zaku­wa­ją cię w ostre meta­lo­we
nośni­ki, następ­nie cały boży dzień
moc­no cię ści­ska­ją pary spo­co­nych dło­ni, gdy
sztyw­ne cia­ła pró­bu­ją oszu­kać
czas i gra­wi­ta­cję – co myśli sobie drą­żek?
Albo wagi, co czu­ją, roz­dwo­jo­ne
na nigdy do koń­ca rów­ne czę­ści?
Ta wiecz­na uciąż­li­wość cią­głe­go
ujed­no­li­ca­nia, ta absur­dal­na potrze­ba podwój­no­ści,
paso­wać przy­naj­mniej do tego cze­goś jed­ne­go, nale­żeć.
Na szczę­ście nie czy­ta­ją Hegla i nie wie­dzą, że a
nie może być nigdy rów­ne a, gdyż jest, a to już
coś, zawsze jed­no, nigdy takie samo. Nie ma sto­sun­ku
płcio­we­go, teraź­niej­szo­ści i – rów­no­wa­gi. Bez dwóch zdań.
I ćwi­cze­nie na drąż­ku też jest spraw­dzia­nem, jesz­cze jed­nym
z męczą­cych testów wytrzy­ma­ło­ści na
gim­na­sty­ce szkol­nej, lecz –
czym innym jest życie?
Tam ktoś wzdy­cha: O mój Boże… życie,
gdy ktoś inny wykrzy­ku­je: O mój Boże: Życie!


TYMI RĘKAMI

Tymi ręka­mi,
co nimi robię, po co je mam?
Te ręce, powin­ny wylą­do­wać wśród ksią­żek,
roz­kła­dać kart­ki, obra­cać okład­ki, z zapa­łem,
docie­kli­wie?
Powin­ny być ręka­mi do pra­cy,
potra­fić zła­pać za gra­bie, moty­kę, widły na sia­no,
obcę­gi, mło­tek, klucz numer 14 –
a w prze­rwach kanap­kę. Colę i kar­ty taro­ka?
Te ręce – powin­ny potra­fić kochać,
wyraź­nie wska­zy­wać unie­sie­nie,
wzno­sić kie­lisz­ki, bie­gle ope­ro­wać sztuć­ca­mi, a póź­niej
szyb­ko wci­snąć bank­not tak­sów­ka­rzo­wi
nie­dba­łym gestem resz­ty nie trze­ba,
w pośpie­chu zaata­ko­wać panel w win­dzie… po czym
dzi­ko i odważ­nie oddać się kre­acji, być
zwin­ne, choć bez­względ­ne wobec guzi­ków, deli­kat­ne wobec zam­ków,
sta­now­cze wobec haft­ki, oj, haft­ki sta­ni­ka –
roz­pa­lać się za dotknię­ciem skó­ry,
pło­nąć w pospiesz­nym ogniu nie­pew­ne­go gła­dze­nia,
dra­pa­nia, pocie­ra­nia, draż­nie­nia, roz­ry­wa­nia, przy­mi­la­nia,
tęsk­niąc, że ta nie­ziem­sko zmy­sło­wa tka­ni­na jej skó­ry
nie ma koń­ca?
Nie to nie – nie te ręce… Jedy­ne co potra­fią to trzy­mać
jed­na dru­gą wspie­ra­jąc…
i cza­sa­mi coś do pisa­nia.


 

SCHODY

roz­ma­wia­ją ze mną
szep­czą gło­sem, któ­ry już dłu­go
nie widział wody
tyl­ko z nimi roz­ma­wiam
gdy mi się nudzi, zakła­dam kurt­kę,
zamy­kam drzwi i idę
gdy scho­dzę, szem­ra­ją
w spo­koj­nym przy­pły­wie,
gdy się wspi­nam, dopin­gu­ją mi
swo­imi poję­ki­wa­nia­mi
wiem, któ­re mnie naj­bar­dziej
nie zno­szą,
wiem, któ­re zapar­cie mil­czą,
żeby roz­ło­żyć na nich cokol­wiek
tyl­ko z nimi roz­ma­wiam,
tyl­ko z nimi
dużo ich jest
i wie­le tego prze­ży­ły,
wie­dzą wystar­cza­ją­co, mają spo­ro do powie­dze­nia,
jeśli podej­dziesz do nich z wła­ści­wej stro­ny
dużo ich jest,
sto­ją spo­koj­nie, nigdzie nie idą,
nigdzie nie pro­wa­dzą
gdy wra­cam na górę i otwie­ram drzwi,
zawsze wcho­dzę do inne­go poko­ju,
nowe­go z tą samą zło­ścią,
tak jak ja być muszę


JESZCZE

ǀ
ǀ
Wszyst­ko
wisi
na
cien­kim
wło­sku
koin­cy­den­cji
ǀ
Jest
koniecz­ność
co
mnie
napę­dza
jest
siła
jest
tchó­rzo­stwo
ǀ
Jest
myśl
co
nie
pozwa­la
mi
prze­stać
ǀ
Pycha
obo­wią­zek
sojusz
ze świa­tem
z sobą
porzą­dek
przy­zwo­itość
jest
pra­wo
bycia
ǀ
Trwać
wsta­wać
sta­le
słu­chać
być

z
rze­czą
samą
twa­rzą
w
twarz
ǀ
Wszyst­ko
wisi
wszyst­ko
co
znam
co
myślę
że
mam
co
potra­fię
co
daję
wszyst­ko
wisi
mój
mały
nie­waż­ny
świat
któ­ry
nie jest
nawet
mój
cały
wisi
ǀ
Nie
koły­sze
się
pul­su­je
nie
nie
drży
jest
co
jest
co
jest
wisi
ǀ
I
myśl
i
atry­but
i
akcy­den­cja
aper­cep­cja
apre­hen­sja
anty­no­mii
aso­nan­cja
ǀ
Jesz­cze
jesz­cze
tro­chę
jesz­cze
żeby
przy­naj­mniej
ten
sze­reg
wrósł
sam
w
sie­bie
w
sens
jesz­cze
ǀ
jesz­cze
ǀ
ǀ
ǀ
jesz­cze
ǀ


nowe_glosy_eu_eng
Pro­jekt Nowe gło­sy z Euro­py reali­zo­wa­ny przez Biu­ro Lite­rac­kie wraz z mię­dzy­na­ro­do­wy­mi insty­tu­cja­mi lite­rac­ki­mi dzia­ła­ją­cy­mi w ramach plat­for­my Lite­ra­ry Euro­pe Live i finan­so­wa­ny z unij­ne­go pro­gra­mu Kre­atyw­na Euro­pa.

O autorze

Anja Golob

Urodzona w 1976 roku. Poetka, publicystka, dramatopisarka i tłumaczka, absolwentka filozofii i komparatystyki literackiej na Uniwersytecie w Lublanie. Wydała trzy zbiory poezji: V roki (W ręce, 2010), Vesa v zgibi (Zwis ugięty, 2013), za którą otrzymała Nagrodę im. Jenka (2014) oraz ab und zu neigungen (2015).  Od 2013 roku prowadzi wydawnictwo VigeVegaKnjige. Mieszka i pracuje w Lublanie i Brukseli.

Powiązania

Nowe głosy z Europy: Anja Golob

nagrania / między wierszami Anja Golob Bronka Nowicka Wieńczysław Dębiński

Ósmy odci­nek pro­gra­mu „Nowe gło­sy z Euro­py” z udzia­łem Anji Golob.

Więcej

Nowe głosy z Europy 2016: Poezja

nagrania / stacja Literatura Różni autorzy

Zapis ze spo­tka­nia autor­skie­go „Nowe gło­sy z Euro­py 2016: Poezja i Pro­za”, w któ­rym udział wzię­li Kac­per Bart­czak, Anja Golob, Juana Adcock oraz Árpád Kol­lár. Spo­tka­nie odby­ło się w ramach festi­wa­lu lite­rac­kie­go Sta­cja Lite­ra­tu­ra 21.

Więcej

Dzika i nieujarzmiona siła

wywiady / o pisaniu Anja Golob Marlena Gruda

Roz­mo­wa Mar­le­ny Gru­dy z Anją Golob. Pre­zen­ta­cja w ramach pro­jek­tu Nowe gło­sy z Euro­py.

Więcej

Światło dochodzi z dołu

recenzje / KOMENTARZE Anja Golob

Autor­ski komen­tarz Anji Golob w ramach cyklu „Histo­ria jed­ne­go wier­sza”. Pre­zen­ta­cja w ramach pro­jek­tu Nowe gło­sy z Euro­py.

Więcej

Poezja małych radości

recenzje / NOTKI I OPINIE Marlena Gruda

Gło­sy o poezji Anji Golob, wybra­ne przez Mar­le­nę Gru­dę. Pre­zen­ta­cja w ramach pro­jek­tu Nowe gło­sy z Euro­py.

Więcej